Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:11306.17 km (w terenie 4494.24 km; 39.75%)
Czas w ruchu:855:39
Średnia prędkość:13.60 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:23143 m
Maks. tętno maksymalne:204 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:136454 kcal
Liczba aktywności:269
Średnio na aktywność:42.35 km i 3h 11m
Więcej statystyk

Bike Orient w Niegowie

Sobota, 8 października 2016 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Do dziś powiedziałbym w Niegowej, ale dojeżdżając do bazy zobaczyłem napis Dom Kultury w Niegowie, to samo na rozpoczęciu potwierdziła (o ile dobrze zapamiętałem) wójt gminy Niegowa. Dziwne, ale nie będę dyskutował :-) Przed startem chwila rozmowy ze znajomymi, potem chwila zastanowienia się w co się ubrać w ten chłodny i deszczowy dzień. I punktualnie stawiam się na odprawie. Tu, żal mi było trochę Artura, który opowiadał ciekawe rzeczy, ale wszyscy schowali się pod namiotem trochę oddalonym od sceny i głównie skupili się na rozmowach między sobą. Pewnie chcieli wykorzystać okazję do pogadania na ostatniej w tym cyklu imprezy. Na kolejną czekać trzeba będzie czekać do przyszłego roku.

Gdzie Oni patrzą? Mapy leżą z drugiej strony © djk71


Start
Dostajemy mapy i zaczynam planowanie trasy Mega. Na Giga dziś nie ma szans. Bez sił, chory i przy takiej pogodzie nawet nie myślę o 100km. Padają propozycje wspólnej jazdy, ale wychodzę z założenia, że chętnie o ile się spotkamy gdzieś na trasie.

PK 11 - jabłoń
Ruszam asfaltem, wyprzedzam kilka osób i doganiam Agatę. Jej już tak łatwo nie da się wyprzedzić, mimo, że na podjeździe licznik pokazuje mi 28 km/h. Wiem jednak, że oszukuje, chyba styki zamokły, nie dobrze, bo nie mogę mu ufać co do odległości. Nie zauważam ścieżki, w którą chciałem skręcić, trudno spróbujemy od północy. Skręcamy w polną drogę i coś mi się wydaje, że jedziemy za daleko. Miało być 400m (patrząc w domu na mapę nie wiem jak wymyśliłem te 400m, czyżby to mokre okulary?). Wracamy, szukamy walcząc z błotem i nic. Dojeżdża Kosma z Tomkiem i upewniają nas w tej odległości. W końcu decydujemy się jechać dalej i... oczywiście punkt jest. Niezbyt dobry początek.

Jest jabłonka © djk71

PK 10 - jar
Zastanawiam się, czy jechać na 19, czy na 10. Agata mówi, że jedzie na 10-tkę. Jadę z Nią. Oboje chorzy, oboje bez parcia na wynik - czyli będzie dobrze :-) Decydujemy się jechać nieco dookoła, ale asfaltem. Dziś to chyba lepszy wybór. Wciąż mokro, okulary zaparowane, pod kołami błoto. Punkt jednak tym razem odnaleziony bez problemów.

PK 9 - róg lasu
Znów wybieramy asfalt. Do pewnego momentu. Potem droga zdecydowanie się pogarsza. Błoto i kałuże. W pewnym momencie o mały włos nie najeżdżam na leżącą na środku drogi padlinę. To na wpół zjedzona już sarna. Zapach straszny.
Zatrzymujemy się, ale to chyba nie ta ścieżka. Właściwa jest kawałek dalej. Jedziemy nią, ale nie ma punktu. Wracamy, ścieżka się na początku rozwidlała. I to jest dobrzy trop. Punkt podbity.
Zjeżdżam w dół mijając Agę, po chwili wiem czemu się zatrzymała.

Czego tu brakuje? © djk71

Urwany wentyl. Do tego nie da się odkręcić nakrętki. Albo tak mocno zakręcona, albo takie mamy zmarznięte dłonie. Na szczęście pomaga nam zawodnik z nr 79 (o ile pamiętam Paweł) - ma mini kombinerki. Wystarczają. Zmiana dętki i ruszamy dalej.

Jest guma © djk71

PK 5 - skraj młodnika
Ścieżki, którymi planujemy wyjechać nie wyglądają zachęcająco, albo nie ma ich wcale. Ok, nadrabiamy kilka km, ale docieramy do asfaltu. Mijani zawodnicy, którzy próbowali dotrzeć do dziewiątki od tej strony informują nas, ze nie ma szans na znalezienie punktu. Wprawiamy ich w zdziwienie informując, że my go już mamy ;-)
Piątka znaleziona, głównie dzięki ekipie, która sama nas informuje, że punkt jest tu obok :-) Dzięki.

PK 12 - podstawa skały
Ciężko mi się jedzie. Już wiem, że nie będę próbował zdobyć kompletu na Mega. Nie mam siły, do tego chciałbym wcześniej wrócić do domu, bo dziś piłkarze ręczni Górnika grają w Pucharze EHF i chciałbym pójść z synem na mecz.
Punkt banalny, w dobrze znanym miejscu :-)

Punkt pod skałą w Mirowie © djk71

Zastanawialiśmy się jeszcze na PK6, ale moja towarzyszka decyduje się wrócić do mety asfaltem. Postanawiam zrobić do samo. Podjazd, który po chwili mamy przed sobą utwierdza mnie w przekonaniu, że to była dobra decyzja ;-)

Meta
Po chwili docieramy do mety. Szału nie ma - 5 punktów, około 40km. Przy takim dystansie, maks na Mega (czyli 11) pewnie byśmy zrobili w 100km ( powinno być ok. 50) :-) Trudno. O dziwo nie wydajemy się być smutni. Raczej zadowoleni, że udało się mimo pogody pojeździć. Do tego w towarzystwie :-)
Myjemy rowery, kąpiel, grochówka i czas do domu. Nie czekamy na zakończenie więc tutaj WIELKIE DZIĘKI dla Organizatorów. DO zobaczenia w przyszłym roku.

Tropiciel 20, czyli w poszukiwaniu punktu G

Niedziela, 10 lipca 2016 · Komentarze(10)
Uczestnicy
Tropiciel, czyli zawody inne niż wszystkie. Tu oprócz szukania punktów z mapą, czekają na nas zadania specjalne na Punktach Kontrolnych. Do tego startuje się w grupach 2-4 osobowych. Tym razem, w wyniku szalonego pomysłu naszych koleżanek z pracy, startujemy w grupie czteroosobowej: Dorota, Olga (pamiętacie ich debiut?), Amiga oraz ja. Wybieramy najdłuższą trasę rowerową - R60, startujemy o... 1:00 (w nocy) :-)

Do bazy w Miasteczku Śląskim przyjeżdżamy około godz. 22. Piesi już wyszli na trasę, ale rowerzyści dowiadują się, że jeszcze muszą poczekać na rejestrację. Nie szkodzi. Musimy jeszcze przygotować rowery, zdecydować w co się ubrać, zrobić pamiątkowe zdjęcie...


Jeszcze uśmiechnięci © djk71

W biurze zawodów dowiadujemy się, że największy problem będziemy mieli z odnalezieniem punktu G - hmmm, brzmi dwuznacznie :)

Montujemy rowery, ubieramy się i po chwili jesteśmy gotowi do startu.


Wszystko gotowe © djk71

Chwilę wcześniej rejestrując się i odbierając pakiety startowe wprawiamy obsługę w małe zakłopotanie. Wiedząc, że czeka nas ciężka noc i może nie wszystkim uda się przetrwać i dotrzeć do mety, chcemy być przygotowani na wszystkie okoliczności, nawet te najgorsze. Pytamy obsługującą nas dziewczynę czy mają czarne worki (głupio tak kogoś zakopać bez) - ta - nie łapiąc żartu - zaczyna pytać kolegów "czy my wydajemy czarne worki?" - wśród obsługi konsternacja... Wyjaśniamy, że to żart, ale ubawu mamy na następne kilka godzin. Miny obsługi - bezcenne. :)

Start
W końcu odprawa. Dowiadujemy się, że w okolicy miała miejsce katastrofa i będziemy na trasie musieli sprawdzić, czy jest bezpiecznie.

Zdjęcie z jednym z tych, którym udało się przeżyć...

Łatwo nie będzie © djk71

Dostajemy mapy, rysujemy trasę i w drogę.

PK A - skrzyżowanie dróg leśnych
Postanawiamy zacząć od punktu, który wiemy gdzie jest - tamtędy często jeżdżę - w okolicach Chechła. Na asfalcie rześko. Po krótkiej jeździe docieramy bezbłędnie do celu. Widać miało tu miejsce skażenie.

Skażenie? © djk71

Czeka na nas zadanie związane z sygnałami (znakami) alarmowymi. Rozwiązujemy je bez problemu i szybko jedziemy dalej.

PK H - piaskownica
Choć bywam tu często to udaje mi się wybrać niewłaściwą drogę. No cóż, ciemność oraz ślepa jazda za innymi zawodnikami robi swoje. Na szczęście wiele nie nadrabiamy (widzimy za to jak inni zawodnicy wyjeżdżają poza mapę), mamy jednak nauczkę, że trzeba lepiej pilnować mapy.
Kawałek asfaltem, a potem terenem w stronę Brynicy. Niestety ścieżki w terenie wyglądają nieco inaczej niż na mapie. Trudno jedziemy na azymut wzdłuż nasypu kolejowego, a potem po nim, czego nasze koleżanki nie zauważają :-) Kiedy droga staje się nieprzejezdna odbijamy w bok i wychodzimy wprost na wóz strażacki... czyli kolejny punkt.
Widać, że dotarcie tu kosztowało nas trochę sił bo dostajemy proste zadanie ;-)

Strażacy © djk71

Na każdym punkcie czekają na nas podpowiedzi jak odnaleźć punkt G. W tej chwili nic nam nie mówią.

Jedna z podpowiedzi © djk71

PK L - sztuka współczesna
Do punktu postanawiamy dotrzeć od strony południowo-wschodniej, od Zendka. Czemu tak? Nie mam pojęcia, ale jakoś tak nam wyszło w trakcie kreślenia mapy. Mijamy lotnisko, mostek na Brynicy i wjeżdżamy w las. I tu zaczyna się zabawa. Ścieżki pozarastane. Próbujemy jechać wzdłuż ściany lasu, ale w ciemności nie jest to łatwe. Jest mokro. Już nie tylko buty mokre, ale i spodnie. Docieramy do jakiejś budowy. Postanawiamy zawrócić i wbić się w las. Jak się okaże to był błąd. Wielki. Zero przecinek. Krzaki. Ale jakie? Momentami wyższe od nas, gęste, brakuje nam maczety. Naprawdę. Trudno, Amiga "robi" za maczetę. Co chwilę zmieniamy kierunek, choć próbujemy podążać na północ. Przedzieramy się przez krzaki tam gdzie jest to możliwe.

NIe zawsze da się jechać © djk71

Jesteśmy tak przejęci, że nawet kiedy mówię o zwierzętach, które właśnie wypłoszyliśmy, nikt nie reaguje. Idziemy na północ!

W końcu po godzinie walki docieramy znów do.. budowy. Okazuje się, że to budowa autostrady A1. Decydujemy się jechać po niej dopóki nie znajdziemy jakieś ścieżki. W końcu jest droga. Obstawiamy gdzie jesteśmy. Wydaje nam się, że wiemy. Próbujemy nawet szukać punktu, ale w efekcie znów lądujemy na autostradzie. Chyba jednak jesteśmy w innym miejscu. Odpuszczamy punkt.

PK P - ruiny
Jedziemy na azymut do... cywilizacji. Chcemy się tylko zlokalizować. Spotkani w końcu zawodnicy kierują nas w stronę punktu. Chwilę później spotkani (po raz pierwszy i jedyny dziś) Aramisi udzielają nam wskazówki, która być może była kluczowa w dzisiejszych zawodach. Jedziemy do punktu, a ja zastanawiam się co to za ruiny.
Na punkcie czaka nas wojsko i test ze znajomości wiedzy wojskowej.

Wojsko © djk71

Test zaliczony :-) Okazuje się jednak, że to nie koniec. Musimy jechać po czerwonym szlaku i pobrać próbki wody ze skażonego zbiornika. Dopiero teraz orientuję się gdzie jesteśmy. Przecież to ruiny zalanej kopalni. No tak, jakie inne ruiny mogły tu być. Ale jestem głupi. Przecież gdybym na starcie spojrzał, gdzie jest ten punkt to bylibyśmy tutaj dwie godziny temu jadąc z innej strony!!!

Docieramy do punktu. Olga rusza z probówką po wodę. Nie jest to łatwe. Musi spuścić się na linach nad jezioro i zaczerpnąć wody do pojemnika zamocowanego na końcu kija. Amiga ją asekuruje, a ja... zmieniam baterie w aparacie... nie miały kiedy paść :(

Dam radę? © djk71

Olga daje radę i przelewamy skażoną wodę do probówki, którą zabieramy z sobą.

Trzeba przelać wodę © djk71

Nie jest dobrze. Limit czasu to osiem godzin, do znalezienia 10 punktów. My po czterech godzinach mamy... trzy punkty :-( Już nie ma szans na komplet i zdobycie tytułu Tropiciela :-( Szkoda. Moja wina.

K L - sztuka współczesna (raz jeszcze)
Postanawiamy wrócić do punktu L. Stąd jest to banalnie proste.  Na punkcie proste zadanie - puzzle.

Jak dzieci - układamy puzzle © djk71

W nagrodę dostajemy pyszne ciasteczka :-)

PK X - strumień
Dojazd do punktu byłby prostszy gdyby nie zakład górniczy Ostra Góra, który zablokował część dróg, którymi chcieliśmy jechać. W efekcie nadrabiamy kilka kilometrów. Można wyłączyć lampki i czołówki. Jest jasno. Zaczyna nam się chcieć spać. Mimo to dojeżdżamy do punktu na Garbatym Mostku. Chwilę wcześniej spotykamy Wojtka, któremu niestety nie udało się wystartować.

Na punkcie test ze znajomości grzybów i cenne wskazówki dot. punktu G, w którego istnienie dziewczyny cały czas powątpiewają :)

Jakie to grzyby © djk71


PK F - wiata Leśnictwa

Dopada nas zmęczenie, dobrze, że tu droga prosta i łatwa. Podobnie jak zaliczenie punktu. Na szczęście obeszło się bez używania specjalistycznego sprzętu.

Sanki w lecie? © djk71

PK C - góra
Mkniemy w kierunku Jurnej Góry. Mija nas Wojtek. Tempo słuszne, ale w terenie znów trochę spada. Punkt na górze. Piaskowy podjazd, a raczej podejście. Strome. Wchodzimy zasapani. Na miejscu jeszcze zadanie. Na szczęście banalne - odgadywanie symboli niebezpieczeństw.

Wszędzie niebezpieczeństwo © djk71

Patrzymy na zegarki i pada pomysł zaliczenia jednak wszystkich punktów. Nadrobiliśmy trochę czasu i wydaje się to być możliwe. Tyle, że trzeba będzie nieźle "cisnąć". A to może nie być takie łatwe. Jesteśmy już mocno zmęczeni. Spróbujemy.

PK G (jednak istnieje)

Postanawiamy odnaleźć punkt G, który nie jest zaznaczony na mapie. Od punktu P podejrzewam gdzie on może być. W pierwszej chwili dojeżdżamy za daleko, ale za to podziwiamy fajny widok.

Piaskownica © djk71

Po chwili się poprawiamy i punkt G zostaje odnaleziony. :) Uśmiechy na twarzach dziewczyn.

Tu następuje badanie przywiezionej próbki. Licznik Geigera został uruchomiony.

Badanie próbki © djk71

Badany jest też ten, który ją wiózł.

Amiga poddany badaniu © djk71

PK K - skrzyżowanie dróg leśnych

Ostatnie dwa punkty są bez zadań. Zdążymy? Zobaczymy. Jedziemy. Na przejeździe przez tory postanawiamy coś zjeść. Dorota zjada Knoppersa i... rusza do przodu. Nie "schodzi" poniżej 30 km/h! Punkt odnaleziony błyskawicznie.

PK U - wiata na terenie leśniczówki
Przed nami ostatni punkt. Czasu coraz mniej, ale wciąż jest szansa. Walczymy ze zmęczeniem, z kilometrami w nogach, których zrobiliśmy znaczenie więcej niż mieliśmy, z nieprzespaną nocą i słońcem, które zaczyna coraz mocniej świecić. Punkt zaliczony.

Meta
Teraz tylko trzeba dotrzeć do mety w limicie czasu. Łatwo nie jest. Wiem, że damy radę ale wciąż poganiam kolegów. Jeszcze tylko bruk i jesteśmy w Miasteczku. Docieramy do mety kilkanaście minut przed końcem czasu. Biegiem oddać kartę startową i można odpocząć. Udało się. Jesteśmy Tropicielami!

Tropiciele na mecie © djk71

Totalnie zmęczeni, ale szczęśliwi. Czas na jedzenie, odpoczynek, rozmowy ze znajomymi. Przejechaliśmy ponad 87 km zamiast 60! Sporo. Gdyby nie to i błądzenie po drugim punkcie. pewnie bylibyśmy na mecie z dwie godziny wcześniej. Ale co przeżyliśmy to nasze ;-)

Było świetnie. Dziękuję całej ekipie! Byliście świetni. Brawo. Następny Tropiciel już w październiku :-)

Brawa dla organizatorów (choć nie mieli czarnych worków i źle losowali nagrody - nic nie wygraliśmy) :-) Świetna organizacja. Teraz trzeba odpocząć.




Bike Orient, czyli Patriotyzm ważniejszy niż zabawa

Sobota, 25 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy









Oświadczenie:

Dorosły człowiek powinien umieć podzielić swój czas na zabawę i na patriotyzm. I to właśnie dziś uczyniłem. Zjechałem z trasy zawodów po to, aby dopingować naszych zawodników w meczu ze Szwajcarami w 1/8 Mistrzostw Europy.



I tej wersji będę się trzymał choćbyście nie wiem co przeczytali poniżej :)

Wciąż po głowie mi chodzi, żeby wrócić do regularnych startów w zawodach na orientację i wciąż  nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Tym bardziej, że od 3 tygodni nawet na chwilę nie skalałem się żadną aktywnością fizyczną :-( Bike Orient jest jednak jedną z imprez typu "must be" :)

Wcześnie rano wyjeżdżamy z domu i około 8:30 meldujemy w ośrodku Centrum Taraska, które jest dziś bazą zawodów. Jest sporo czasu, aby przygotować rowery, przebrać się, zamienić kilka słów ze znajomymi. Jest gorąco. Bardzo. Zanim skończyłem zabawę z przygotowywaniem roweru byłem już cały mokry, a my być cieplej.

Trochę zaskakuje lokalna architektura...

A co to? © djk71

Zaczyna się odprawa, rozkładane przed nami są mapy, podawane ostatnie wskazówki i zaraz ruszamy.

Mapy już czekają © djk71

Dostaję mapę i... nie mam pojęcia jak wyznaczyć trasę. Żaden z wariantów nie wydaje mi się optymalny.

Jak wyznaczyć trasę © Xzibi Aries

Wybieram oczywiście trasę Giga, czy przede mną 8 godzin, 100km i 20 Punktów Kontrolnych do zaliczenia. Kończę kreślenie trasy i ruszam. Po wyjeździe na asfalt wyprzedza mnie samochód, zwalania i kobiety z auta krzyczą, że wszyscy pojechali w przeciwną stronę. To dobrze. Nie będzie tłoku, czyli będzie jak lubię.

PK 2 - Skarpa nad rzeką

Do punktu dojeżdżam prawie bez problemu.

Punkt na skarpie © djk71

PK 4 - Brzeg rzeki
Dojazd do kolejnego punktu zaznaczyłem na mapie od północno-wschodniej strony. Trochę dookoła ale pewniej i bez przechodzenia przez rzekę. Po drodze jednak wyprzedza mnie Łukasz i widzę, że będzie podchodził z drugiej strony. Jadę za nim, jak on da radę, to ja też 
I daję :)

Były miejsca gdzie było płyciej :-) © djk71

Plecak lekko zamoczyłem ;)

PK 20 - kamień

Teraz długi przelot na południe. Ciepło jak diabli. Myślałem, że spodenki wyschną w momencie, ale tak nie jest. Może to i dobrze, przynajmniej w tyłek mi chłodno.
Gorzej u góry. Nie włożyłem niczego pod kask żeby zupełnie nie zagotować i mam tego efekt. nie mam włosów więc pot nie ma gdzie się zatrzymać i leci prosto do oczu. Co chwilę muszę się zatrzymywać i przecierać oczy bo pieką jak diabli.

Przed punktem wyprzedza mnie Piotrek B. Nie dziwi mnie to, ale wydaje mi się, że nieco przestrzelił. Skręcam w ścieżkę między drzewami i po chwili jestem przy punkcie, zaraz za mną jest i Piotrek.

Jest i kamień © djk71

Z punktu to on jednak wyjeżdża pierwszy, a ja chcąc zrobić komuś miejsce ładuję się w krzaki i jakoś tak dziwnie wykręcam nogę, że łapie mnie skurcz. Na szczęście po chwili przechodzi. Mogę jechać dalej.

PK 19 - Brzeg starorzecza
Po drodze dogania mnie Bartek, nie widziałem go na starcie. Pozwalam mu jednak jechać swoim tempem, dla mnie za gorąco żeby się ścigać. Piachy zaczynają dawać w kość.

Piachów tu nie brakuje © djk71

Ciężko się jedzie. Dojeżdżam do pary zawodników, a po chwili dogania nas Grześ. Fajnie, ale zaczyna się to czego nie lubię, czyli przestaję pilnować mapy i zamiast jechać swoje kieruję się za grupą. Mam wrażenie, że jedziemy inaczej niż powinniśmy, ale jadę z nimi, tym bardziej, że po chwili dołącza Adam (jak się potem okaże dzisiejszy zwycięzca). W końcu trafiamy do punktu.

PK 1 - Skarpa na Pilicą (BUFET)
Następny punkt to bufet. Zanim tam dotrę przeżywam drogę przez piekło. Jest coraz goręcej. Najwyższa temperatura w słońcu jaką zauważyłem to 48 stopni (na zdjęciu trochę mniej, ale nie miałem siły żeby co chwilę pstrykać).

Jak w piekle © djk71

Nie da się jechać, nierówności zrzucają z roweru i każą go prowadzić. Na szczęście to nie tylko moje wrażenie. Grześ mnie dogania również pieszo.

Nie da się jechać © djk71

Byle do lasu. Ale tam nie jest lepiej. Niby miejscami cień, ale za to więcej piachów :-( Mam dość. Jadę, a licznik pokazuje prędkość 3,2 km/h !!! Nie mam siły. Siadam, odpoczywam ale mocy nie przybywa ;-( Byle do bufetu. W plątaninie ścieżek zamiast odbić na północ jadę na wschód. i finalnie do punktu docieram przez Dąbrówkę.

Bufet jak zawsze obfity ale słońce jest i tutaj. Wymarzony arbuz jest ciepły (ale i tak dobry). Woda lekko się gotuje (ale dobrze, że jest).
Nie spieszy mi się. Miałem nadzieję się wykąpać w Pilicy, ale skarpa okazuje się być skarpą ;-( Nikt mnie nie zmusi do zejścia, a w szczególności do późniejszego wspinania się :-(

Bufet na skarpie © djk71

Chwila rozmowy z Kaśką i Tomalosem, oni jadą dalej. Ja wiem, że to nie ma sensu. Zagotowałem się. Wracam do bazy. Po drodze jeszcze mógłbym zgarnąć jeden, czy dwa punkty ale nie biorę tego wcale pod uwagę. Chcę asfaltu i odpoczynku.

Meta
I to był dobry wybór. Nawet na asfalcie nie miałem sił by kręcić. Końcówka to była prawdziwa męczarnia. W końcu jednak docieram do bazy. Mam raptem 5 punktów, co jest połową dla trasy Mega. Gdzie tam Giga? Ale wiem, ze dobrze zrobiłem. Nie było sensu ryzykować zdrowia. Trudno, to nie był mój dzień.

Biorę prysznic. Idę na obiad. No cóż, ośrodek preferuje jedzenie wegetariańskie (a może wegańskie, nie znam się). Może i coś w tym jest ale to nie w moim stylu, najbardziej smakuje z tego kompot...

Ośrodek Centrum Taraska © djk71


Potem mecz. Fajnie, że udało się zorganizować pokaz (i co z tego, że bez głosu :-) ). Mieliśmy okazję w dość sporym gronie (patriotów ;) ) dopingować naszych piłkarzy. Przynajmniej tu odnieśliśmy sukces.

Oglądamy mecz © Paweł Banaszkiewicz


Po meczu kolejna moja porażka. Chciałem sobie kupić koszulkę rowerową BO i... zostały rozmiary dla dzieci (L i mniejsze) :-( Nie mam dziś szczęścia. Na metę dociera Amiga z Karoliną, potem Marzka. Wszyscy zmęczeni. Czekam, aż się ogarną, jeszcze tylko rozdanie nagród i czas wracać do domu. Nie chce mi się, boję się, że będzie to ciężka podróż, ale jakoś udaje się bez problemów dotrzeć do domu.

Fajnie było znów spotkać znajome twarze, porozmawiać (Jarek, Łukasz - sorry, że jednak nie udało się zostać dłużej i pogadać o Włoszech, ale byliśmy już zmęczeni i chcieliśmy do domu - jakby coś to kontakt na priv).

Organizacja jak zawsze super!
No dobra, żeby nie było za słodko: zabrakło lodu na bufecie, mięsa w obiedzie i koszulek w moim rozmiarze :)

GRAN FONDO STELVIO SANTINI 2016 - 2758m n.p.m. I did it!

Niedziela, 5 czerwca 2016 · Komentarze(30)
Passo dello Stelvio - 2758m n.p.m. (+/- 2-3m wg różnych źródeł) - królowa przełęczy, najwyższa przejezdna przełęcz w Aplach Wschodnich, kultowy podjazd szosowy... i dziesiątki innych opisów na jakie można trafić w sieci.

Zrobiłem to! © djk71

Podjazd, o którym jeszcze rok temu nie wiedziałem. Podjazd, o którym jeszcze niedawno wcale nie marzyłem. Podjazd, który od kilku tygodni spędzał mi sen z powiek. To dziś.

Od wczoraj zastanawianie się w co się ubrać, co zabrać ze sobą. Damian namawia mnie żeby zostawić plecak i pojechać jak najlżej. Waham się, jak to bez bukłaka, bez ciuchów. Sam nie wiem. Do tego problem, co na siebie włożyć. U góry ma być bardzo zimno. Może padać... Rano musimy wcześnie oddać worki z ciuchami na przebranie i ustawić się w sektorach. To oznacza, że trzeba będzie przed siódmą rano spędzić godzinę w oczekiwaniu na start i być może zmarznąć. Nie jest łatwo...

Rano pobudka 5:30, śniadanie, ubieranie się i w drogę. Jadę bez plecaka i bukłaka, na dwa bidony. Ubrany na krótko, ale z rękawkami i nogawkami, plus długa koszulka termiczna, którą planuję ściągnąć po starcie.

Ruszamy oddać torby z rzeczami na przebranie © djk71

Worki oddane, ustawiony w sektorze.

W sektorze © djk71

Przyglądam się innym zawodnikom. Hmmm, ich stroje to... wartość mojego roweru. Mój rower to wartość ich jednego koła. Waga mojego roweru to 150% wagi ich rowerów... O swojej wadze nie wspomnę. Co ja tu robię?

Krótkie rozmowy z innymi zawodnikami i godzina jakoś mija. Trasa długa i średnia startowały o 7:00, my startujemy o 7:40.

Zaraz start © djk71

Nie przywykłem do tego typu startów. Dużo nas, choć mniej niż w dłuższych kategoriach (w sumie jest 3110 startujących).

Pierwsze 40km prawie znam, bo miałem okazję już tu jeździć. Peleton szybko się rozciąga. Po 3km jednak prawie się zatrzymuje. Wypadek. Jeden z zawodników leży na środku drogi, nie potrafi się podnieść. Kilku innych pomaga mu i osłania żeby inni w niego nie wjechali. Jedziemy dalej. Kilka kilometrów dalej ktoś wraca do mety piechotą, jakaś większa awaria chyba. Przykre, ale trzeba skupić się już na sobie.

Peletonu już nie ma © djk71

Teraz głównie z górki. Zjeżdżamy do Sondalo na jakieś 850m żeby potem zacząć wspinaczkę na 2758m

Pierwszy podjazd już w miasteczku. Choć byłem tu 3 dni temu, to nie zauważyłem, że już tu można się spocić. Krótki ale stromy podjazd daje w kość. Zaczynam się bać, bo wcale łatwo nie jest. Na szczęście po chwili doganiam tych co mi uciekli (przynajmniej niektórych). Wystartowali ostro, ale szybko musieli zweryfikować swoje możliwości. To potwierdza moje założenia. Jechać swoje. Zresztą nie przyjechałem tu się ścigać tylko podjechać. Taki jest główny cel.

Tu po raz pierwszy zauważam to o czym wcześniej czytałem. Człowiek zamiast swojego, słyszy głównie oddechy rywali.

Pogoda świetna © djk71

Zawracamy do Bormio. Po drodze jeden 10% podjazd, który pokonał mnie w pierwszym dniu pobytu tutaj. Kilka dni później udało się go pokonać więc wiem, że dziś też to zrobię. Przed podjazdem jedziemy małym grupkami lub solo, na podjeździe robi się mały tłum. Chwila prawdy :-)

Pierwszy bufet © djk71

W Bormio bufet. Jestem w szoku.

Rowety wiszą © djk71

Słyszałem, że ma być wypas, ale jestem pod wrażeniem. Rowery wieszane na stojakach, bidony napełniane wodą lub izotonikiem (całkiem fajnym). Do tego pełne stoły: woda, cola, izo, sprite, bułki z nutellą, salami, szynką, kilka rodzajów ciasta, truskawki, morele, pomarańcze, banany i jeszcze chyba inne rzeczy, których nie ogarnąłem... Szok.

Bufet wypas © djk71

W tle muzyka... właśnie leci AC/DC - TNT!!! O dziwo nikt się nie spieszy. Siadam na rower i niepewnie ruszam. Może trzeba na jakiś sygnał? Jadę. Przejeżdżam przez uliczki starego miasta i oklaski dodają otuchy. Przede mną 21,5km ciągłej wspinaczki.

Piękne góry © djk71

Jadę. Łatwo nie jest, ale spokojnie pnę się w górę. Ci co mieli mi uciec już uciekli, Ci z dłuższych dystansów jeszcze tu nie dojechali. Pojedyncze przetasowania, choć niestety więcej mnie wyprzedza, niż ja innych. Ale nie daję się sprowokować. Jadę swoje.

Góry, zakręty, podjazdy © djk71


W głowie jednak tkwi inny cel. Czy uda mi się przyjechać przed Damianem? On jedzie co prawda na średniej trasie, ale przecież noga mu nieźle podaje. Na razie się go nie spodziewam, ale wiem, że z każdym kolejnym kilometrem będzie się coraz bardziej zbliżał.

Widoki piękne. Pogoda idealna, temperatura sięga nawet 16 stopni. Po drodze sporo osób walczy z awariami.

Na zakrętach tabliczki © djk71

Zakręty oznaczone są malejącymi numerami.

Jeden z numerów na zakrętach © djk71

Niestety szybko okazuje się, że nie każde miejsce, które uważamy za zakręt ma swój numerek. Więc raz co 100-200m numer się zmniejsza, a potem długo, długo nic... Nie pomaga to...


Są i tunele. W niektórych mocno kapie na głowę :-)

Wjazd do tunelu © djk71

W pewnym momencie mijam napis na asfalcie 14%. Dziwne, bo jakby tego nie czuję. Jest ostro, ale bez przesady.

Zmęczenie, tempo 5-8 km/h. Momentami jadę na stojąco, by po chwili usiąść i zapomnieć zmienić przełożenie na lżejsze. Dopiero po chwili, zupełnym przypadkiem okazuje się, że to nie jest 1/1, czyli jest rezerwa. Pomaga :-)

Zakręty są ostre © djk71

W oddali widać serpentyny © djk71

Serpentyny robią wrażenie. Cały czas jadę. Była przerwa na banana i złapanie oddechu ale jadę. Nie ma prowadzenia, choć zakładałem, że tak być może.

Po chwili widać serpentyny z góry ;-) © djk71

I jeszcze serpentyny © djk71



I jeszcze serpentyny © djk71

Nagle zaczyna się robić chłodno. Temperatura spada do 10 stopni i zaczyna padać deszcz. Zakładam wiatrówkę. trochę pomaga. Na szczęście po 1-1,5km deszcz mija.

W oddali bufet © djk71

Przede mną bufet. Oferta podobna. Teraz potrzebuję Coli i ciasta ;-)
Świetnym pomysłem są tzw. green areas, gdzie można wyrzucić śmieci. Działają. Śmieci, które widziałem poza tymi strefami to... odpadające z koszulek naklejone numerki. Cóż słaby klej był... Czyżby wyzwanie dla ETISOFT-u?

Green area © djk71

Stąd wydaje się, że jest płasko, ale to tylko złudzenie. Cały czas jest podjazd, choć nieco łagodniejszy. Coraz chłodniej.

Wysoko więc jest śnieg © djk71

Coraz więcej śniegu. To już ostatnie 3-4km, czyli pewnie jakieś 45 minut. Pisałem, że głównym celem było dotarcie na szczyt. Teraz już wiem, że chcę to w całości zrobić pedałując (bez wprowadzania). Wierzę, że dam radę. Zakładałem, że będę chciał się zmieścić w 6 godzinach. Teraz realne (choć na styk) wydaje się być 5 godzin. Motywacji dodaje świadomość, że w każdej chwili gdzieś w dole mogę zobaczyć brata. Jeśli tak będzie to pewnie mnie dojdzie - jeszcze sporo do mety. Walczę. Nie pomaga to, że coraz więcej osób prowadzi. Diabeł w głowie mówi... Ty też byś mógł....

Coraz więcej śniegu © djk71

Nie słucham go. Jadę. Coraz bardziej biało... I to nie tylko z powodu śniegu...

Coraz mniej widać © djk71

Do mety 1,5km. Tak blisko, a tak daleko. 1km, 900m, 800m... na drodze trwa odliczenie. Im bliżej tym bardziej mam wrażenie, że meta wcale się nie przybliża. W końcu jest 200m. Już słychać hałas u góry. Staję na pedałach i daję z sienie wszystko. 100m. Zrobię to... zrobię... Już na pewno.

"You did it!" słyszę od kibiców/organizatorów stojących tuż przed metą. I w końcu jest meta. Z głośników słyszę: DARIUSZ KAWECKI -  POLAND!!! Yes, yes, yes. Czas 4:59:18, czyli poniżej 5h. Nie ma się czym chwalić, bo najlepszy potrzebował połowę tego czasu, ale dla mnie to sukces.
Odbieram gratulacje, czapeczkę Finishera i... nie wiem co ze sobą zrobić....

Już za metą © djk71

Z jednej strony cieszę się, że to już, z drugiej... i co? to już koniec? Nie mam sił, ale chcę się bawić, walczyć jeszcze... Czuję jakiś niedosyt. Chcę jechać dalej!!!

Pamiątkowe zdjęcie © djk71

Pamiątkowe zdjęcie i ruszam do strefy gdzie mogę się przebrać... Zanim przypominam sobie swój numerek już ktoś woła: Darius... i daje mi worek. Obsługa jest niesamowita.

Worki z rzeczami © djk71

Organizacja świetna. Przebieram się.

Można się napić, zjeść i przebrać © djk71

Piję ciepłą herbatkę i zbieram się do zjazdu.

Dociera Damian, czyli "wygrałem" z nim. Oczywiście żart, on jechał jednak dłuższą trasę. Brakuje mu oddechu. Rzeczywiście na tej wysokości oddycha się trochę inaczej.

Jeszcze jedno zdjęcie i zjeżdżam. Dobrze, że jest sucho, ale i tak boję się rozpędzać, bo setki osób wciąż jeszcze podjeżdżają. Męczą się jak ja jeszcze niedawno.

Ja już zjeżdżam © djk71

Wielu jeszcze w drugą stronę © djk71

Szczęśliwy i zadowolony podziwiam raz jeszcze widoki. Świetnie, że pogoda dopisała.

Jest pięknie © djk71

Chciałoby się tu zostać © djk71

A inni wciąż jadą...

A oni wciąż jadą © djk71

Na dole oddaję chipa, i idę na pasta party. Wypas równie wielki jak na bufetach. Nawet mogę sobie wybrać jakie chcę do obiadu piwo... Szok.

Po chwili dojeżdża Damian i przy obiedzie mamy w końcu czas na pierwsze komentarze, wrażenia...

Szkoda, że to już koniec. Koniec przygody... albo początek nowej... Przecież za rok... ;)

Jestem szczęśliwy. Bardzo.

I did it!!!

P.S. 1. Sorry za przydługi wpis i liczbę zdjęć, ale chciałem opowiedzieć i pokazać wszystko co tam przeżyłem. Teraz to przeczytałem i... już wiem, że się nie da... To trzeba przeżyć samemu. To trzeba samemu zobaczyć. Tam trzeba po prostu być.

P.S. 2. I DID IT !!!



OrientAkcja, czyli pojedynek z szermierzami

Sobota, 21 maja 2016 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Jakoś nigdy nie udało mi się dotrzeć na OrientAkcję, choć Amiga wspominał, że to całkiem fajna impreza. W tym roku do samego końca też nie byłem pewien, czy się uda. Ale kusiło. Impreza w tym roku (dwie edycje) jest częścią Puchar Bike Orient, zapowiadają ładną pogodę, poza tym w końcu chciałbym wrócić na trasy imprez na orientację. Żona mówi, że mogę jechać więc... jadę ;-)

Pierwszy sukces już w trakcie dojazdu samochodem do Zofiówki koło Tuszyna. Po drodze wyprzedza mnie Grzesiu, a jednak to ja melduję się w bazie pierwszy. Śmieję się, że oby tak było do końca dnia...  Drugi sukces już po chwili... udaje mi się dostać od organizatorów drugą kartę startową, bo... pierwsza gdzieś się zapodziała, nie wiem, czy wiatr mi ją gdzieś porwał, czy gdzieś wypadła...

Sporo czasu na starcie na przygotowanie się, na powitanie ze znajomymi, na krótkie rozmowy i żarty. Przy okazji ekipa szermierzy zwraca mi uwagę, że z moje opony NobbyNic to teraz semi-slicki... Lepiej było nie wiedzieć, teraz się będę stresował.

Po chwili odprawa. Na starcie ponad 200 osób. Na trasie do zdobycia 22 punkty. Ci, którzy zdobędą 12 lub mniej będą klasyfikowani na trasie MEGA, pozostali na trasie GIGA - optymalny wariant na długiej trasie to ok.100km. Oczywiście planuję całą trasę, choć nie wiem czy będę miał tyle sił. Mapa w skali 1:55 000. Jak się potem okażę będzie to miało znaczenie. Aramisy, czyli Basia, Grzesiek i Filip proponują mi wspólną jazdę, ale dziękuję i decyduję się jechać samotnie.

PK 5 - Brzeg rzeki
Na początku nie jest to takie proste, bo mimo, że można zacząć od dowolnego punktu to zawsze do najbliższych punktów ciągną się sznury rowerzystów. Tak samo jest tutaj. Nawet nie trzeba patrzeć na mapę, jedzie się jak po sznurku. Wracając z punktu mijam szermierzy, którzy dopiero tam zmierzają.

PK 16 - Szczyt wzniesienia
Prosta droga do kolejnego punktu. Podobnie jak na Bike Oriencie, tu również mnóstwo osób startuje całymi rodzinami. Widać przyczepki, sztywne hole i foteliki :-)

Da się z dzieckiem? Da... :-) © djk71

Zjeżdżając z punktu znów mijam szermierzy ;-)

PK 4 - Szczyt wzniesienia
Punkt wydawał się prosty, mijam leśniczówkę, przy kapliczce skręcam w lewo i po chwili mam punkt.
I tak próbuję, skręcam i... punktu nie mam. Krążę wokół i nic. Tracę kilka ładnych minut żeby po chwili cofnąć się do drogi, którą jechałem i... okazuje się, że kawałek dalej była kolejna kapliczka, ta przy której miałem skręcić. A wystarczyło tylko pomierzyć odległość :-(
Spotykam Dawida i do punktu jedziemy razem.

Nie wszędzie jest łatwo © djk71

PK 11 - Grobla
Do punktu docieramy razem z Dawidem. Spotykamy oczywiście... szermierzy. Jak się potem okaże będę z nimi mijał się przez cały dzień ;-)
Z punktu wyjeżdżamy wspólnie, ale na rozwidleniu dróg rozjeżdżamy się w różne strony.

PK 15 - Skrzyżowanie ścieżki z rowem
Prosty punkt, nie będę pisał kto po chwili dojeżdża :-)
Jest ciepło, ale zaczyna się chmurzyć.

Chmurzy się © djk71

PK 7 - Brzeg rzeki
Prosty punkt

PK 18 - Zakręt rowu
Kilka kilometrów asfaltem, mam wrażenie, że przez chwilę trochę wieje.
Podbijam kartę i nie będę pisał kogo spotykam ;-)

PK 1 - Szczyt wzniesienia
Tu daje o sobie znać nietypowa skala i... skręcam 100m wcześniej, niby wszystko pasuje tylko nie widać wzniesienia. Po chwili orientuję się co zrobiłem i decyduję się jechać na azymut. Idealnie wyjeżdżam wprost na punkt. Zjeżdżając dowiaduję się, że na kolejne zawody muszę zmienić plecak. Aramisy informują mnie, że już nie szukają małych kartek z oznaczeniami punktów tylko patrzą gdzie jest mój pomarańczowy odblaskowy plecak ;-)

PK 10 - Brzeg rzeki
Chwila wahania, ale rodzinka z dziećmi naprowadza mnie na punkt.

Po której stronie jest punkt? © djk71

Mój plecak znów naprowadza moich znajomych ;-)
Zastanawiam się, którędy wyjechać z punktu, ale wybieram drogę dookoła, wydaje się pewniejsza. Na asfalcie spotykam grupę, która wybrała przedzieranie się przez chaszcze i mokradła :-) Czas ten sam, tylko ja jestem suchy :)

PK 19 - Skrzyżowanie przecinek
Jedziemy razem. Ależ oni cisną...
Na punkcie czas coś zjeść.

PK 9 - Grzbiet wydmy
Jedziemy wspólnie. Jak zawsze w tym towarzystwie jest wesoło, ale łapię się na tym, że po raz kolejny nie koncentruję się na mapie. To jest to czego nie lubię przy jeździe w grupie. Łatwo się rozkojarzyć. Punkt zaliczony. Po wyjeździe na asfalt uciekają mi. Nie próbuję ich gonić. Zaczynam tracić siły, jadę swoim tempem.

PK 2 - Grobla, przy strumieniu
Przy punkcie znów ich doganiam. Pora znów uzupełnić energię.

Kiedyś tu chyba było coś więcej © djk71

PK 13 - Brzeg wyrobiska
Punkt prosty.

Jest kolejny punkt © djk71

Basia z chłopakami robią przerwę.

W oddali popas © djk71

Ja jadę dalej. Do najbliższego sklepu. Tam uzupełniam płyny i ruszając spod sklepu wyjeżdżając wprost na... sami wiecie kogo :-)

PK 17 - Głaz
Ekipa pojechała przez Boryszów, ja przez Grabicę. Można było skrótem jako oni, ale piachy, których tu pełno dały mi już w kość i wolę jednak nadłożyć drogi, ale jechać po asfalcie. Widać brak kondycji, niestety półtora roku przerwy w treningach wychodzi...
Jakiś kilometr przed punktem... spotykam oczywiście tych, którzy wybrali skróty ;-) Do punktu dojeżdżamy wspólnie.

Głaz © djk71

Krótka wymiana zdań i ja jadę na trójkę, a oni na dwadzieścia jeden.

PK 3 - Złączenie strumieni
Znów wybrałem prostszą lecz dłuższą drogę. Niestety już wiem, że te siedem godzin czasu jakie mieliśmy do dyspozycji to trochę za mało. Gdybym nie pobłądził przy dwóch punktach to może by była szansa na komplet, a tak odpuszczam PK21 i PK6.
Trochę błotnista ścieżka. Chłopak jadący za mną z dzieckiem na foteliku wywraca się, dziecko zaczyna płakać. Zatrzymuję się, ale widzę, że po chwili jadą dalej. Ruszam podbić kartę. Gdy mijamy się obok punktu dziewczynka już jest uśmiechnięta :-)

PK 22 - Skrzyżowanie ścieżek
Zaczyna padać. Zakładam kurtkę. Na szczęście to tylko przelotny opad. Po chwili znów się rozbieram.

PK 14 - Przecinka zagłębienie terenu
Kogóż my tu spotykamy ;-) Okazuje się, że po drodze Grzesiek wyrwał wentyl i musieli wymienić dętkę. Ale znów mnie dogonili. Ruszam dalej. Przede mną ostatnie trzy punkty.

PK 8 - Zagajnik
Zagajnik, łatwo powiedzieć... Po drodze same zagajniki :-) Na szczęście ten jest u zbiegu dwóch ścieżek. Karta przedziurkowana, siadam na rower i w oddali słyszę znajome wołanie ;-) Znów są :-)

PK 12 - Skrzyżowanie ścieżki
Trzeba pędzić, bo na asfalcie pewnie mnie zaraz dogonią. Ale nie, przy punkcie jeszcze ich nie ma. Planowałem wrócić i jechać od zachodu do ostatniego punktu, ale wyjechałem na szeroką drogę wiodącą na wschód i skorygowałem plan.

PK 20 - Brzeg lasu, zrośnięte drzewo
Trochę za bardzo się rozpędzam, ale szybko to zauważam i znajduję właściwą ścieżkę w lesie. Po chwili jest punkt. Spoko, jeszcze sporo czasu do końca. Zdążę.

Meta
Na metę przyjeżdżam jakieś 20 minut przed końcem czasu. Pewnie gdyby nie błądzenie dałbym radę zaliczyć komplet, a tak brakło dwóch punktów. Szkoda, ale i tak jestem zadowolony. Po chwili dojeżdżają moi dzisiejsi rywale. Też bez dwóch punktów.
Teraz czas na żurek i grilla.Jeszcze chwila żartów, komentarzy i czas się żegnać.

Było świetnie. Pomimo braków kondycyjnych jestem zadowolony. I z tego jak mi poszło, i z przypadkowej rywalizacji z Aramisami, i z świetnej trasy i z pogody... Po prostu... z wszystkiego.

Trzeba wrócić do startów w zawodach... brakuje mi tego... Na OrientAkcję mam nadzieję również wrócić ;-)

Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 2 kwietnia 2016 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Rok temu przestałem ćwiczyć, prawie przestałem jeździć, przestałem startować w zawodach (no dobra w czerwcu i w sierpniu byłem na Bike Oriencie, ale to przede wszystkim z sentymentu do tej serii imprez). W tym roku też nie planowałem startów. Do czasu. Do czasu, kiedy nie zadzwonił Grzegorz, mówiąc, że będzie budował trasę na jednej z imprez. Początkowo nie chciałem przyjeżdżać, ale Grześ ma dar przekonywania ;-) Stwierdziłem, że przyjadę spotkać się ze znajomymi. W końcu jest okazja spotkać w jednym miejscu kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt osób, których już tak dawno nie widziałem. A przy okazji zrobię sobie małą przejażdżkę z kompasem :-)

Do bazy w Ligocie, koło Czechowic-Dziedzic, docieram w piątek przed 18-tą. Jest jeszcze pusto. W biurze zawodów za to praca wrze: segregowanie numerków, przygotowania do rejestracji zawodników. Staram się nie przeszkadzać, chłopaki pokazują mi tylko gdzie mogę zaparkować, gdzie się rozpakować. Zajmuję miejsce na sali gimnastycznej, gdzie trwają jeszcze zawody w tenisie stołowym i oczekuję na przybycie kolejnych zawodników. Sporo z nich przyjeżdża dość późno, co skutkuje tym, że zamiast, jak planowałem, położyć się wcześnie spać - siedzę do późna witając się z kolejnymi osobami. Powitania przekształcają się w długie, nocne Polaków rozmowy i w efekcie zostaje nam czasu na 2-3 godziny snu przed startem. Niezbyt to mądre, ale tak czasem bywa ;-)

Rano szybka pobudka, toaleta, śniadanko i trzeba się ubierać. Na szczęście odprawa nieco opóźniona, a sam start odbywa się pół godziny później. Już na starcie zaznaczamy tylko początek trasy wiedząc, że nie ma szans dziś na całość.

Trzeba ustalić trasę © djk71

Już wcześniej zdecydowaliśmy, że jedziemy wspólnie z Moniką i Tomkiem.

PK 28 - Cokół nieistniejącej kładki rowerowej
Jedziemy na najbardziej wysunięty na północ punkt. Mgła jak diabli. Jako, że jedziemy asfaltem to włączamy lampki i mamy nadzieję, że większość kierowców jeszcze śpi i nie będzie stwarzała zagrożenia.

Mgliście © djk71

Na punkcie rozkłada sprzęt wędkarz, który jak mówi ma nadzieję na chwilę relaksu.

Wędkarz na punkcie © djk71

Nie jesteśmy pewni, czy tu dziś go znajdzie :)

PK 11 - Pomost
Jedziemy wzdłuż wału. Mimo, że podejrzewam, że na wale jest piękny asfalt, nie chciało nam się podjeżdżać i jedziemy dołem, po w sumie dość średniej drodze.

U góry jest asfalt © djk71

Przed punktem rozpędzamy się zbyt mocno i jedziemy jedną przecinkę za daleko. Cofamy się i dojeżdżamy do miejsca gdzie powinien  być punkt, ale go nie ma.

Gdzieś tu jest punkt © djk71


Dojeżdżają do nas Zdezorientowani. Wspólnie szukamy pomostu i jest. Oczywiście tam gdzie powinien być.

W tym momencie Monika postanawia nas opuścić i walczyć samotnie o podium, co jak się potem okaże udaje jej się ;-)

Monika wybiera banana © djk71

PK 17 - Narożnik ogrodzenia
Jedziemy we dwóch. Dojeżdżamy do ścieżki, która powinna prowadzić do punktu, ale prowadzi tylko na czyjeś podwórko. Jak się potem dowiemy, można nią jednak było jechać dalej. Postanawiamy zaatakować z drugiej strony, ale to nie był najlepszy pomysł, więc cofamy się do ściany lasu i tu już bez problemu docieramy do szukanego ogrodzenia. A właściwie do dwóch :-) ale nie stanowiło to problem. Trzeci punkt zaliczony.

PK 25 - Narożnik ogrodzenia
Ruszamy dalej. Trzeba zmienić mapę (na starcie dostaliśmy dwie w formacie A3 w skali 1:50 000). Zmiana w idealnym momencie, bo na skrzyżowaniu, na którym mieliśmy skręcić. :-) Przy okazji rozbieramy się bo zrobiło się ciepło. Wjeżdżamy na wał i niezbyt dokładnie odmierzamy odległość.

Pięknie tam © djk71

W rezultacie zaliczamy niewłaściwe ogrodzenie. Obchodzimy je dookoła i nic. Cofamy się o jakieś 150-200m i jest to właściwe.

PK 20 - Ambona
Po drodze kolejne skakanie przez strumyki, ale punkt prosty. Spotykamy pierwszych piechurów, to pewnie Ci z setki, którzy wystartowali już wczoraj wieczorem. Podziwiam ich.

Czas można potweirdzić przy użyciu kodu QR © djk71


PK 7 - Słup graniczny
Mijamy Strumień (tym razem miejscowość a nie ciek wodny) i zastanawiamy się jak dotrzeć do punktu. W pierwszej chili była koncepcja żeby wzdłuż słupów wysokiego napięcia, ale jedziemy kawałek dalej i klucząc między domkami docieramy do lasku. Stąd już ścieżką bezpośrednio pod punkt.

Punkt graniczny © djk71


Ten jest wart więcej niż pozostałe, bo ma 50 punktów przeliczeniowych, wcześniejsze miały tylko po 30. Tak, tak, tu jeszcze warto patrzeć na to, ale my dziś po prostu jedziemy zaliczając kolejne PK. Nie kalkulujemy, bo nie walczymy o nic, chcemy tylko dobrze się bawić.

PK 27 - Paśnik
Zamiast wracać drogą, którą przyjechaliśmy ruszamy na azymut na południe, i to był dobry wybór, szybko jesteśmy na kolejnej drodze.
Przy paśniku postanawiamy sobie zrobić również mały popas :-)

Czas na popas © djk71

PK 2 - nie pamiętam dokładnie opisu, ale chyba Koniec nasypu
Mijamy Kopaninę i trzeba zdecydować, z której strony zaatakować punkt. Z odprawy wiemy, że jest on w innym miejscu niż na mapie, powinien być zaznaczony jakieś 2cm wyżej. Od północy dojeżdżamy do strumyka, a potem już wzdłuż niego na zachód. W ostatniej chwili doczytujemy, że to koniec nasypu, a nam się kojarzyło skrzyżowanie strumieni :-) Ale i tak bez opisu po prostu weszlibyśmy na punkt :)

Koniec nasypu © djk71

PK 12 - Skrzyżowanie przecinki z rowem
Czuję zmęczenie, nic dziwnego skoro się nie jeździ. Decydujemy, że zmieniamy kierunek na wschód i będziemy zmierzać w stronę bazy zaliczając kolejne punkty.

Krótko przed punktem, dojeżdżając do jednego ze skrzyżowań widzę dwie znajome sylwetki, na drodze po prawej stronie. Nie wierzę, ale po chwili już nie ma wątpliwości. To... nasi Szermierze. Znajomi, z którymi często spotykamy się na trasach zawodów, zwykle wybierając odmienne warianty i jadąc w przeciwnych kierunkach :-) Dziś też jedziemy inaczej, ale to dlatego, że Oni są na.... innych zawodach, co nie przeszkadza się spotkać na trasie :-) Nie ma czasu jednak na pogaduchy, gdyż im się kończy limit czasu i muszą pędzić do mety (z tego co wiem, to dojechali w ostatnich sekundach). My natomiast mamy czas do 22:40, a nawet możemy się o dwie godziny spóźnić, tyle że wtedy tracimy po jednym punkcie przeliczeniowym za każdą minutę spóźnienia. Nie grozi nam to jednak, nie mamy (tzn. ja nie mam, bo Tomek dałby radę) tyle sił.

Na punkcie spotykamy spotykamy ekipę z Krakowa, postanawiają też już jechać do bazy, zaliczając wcześniej obiad w Skoczowie. Jak się potem dowiemy Maciek w drodze powrotnej doznał kontuzji i ekipa zdecydowała się towarzyszyć poszkodowanemu rezygnując z dalszej jazdy.

PK 23 - Ambona
Mijamy Ochaby i mam coraz to mniej sił. Z trudem docieram do punktu. Kładę się pod amboną z jedną myślą: Tak będę leżał!

Ambona © djk71


PK 21 - Zakole rzeczki, wschodnia strona
Po drodze trafiamy do sklepu. Tego mi było potrzeba. Litr Coli robi cuda... Po krótkiej przerwie ruszamy dalej. Mam wrażenie, że zaczęło wiać. Fajny punkt nad wijącą się Bajeczką.

PK 10 - Drzewo przy norze, w zboczu jaru 50m na NNW od głazu narzutowego
Mijamy Landek i widzimy drogowskaz - Ligota 5. Niby tylko tyle, ale muszę po drodze na chwilę się zatrzymać. Już nie tylko nogi, ale też inna część ciała dają znać o sobie.
Do punktu decydujemy się dotrzeć na azymut, oszczędzając sobie nadkładania drogi. I udaje się to bez problemu. Trzeba było tylko dobrze pomierzyć i trzymać kierunek. To ostatni na dziś punkt.

Meta
Dojazd do mety to już czysta przyjemność. Dawno nie zrobiłem takiego dystansu. Odpuściliśmy pewnie najbardziej widowiskowe punkty na południu, w górach, ale nie dałbym rady dziś się wspinać. Mimo, że zaliczyliśmy tylko 12 z 28 pkt (450 z 1160 pp) to i tak jesteśmy zadowoleni, że zamiast siedzieć w domach ruszyliśmy nieco tyłki.

Trasa (przynajmniej ta część, którą zaliczyliśmy) fantastyczna. Punkty doskonale rozmieszczone. Z jednej strony nie widoczne dla przypadkowych przechodniów, z drugiej, jak człowiek dotarł we właściwe miejsce to nie miał problemów z ich odnalezieniem, były tam gdzie być powinny.

Mam wrażenie, że wszyscy docierający na metę mieli podobne wrażenia. Mocno zmęczeni, ale zadowoleni. Patrząc już na trasie na mapę, na nasze tempo zdobywania punktów wydawało się, że niemożliwym będzie zaliczenie całej 150-tki. a jednak kilku osobom się to udało. Paweł ze Zbyszkiem zrobili to w 12 godzin (limit był 15h + ew. dwie godziny spóźnienia). Przejechali ok. 172km. Rekordzista z kompletem miał chyba 197km! ;-)

Zastanawiałem się czy nie wrócić jeszcze tego samego dnia do domu, ale zmęczenie i chęć posłuchania relacji najlepszych zwyciężyła i zostałem do następnego poranka.

Dziękuję organizatorom za przygotowanie imprezy (i pyszny obiadek), Grzesiowi za świetną trasę, Tomkowi za wsparcie na trasie i wszystkim za przemiłe spędzony czas. Fajnie było Was znów spotkać. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do rywalizacji, jak powalczę trochę z kondycją... Ale nie chcę niczego obiecywać, bo jak wiecie w ostatnim roku życie skutecznie weryfikowało moje plany...

Kadencja: 68

Brynek Orient

Sobota, 12 września 2015 · Komentarze(4)
Uczestnicy
W ten weekend w kalendarzu kilka imprez, odpuszczamy je jednak i wybieramy wycieczkę firmową. Planów było kilka, ale w końcu wybieramy jako cel Brynek. Stosunkowo niedaleko, a interesujące miejsce. Układając trasę postanawiamy "zaliczyć" kilka okolicznych pałaców, kościołów i innych atrakcji.

Do końca nie wiemy ile osób stawi się w sobotę o 8 rano na starcie. Raz, że ostatnie dni były chłodne, dwa, że godzina niezbyt zachęcająca - w końcu jest weekend :) Ku naszemu zdziwieniu jest nas 11-tka, a dwójka dołączy jeszcze przy pierwszym z punktów, czyli... szczęśliwa trzynastka :-)

Przed nami długi dzień :-) © djk71


Ruszamy z lekkim opóźnieniem. Jest rześko, ale nikt nie narzeka, każdy odpowiednio ubrany (jedynie patrząc na Marcina może robić się nieco chłodno).

Pierwszy punkt to Szałsza i Kościół Narodzenia NMP będącym jednym z punktów Szlaku Architektury Drewnianej.

Kościół i pałac w Szałszy © djk71


Obok kościoła znajduje się piękny (niestety, a może na szczęście znajdujący się w rękach prywatnych) późnobarokowy pałac. Niestety, bo nie można go zobaczyć z bliska, a na szczęście, bo jest ładnie odrestaurowany.

Jadąc dalej mijamy ruiny kościoła w Ziemięcicach.

Ruiny w Ziemięcicach © djk71


Kolejny postój po krótkim podjeździe to pałac w Kamieńcu. Niestety z uwagi na fakt, że brama główna jest zamknięta zatrzymujemy się przed obiektem nie chcąc robić zamieszania i przeciskać się z rowerami bocznym wejściem.

Przed nami kolejny podjazd i obowiązkowy postój przy Kościele Michała Archanioła w Księżnym Lesie. Jest akurat odnawiany.

Renowacja kościoła © djk71


Robi się ciepło. Pora się przebrać ;-)

Dalej wiejskimi drogami jedziemy aż do Tworogu. Tu rzut oka na pałac, w którym obecnie mieści się urząd gminy.

Pałac w Tworogu © djk71


I szybciej niż się spodziewaliśmy docieramy do Brynka. Jednak zatrzymujemy się nie przy pałacu, a obok siedziby Nadleśnictwa, które przygotowało w okolicy kilka tras do biegów oraz jazdy rowerowej na orientację. Opis i mapy tras do pobrania ze strony nadleśnictwa.

I tu mamy z Darkiem niespodziankę dla naszych kolegów. Jako, że jesteśmy starsi od większości naszych kolegów i koleżanek, to postanawiamy sobie odpocząć, a ich... wysyłamy w las :)

Podziwiamy śmigłowce obok nadleśnictwa © djk71


Postanawiamy im pokazać jak wygląda zabawa w orientację na rowerze. Jest to nieco inne, niż to gdzie zwykle jeździmy, ale choć częściowo pokazuje o co chodzi. Rozdajemy mapy, karty startowe i dajemy im godzinę czasu. Nie chcemy ich ani zmęczyć zbytnio, ani zanudzić - nie każdemu przecież musi się to podobać. Mapy w skali 1:15 000, do zaliczenia 12 punktów, ale przy tak krótkim czasie nie ma opcji żeby zaliczyli wszystkie. Mają więc dodatkowy element utrudniający zabawę - muszą wytypować, które punkty są zbyt trudne, odległe i z których lepiej zrezygnować.

Przyznaję, że spodziewaliśmy się marudzenia, że nie wiedzą jak, że są zmęczeni, że się zgubią..., a tu po minucie już nikogo nie było na starcie. I... jeździli prawie do końca czasu. Niektórzy nawet trochę dłużej, co niestety skutkowało punktami ujemnymi. Co ciekawe wszyscy wrócili uśmiechnięci i zadowoleni. Niektórzy zrozumieli czemu Amiga ma zwykle podrapane nogi ;-)

Są i nasi zawodnicy © djk71
Inni jeszcze jadą © djk71


Gratulacje dla wszystkich, bo spisali się naprawdę rewelacyjnie. Rekordzista, Krzysiek, zgarnął aż 10 punktów, Dawid z Adamem po 7, inni niewiele mniej. Ala z Krzysiem zebrali nawet 11, bo brali wszystko co się dało, nawet, te których nie było na karcie :-) Ale nie chodziło tu u wyniki. Chcieliśmy żeby zobaczyli jak można się trochę inaczej bawić na rowerze, a może i zaszczepić w niektórych bakcyla orienteeringu :-)

Jeśli komuś się spodobało to zapraszam do spróbowania sił już niedługo w tej samej okolicy, w Tworogu na Silesia Race.

Kiedy pierwsze emocje opadły ruszyliśmy zerknąć na pałac w Brynku oraz znajdujący się obok park i ogród botaniczny.

Uwielbiam to miejsce w Brynku © djk71


Kolejnym punktem była papiernia w Boruszowicach, gdzie w znajdującym się tuż obok barze zaplanowaliśmy krótki postój na wzmocnienie się. Mimo, że parasole zachęcały do dłuższego postoju to wystrój lokalu i menu nie wzbudziły zachwytu więc po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej.

Siłownia w... knajpie © djk71


Kolejny krótki postój, to znany z koncertów muzyki klasycznej pałac Warkoczów w Rybnej.

Ruszamy spod pałacu © djk71


Przed dłuższą przerwą zatrzymaliśmy jeszcze przy gospodzie i zamku Wrochemów w Starych Tarnowicach.

Kilkanaście osób, a tylko jeden ma kufel :-) © djk71


Stąd już blisko było do klimatycznej Leśniczówki w Reptach, gdzie postanowiliśmy się nieco posilić. Przedtem jednak kilkoro najwytrwalszych postanowiło przejechać kawałek trasy zawodów MTB. Chyba zrobił wrażenie :-)

Ciężko było się zebrać po jedzeniu, ale do mety jeszcze kilka kilometrów więc komu w drogę...

Przejechaliśmy przez park zamkowy i na chwilę zatrzymaliśmy się najpierw obok Szybu Sylwester przy Sztolni Czarnego Pstrąga, a następnie obok Źródełka Młodości.

Stąd już w miarę prostą drogą ruszyliśmy w stronę Zabrza. Zatrzymując się przy dworku w Mikulczycach, doszliśmy do wniosku, że na dziś dosyć.

Odnowiony po pożarze dworek © djk71


Meta miała być przy Szybie Macieja, kilka kilometrów stąd, ale z uwagi na porę i tak nie udało by się go dziś zwiedzić, a mimo pięknej pogody byliśmy już na tyle zmęczeni, że zrezygnowaliśmy z posiadówki w tamtejszej restauracji. Każdy już myślał o powrocie do domu. Nic dziwnego, za nami, licząc trasę zawodów na orientację, około 100km.

Dziękuję wszystkim za dołączenie do nas, za fantastyczne towarzystwo, cierpliwość i gratuluję kondycji - średnia wyszła chyba ponad 20 km/h, co biorąc pod uwagę sumę podjazdów było świetnym wynikiem, szczególnie jak na jazdę w grupie.

Tak myślę, czy udałoby się zrobić jeszcze jakiś wypad przed zimą?

Bike Orient - Międzyrzecze Warty i Widawki

Sobota, 15 sierpnia 2015 · Komentarze(4)
Kolejny w tym roku Bike Orient. Jeszcze nie zdążyłem dobrze odpocząć po Śnieżce, a tu kolejna impreza. Do ośrodka w Strumianach koło Burzenina dojeżdżamy wraz z Andrzejem. Tu jednak nasze drogi najprawdopodobniej się rozejdą, a właściwie rozjadą. On wybiera trasę Giga, ja wiem, że nie mam na to siły i pojadę Mega. Chyba :-)

Czasu wystarcza akurat żeby się zarejestrować, przywitać ze znajomymi, przebrać i przygotować rowery. Czas na odprawę, zgodnie z zapowiedziami czeka nas kilkukrotna przeprawa przez Wartę i Widawkę, brody na szczęście są zaznaczone na mapie.

Trwa odprawa © djk71

Rozdanie map. Wytyczam "krótki" wariant, teoretycznie ok. 50km.

Jest mapa, czas na kreślenie © djk71

Wyjątkowo szybko udało się narysować trasę i krótko po haśle: Start ruszam.

PK 6 - grodzisko
Trudno tu nie trafić, przede mną i za mną sporo zawodników, nic dziwnego, w sumie wystartowało chyba ok. 170 osób. Oczywiście ekipa rozjechała się już na starcie w różne strony, ale ileś osób jako pierwszy do zaliczenia wybrało właśnie ten punkt.

PK 5 - lewy brzeg Warty
Trochę inaczej niż planowałem, bo asfaltem zmierzam w stronę punktu. Niestety dalej też zamiast jechać, jak narysowałem, ścieżką wzdłuż Warty jadę za kilkoma zawodnikami obok wału. Zjeżdżamy i widzę, że kierują się w lewo. Wg mnie powinno być w prawo. Czeszemy chwilę nadrzeczne krzaczory, ale punktu nie ma. Ruszam dalej i jest grupa zawodników. No tak, gdybym pojechał jak planowałem ścieżką to wjechałbym prosto na dobrze widoczny punkt.
Kiedy ja się w końcu nauczę panować nad sobą i nie poddawać się "stadu"... Wyjeżdżając z punktu mijam Andrzeja i Tomalosa.

PK 19 - dołek
Zastanawiam się przez chwilę, czy nie jechać tu asfaltem, trochę dalej ale pewniejsza droga, w końcu jednak wybieram teren prze Redzeń Drugi. Dogania mnie Adam. Mówi, że zdążył już połamać mapnik. Nie wygląda to jednak najgorzej, jakoś da radę. Mówię żeby jechał dalej, bo i tak nie dotrzymam mu tempa. Po chwili piasek zrzuca mnie z roweru. Kawałek dalej już nie widzę Adama. Ten ma parę w nogach.

W dołku, na krzesełku © djk71

Dojeżdżam do punktu, odbijam kartę i... nadjeżdża Adam. Przestrzelił.

PK 10 - róg lasu
W Krępicy przy krzyżu mało nie zaliczam upadku i skręcam w stronę, z której wcześniej przyjechałem. Na szczęście kompas na ręce podpowiada mi, że to błędny kierunek. Nadrobiłem tylko kilkaset metrów.
Wracając z punktu znów spotykam Andrzeja. Co on tu robi?

PK 11 - lewy brzeg Warty (bród)
Ciepło. pić się chce coraz bardziej, a tu trzeba rozsądnie dysponować zapasami. Nie dość, że sklepów jak na lekarstwo, to jeszcze w większości dziś zamknięte - święto :-(
Podbijam kartę i pora przeprawić się na drugą stronę. Wygląda, że mimo, iż to Warta to jest płytko - trochę powyżej kolan. Niektórzy ściągają buty, skarpety, ja nawet o tym nie myślę. Myślałem, że woda nas ochłodzi, a tu temperatura letniej zupy...

Dogania mnie Andrzej. Czyżby on też wybrał trasę Mega?

Tu było płytko © djk71

PK20 - wapiennik
W Siemiechowie Andrzej wyjaśnia, że jednak jedzie Giga i zachęca żebym też pojechał skoro po pięciu punktach mamy ten sam czas. Czuję, jednak że nie dam rady i jadę swoje. Andrzej odbija na południe, ja na wschód. Dziwnie, ale mam zagiętą mapę i być może "na dole" jest jeszcze jakiś punkt, który chce zaliczyć. Wybrałem okrężny asfalt i... przed punktem widzę znów Andrzeja, który już go zaliczył.

Wapiennik © djk71

Jak on to zrobił?

PK 16 - dołek
Gorąco. Widząc na mapie zaznaczony sklep postanawiam nadłożyć ok. 2km, ale po pierwsze pojechać asfaltem zamiast terenem, a p;o drugie dokupić nieco picia. Niestety sklep zamknięty. Chwilę potem mnie odcina. Ledwo jadę. Znów piach i słońce. Chwila szukania i jest punkt.

PK 12 - wzniesienie
Jedzie mi się coraz ciężej. Wzniesienie opisane na mapie jako Góra Charlawa nie podnosi mojego morale. Na miejscu okazuje się, że mam szczęście, bo dostaję wskazówki, że punkt jest za wzniesieniem. Bez tego pewnie straciłbym sporo czasu przeszukując wcześniejszą górkę.

PK 18 - siodło (ambona)
Punkt prosty, ale chyba zmęczenie sprawia, że nie zauważyłem ani ambony, ani siodła. Zaczyna mnie boleć głowa i mam mdłości... :(

PK 8 - koniec drogi
Wyjeżdżam z punktu, i po chwili skręcam w prawo ni zauważając, że droga oznaczona jest jako: Łódzki Szlak Konny!!! Gdybym pojechał pięćset metrów dalej jechałbym normalną drogą. A tak przedzieram się jakieś 1,5km przez kopne piachy ;-(

Od jakiegoś czasu rozglądam się po mijanych podwórkach chcąc poprosić kogoś o wodę, ale wszyscy siedzą pozamykani w swoich domach. W końcu trafiam na koło łowieckie gdzie ktoś się kręci po podwórzu. Zostaję poczęstowany dwoma butelkami zimnej wody. Chwila odpoczynku i rozmowy. Dowiaduję się, że mieli w planie jakieś prace w lesie, ale przecież nikt normalny w takiej temperaturze nie wchodzi do lasu! :-) No tak my normalni nie jesteśmy, a poza tym my wjeżdżamy :-) 
Uratowali mi życie. Jadę na punkt.

PK 4 - rozwidlenie wałów
Planowałem dojechać do punktu od południowo-zachodniej strony, ale znów dałem się porwać tłumowi i skręciłem na północ. W sumie z tej strony też powinno się łatwo trafić. W rzeczywistości błąkam się obok puntu około 15 minut :-( W końcu jest. Spod punktu zawodnicy wołają: Tędy nie przejdziesz, tu jest bagno. Tego mi jeszcze brakowało. Tam dalej jest kładka słyszę. Pytam jak daleko, Jakieś 200m. Mam to gdzieś, za daleko. Ruszam do przodu i... bagno tu chyba było kiedyś, bo przechodzę suchą stopą.

Meta
Jeszcze kilka km do mety. Łatwo nie jest ale wiem, że dojadę, choć czuję się paskudnie. Czas 4:35:13, co wg wstępnych wyników daje mi 24 miejsce na 135 zawodników na trasie MEGA.
Na mecie pytam tylko kto ma Colę lub pistolet - żeby skrócić me męczarnie. Pistoletu nie ma więc jadę do pobliskiego baru i odpoczywam przy litrze pepsi.

Dopiero potem zbieram siły aby pójść na pierogi. Dostaję dużą porcję ruskich i do tego bezalkoholowe piwo (od jednego ze sponsorów).
Piwko (szczególnie wersja zwykła, a nie Zitrone) całkiem, całkiem... Tylko gdzie i za ile można je kupić?

Bezalkoholowe izotoniczne piwo © djk71

Kiedy robię kolejne zdjęcie haseł przyklejonych w okienku, gdzie wydawane są posiłki, z drugiej strony trwa rozmowa, że chyba zbliża się burza. Robię zdjęcie i słyszę: O, już nawet się błyska. Wybucham śmiechem i powtarzam błysk :)

Pij bezalkoholowe ;-) © djk71

Sugeruję Piotrkowi, że na następnej imprezie przy każdym punkcie powinna stać skrzynka takiego (zimnego) piwa. Ale by była motywacja do jazdy, wiedząc, że tylko pierwszych dwudziestu zaspokoi pragnienie :-)

Piotrek zajęty © djk71

Pierogi dobre, ale zjadam je bardzo powoli wymieniając opinie na temat zawodów, trasy... Wszyscy są zmęczeni, ale zadowoleni.

W końcu docierają kolejni zawodnicy, w tym Adam, który wygrywa trasę Giga jednocześnie obalając mit, że do dobrej nawigacji potrzebny jest mapnik. Kiedy go spotkałem na trasie mapnik wyglądał lepiej, na mecie już tylko tyle z niego pozostało :-)

Po co komu mapnik? © djk71

Dojeżdża również Andrzej, wg wstępnych wyników zajmuje 11 miejsce na 33 sklasyfikowanych na trasie Giga. Ładnie.

Po raz kolejny świetnie zorganizowana impreza. Fajna trasa i lokalizacja bazy, tylko ciepło dało popalić. Dobrym pomysłem było umieszczenie miarki na karcie startowej. Przydała się, była łatwiej dostępna niż moja linijka.

Miło było spotkać po takiej przerwie znów tylu znajomych. Tego mi brakowało. Pozdrowionka dla organizatorów i zawodników. Do następnej imprezy :-) Kolejny Bike Orient w październiku w okolicach Pabianic.

Licząc wieczorem wyszło mi, że na trasie wypiłem ponad 3 litry, a w ciągu całego dnia 9 litrów. Teraz rano kiedy piszę ten post wciąż mi się chce pić... :-)

Kadencja: 72

Śnieżka 2015, czyli 2min/kg

Niedziela, 9 sierpnia 2015 · Komentarze(13)
Uczestnicy
W ubiegłym roku był prawie sukces, w tym chcę po prostu wjechać. Pięć miesięcy przerwy w treningach, 13kg więcej i panujący od kilku dni upał nie wróżą dobrze. Gdyby nie to, że zapisałem się i zapłaciłem już w marcu, pewnie bym zrezygnował.

W przeciwieństwie do lat ubiegłych, a podobnie jak za pierwszym razem, wyjazd do Karpacza i powrót do domu w tym samym dniu. Nie jest to najmądrzejsze, szczególnie gdy trzeba wstać po trzeciej rano, po zaledwie 2,5 godzinie snu :-(

Na miejsce wraz z Amigą oraz Anetką i Igorkiem, dojeżdżamy wystarczająco wcześnie, aby zdążyć odebrać pełne pakiety startowe jeszcze rano, następni odbiorą teraz tylko numerki, a po resztę będą musieli wrócić po zawodach.

Przebieramy się, przygotowujemy rowery i wraz z Krzyśkiem, który dotarł tu chwilę wcześniej ruszamy na małą rozgrzewkę. W tym czasie Anetka z Igorkiem podążają na szczyt, aby tam nas dopingować.

Rozgrzewka w miarę spoko choć puls od razu skacze na 185. Ustawiamy się na linii startu i w oczekiwaniu na godzinę dziesiątą rozmawiamy, pstrykamy fotki i... próbujemy ostudzić emocje.

Endomondo trzeba włączyć © djk71

Zaraz ruszamy © djk71

W końcu ruszamy. Na zwężonym odcinku drogi Darek z Krzyśkiem odjeżdżają mi jakieś 20-30m do przodu i... do samego Wangu nie jestem w stanie ich dogonić. Zresztą nikogo nie jestem w stanie dognić. Wszyscy mnie wyprzedzają. W zeszłym roku o ile pamiętam to ja wyprzedziłem na tym odcinku sporo osób. Dziś nikogo :-(

Podjazd pod Wang i jak co roku diabełek mi szepcze do ucha.... Zejdź... Inni też zeszli... Nie poddaję się. Jadę. Wolno, ale jadę. Widzę jak Krzysiek i Darek prowadzą rowery. Ja jadę. Dodaje mi to trochę otuchy, ale wciąż ich nie mogę dogonić. Po chwili i ja schodzę z roweru. Prowadzę dłuższy kawałek.

Znów próbuję jechać ale jest ciężko. Kolejni zawodnicy mnie wyprzedzają. Wyprzedza mnie też Grzesiek próbując dodać mi otuchy.

Znów schodzę. Do Strzechy Akademickiej głównie prowadzę. Zaczyna padać. Nie, to nie deszcz. To ze mnie się leje... ciurkiem... Jak z niedokręconego kranu... Masakra...

Na bufecie, po raz pierwszy chyba odkąd tu przyjeżdżam, biorę kubek i wypijam go jednym haustem. Po chwili biorę drugi i pół wypijam, a pół wylewam na siebie. Za mało...

Idę dalej... Powoli. Tak powoli, że licznik w rowerze pokazuje... 0,00 km/h. Widać nie rejestruje prędkości mniejszych niż 3km/h. Słońce coraz bardziej daje w kość. Powłóczę nogami czekając na kawałek wypłaszczenia. Wiem, że potem będzie zjazd do Domu Śląskiego. Długo na to czekam, ale w końcu jest.

Próbuję nadrobić stracony czas, ale szału nie ma. Maksymalna prędkość jaką tam osiągam to ok. 33km/h :(
Pod Domem mnóstwo zawodników. Dziś regulamin jest nieco inny niż w latach ubiegłych. Zawsze po wjeździe na szczyt wszyscy tam właśnie czekaliśmy na resztę żeby potem wspólnie zjechać. Dziś jest wjazd, odebranie medalu i zjazd do strefy zawodniczej pod Domem Śląskim. Trochę się obawiałem tego jak zawodnicy będą się mijać na trasie ale chyba bardziej dziś dobija mnie to, że wszyscy albo już na dole, albo właśnie zjeżdżają. A ja powoli pnę się do góry. Niby wszyscy próbują dopingować, ale dziś mi to nie pomaga.

Ostatnie kilkaset metrów prowadzę rower. I nawet to sprawia mi problem. Przed samym szczytem przybiega Igorek z Krzysiem. Polewa mnie wodą i zachęca do jazdy.

Nie mam siły jechać © djk71

Jeszcze kawałek © djk71

Nie dziś. Dziś nie mam już siły. Z trudem przepycham rower przez linię mety. Dostaję medal, choć dziś na niego zupełnie nie zasłużyłem. Chłopcy są już dawno na miejscu.

Nie mam siły, ani powodu żeby się cieszyć © djk71


Łapię oddech, kilka pamiątkowych zdjęć i częściowo idąc, częściowo jadąc docieramy pod Dom Śląski.

Dotarliśmy © djk71
Zaraz zjazd © djk71
Teraz w dół © djk71

Bufet, chwila odpoczynku, sprawdzenie SMS-a z czasem: 2:03:46. Tak źle nigdy nie było. to 24:45 min gorzej niż w roku ubiegłym, gdzie straciłem ok. 5 minut na naprawę zerwanego łańcucha. W sumie to ok. 30 min wolniej, niż w roku ubiegłym :-(

Przelicznik jest prosty ok. 2minuty starty na każdy kilogram, który przybrałem. Choć oczywiście to nie wina samej wagi...

Na zjeździe strasznie cierpną mi dłonie. Do tego strasznie się kurzy, tylko skąd ten piasek? Już podjeżdżając (podprowadzając) miałem wrażenie, że w wielu miejscach jest o wiele łatwiej niż w latach ubiegłych. wile nierówności zostało zniwelowanych przez ten dziwny piasek.

W końcu Karpacz, przebieramy się i oczekujemy na zakończenie oraz na przybycie naszych kibiców.

Powrót do domu to męczarnia, boli mnie głowa, mam mdłości... jest fatalnie. Tak zresztą będę się czuł przez kilka następnych dni. Dawno tak nie dostałem w kość...

I jeszcze jako urodzony narzekacz:
- Najgorsze od lat koszulki w pakiecie :-(
- Mierzony tylko jeden międzyczas :-(
- Brak zegara na mecie :-(
- Zjeżdżający zawodnicy, podczas gdy inni jeszcze walczyli na podjeździe... :(
- Brak jedzenia na mecie (no chyba, że nie zdążyliśmy lub przegapiliśmy) :-(
Ogólnie jakoś strasznie ubogo zaczyna tu być... A szkoda....

Kadencja: 56

Bike Orient - Przysucha

Sobota, 27 czerwca 2015 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Gdyby to była inna impreza, a nie Bike Orient to nawet nie myślałbym o starcie, ale BO zobowiązuje :-)

Wczoraj wieczorem zastanawiałem się, czy startować jak zwykle na długiej trasie, tym bardziej, że jest w ramach Pucharu Polski, czy może po raz pierwszy w życiu na krótszej. Amiga sugeruje mi dłuższą, tym bardziej, że ta jest też w ramach Pucharu Bike Orient. Waham się.

Rano, w drodze do Przysuchy już wiem. Nie mam sił na to żeby się ścigać na 100km. Nie mam sił żeby się ścigać na 50km, ale tyle mogę choć próbować. 50km to wliczając szukanie punktów nie powinno mi zająć więcej niż 4 godziny, czyli o 14-tej jestem w bazie.

Na miejsce przyjeżdżamy wystarczająco wcześnie żeby zdążyć się zarejestrować, w spokoju przebrać, przygotować rowery i porozmawiać z licznie przybyłymi znajomymi.

Rower prawie gotowy © djk71

Wspominamy poprzedni piaszczysty BO, w odpowiedzi słyszymy, że jeszcze zatęsknimy za piachami... Ciekawe...

Ciekawe czy takie opony dziś będą pomocne © djk71


Start
Komunikat techniczny i rozdanie map. A właściwie walka o mapy położone na ziemi.

Najlepsi w pierwszej linii © djk71
A mapy pod nogami © djk71

Czas zaplanować trasę. Dziwnie tak - zwykle planowałem zaliczenie wszystkich punktów, a tu tylko 11 z 20. Wybieram te, które wydają mi się być w najbliższej okolicy i w miarę łatwe do dojechania i zlokalizowania.

PK 2 - wał świątyni solarnej
W okolice punktu nietrudno trafić, jedzie nas tu całą gromada. Tyle, że sam punkt jest na górce. Brak tchu. W dół dużo łatwiej nie jest.
Zejść też nie jest łatwo © djk71 zasz
Oj nie będzie lekko.

PK 4 - źródło
Ruszam z punktu w inną stronę niż chciałem. Oczywiście za kimś :-( Korekta i wybieram nieco nietypową ścieżkę, chcę się oderwać od innych. Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Koleiny, gałęzie i podjazd to nie to co lubię. Tym bardziej dziś, gdy kondycja zerowa. Już wiem, że na krótkiej trasie też nie powalczę :-(

W pobliże punktu wiedzie asfaltowa droga.

Prosta (?) droga © djk71

Sam punkt odnaleziony bez problemu.

PK 16 - skrzyżowanie ścieżki z przecinką
Przed punktem wyprzedza mnie Adam. Do punktu dojeżdżam mając go w zasięgu wzroku, ale potem nie mam już sił go gonić

PK 13 - tablica pamiątkowa partyzantów
Ciężko mi się jedzie. Piję, jem, ale sił brak. Punkt banalny.

Pomnik © djk71


PK 17 - sztolnia
Choć staram się jeździć głównymi ścieżkami nadrabiając trochę kilometrów, to przed samym punktem postanawiam pojechać na skróty. W efekcie. nadrabiam 3km i wracam do skrzyżowania skąd prowadzi droga do sztolni. A właściwie to miejsca gdzie ta powinna być. W kilka osób próbujemy ją odnaleźć i nie ma. W końcu jest. Idziemy z Grześkiem (ten na szczęście ma czołówkę) i... nic. Nie ma punktu.

Sztolnia, ale nie ta © djk71

Po chwili Grzechu znajduje kolejną sztolnię tuż obok. Tym razem to jest to.

To jest właściwa sztolnia © djk71


PK 8 - brzeg strumienia
Po drodze zaczynają się kałuże. Narzekam, ale Jarek z Krzyśkiem, którzy wracają z punktu wołają: Nie marudź, jedź póki możesz. Nie wróży to dobrze. Kawałek dalej widzę zostawione rowery. Dziewczyna stojąca obok radzi mi zrobić to samo, mówi, że wszyscy i tak dalej je pchają. Nie lubię tego robić, ale jestem tak zmęczony, że nie chce mi się przedzierać przez krzaki z rowerem. Biegnę wzdłuż strumyka. Jest punkt. Wydaje się, że spokojnie można tu było dotrzeć rowerem.

Nad strumieniem © djk71

PK 1 - parking leśny - bufet
Kolejny punkt to bufet. Tym razem jestem wystarczająco wcześnie żeby załapać się na osławione ciasto :-)

PK 12 - skrzyżowanie dróg
Dojazd do kolejnego wydaje się być wyjątkowo prosty. Szlak pieszo-rowerowy. Niestety dawno nie był chyba uczęszczany :-( Pokonuję go w żółwim tempie w towarzystwie Dawida. Na rozdrożu, po upadku kolegi, postanawiamy zjechać ze szlaku i dojechać do punktu inną, lepszą drogą.

To nie jedyny chyba dziś upadek © djk71

Lepsza okazuje się być tylko na pierwszych 100-200 metrach. Potem również porażka. Coraz częściej prowadzimy rowery.

W miejscu gdzie wyjeżdżamy, punktu nie ma. Chcemy się cofnąć, ale jadący z przeciwka zawodnicy mówią, że musimy jechać w przeciwną stronę. Bez wiary przebijamy się przez kolejne punkty i jest lampion. Dzięki koledzy.

Dawid odpuszcza, mówi, że wraca do bazy. Ja spróbuję powalczyć jeszcze choć sił zupełnie brak.

PK 7 - ambona
W Hucisku mylę oczywistą drogę. Spotkani zawodnicy patrzą na mnie jak na wariata, gdy mówię, że jadę na siódemkę. Widać zmęczenie nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Zawracam. Do punktu docieram... siłą woli. Piechurzy mnie przeganiają :-(

PK 20 - dół
Jeszcze tylko dwa punkty. Droga dłuży się niemiłosiernie. W końcu ostatnia ścieżka. Wydaje się, że powinna mnie doprowadzić pod sam punkt. Wydaje się. Najpierw zmusza mnie do prowadzenia roweru, a potem się gdzieś zamotałem. Po części to chyba wina tego, że nie wziąłem okularów do czytania i mapę widzę mniej więcej ;-)
Punkt zaliczony dzięki zawodnikom, którzy właśnie go podbili. Inaczej nie wiem czy bym go zauważył.

Nie lubię punktów w dołach © djk71

Powrót z punktu na azymut, czyli drogą dziesięć razy bardziej przejezdną niż pokonywana chwilę wcześniej ścieżka.

PK 9 - punkt widokowy
Dojazd do punktu wyjątkowo prosty.

Droga krzyżowa? © djk71

Spotkani tam zawodnicy pytają, czy wracam na metę terenem, czy asfaltem? Co za pytanie? Teren jest bliżej! Więc jadę asfaltem. Dalej, ale bez niespodzianek.

Meta
Na metę wjeżdżam ok 15:47, a na starcie wydawało się, że 14-ta to będzie jak sobie zrobię kilka postojów w sklepie... Wyjątkowo jak dla mnie trudna trasa. Dodatkowo brak treningów zrobił swoje.
Z trasy Giga jeszcze nikt nie wrócił. Idę na zupkę. Potem doprowadzam siebie i rower do prządku. Pakuję rower, przebieram się i idę na metę zobaczyć jak tam reszta.

Pierwszy z Giga przyjeżdża Grzechu z czasem 7:25:35. Komplet na tej trasie przywiózł jeszcze tylko Bartek. To świadczy o tym, że naprawdę nie było łatwo.

Wjeżdża zwycięzca © djk71

Czekam, aż przyjedzie Amiga z Karoliną.

Jest i Darek © djk71

Ostatecznie na Giga sklasyfikowanych zostało 56 zawodników. Na Mega 174. Na każdej z tras po dwie osoby miały NKL. Wystartowało na wszystkich trasach 300 osób. Ładnie ;-) Oby tak dalej.

Mój czas 5:47:58 pozwolił mi wyprzedzić 150 osób, ale niestety 15 przyjechało przede mną.

Mimo słabej formy i totalnego zmęczenia na mecie jak zawsze warto było przyjechać. W końcu to Bike Orient :)