To ciekawe, że jeśli nie ma zawodów, to zwykle w weekendy mam największe problemy z treningami. Niby teoretycznie czasu najwięcej, a najtrudniej jest go wykorzystać. Dziś było podobnie. Dopiero wieczorem docieram na siłownię.
W sumie kiedy przyjeżdżam jestem pełen energii. Kiedy wchodzę na bieżnię, energia gdzieś znika. Gdyby nie książka pewnie byłoby ciężko nawet te 5 km zaliczyć. Do tego zapomniałem zabrać wody, a automat na miejscu nieczynny.
Dałem radę, ale wychodzę zmęczony. Ożywiam się dopiero na widok tego kościoła. W sumie to powinno go być widać z niektórych bieżni. Chyba. Muszę sprawdzić.
Wczoraj cały dzień w delegacji więc zero treningu. Miało to jednak też dobre strony, bo... pierwszego i jedynego pączka zjadłem dopiero wieczorem. Rano odsypiałem poprzednią noc i ciężki dzień, wieczór też zapowiadał się zajęty więc krótka wizyta na siłowni po pracy.
Bieżnia... bez określonego celu. Zobaczymy co będzie. Ruszam spokojnie i trzeci kilometr to już walka o przeżycie. Jakieś ogólne zmęczenie. Tym razem nawet nie puls, tylko ogólny brak siły. Wszystko mówi żeby już skończyć, ale tylko zwalniam. Chwila wolniejszego biegu i postanawiam zrobić jeszcze jeden kilometr szybciej. Udaje się. Zadowolony kończę.
Zadowolony również z tego, że od początku roku przebiegłem już ponad 200km :-)
-
17 aktywności, w tym:
- 13 x bieganie -
121,28 km (najdłuższy dystans 26,27 km)
- 3 x rower -
68,86 km (najdłuższy dystans 20,03 km)
- 1 x pływanie - 0,62 km (najdłuższy dystans 625 m)
- 2 x siłownia -
1:37:44 h
Razem: 190,76 km
W sumie cieszy regularność biegania, częstotliwość podobna, ale dłuższe
dystanse. Ruszył (choć BARDZO powoli) rower, niestety pływanie znów
odeszło na dalszy tor. Ogólnie jestem zadowolony z tego miesiąca.
Wczoraj wieczorem pobiegałem na bieżni walcząc lekko z podbiegami. Dziś krótka wizyta na siłowni bezpośrednio po pracy, bo potem jedziemy na mecz. Dziś pewnie będzie ciężko, ale wierzymy. Ostatnio syn mi pokazał jakie bilboardy miasto postawiło w kilku (a może wszystkich) dzielnicach. U nas również.
Dziś znów po głowie chodził mi rower... ale jakoś spadł... a może zjechał... Nie chciało mi się kręcić w chłodzie... podobnie jak biegać... w chłodzie. W efekcie znów wylądowałem na siłowni. I znów z myślą aby pobiegać w miejscu. Dziś plan był aby pobiegać spokojnie, w równym tempie. Trochę dłużej, choć tego ostatniego akurat pewien nie byłem... po wczorajszym bieganiu zegarek zasugerował 72h odpoczynku. Nie posłuchałem ;-)
Pora obiadowa więc na siłowni niezbyt tłoczno. Przez chwilę zastanawiam się czy wybrać muzykę, czy książkę. Wygrywa audiobook. I to był dobry wybór dla równego biegu idealny, tym bardziej, że książka wciągała.
Co ciekawe bieżnia ma ograniczenie czasu. i w pewnym momencie zasugerowała.... Cool Down ;-( Lekkie zaskoczenie, ale faktycznie chyba Adam o czymś takim kiedyś wspominał. Czyżby 1,5h to maks co ludzie biegają na bieżni? Oczywiście można uruchomić ponownie, ale i tak dziwne mi się to wydaje.
Od tygodnia źle się czuję. Mimo to udało się pobiegać dwa razy w Niemczech na dworze. Wczoraj jednak już padłem. Po powrocie z pracy zaległem w łóżku. Dziś od rana piękne słońce, ale na dworze mróz. Przez chwilę wahałem się czy nie pobiegać na dworze, ale ponieważ moja małżonka chciała wrócić po krótkiej, chorobowej przerwie na siłownię to oczywiście postanowiłem jej towarzyszyć.
Kiedy przyszliśmy było trochę tłoczno więc każde z nas zaczęło tam gdzie było miejsce. Po chwili jednak ktoś obok mnie skończył i już ćwiczyliśmy razem. Ona jednak lepiej trafiła, bo... w cieniu, a ja mimo, że na siłowni to w pełnym słońcu ;-)
Udało się godzinkę potruchtać. Teraz szybki obiad i... powrót na Roosevelta 81.
Myślałem, że wczorajsze interwały w klubie będą bardziej zbliżone do biegania. Był to jednak raczej trening kardio. Nie żebym marudził, spociłem się nieźle, ale brakło mi truchtania. Dziś wieczorem inne plany więc trzeba było znów wstać wcześnie i ruszyć na bieżnię. W sumie to mogłem też pobiegać po osiedlu, ale jakoś tak z założenia wybrałem trening pod dachem.
Kiedy wychodzę z domu jest jeszcze bardzo ciemno...
Na szczęście śnieg już prawie stopniał, choć na parkingu jeszcze ślisko. Na siłowni oczywiście jest kilka osób, ale ogólnie pusto... postanowienia noworoczne już zapomniane :-)
Po sobotnim bieganiu na orientację w Jaworznie, wczoraj był plan żeby pokręcić. Zmęczenie jednak szybko dogadało się z lenistwem i dzień spędziłem niezbyt aktywnie.
Dziś trzeba było nadrobić i to od rana, bo co prawda wieczorem też tu będę,a le w innym celu ;-) W klubie chyba coś wiedzą o moich skłonnościach do leniuchowania, bo dostałem książeczkę z wyzwaniami ;-)
I znów na bieżni. Tym razem od razu po pracy. Ludzi więcej niż rano, ale wybór bieżni wciąż spory. Kobranocka na Spotify i do roboty. Całkiem przyjemnie, w równym tempie, pod koniec lekkie przyspieszenie. Jest ok.
W sumie 100 km za mną. Póki co nie za jednym zamachem ;-) Od początku roku, łącznie. Ale i tak nie jest źle. Zobaczymy jaki będzie efekt w sobotę.
Popołudnie zajęte więc trzeba się poruszać rano. Basen czy siłownia? Wybieram bieganie... na bieżni.
Pół godziny później niż planowałem, ale jak się okazuje i tak stosunkowo wcześnie melduję się w siłowni. Wcześnie bo... wiatr hula w środku. To znaczy mimo, że bieżnie pusta, od czasu do czasu ktoś wpada tylko na krótką rozgrzewkę, to jednak z 20-30 osób pewnie jest. Choć jak na to miejsce to tyle co nic...