Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:11289.86 km (w terenie 4485.90 km; 39.73%)
Czas w ruchu:853:15
Średnia prędkość:13.62 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:23059 m
Maks. tętno maksymalne:204 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:134778 kcal
Liczba aktywności:266
Średnio na aktywność:42.76 km i 3h 13m
Więcej statystyk

40 Prowokacja

Sobota, 29 kwietnia 2017 · Komentarze(2)
Sprowokowany po raz drugi :-)

Za pierwszym razem było jedno kółeczko, dziś... wg planu treningowego powinno być 10 km. Problem w tym, że na Gliwickiej Parkowej Prowokacji Biegowej jedna pętla to... 4219,5 m. W tej sytuacji dwa to za mało, a trzy za dużo... Zobaczymy jak będę się czuł.

Odbieram numerek i prawie do startu siedzę w aucie.

Numerek odebrany © djk71



Na starcie z daleka witam się ze znajomymi (żeby mnie znów nie sprowokowali). Z głośników leci:Sto lat! to chyba z okazji jubileuszu Prowokacji. I po chwili ruszamy. Staram się od początku pilnować tempa żeby nie przeszarżować od startu. Mimo to puls i tak od razu skacze na 180+. Tak się emocjonuję tym?

W pracy ładowałem mp3-kę, a potem wrzuciłem ją do torby i... nie wyłączyłem. W efekcie biegnę w słuchawkach bez muzyki :-) Po pierwszym kółku widzę, że znajomi z pracy zostali już na mecie. Wiem, że przede mną biegnie jeszcze Magda... Biegnie i biegnie jakieś 100m z przodu, ale nie zwalnia. A ja też nie chcę przeginać. W efekcie jest przede mną na drugim okrążeniu i na tym chyba skończyła, bo później już jej nie widziałem. Ja decyduję się ruszyć na trzecie. Po drodze mijam Karolinę na trasie NW. Umawiamy się... na wtorek do pracy :-)

Spokojnie dobiegam do mety. Właściwie mimo wolnego tempa i wysokiego tętna czuję, że spokojnie mógłbym jeszcze jedno kółko zrobić. Ale w planie tego nie było więc koniec na dziś. Fajny bieg. Nie wiem tylko czemu GPS pokazał jakieś 770m mniej niż miała trasa.

Na mecie łyk herbaty, wafelek i okolicznościowa babeczka :-) Kiełbaskę odpuszczam, bo widzę, że znajomi już chyba udali się do domu, a samemu to żadna przyjemność :-)

Zamiast tortu © djk71



SKS, czyli Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 8 kwietnia 2017 · Komentarze(13)
Na maraton zapisałem się już dawno. Budowniczy trasy nie odpuścił... :) Do tego czasu miało być sporo treningów, rowerowy urlop w hiszpańskich górach, a zamiast tego była kontuzja i zero kręcenia. Mimo wszystko w piątek po pracy jadę do Rudzicy. Zamiast ścigania będzie spotkanie towarzyskie.

Przyjeżdżam do bazy około 19-tej. Rejestracja, pierwsze spotkania ze znajomymi i przygotowanie roweru. Ten trafia szybko do rowerowni, a ja idę na salę. Kolejne powitania ze znajomymi, rozkładam matę i śpiwór i kiedy ekipa zaczyna zabawę ja przed dziewiątą zasypiam. Budzę się około piątej z myślą... "tak wygląda w moim wydaniu towarzyski wyjazd".

Śniadanie, spotkanie ze znajomymi, którzy przyjechali kiedy spałem, bądź też dopiero rano i oczekiwanie na odprawę. Planowany start o siódmej. Dostajemy po dwie mapy w skali 1:50 000, do tego kartka A4 z rozświetleniami kilku, czy kilkunastu punktów, kilka wskazówek Grzesia i czas ruszać w drogę. Albo raczej zacząć planować trasę. Kolorystyka map należy do tych, których nie lubię, ale wyboru nie mam. Mamy 28 punktów (o różnych wagach) do zaliczenia w 15 godzin (możne się spóźnić o kolejne dwie - oczywiście kosztem odjęcia punktów przeliczeniowych)i optymalny dystans 150+ (wydawało mi się, że Grześ mocno podkreślał ten plus :-) ).

Karta z rozświetleniami © djk71

Punkty sięgają Cieszyna, jeden jest też po czeskiej stronie... jest w czym wybierać... Wybierać, bo nawet się nie łudzę, że zaliczę komplet. Tym bardziej, że chcę (muszę) być jeszcze dziś w domu. Minimum do klasyfikacji do podbicie 6 PK - można to zrobić tradycyjnie dziurkując kartę lub korzystając z dedykowanej aplikacji i QR kodów lub technologii NFC.

Jadę, niestety leje. Ruszam w stronę punktu nr 13. Początek asfaltem, spokojnie, potem droga polna. Omijam kałuże choć mam świadomość bezsensowność takiego zachowania.

Łatwo nie jest © djk71

Nie mam błotników, a za chwilę i tak będę cały mokry i będzie mi wszystko jedno. Jeden zakręt, drugi, na mapie nic nie widzę...

Tyle widzę na mapie © djk71

Ok kilku lat myślę o soczewkach kontaktowych (przynajmniej na zawody) i... dalej myślę...

Trudno się przez to patrzy © djk71

Ktoś mnie dogania, to Krzysiek Sz. Zatrzymuję się, aby kolejny raz spojrzeć na mapę - nie jestem w stanie tego robić w trakcie jazdy - nie dość, że wzrok mi się pogorszył w ostatnim czasie, mapnik jest niżej niż zwykle to jeszcze okulary mokre i/lub zaparowane :-(
Krzysiek mnie wyprzedza. Walczymy z błotem i przeszkodami na drodze. Momentami trzeba prowadzić rowery. Krótko przed punktem koło ślizga się i zaliczam upadek, na szczęście bezbolesny.

Jest mokro lub bardziej mokro © djk71

Pierwszy punkt zaliczony.

W pobliżu punktu © djk71

Jadę na kolejny, przy okazji widzę, że równolegle do ścieżki, z którą walczyłem wiodła piękna droga :( Tak to jest jak się jest ślepym.

Dalej leje nic nie widzę. Mapa to dla mnie kartka z kolorowymi plamami poprzecinanymi kreskami. Co skrzyżowanie, co 100-200m zatrzymuję się żeby zorientować się gdzie jestem. Wjeżdżam między znajome z firmowych wycieczek stawy. Wszystko mi się rozmywa przed oczami, do tego jest mi chłodno (za częste postoje) i mokro. Co prawda jest gdzie się schować, ale nie o to chyba chodzi...

A może się schować? © djk71

Albo tu? © djk71


Przed PK 27 skręcam gdzieś nie tak, ale nawet nie chce mi się tego korygować. Minęło chyba niewiele ponad godzinę, a ja mam dość. Do tego napęd wariuje. Dopiero co chwaliłem serwis za szybką reakcję, ale chyba przedwcześnie. Każde mocniejsze naciśnięcie na pedały to przeskok łańcucha na zębatkach. To nie ma sensu.

Woda wszędzie © djk71

Już nie patrzę na mapę, jadę na azymut, mijam znajome drogi, budynki.... W Kiczycach robię nawrotkę i jadę do bazy. Przejeżdżam w pobliżu PK 15, PK 21 - nawet mnie nie kusi żeby ich szukać. Napęd już wcale nie działa, ale za to po wjeździe do Rudzicy... wychodzi słońce... Pewnie skończyłyby się problemy z okularami, ale już wcześniej pogodziłem się z tym, że to na dziś koniec. Przed 10-tą (chyba) melduję się ku zaskoczeniu organizatorów w bazie.

Chłopaki zachęcają żeby został do jutra, albo choć do wieczora, lub przynajmniej do obiadu, ale nie mam chęci. Jestem zły, poza tym mam nadzieję wykorzystać ten dzień w inny sposób.

Jeszcze nie wiem, że droga samochodem to będzie prawdziwa męczarnia. Mimo 8 godzin snu w nocy, po drodze zasypiam. Kilka przerw na raptem godzinnej trasie - masakra. W domu wypijam kawę i... zapadam na kilka kolejnych godzin w głęboki sen. Budzę się... potwornie zmęczony. Ale po czym? Po 30km? Chyba trzeba na jakiś czas odpuścić kolejne starty... SKS - Starość, k...a, starość...


GPPB, czyli dałem się sprowokować :-(

Sobota, 25 marca 2017 · Komentarze(2)
Wczoraj planowa przerwa, dziś miał być trening. W planach był również start w rowerowym KoRNO, ale nocny powrót z tygodniowej delegacji sprawił, że nie było na to szans. W planach był jeszcze debiut na Gliwickiej Parkowej Prowokacji Biegowej, ale wobec małej ciężkiego tygodnia, kilku tysięcy km za kółkiem i dzisiejszej ilości snu miałem zamiar odpuścić. Ostatecznie jednak zdecydowałem pojechać choć na jedno kółko.

W GPPB można wybrać w trakcie biegu (lub NW) ile pętli się pokonuje. Jedna ma długość 1/10 maratonu, czyli 4219,5m.

W drodze na start spotykam Karolinę, później Marcina, Anię i Magdę z synem. Na mecie spotykam jeszcze Ewę. Miło :-)

Nie do końca wiem jak się ubrać i jak się finalnie okaże ubieram się mocno za ciepło. Wcześniej jednak odebranie numeru startowego, rozgrzewka i start. I pierwszy i chyba największy błąd. Zamiast od początku biec swoje i bez problemu przebiec dwa, a może nawet trzy kółka ja... podpalam się i lecę jak wariat za innymi... Puls oczywiście po minucie skacze na 180+. Efekt łatwy do przewidzenia. Szybko zaczynam tracić siły, kolejne kilometry coraz wolniejsze, nogi coraz cięższe. Odpuszczam. Mokry i zmęczony kończę na jednym okrążeniu. Niepotrzebnie na pierwszym okrążeniu dałem się sprowokować. Ale mimo wszystko cieszę się, że pobiegłem. Miło było spotkać znajomych, dobrze było dostać nauczkę, że trzeba robić swoje, a nie patrzeć na innych... a teraz trzeba odpocząć przed jutrem :-)

Open: 37/145 M: 21/69 M4: 7/20

I skończyć wcinać takie rzeczy jak ostatnio :-) Choć to było kultowe :-)

Lodowe spagetti © djk71



Tropem Wilczym

Niedziela, 26 lutego 2017 · Komentarze(2)
Koszulka i medal © djk71

Plany na weekend były nieco inne, ale wyszło inaczej. Wczoraj zamiast Gliwickiej Prowokacji był wyjazd do Karviny z Igorem i resztą zespołu. UKS "31 Rokitnica" wrócił z pucharem zajmując drugiej miejsce w turnieju, a my zdarliśmy gardła gorąco dopingując.

UKS "31 Rokitnica" Zabrze z pucharem © djk71

Dziś miała być dycha, ale z uwagi na kontuzję zdecydowałem się pobiec krótki dystans, czyli tylko symboliczne 1963m w Biegu Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Zawierciu. Nie do końca byłem przekonany, czy jest sens jechać na tak krótki bieg, ale ogólnie wyszło bardzo fajnie.

W pakiecie startowym pamiątkowa koszulka oraz tematyczne broszurki historyczne, a także... treść Roty, która został odśpiewana chóralnie przed startem.

Na trasie © djk71

Zakładałem spokojny bieg, ale świadomość krótkiego dystansu i oczywiście atmosfera zawodów podniosła trochę tempo. Oczywiście szału nie było, ale 2-go miejsce w M-40 i 32 w open było :-) O więcej nie pytajcie, ale uprzedzając komentarze nie wszyscy się zmieścili na podium :-)

Z synem już na mecie © djk71

Kiedy ja doprowadzałem się do porządku, Iguś zastanawiał się czy nie rzucić piłki ręcznej i nie wstąpić do armii :-)

W dziesiątkę? © djk71

Następnie ruszyliśmy na obiadek. Wybraliśmy Bistro mojego brata (nie mojego) i to był strzał w dziesiątkę. Fantastyczny krem chrzanowo-ziemniaczany z chipsami z boczku i do tego pierożki z kaczką i suszonymi pomidorami. Rzadko mi się zdarza chwalić restauracje, ale tu było po prostu niebo w gębie. Polecam.

Lekko spóźnieni docieramy na dekorację i losowanie nagród. Wygrywam... książkę... "Myśli Nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego :) No cóż...

Ogólnie bardzo udany dzień.



5. Bieg Niepodległości

Piątek, 11 listopada 2016 · Komentarze(6)
Uczestnicy
Drugi bieg na 10km za mną.

Na mecie © djk71


Ale po kolei...

Dawno temu Młynarz namówił mnie żebym zapisał się na Bieg Niepodległości w Żaganiu. Raz, że fajna impreza, ponad 1000 startujących, dwa, że jak się zapiszę i zapłacę to w końcu nie będzie wymówki żeby ich odwiedzić, trzy będę miał motywację żeby potrenować.

Pomysł wydawał się świetny i tak zrobiłem.

Niestety z treningów nic nie wyszło, biegi skończyły się we wrześniu, co więcej było to marszobiegi i to dystansie o połowę krótszym. Z innych powodów jeszcze na dwa dni przed wyjazdem nie byłem pewien, czy pojedziemy, a jeśli nawet to byłem przekonany, że na pewno nie będę startował.

W końcu zapada decyzja - jedziemy. Żona mimo moich deklaracji pakuje mi ciuchy do biegania. Wieczorem przed startem podejmuję decyzję - biegnę. Choć to chyba mocne nadużycie, postaram się pokonać trasę dowolną techniką. Tyle, że limit czasu to 90 minut.

W moim pierwszym, i jak dotąd jedynym biegu, ponad dwa lata temu, miałem czas 56:49, dziś boję się, czy zmieszczę się w limicie. Cel jest taki żeby się zmieścić.

Przyjeżdżamy trochę wcześniej, bo w biegu dla dzieci staruje Kori. Radzi sobie doskonale :-)

Kori już po biegu © djk71


Idziemy z Piotrem się przebrać do auta. Zimno. Bardzo. Niewiele powyżej zera.

Przed startem © djk71


Ruszamy do swoich sektorów. Na minutę przed startem w z związku z dzisiejszym świętem rozbrzmiewa z głośników hymn. Fantastyczne zachowanie zawodników - wszyscy w jednym momencie przestają rozmawiać i się rozgrzewać. Genialna atmosfera.

Ruszamy. Biegnę z innymi równym tempem. W głowie świta myśl, że może spróbuję choć cały czas biec, wolno, ale biec. Pierwsze kilometry jakoś idą, ale szybko zaczynam czuć zmęczenie. Wkrótce pierwszy podbieg i przechodzę do marszu. I tak już będzie. Bieg (trucht) i marsz. Na półmetku już wiem, że zmieszczę się w limicie. Ale wiem też, że nie ma sensu nastawiać się na żaden czas. Trzeba po prostu dotrzeć do mety.

Biegnę © djk71


Po drodze mijam się z Piotrkiem. Mam nadzieję, że uda mu się osiągnąć zamierzony cel. Biegnie uśmiechnięty. Mnie na półmetku dopinguje Anetka z Igorem. Igorek biegnie nawet kawałek po chodniku dodając mi otuchy. Tak samo jest na ostatnim odcinku kiedy mam już zupełnie dosyć. Do tego wraz z moją rodzinką stoi przy trasie Jacek, który dotarł tu rowerem :-)

Już wiem, że dotrę do mety. Tuż przed metą dołącza do mnie Kornelia i dociąga mnie za rękę do mety :-)

Na szyi ląduje medal, a na twarzy uśmiech. Jestem na mecie. Cieszę się, że dałem się namówić. Potrzebowałem tego. W głowie od razu milion myśli, o kolejnych treningach, o kolejnych startach, o…Pewnie szybko uciekną, ale przez chwilę krążą jeszcze miło w głowie. Lubię to uczucie ;-)

Zmęczony, ale zadowolony. W tomboli udaje mi się jeszcze wygrać zimowy zestaw do biegania więc kolejny sukces :-)

Na zakończenie dnia nasi pokonują Rumunów po emocjonującym meczu. Czyli znów sukces :-) Dzień sukcesów. Dawno takiego nie było :-)

Tropiciel 21, czyli nie boimy się ASF

Niedziela, 30 października 2016 · Komentarze(8)
Uczestnicy
Na kolejnego Tropiciela zapisujemy się w składzie identycznym jak na ten w Miasteczku Śląskim. Niestety w związku z afrykańskim pomorem świń (African swine fever, ASF) - jakkolwiek by to nie brzmiało - termin zawodów zostaje zmieniony. Nowa data to początek długiego weekendu i wielu osobom to nie odpowiada, naszym koleżankom z zespołu również. Szkoda, bo ostatnio świetnie się bawiliśmy. Szczęśliwie w firmie, jak być może pamiętacie, mamy trochę osób jeżdżących na rowerach i szybko udaje się uzupełnić zespół. Dołącza do nas Krzysiek i Marcin.

Ruszamy z Gliwic w sobotni zimny i deszczowy wieczór. Pogoda potworna, brakuje jeszcze tylko śniegu. Mamy mieszane uczucia, co rusz w żartach padają pomysły dlaczego można by zrezygnować ze startu :-) Oczywiście to tylko żarty. Choć pogoda z każdą chwilą coraz gorsza. Na szczęście kiedy dojeżdżamy do Karłowic w opolskim (choć jeden z nas był przekonany, że jedziemy do Wrocławia :-) to przestaje padać. Chociaż tyle. :-)

Parkujemy, odbieramy zestawy startowe i mamy około godziny na przebranie się i przygotowanie rowerów.

Co z tego zabrać na trasę © djk71

Okazuje się, że czasu jest na styk. Na dzień dobry łamię mocowanie mapnika, na szczęście Amiga - nawet nie wiem kiedy - mocuje go przy użyciu taśmy. Zobaczymy czy wytrzyma całą trasę.

Start
Startujemy o godzinie 0:15.

Pamiątkowe zdjęcie przed startem © djk71

Na starcie okazuje się, że mapnik Marcina jest źle zamocowany. Nie ma już czasu na poprawy, mapnik zostaje u organizatorów. Odbieramy mapy, okazuje się, że dziś również punkt G nie jest zaznaczony na mapie, trzeba będzie go wyznaczyć na podstawie wskazówek, które otrzymamy na innych PK. Wytyczamy trasę do znanych punktów i ruszamy.

Endomono włącz!!! © djk71


PK H - wiata przy leśnej drodze

Do pierwszego punktu droga wiedzie asfaltem, jedynie na samym końcu wjeżdżamy do lasu. Żeby zaliczyć punkt czeka nas krótki test ze znajomości ssaków i ptaków. Nie stanowi to dla nas większego problemu :-)

PK C - skrzyżowanie leśnych dróg
Rzut oka na mapę i ruszamy dalej. Na kolejnym punkcie czeka nas trochę hazardu. Gramy w oczku. Krzysiek ma szczęśliwą rękę i od razu w pierwszym rozdaniu trafia 21 :-)

Karty - to lubię © djk71


PK J - skrzyżowanie leśnych dróg
Do kolejnego punktu decydujemy się jechać przez Roszkowice. Kończą się zabudowania, chwila wahania, bo poprzedni zawodnicy pojechali w prawo, ale my z pełnym przekonaniem ruszamy prosto. W pewnym momencie droga zakręca na zachód, a przecież my powinniśmy jechać na wschód. Coś jest nie tak. Mała korekta i wciąż nie tak bo są... tory. Wracamy do skraju zabudować. Już wiemy, mieliśmy skręcić w lewo. Na mapie jest jedna droga mniej niż w rzeczywistości, a my zapomnieliśmy spojrzeć na kompas na rozjeździe :-( Dwa kilometry i parę minut gratis :(

Na punkcie mamy pokazać jak wygląda jedna z pozycji do lotu w tunelu aerodynamicznym i odpowiedzieć gdzie znajduje się najbliższy taki tunel. To drugie było prostsze, co do pierwszej części zadania mam obawy, ale Krzychu już jest gotowy do lotu ;-)

Gotowy do lotu © djk71


PK F - do odnalezienia na zaznaczonym obszarze
Kolejny punkt jest ukryty nieco z dala od drogi, ale udaje się go namierzyć bez problemu. O dziwo tu nie ma żadnego zadania. Dowiadujemy się tylko, że jednego z kolejnych punktów będziemy szukać długo :-)

PK Y - wiata; przy leśnej drodze
Punkt nieco oddalony, można się tu dostać różnymi drogami, my chcąc nieco odpocząć wybieramy asfalt, dopiero końcówka leśną drogą. Temperatura cały czas około 6 stopni. Na punkcie dowiadujemy się, że jakimś cudem przekroczyliśmy ocean i jesteśmy na terytorium Kanady.

Kanada? © djk71

Rozpoznajemy wiszące za wiatą kawałki drzew i...

Co to za drzewo? © djk71

... gęsim piórem podpisujemy cyrograf i, o ile dobrze pamiętam, zaciągamy się na statek :-) Ale tylko na 6 lat.

Cyrograf podpisany © djk71


PK X - bunkier
Następny punkt jest bez obsługi, za to nieco ukryty w lesie. Odmierzamy właściwie odległość i pozostaje nam tylko odnaleźć bunkier. Z doświadczeń wiemy, że może być gdzieś pod nogami trudny do zauważenia w ciemnym lesie, ale tym razem jest inaczej. Marcin znajduje dużą budowlę z lampionem i perforatorem.

PK A - skrzyżowanie leśnych dróg
Cały czas chłodno, ale tego nie czujemy w trakcie jazdy, na szczęście wciąż nie pada. Na kolejnym punkcie planujemy mały popas i... dobrze trafiamy bo wita nas jakiś rzeźnik ;-)

Łatwo nie będzie © djk71

Kiedy ja zmieniam baterie w czołówce chłopaki zanurzają ręce w jakiś pudełkach ponoć pełnych robaków i szukają klocków, z których potem układają harcerską lilijkę.

PK B - skrzyżowanie leśnych dróg
Na tym punkcie zajmujemy się chorym Kamilem. Co prawda nie wiem w jakim celu robimy przysiady dźwigając 100-kg chłopa, ale bez tego nie zaliczą nam punktu :-)

Kamil zaniemógł © djk71

PK D - ambona,; skrzyżowanie leśnych dróg
Ruszamy na wschód, ale droga jest kiepska i szybko decydujemy się wracać drogą, którą przyjechaliśmy. Na punkcie, jako kapitan, zostaję wysłany z kartą na ambonę (średnio się wspina po drabinie w SPD-kach.

I znów jakiś obcy teren © djk71

Marcin idzie do lasu walczyć z terrorystami.
Krzyś uzupełnia płyny...

Czas na łyka czegoś ciepłego © djk71

A Amiga...

Amiga... bez komentarza... :-) © djk71

Marcin pokonuje wszystkich więc ja mogę ponownie wspinać się po kartę i podpowiedź.

Okazuje się, że dostajemy kartkę gdzie na dwóch stronach mamy proste sudoku. Rozwiązujemy je i mamy wyliczone azymuty z punktu D i E do punktu G. Nanosimy na mapę i nie podoba  nam się to. Próbujemy ponownie i znów punkt wychodzi w dziwnym miejscu. Trudno, kiedy jednak mamy ruszać obsługa kiwa głową, że to na pewno jest źle. :-(

Spoglądam raz jeszcze i... wszystko jasne. Zamieniliśmy azymuty miejscami. Teraz punkt wydaje się być w bardziej prawdopodobnym miejscu. Kilkuminutowy postój sprawił, że ostygliśmy i zrobiło się nam nieco chłodno.

PK G - (ukryty, do odnalezienia)
Trafiamy do punktu i okazuje się, że jesteśmy w Sherwood.

Ponoć szeryf z Nottingham znów się rządzi © djk71

Czeka na nas łuk.

Trafię, czy nie? © djk71

Tym razem idzie nam trochę gorzej, ale Amiga zalicza punkt wypijając magiczną miksturę :-)

PK E - skrzyżowanie dróg leśnych
Punkt obstawiany przez harcerzy, więc czeka nas zmaganie się z węzłami. Mamy od tego specjalistę - Krzysiek nie ma z tym żadnego problemu.

Węzły. to lubię :) © djk71


PK I - leśna droga
Przed nami ostatni punkt. Żeby go podbić musimy przy użyciu lin złapać perforator i wynieść go poza ogrodzony obszar. Sprawna współpraca sprawia, że dziurkacz jest szybko w naszych rękach.

Łowienie linami © djk71


Meta
Do mety docieramy około 6:30 starego czasu, bo wg takiego odbywa się impreza, czyli jakieś 45 minut przed końcem limitu. Zmęczeni i zadowoleni. Mimo drobnych błędów, chłodu, zmęczenia świetnie się bawiliśmy. Tytuł Tropiciela nasz :-)

Odstawiamy rowery, przebieramy się, idziemy coś zjeść - czeka na nas gorący żurek i kiełbaska i pora się choć na chwilę położyć. Na sali jest rześko - termometr wskazuje 13,5 stopnia - to chyba żeby nie doznać szoku po trasie :-)

Czas odpocząć © djk71

Śpimy jakieś 1,5 godziny i budzimy się. Wkrótce zakończenie.

Zakończenie
Prezentacja najlepszych zespołów, dowiadujemy się o ile musimy poprawi czas na kolejnych zawodach (o sporo)  ;-)  W trakcie losowania udaje mi się wylosować zestaw map i innych pamiątek. Amidze również dopisuje szczęście - czeka nas jeszcze kolejna zabawa :)

Mamy szczęście w losowaniu © djk71

Pakujemy karimaty, śpiwory i ruszamy w drogę powrotną do domu. Było pięknie, szkoda, że to już koniec, ale na wiosnę... :-) Dzięki Panowie, że wspólną walkę i świetną zabawę!

Silesia Race 2016, czyli ciężko i świetnie

Sobota, 15 października 2016 · Komentarze(4)
Debiut na kilkuetapowym rajdzie przygodowym. Kusiło, kusiło i skusiło. W towarzystwie Alicji, koleżanki z pracy meldujemy się w sobotni poranek w Kuźni Raciborskiej. Trochę niepewni, ale pełni optymizmu zgłaszamy się w biurze zawodów. Dostajemy numerki, pamiątkowe kubeczki i magnez :-) Do tego Ala rzuca kostką i zostaje naznaczona. Nie wiem jeszcze po co.

Naznaczona © djk71

Dopiero na odprawie okazuje się, że będzie to miało znaczenie w Prologu.

Profesjonalna odprawa © djk71

Spotykam sporo znajomych, nie ma jednak dużo czasu na pogaduchy, bo trzeba się przebrać i przygotować rzeczy na przepak. Po chwili pamiątkowe zdjęcie i zaczynamy zabawę. Przed nami 5 etapów i limit czasu 24h - dziwnie dużo.

Prolog
Jako, że ja mam czystą rękę to Ala zostaje zamknięta na Orliku, a ja biorę udział w pierwszej części zabawy. W czterech rogach terenu szkolnego (dwóch wewnątrz, dwóch na zewnątrz) rozdawane są mapy okolic szkoły z zaznaczonymi miejscami, gdzie umieszczone są lampiony z perforatorami. W każdym z punktów są mapy dla innej kategorii (piesza, rowerowa, przygodowa Open i przygodowa Extreme) - trzeba znaleźć swoją. Czas start i ruszam.

Gdzie te punkty? © djk71

Pierwszy róg i pudło - rowerowa. Biegnąc do drugiego słyszę: piesza. Zawracam. Trzeci róg to mój - Open. Biorę mapę i od razu kieruję się do pierwszego lampionu.

Jest punkt © djk71

Jest nas tak wielu, że nawet  nie trzeba specjalnie patrzeć na mapę, bo od punktu do punktu biegną grupki rywali. Z szóstego punktu zawodnicy biegną w stronę lasu. Podążam za nimi, choć nie pamiętam żeby tam był punkt. W biegu przyglądam się mapie i oczywiście mam rację. Nie wiem dokąd pobiegli, może mieli inne mapy, ale ja niepotrzebnie zaliczyłem kilkaset metrów. Zaliczam ostatnie dwa punkty i biegnę do Alicji.

Jest komplet, zaraz dostaniemy mapę © djk71

Odbieramy mapy i opisy punktów i ruszamy po rowery.

Start
Kreślimy trasę rowerową. Kajakowej nie ma potrzeby, bo okazało się, że na niej nie ma żadnych punktów. Wytyczamy też pierwszy odcinek trekkingowy. Czas ruszać na pierwszy etap.

Etap rowerowy pierwszy
Tu kolejność zdobywania punktów jest obowiązkowa.

PK 1 - Skrzyżowanie przecinek (Drzewo na południe od skrzyżowania)
Ruszamy i zapominam mierzyć odległości więc wyjeżdżamy kawałek za daleko, ale widok innych zawodników naprowadza nas na punkt. Alicja podbija kartę i pierwszy punkt zaliczony.

Pierwszy punkt © djk71

PK 2 - Budowla hydrologiczna (Północny wylot wody ze zbiornika wodnego. Za barierkami)
Kolejny punkt w pobliżu Góry Zamkowej gdzie ostatnio kręciliśmy z Alą. Tym razem podjeżdżamy od łagodniejszej strony. Punkt jest w pobliżu.

Czasem trzeba się schylić © djk71

PK 3 - Skrzyżowanie dróg (Drzewo, na zachód od skrzyżowania)
Do kolejnego punktu trafiamy również bezbłędnie, z tego co widzimy to nie wszystkim poszło tak łatwo :-)

PK 4 - Stanica kajakowa (Obiekt należący do firmy "Aktywni Rybnik")
Jedziemy dalej spokojnym tempem. W końcu przyjechaliśmy się tu dobrze bawić, a nie wyzionąć ducha :-)
Do stanicy trudno nie trafić, bo stojący po drodze ludzie sami wskazują nam gdzie skręcić. Etap rowerowy zakończony. Zostawiamy rowery.

Etap kajakowy
Częściowo się przebieramy, przede wszystkim zmieniamy buty i ruszamy po kapoki. Chcemy zająć miejsca w kajaku, ale obsługa przypomina nam o wiosłach. W sumie mogą się przydać ;-)

PK 5 - Paproć
Ruszamy i... już po chwili zostajemy obróceni i płyniemy tyłem. A co... potrafimy :-)
Szybko dogadujemy się, że nasze doświadczenie kajakowe jest delikatnie mówiąc niezbyt wielkie. Po chwili jednak udaj nam się zawrócić i... kiedy wydaje nam się, że opanowaliśmy potwora... lądujemy w szuwarach.

Znów utknęliśmy © djk71


Ok, kolejna próba i zauważamy, że dostaliśmy wybrakowany kajak. Przecież on nie ma kierownicy!
Nie szkodzi, poradzimy sobie bez. Nie jest to jednak takie łatwe, bo Ruda jest mocno meandrująca. Kiedy już opanowujemy zakręcanie to pojawiają się nowe przeszkody. Drzewa w poprzek rzeki. Jak się okazuje nie zawsze można je łatwo ominąć. Czasem trzeba to zrobić... górą. Czasem trzeba się położyć. Lepiej lub gorzej, ale  płyniemy do przodu.

Łatwo nie jest © djk71


Okazuje się, że to nie koniec niespodzianek. Ktoś z nas waży zbyt wiele i... zaliczamy mieliznę. Ruchem posuwistym udaje się nam jednak wrócić na właściwy szlak.

Dochodzimy do wniosku, że ktoś nas nie lubi, bo dostaliśmy kajak nie tylko bez kierownicy, ale również najwolniejszy. Naprawdę. Wszyscy nas wyprzedzali, a my nikogo.


Do tego robił co chciał, szczególnie przy ostatnim drzewie - za nic nie chciał pod nim się zmieścić.

Niektórzy tak pokonują drzewo © djk71


A jak już próbował to chciał nas zgnieść. W końcu Ala decyduje się przejść nad drzewem i ląduje w... płyciutkiej wodzie. Gdybyśmy wiedzieli, że tak tu płytko to byśmy poszli pieszo, a nie tracili tu... kilkunastu minut.

Szczególnie, że 100m dalej jest PK. To koniec wodnej przygody, wyciągamy kajak na brzeg i szukamy naszych rzeczy na przepaku. Zmęczeni przebieramy się i posilamy. Pomny przestróg Basi i Grzesia przygotowałem sobie mocne worki, do których miałem wrzucić plecaki na czas podróży kajakiem. Adrenalina sprawiła, że to worki wędrowały w plecaku. Efekt - mokry plecak i wszystko co w środku - do tego za chwilę wyląduje na moich plecach na kolejne etapy :-( 

Etap trekkingowy pierwszy
Dowolna kolejność zaliczania punktów
W planach było bieganie, albo przynajmniej marszobieg. Teraz już wiemy, że to będzie marsz.

PK 6 - Most kolei wąskotorowej (Drzewo na południowy - wschód od południowego krańca mostu)
Do punktu idziemy po torach. Spotkany pracownik bez pytania informuje nas, że most za 100m :-) Punkt zaliczony :-)

Na mostku © djk71


PK 7 - Stacja kolei wąskotorowej (Zadanie specjalne, punkt otwarty do godz. 16:00)
Na stacji czeka nas przejażdżka drezyną. Jazda prosta jak już się udaje ruszyć ;-)

Ale fajnie © djk71

Dziwne towarzystwo tylko się tam kręci :-)

Musieliśmy :) © djk71

PK 8 - Przecięcie strumienia przez drogę (Drzewo, wzdłuż strumienia w kierunku północno - wschodnim)
Ruszamy dalej i mylą mi się kierunki. Trudno, nadrabiamy kawałek, ale po chwili jesteśmy na właściwej drodze. Po chwili skręcamy trochę za wcześnie, ale znów korygujemy błąd. Mijamy Rudkę i... nie zauważamy skrzyżowania ścieżek, więc znów korekta. W końcu jest punkt.

Ponoć zlewałem się z tłem © djk71

PK 9 - Skrzyżowanie dróg (Drzewo na zachód od skrzyżowania)
Idziemy i idziemy, a końca nie widać. Tym razem jednak punkt zaliczony bez niespodzianek.

PK 10 - Zakole rzeki (Drzewo)
Jeden z zespołów informuje nas, że ma informacje, że na dziesiątce nie ma lampionu. To źle, trzeba będzie szukać zielonej farby. Skręcamy w jedną z przecinek i punkt powinien być mniej więcej na tej wysokości. Jednak zamiast szukać punktu, nie wiedzieć czemu, ruszamy w kierunku idącego w oddali zespołu. W efekcie robimy spore kółko, ale w końcu znajdujemy drzewo, co ciekawe z lampionem. I oczywiście było tuż obok miejsca, które niedawno opuściliśmy. To chyba zmęczenie.

Ala szuka zapomnianego szamponu © djk71

PK 11 - Stanica kajakowa (Obiekt należący do firmy "Aktywni Rybnik")
Powrót po rowery też nie bez problemu. Bo czemu niby najkrótszą drogą? My lubimy chodzić :-)

Etap rowerowy drugi
Przerwa. Posilamy się na bufecie. Przebieramy się i... orientuję się, że licznik pozostał w koszulce, którą oddałem na przepaku :-( Do tego jest już późno, a ja pełen wiary, że szybko zaliczymy te etapy nie wziąłem ani lampki, ani czołówki. Zastanawiam się gdzie możne kupić jakiekolwiek lampki - Biedronka, stacja benzynowa? Z pomocą przychodzi Ala, mówiąc, że mogę wykorzystać jej czołówkę. Ruszamy.

A to było w moim bucie © djk71


PK 12 - Północno - wschodni róg byłej polany (drzewo, na wschód od ambony)
Punkt prosty, choć ciężko się nawiguje bez licznika. Spotykamy parę, z którą jeszcze nas los dziś zetknie.

PK 13 - Skrzyżowanie dróg (Drzewo, na zachód od skrzyżowania)
Jedziemy znajomymi drogami w okolicach Rud. Czujemy zmęczenie. Brak licznika i niekorzystanie z linijki powoduje, że skręcamy zbyt szybko i długo szukamy punktu w złym miejscu. Wracamy do drogi.  Przy kolejnej przecince spotykamy znów Olę i Michała - oni dla odmiany pojechali za daleko. Jedziemy i znów nie mierzymy odległości. W rezultacie zapuszczamy się w trudno przejezdną ścieżkę. To nie to. Szukamy dalej i oczywiście punkt jest. Co więcej przedtem byliśmy od niego jakieś 100-200m :-(

PK 14 - Szczyt górki (Ambona)
Dojazd wydaje się prosty, a jednak coś nam się nie zgodziło i znów lądujemy w złym miejscu. A kusiło mnie wcześniej żeby skręcić.
Michał posiłkuje się GPS-em w telefonie i porównuje zdjęcie satelitarne z terenem. To chyba pierwsze zawody, na których jestem gdzie można korzystać z GPS-a. Jest mi to tak obce, że nawet nie pomyślałem o tym żeby zabrać swoje urządzenie, albo power banka do telefonu. Tu jednak się przydaje. Szczególnie, że jest ciemno i jesteśmy mocno zmęczeni. Jest punkt na czymś co przypomina wydmę.

PK 15 - Szczyt górki (Drzewo)
Choć na mapie wygląda to prosto, to w praktyce jest gorzej. Mamy górkę, ale nie ma punktu. Z wielkim trudem dochodzimy do tego gdzie ma być punkt, ale go nie ma :-( Przyjeżdża kolejna para i szukamy już w szóstkę. I... jest punkt. Pora wracać do bazy, bo zmęczenie nie pozwala myśleć.

I co z tego, że ciemno? © djk71


PK 16 - Drzewo (Za drewnianym schronieniem dla myśliwych. Przy wschodniej stronie jeziorka)
Po drodze jest jeszcze jeden punkt więc grzech go nie zaliczyć. Zatrzymujemy się przy drewnianej wiacie i zaczynamy poszukiwania. Punktu jednak nie ma. Raz jeszcze czytam opis i ruszam wzdłuż jeziora. Oczywiście właściwa wiata jest ze wschodniej strony. Punkt też.

PK 17 - Baza zawodów
Wracamy do bazy. Dla nas to chyba koniec. Jednak nie jest łatwo. Trafiamy na jedno z organizatorów. Marcin wydaje krótką komendę: Tam jest grochówka, tu pączek i cola, a potem marsz na trasę!

Etap trekkingowy drugi
Nie było wyboru. Zjedliśmy przepyszny zestaw, odstawiliśmy rowery, przebraliśmy się i wraz z naszymi towarzyszami z rowerów ruszamy ciemną nocą do lasu.

PK 24 - Skrzyżowanie rowów (Drzewo)
Rozmowy zaczynają cichnąć, każdy gdzieś tam chyba myśli już o łóżku Ale idziemy. Coraz trudniej nam się nawiguje, do rowów docieramy przedzierając się przez krzaki, żeby wyjść z punktu elegancką ścieżką. No cóż... Bez komentarza. Dochodzimy z Alicją do wniosku, że na nas pora. Tym bardziej, że Ali chyba się znudziło moje towarzystwo. Woli wszelkiego rodzaju robactwo, które od kilku godzin zaprzyjaźnia się z Nią coraz bardziej :-) Żegnamy naszych towarzyszy i ruszamy do bazy.

PK 23 - 11. Dywizjon rakietowy Obrony Powietrznej - zgliszcza (Zadanie specjalne + punkty z dodatkowej mapy E, F, G, H)
Po drodze postanawiamy zaliczyć jeszcze jeden punkt z zadaniami specjalnymi. Punkt znaleziony. Okazuje się, że w okolicy są cztery kolejne pokazane na dodatkowej mapce. To ponoć tylko 1,5 km żeby zebrać wszystkie. Ala nie chce dać się namówić na dodatkowy spacer.
Dzielimy się zadaniami. Ala rusza na wspinaczkę po ścianie budynku, a ja mam się wspiąć bo drabince na drzewo i przejść po linach do ruin budynku. Zakładam uprząż i... nie jestem w stanie podnieść nogi na drabinkę. W końcu udaje się, ale jest jeszcze druga. Z trudem udaje mi się ją umieścić na drugim szczebelku. Tyle, że do góry jeszcze wiele takich stopni. Nie jestem w stanie podciągnąć się rękami żeby zrobić krok wyżej. Odpuszczam. Nie mam siły. Ala ratuje honor drużyny i wykonuje zadanie.
Teraz jednak już nawet nie próbuję namawiać mojej partnerki na bunkry. Odpuszczamy te proste punkty, jak i wszystkie inne.

Meta

Wracamy do bazy. Jest godzina 00:37. Po ponad 15 godzinach oddajemy karty. Daliśmy z siebie dużo. Może nie wszystko, ale bardzo dużo. Ledwie idziemy, zmęczenie, odciski, robactwo, ciemność, brak kompletu punktów na ostatnim etapie powinny sprawić, że będziemy niezadowoleni. Ale chyba tak nie jest. Choć niewiele mówimy to mam wrażenie, że oboje jesteśmy zadowoleni, szczęśliwi. Oddajemy kartę startową i wkładamy się do samochodu żeby jakoś wrócić do domu. Chcemy wylądować w sowich łóżkach, a nie na karimatach w szkole :-)

Było świetnie. Fantastycznie zorganizowana impreza, ciekawe tereny, super ludzie na trasie. Po prostu rewelacja. I ta grochówka z pączkiem :-)

Wielkie dzięki dla Organizatorów!  dla wszystkich którzy uśmiechnęli się do nas na trasie!
Ala - wielkie dzięki za fantastyczną walkę!

Bike Orient w Niegowie

Sobota, 8 października 2016 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Do dziś powiedziałbym w Niegowej, ale dojeżdżając do bazy zobaczyłem napis Dom Kultury w Niegowie, to samo na rozpoczęciu potwierdziła (o ile dobrze zapamiętałem) wójt gminy Niegowa. Dziwne, ale nie będę dyskutował :-) Przed startem chwila rozmowy ze znajomymi, potem chwila zastanowienia się w co się ubrać w ten chłodny i deszczowy dzień. I punktualnie stawiam się na odprawie. Tu, żal mi było trochę Artura, który opowiadał ciekawe rzeczy, ale wszyscy schowali się pod namiotem trochę oddalonym od sceny i głównie skupili się na rozmowach między sobą. Pewnie chcieli wykorzystać okazję do pogadania na ostatniej w tym cyklu imprezy. Na kolejną czekać trzeba będzie czekać do przyszłego roku.

Gdzie Oni patrzą? Mapy leżą z drugiej strony © djk71


Start
Dostajemy mapy i zaczynam planowanie trasy Mega. Na Giga dziś nie ma szans. Bez sił, chory i przy takiej pogodzie nawet nie myślę o 100km. Padają propozycje wspólnej jazdy, ale wychodzę z założenia, że chętnie o ile się spotkamy gdzieś na trasie.

PK 11 - jabłoń
Ruszam asfaltem, wyprzedzam kilka osób i doganiam Agatę. Jej już tak łatwo nie da się wyprzedzić, mimo, że na podjeździe licznik pokazuje mi 28 km/h. Wiem jednak, że oszukuje, chyba styki zamokły, nie dobrze, bo nie mogę mu ufać co do odległości. Nie zauważam ścieżki, w którą chciałem skręcić, trudno spróbujemy od północy. Skręcamy w polną drogę i coś mi się wydaje, że jedziemy za daleko. Miało być 400m (patrząc w domu na mapę nie wiem jak wymyśliłem te 400m, czyżby to mokre okulary?). Wracamy, szukamy walcząc z błotem i nic. Dojeżdża Kosma z Tomkiem i upewniają nas w tej odległości. W końcu decydujemy się jechać dalej i... oczywiście punkt jest. Niezbyt dobry początek.

Jest jabłonka © djk71

PK 10 - jar
Zastanawiam się, czy jechać na 19, czy na 10. Agata mówi, że jedzie na 10-tkę. Jadę z Nią. Oboje chorzy, oboje bez parcia na wynik - czyli będzie dobrze :-) Decydujemy się jechać nieco dookoła, ale asfaltem. Dziś to chyba lepszy wybór. Wciąż mokro, okulary zaparowane, pod kołami błoto. Punkt jednak tym razem odnaleziony bez problemów.

PK 9 - róg lasu
Znów wybieramy asfalt. Do pewnego momentu. Potem droga zdecydowanie się pogarsza. Błoto i kałuże. W pewnym momencie o mały włos nie najeżdżam na leżącą na środku drogi padlinę. To na wpół zjedzona już sarna. Zapach straszny.
Zatrzymujemy się, ale to chyba nie ta ścieżka. Właściwa jest kawałek dalej. Jedziemy nią, ale nie ma punktu. Wracamy, ścieżka się na początku rozwidlała. I to jest dobrzy trop. Punkt podbity.
Zjeżdżam w dół mijając Agę, po chwili wiem czemu się zatrzymała.

Czego tu brakuje? © djk71

Urwany wentyl. Do tego nie da się odkręcić nakrętki. Albo tak mocno zakręcona, albo takie mamy zmarznięte dłonie. Na szczęście pomaga nam zawodnik z nr 79 (o ile pamiętam Paweł) - ma mini kombinerki. Wystarczają. Zmiana dętki i ruszamy dalej.

Jest guma © djk71

PK 5 - skraj młodnika
Ścieżki, którymi planujemy wyjechać nie wyglądają zachęcająco, albo nie ma ich wcale. Ok, nadrabiamy kilka km, ale docieramy do asfaltu. Mijani zawodnicy, którzy próbowali dotrzeć do dziewiątki od tej strony informują nas, ze nie ma szans na znalezienie punktu. Wprawiamy ich w zdziwienie informując, że my go już mamy ;-)
Piątka znaleziona, głównie dzięki ekipie, która sama nas informuje, że punkt jest tu obok :-) Dzięki.

PK 12 - podstawa skały
Ciężko mi się jedzie. Już wiem, że nie będę próbował zdobyć kompletu na Mega. Nie mam siły, do tego chciałbym wcześniej wrócić do domu, bo dziś piłkarze ręczni Górnika grają w Pucharze EHF i chciałbym pójść z synem na mecz.
Punkt banalny, w dobrze znanym miejscu :-)

Punkt pod skałą w Mirowie © djk71

Zastanawialiśmy się jeszcze na PK6, ale moja towarzyszka decyduje się wrócić do mety asfaltem. Postanawiam zrobić do samo. Podjazd, który po chwili mamy przed sobą utwierdza mnie w przekonaniu, że to była dobra decyzja ;-)

Meta
Po chwili docieramy do mety. Szału nie ma - 5 punktów, około 40km. Przy takim dystansie, maks na Mega (czyli 11) pewnie byśmy zrobili w 100km ( powinno być ok. 50) :-) Trudno. O dziwo nie wydajemy się być smutni. Raczej zadowoleni, że udało się mimo pogody pojeździć. Do tego w towarzystwie :-)
Myjemy rowery, kąpiel, grochówka i czas do domu. Nie czekamy na zakończenie więc tutaj WIELKIE DZIĘKI dla Organizatorów. DO zobaczenia w przyszłym roku.

Tropiciel 20, czyli w poszukiwaniu punktu G

Niedziela, 10 lipca 2016 · Komentarze(10)
Uczestnicy
Tropiciel, czyli zawody inne niż wszystkie. Tu oprócz szukania punktów z mapą, czekają na nas zadania specjalne na Punktach Kontrolnych. Do tego startuje się w grupach 2-4 osobowych. Tym razem, w wyniku szalonego pomysłu naszych koleżanek z pracy, startujemy w grupie czteroosobowej: Dorota, Olga (pamiętacie ich debiut?), Amiga oraz ja. Wybieramy najdłuższą trasę rowerową - R60, startujemy o... 1:00 (w nocy) :-)

Do bazy w Miasteczku Śląskim przyjeżdżamy około godz. 22. Piesi już wyszli na trasę, ale rowerzyści dowiadują się, że jeszcze muszą poczekać na rejestrację. Nie szkodzi. Musimy jeszcze przygotować rowery, zdecydować w co się ubrać, zrobić pamiątkowe zdjęcie...


Jeszcze uśmiechnięci © djk71

W biurze zawodów dowiadujemy się, że największy problem będziemy mieli z odnalezieniem punktu G - hmmm, brzmi dwuznacznie :)

Montujemy rowery, ubieramy się i po chwili jesteśmy gotowi do startu.


Wszystko gotowe © djk71

Chwilę wcześniej rejestrując się i odbierając pakiety startowe wprawiamy obsługę w małe zakłopotanie. Wiedząc, że czeka nas ciężka noc i może nie wszystkim uda się przetrwać i dotrzeć do mety, chcemy być przygotowani na wszystkie okoliczności, nawet te najgorsze. Pytamy obsługującą nas dziewczynę czy mają czarne worki (głupio tak kogoś zakopać bez) - ta - nie łapiąc żartu - zaczyna pytać kolegów "czy my wydajemy czarne worki?" - wśród obsługi konsternacja... Wyjaśniamy, że to żart, ale ubawu mamy na następne kilka godzin. Miny obsługi - bezcenne. :)

Start
W końcu odprawa. Dowiadujemy się, że w okolicy miała miejsce katastrofa i będziemy na trasie musieli sprawdzić, czy jest bezpiecznie.

Zdjęcie z jednym z tych, którym udało się przeżyć...

Łatwo nie będzie © djk71

Dostajemy mapy, rysujemy trasę i w drogę.

PK A - skrzyżowanie dróg leśnych
Postanawiamy zacząć od punktu, który wiemy gdzie jest - tamtędy często jeżdżę - w okolicach Chechła. Na asfalcie rześko. Po krótkiej jeździe docieramy bezbłędnie do celu. Widać miało tu miejsce skażenie.

Skażenie? © djk71

Czeka na nas zadanie związane z sygnałami (znakami) alarmowymi. Rozwiązujemy je bez problemu i szybko jedziemy dalej.

PK H - piaskownica
Choć bywam tu często to udaje mi się wybrać niewłaściwą drogę. No cóż, ciemność oraz ślepa jazda za innymi zawodnikami robi swoje. Na szczęście wiele nie nadrabiamy (widzimy za to jak inni zawodnicy wyjeżdżają poza mapę), mamy jednak nauczkę, że trzeba lepiej pilnować mapy.
Kawałek asfaltem, a potem terenem w stronę Brynicy. Niestety ścieżki w terenie wyglądają nieco inaczej niż na mapie. Trudno jedziemy na azymut wzdłuż nasypu kolejowego, a potem po nim, czego nasze koleżanki nie zauważają :-) Kiedy droga staje się nieprzejezdna odbijamy w bok i wychodzimy wprost na wóz strażacki... czyli kolejny punkt.
Widać, że dotarcie tu kosztowało nas trochę sił bo dostajemy proste zadanie ;-)

Strażacy © djk71

Na każdym punkcie czekają na nas podpowiedzi jak odnaleźć punkt G. W tej chwili nic nam nie mówią.

Jedna z podpowiedzi © djk71

PK L - sztuka współczesna
Do punktu postanawiamy dotrzeć od strony południowo-wschodniej, od Zendka. Czemu tak? Nie mam pojęcia, ale jakoś tak nam wyszło w trakcie kreślenia mapy. Mijamy lotnisko, mostek na Brynicy i wjeżdżamy w las. I tu zaczyna się zabawa. Ścieżki pozarastane. Próbujemy jechać wzdłuż ściany lasu, ale w ciemności nie jest to łatwe. Jest mokro. Już nie tylko buty mokre, ale i spodnie. Docieramy do jakiejś budowy. Postanawiamy zawrócić i wbić się w las. Jak się okaże to był błąd. Wielki. Zero przecinek. Krzaki. Ale jakie? Momentami wyższe od nas, gęste, brakuje nam maczety. Naprawdę. Trudno, Amiga "robi" za maczetę. Co chwilę zmieniamy kierunek, choć próbujemy podążać na północ. Przedzieramy się przez krzaki tam gdzie jest to możliwe.

NIe zawsze da się jechać © djk71

Jesteśmy tak przejęci, że nawet kiedy mówię o zwierzętach, które właśnie wypłoszyliśmy, nikt nie reaguje. Idziemy na północ!

W końcu po godzinie walki docieramy znów do.. budowy. Okazuje się, że to budowa autostrady A1. Decydujemy się jechać po niej dopóki nie znajdziemy jakieś ścieżki. W końcu jest droga. Obstawiamy gdzie jesteśmy. Wydaje nam się, że wiemy. Próbujemy nawet szukać punktu, ale w efekcie znów lądujemy na autostradzie. Chyba jednak jesteśmy w innym miejscu. Odpuszczamy punkt.

PK P - ruiny
Jedziemy na azymut do... cywilizacji. Chcemy się tylko zlokalizować. Spotkani w końcu zawodnicy kierują nas w stronę punktu. Chwilę później spotkani (po raz pierwszy i jedyny dziś) Aramisi udzielają nam wskazówki, która być może była kluczowa w dzisiejszych zawodach. Jedziemy do punktu, a ja zastanawiam się co to za ruiny.
Na punkcie czaka nas wojsko i test ze znajomości wiedzy wojskowej.

Wojsko © djk71

Test zaliczony :-) Okazuje się jednak, że to nie koniec. Musimy jechać po czerwonym szlaku i pobrać próbki wody ze skażonego zbiornika. Dopiero teraz orientuję się gdzie jesteśmy. Przecież to ruiny zalanej kopalni. No tak, jakie inne ruiny mogły tu być. Ale jestem głupi. Przecież gdybym na starcie spojrzał, gdzie jest ten punkt to bylibyśmy tutaj dwie godziny temu jadąc z innej strony!!!

Docieramy do punktu. Olga rusza z probówką po wodę. Nie jest to łatwe. Musi spuścić się na linach nad jezioro i zaczerpnąć wody do pojemnika zamocowanego na końcu kija. Amiga ją asekuruje, a ja... zmieniam baterie w aparacie... nie miały kiedy paść :(

Dam radę? © djk71

Olga daje radę i przelewamy skażoną wodę do probówki, którą zabieramy z sobą.

Trzeba przelać wodę © djk71

Nie jest dobrze. Limit czasu to osiem godzin, do znalezienia 10 punktów. My po czterech godzinach mamy... trzy punkty :-( Już nie ma szans na komplet i zdobycie tytułu Tropiciela :-( Szkoda. Moja wina.

K L - sztuka współczesna (raz jeszcze)
Postanawiamy wrócić do punktu L. Stąd jest to banalnie proste.  Na punkcie proste zadanie - puzzle.

Jak dzieci - układamy puzzle © djk71

W nagrodę dostajemy pyszne ciasteczka :-)

PK X - strumień
Dojazd do punktu byłby prostszy gdyby nie zakład górniczy Ostra Góra, który zablokował część dróg, którymi chcieliśmy jechać. W efekcie nadrabiamy kilka kilometrów. Można wyłączyć lampki i czołówki. Jest jasno. Zaczyna nam się chcieć spać. Mimo to dojeżdżamy do punktu na Garbatym Mostku. Chwilę wcześniej spotykamy Wojtka, któremu niestety nie udało się wystartować.

Na punkcie test ze znajomości grzybów i cenne wskazówki dot. punktu G, w którego istnienie dziewczyny cały czas powątpiewają :)

Jakie to grzyby © djk71


PK F - wiata Leśnictwa

Dopada nas zmęczenie, dobrze, że tu droga prosta i łatwa. Podobnie jak zaliczenie punktu. Na szczęście obeszło się bez używania specjalistycznego sprzętu.

Sanki w lecie? © djk71

PK C - góra
Mkniemy w kierunku Jurnej Góry. Mija nas Wojtek. Tempo słuszne, ale w terenie znów trochę spada. Punkt na górze. Piaskowy podjazd, a raczej podejście. Strome. Wchodzimy zasapani. Na miejscu jeszcze zadanie. Na szczęście banalne - odgadywanie symboli niebezpieczeństw.

Wszędzie niebezpieczeństwo © djk71

Patrzymy na zegarki i pada pomysł zaliczenia jednak wszystkich punktów. Nadrobiliśmy trochę czasu i wydaje się to być możliwe. Tyle, że trzeba będzie nieźle "cisnąć". A to może nie być takie łatwe. Jesteśmy już mocno zmęczeni. Spróbujemy.

PK G (jednak istnieje)

Postanawiamy odnaleźć punkt G, który nie jest zaznaczony na mapie. Od punktu P podejrzewam gdzie on może być. W pierwszej chwili dojeżdżamy za daleko, ale za to podziwiamy fajny widok.

Piaskownica © djk71

Po chwili się poprawiamy i punkt G zostaje odnaleziony. :) Uśmiechy na twarzach dziewczyn.

Tu następuje badanie przywiezionej próbki. Licznik Geigera został uruchomiony.

Badanie próbki © djk71

Badany jest też ten, który ją wiózł.

Amiga poddany badaniu © djk71

PK K - skrzyżowanie dróg leśnych

Ostatnie dwa punkty są bez zadań. Zdążymy? Zobaczymy. Jedziemy. Na przejeździe przez tory postanawiamy coś zjeść. Dorota zjada Knoppersa i... rusza do przodu. Nie "schodzi" poniżej 30 km/h! Punkt odnaleziony błyskawicznie.

PK U - wiata na terenie leśniczówki
Przed nami ostatni punkt. Czasu coraz mniej, ale wciąż jest szansa. Walczymy ze zmęczeniem, z kilometrami w nogach, których zrobiliśmy znaczenie więcej niż mieliśmy, z nieprzespaną nocą i słońcem, które zaczyna coraz mocniej świecić. Punkt zaliczony.

Meta
Teraz tylko trzeba dotrzeć do mety w limicie czasu. Łatwo nie jest. Wiem, że damy radę ale wciąż poganiam kolegów. Jeszcze tylko bruk i jesteśmy w Miasteczku. Docieramy do mety kilkanaście minut przed końcem czasu. Biegiem oddać kartę startową i można odpocząć. Udało się. Jesteśmy Tropicielami!

Tropiciele na mecie © djk71

Totalnie zmęczeni, ale szczęśliwi. Czas na jedzenie, odpoczynek, rozmowy ze znajomymi. Przejechaliśmy ponad 87 km zamiast 60! Sporo. Gdyby nie to i błądzenie po drugim punkcie. pewnie bylibyśmy na mecie z dwie godziny wcześniej. Ale co przeżyliśmy to nasze ;-)

Było świetnie. Dziękuję całej ekipie! Byliście świetni. Brawo. Następny Tropiciel już w październiku :-)

Brawa dla organizatorów (choć nie mieli czarnych worków i źle losowali nagrody - nic nie wygraliśmy) :-) Świetna organizacja. Teraz trzeba odpocząć.




Bike Orient, czyli Patriotyzm ważniejszy niż zabawa

Sobota, 25 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy









Oświadczenie:

Dorosły człowiek powinien umieć podzielić swój czas na zabawę i na patriotyzm. I to właśnie dziś uczyniłem. Zjechałem z trasy zawodów po to, aby dopingować naszych zawodników w meczu ze Szwajcarami w 1/8 Mistrzostw Europy.



I tej wersji będę się trzymał choćbyście nie wiem co przeczytali poniżej :)

Wciąż po głowie mi chodzi, żeby wrócić do regularnych startów w zawodach na orientację i wciąż  nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Tym bardziej, że od 3 tygodni nawet na chwilę nie skalałem się żadną aktywnością fizyczną :-( Bike Orient jest jednak jedną z imprez typu "must be" :)

Wcześnie rano wyjeżdżamy z domu i około 8:30 meldujemy w ośrodku Centrum Taraska, które jest dziś bazą zawodów. Jest sporo czasu, aby przygotować rowery, przebrać się, zamienić kilka słów ze znajomymi. Jest gorąco. Bardzo. Zanim skończyłem zabawę z przygotowywaniem roweru byłem już cały mokry, a my być cieplej.

Trochę zaskakuje lokalna architektura...

A co to? © djk71

Zaczyna się odprawa, rozkładane przed nami są mapy, podawane ostatnie wskazówki i zaraz ruszamy.

Mapy już czekają © djk71

Dostaję mapę i... nie mam pojęcia jak wyznaczyć trasę. Żaden z wariantów nie wydaje mi się optymalny.

Jak wyznaczyć trasę © Xzibi Aries

Wybieram oczywiście trasę Giga, czy przede mną 8 godzin, 100km i 20 Punktów Kontrolnych do zaliczenia. Kończę kreślenie trasy i ruszam. Po wyjeździe na asfalt wyprzedza mnie samochód, zwalania i kobiety z auta krzyczą, że wszyscy pojechali w przeciwną stronę. To dobrze. Nie będzie tłoku, czyli będzie jak lubię.

PK 2 - Skarpa nad rzeką

Do punktu dojeżdżam prawie bez problemu.

Punkt na skarpie © djk71

PK 4 - Brzeg rzeki
Dojazd do kolejnego punktu zaznaczyłem na mapie od północno-wschodniej strony. Trochę dookoła ale pewniej i bez przechodzenia przez rzekę. Po drodze jednak wyprzedza mnie Łukasz i widzę, że będzie podchodził z drugiej strony. Jadę za nim, jak on da radę, to ja też 
I daję :)

Były miejsca gdzie było płyciej :-) © djk71

Plecak lekko zamoczyłem ;)

PK 20 - kamień

Teraz długi przelot na południe. Ciepło jak diabli. Myślałem, że spodenki wyschną w momencie, ale tak nie jest. Może to i dobrze, przynajmniej w tyłek mi chłodno.
Gorzej u góry. Nie włożyłem niczego pod kask żeby zupełnie nie zagotować i mam tego efekt. nie mam włosów więc pot nie ma gdzie się zatrzymać i leci prosto do oczu. Co chwilę muszę się zatrzymywać i przecierać oczy bo pieką jak diabli.

Przed punktem wyprzedza mnie Piotrek B. Nie dziwi mnie to, ale wydaje mi się, że nieco przestrzelił. Skręcam w ścieżkę między drzewami i po chwili jestem przy punkcie, zaraz za mną jest i Piotrek.

Jest i kamień © djk71

Z punktu to on jednak wyjeżdża pierwszy, a ja chcąc zrobić komuś miejsce ładuję się w krzaki i jakoś tak dziwnie wykręcam nogę, że łapie mnie skurcz. Na szczęście po chwili przechodzi. Mogę jechać dalej.

PK 19 - Brzeg starorzecza
Po drodze dogania mnie Bartek, nie widziałem go na starcie. Pozwalam mu jednak jechać swoim tempem, dla mnie za gorąco żeby się ścigać. Piachy zaczynają dawać w kość.

Piachów tu nie brakuje © djk71

Ciężko się jedzie. Dojeżdżam do pary zawodników, a po chwili dogania nas Grześ. Fajnie, ale zaczyna się to czego nie lubię, czyli przestaję pilnować mapy i zamiast jechać swoje kieruję się za grupą. Mam wrażenie, że jedziemy inaczej niż powinniśmy, ale jadę z nimi, tym bardziej, że po chwili dołącza Adam (jak się potem okaże dzisiejszy zwycięzca). W końcu trafiamy do punktu.

PK 1 - Skarpa na Pilicą (BUFET)
Następny punkt to bufet. Zanim tam dotrę przeżywam drogę przez piekło. Jest coraz goręcej. Najwyższa temperatura w słońcu jaką zauważyłem to 48 stopni (na zdjęciu trochę mniej, ale nie miałem siły żeby co chwilę pstrykać).

Jak w piekle © djk71

Nie da się jechać, nierówności zrzucają z roweru i każą go prowadzić. Na szczęście to nie tylko moje wrażenie. Grześ mnie dogania również pieszo.

Nie da się jechać © djk71

Byle do lasu. Ale tam nie jest lepiej. Niby miejscami cień, ale za to więcej piachów :-( Mam dość. Jadę, a licznik pokazuje prędkość 3,2 km/h !!! Nie mam siły. Siadam, odpoczywam ale mocy nie przybywa ;-( Byle do bufetu. W plątaninie ścieżek zamiast odbić na północ jadę na wschód. i finalnie do punktu docieram przez Dąbrówkę.

Bufet jak zawsze obfity ale słońce jest i tutaj. Wymarzony arbuz jest ciepły (ale i tak dobry). Woda lekko się gotuje (ale dobrze, że jest).
Nie spieszy mi się. Miałem nadzieję się wykąpać w Pilicy, ale skarpa okazuje się być skarpą ;-( Nikt mnie nie zmusi do zejścia, a w szczególności do późniejszego wspinania się :-(

Bufet na skarpie © djk71

Chwila rozmowy z Kaśką i Tomalosem, oni jadą dalej. Ja wiem, że to nie ma sensu. Zagotowałem się. Wracam do bazy. Po drodze jeszcze mógłbym zgarnąć jeden, czy dwa punkty ale nie biorę tego wcale pod uwagę. Chcę asfaltu i odpoczynku.

Meta
I to był dobry wybór. Nawet na asfalcie nie miałem sił by kręcić. Końcówka to była prawdziwa męczarnia. W końcu jednak docieram do bazy. Mam raptem 5 punktów, co jest połową dla trasy Mega. Gdzie tam Giga? Ale wiem, ze dobrze zrobiłem. Nie było sensu ryzykować zdrowia. Trudno, to nie był mój dzień.

Biorę prysznic. Idę na obiad. No cóż, ośrodek preferuje jedzenie wegetariańskie (a może wegańskie, nie znam się). Może i coś w tym jest ale to nie w moim stylu, najbardziej smakuje z tego kompot...

Ośrodek Centrum Taraska © djk71


Potem mecz. Fajnie, że udało się zorganizować pokaz (i co z tego, że bez głosu :-) ). Mieliśmy okazję w dość sporym gronie (patriotów ;) ) dopingować naszych piłkarzy. Przynajmniej tu odnieśliśmy sukces.

Oglądamy mecz © Paweł Banaszkiewicz


Po meczu kolejna moja porażka. Chciałem sobie kupić koszulkę rowerową BO i... zostały rozmiary dla dzieci (L i mniejsze) :-( Nie mam dziś szczęścia. Na metę dociera Amiga z Karoliną, potem Marzka. Wszyscy zmęczeni. Czekam, aż się ogarną, jeszcze tylko rozdanie nagród i czas wracać do domu. Nie chce mi się, boję się, że będzie to ciężka podróż, ale jakoś udaje się bez problemów dotrzeć do domu.

Fajnie było znów spotkać znajome twarze, porozmawiać (Jarek, Łukasz - sorry, że jednak nie udało się zostać dłużej i pogadać o Włoszech, ale byliśmy już zmęczeni i chcieliśmy do domu - jakby coś to kontakt na priv).

Organizacja jak zawsze super!
No dobra, żeby nie było za słodko: zabrakło lodu na bufecie, mięsa w obiedzie i koszulek w moim rozmiarze :)