Rozjazd z bocianami w tle Po wczorajszym Bike Oriencie dziś pora na mały rozjazd. Z założenia tylko asfalt, choć kilka szutrowych dróżek przypadkiem też zaliczyłem. Fajnie, z grubsza z dala od głównych dróg. I jak na mnie (i rozjazd) to wyjątkowo szybko :-)
Przy zbiorniku Kozłowa Góra pełno ludzi więc nawet nie wjeżdżam na wały, tylko szybkie zdjęcie "w locie"...
Choć tak naprawdę "w locie" to było następne zdjęcie, niestety trudno się operuje aparatem w trakcie jazdy i zanim zrobiłem zdjęcie bociek już prawie odleciał...
Zalana kopalnia i nie tylko Po ciężkim wczorajszym dniu (i całym tygodniu) oraz długim wieczorze dziś nie udaje nam się z Amigą zbyt wcześnie wyruszyć. W końcu jednak zbieramy się i w teren. Tzn, najpierw chwilę po asfalcie a potem już lasy i pola. Fajnie tak, bez pośpiechu, choć i tak mam wrażenie, że nieco gnamy. Na dzień dobry zahaczamy o Doły Piekarskie, czy też Tarnogórski Labirynt Skalny.
Spoglądamy na zegarek i... jest później niż się spodziewaliśmy. Szybko nam minął ten czas. Teraz już bez kombinacji asfaltami do domu. Potrzebowałem takiego wyjazdu. Ciekawe kiedy następny...
Gdzie jest przewodnik?
Od piątku wielu znajomych zgłaszało chęć wspólnego wyjazdu w niedzielę. Świetnie. W trakcie, a ściślej mówiąc tuż po wczorajszych zapisach na Śnieżkę, plan zaczyna się krystalizować, może nie tyle plan ile czas wyjazdu. Jednocześnie okazuje się, że z różnych powodów liczba chętnych zaczyna maleć (standard). Rano z powodów zdrowotnych odpada po raz kolejny Jacek (coś nie mamy ostatnio szczęścia) i... ruszam sam. Jadę do Gliwic gdzie czeka na mnie Andrzej, a chwilę później pod Politechniką spotykamy Stacha. Plan: źródła Kłodnicy. Jak tam dojechać? Nikt dokładnie nie wie, ale damy radę.
Niestety już początek drogi nie wróży najlepiej, co chwilę dyskutujemy... którędy wyjechać z miasta. W ruch idą GPS-y, porady przechodniów... żenujące o tyle, że każdy z nas przecież doskonale wie... tylko każdy chce coś innego.
Nie moje miasto więc zdaje się na kolegów, w efekcie poznajemy dokładnie obrzeża Sośnicy... Też ciekawie, ja w każdy razie świetnie się bawię, chcę tylko pojeździć więc jest mi obojętne, czy osiągniemy cel, czy pokręcimy się po okolicy.
W końcu ruszamy na Makoszowy niebieską obwodnicą rowerową Zabrza. W okolicach hałda Andrzej gubi licznik, ale udaje się go odnaleźć. Z Makoszów prostą drogą przez las do Halemby. Tu trochę zawodzi mnie intuicja i zamiast odbić w prawo, skręcam w lewo. W efekcie lądujemy w Kochłowicach. Zakupy w lokalnym sklepie, telefon do Amigi i po chwili meldujemy się w przybytku o nazwie Przystań. Sporo tu ludzi.
Chwila odpoczynku i uzupełnienia kalorii i trzeba ruszać. Nie dotrzemy dziś do planowanego celu. Pora wracać. Lekko dookoła, ale w stronę do domu.
Rzut oka na elektrownię w Halembie...
W Kończycach Stachu postanawia zerknąć jeszcze na Kłodnicę, a my z Andrzejem ruszamy w stronę Makoszów. Przejazd przez Park i w okolicach stadionu żegnamy się.
W drodze do domu telefon z pytaniem, czy... idę na rower ;-) Chętnie, ale już nie dziś. Czas wracać na obiad.
Mimo nie zaliczenia celu, jazdy czasem dookoła i spędzenia długich minut nad mapami uważam wyjazd za udany. Ładna pogoda, świetne towarzystwo, przejechanych parę kilometrów, poznanych kilka nowych miejsc i dróg. Oby więcej takich dni, choć może jednak następnym razem wybierzmy wcześniej konkretny cel i wyznaczmy przewodnika ;)
Złoto dla Zuchwałych 2014 Przyjazd
Nie powinno nas tu
być. Obaj z
Amigą od tygodnia jesteśmy chorzy. Powinniśmy się kurować. Wizyta u
klienta oddalonego raptem o 120km od Lubostronia skłoniła nas jednak do startu.
Przyjeżdżamy do bazy… przed organizatorami, choć wedle programu powinni już tu
być. Z lekkim opóźnieniem zjawiają się i… to chyba jedyne ich potknięcie na tej
imprezie.
W międzyczasie
spotkania i pogaduchy ze znajomymi. Stawiła się prawie cała czołówka Pucharu.
Są też dawno nie widziani znajomi. Rozmowy trwają do późnych godzin nocnych. W
końcu kładziemy się spać.
Start
Pobudka i… prawie
nie mówię. Czuję się fatalnie. Gdyby Darek powiedział nie jedziemy, bez żalu
bym odpuścił. Niestety nie mówi.
Przed odprawą wita
się z nami
klosiu, miło poznać kolejną osobą z bikestats w realu, choć nieładnie, że się z nas od razu wyśmiewa, mówiąc, że uczy się z naszych relacji. Choć z innej strony to mądre, bo lepiej się uczyć na błędach innych, człowiek żyje zbyt krótko, żeby samemu wszystkie popełnić :-)
Po krótkiej odprawie
dostajemy mapy w skali 1: 50 000 i mamy kilka minut do startu. Oczywiście
flamastry idą w ruch i zaznaczamy całą trasę. 24 punkty w 8 godzin. Gęsto, ale to oznacza, że nie ma tu miejsca na duże błędy. Nie podoba mi się mapa. Mylą mi
się poziomnice ze ścieżkami.
PK 8 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SW
Ruszamy, po chwili
wyprzedza nas Wojtek , który postanowił zacząć od tego samego punktu. Razem
docieramy do lasu. Punkt prosty, tym bardziej, że kilka osób właśnie wraca lub
dojeżdża do niegopotwierdzając słuszny
wybór trasy. Nieco zaskakuje perforator :-)
PK 3 - Drzewo przy granicy kultur
Kolejny lasek,
przeprawa przez strumyk.
I mamy kolejny znaczek na karcie w dobrym czasie. Teraz
trzeba się wydostać na drogę i… tu popełniamy błąd. Zamiast odbić od punktu na
zachód, omijamy częściowo jeziorko i odbijamy na północny zachód. Późniejsza
korekta na zachód niewiele pomaga, bo krążymy już w niewłaściwym miejscu.
Utwierdza nas w tym Kamila z trasy pieszej, która wcześniej pognała dziki w
naszą stronę :-) Jeszcze jedno podejście i w końcu decydujemy powrócić do
jeziorka. Niestety błądzenie zajmuje nam ponad 30 minut.
PK 5 - Ruiny wieży drzewo 20m na N
10 minut później
jesteśmy przy ruinach. Szkoda straconego czasu.
PK 11 - Skraj lasu słupek wysokości
Napotykamy resztki
śniegu, na długości 2-3m :-) Kwadrans później jesteśmy na kolejnym punkcie.
PK 10 - Początek strumienia
Droga wzdłuż
strumienia nieco zakrzaczona, ale prowadzi nas bez problemów do jego początku.
PK 14 - Przepust
Przepust również nie
sprawia problemów. Patrząc po czasie to kolejne punktu zdobywamy w odstępach
około kwadransa więc błąd przy "trójce" kosztował nas 2-3 punkty.
PK 12 - Szczyt górki
Wracamy znaną nam
drogą. Asfaltowy podjazd powoduje, że skupiamy się nad tym jak najsprawniej go
podjechać.
Jest skrzyżowanie,
choć z mapy wygląda, że powinny tu być drogi asfaltowe. I kościoła nie widać,
coś jest nie tak. Mimo to skręcamy w lewo i znów brakuje drogi. Stop! Zerkam na
mapę i już wiem.
Wracając z Obielewa
mieliśmy skręcić w prawo (skąd przyjechaliśmy) a my skupieni na podjeździe
pojechaliśmy prosto. To gdzie jesteśmy to Kaliska. Korekta. Jedziemy na zachód,
choć patrząc z perspektywy czasu nie wiem czemu nie pojechaliśmy na Buszkowo. Droga
płata nam figla i i tak lądujemy Jabłówkowie. Chwilę wcześniej ścigam się z
quadem :-)Ponoć gość robił wszystko
żeby mnie dogonić kiedy go wyprzedziłem, ale nie udało mu się.
Wjeżdżamy do lasu i
szukamy tego czego nie lubię - w lesie każde wzniesienie wygląda jak szczyt
górki. Oprócz nas punktu szuka kilku piechurów. Wycofujemy się i próbujemy
podjechać do punktu od południa. Dobry pomysł. Trafiony - zatopiony. Niestety
od poprzedniego punktu minęło 1:08h!!! Powinniśmy w tym czasie zaliczyć z
cztery punkty. Źle.
PK 15 - Skraj lasu
Stosunkowo długi
przelot do następnego miejsca. Trochę martwi nas brak ścieżki na mapie, ale
punkt jest na skraju lasu więc jakoś tam dotrzemy. Przy lesie decydujemy się
wjechać kawałek w głąb i trafiamy na ścieżkę, która wydaje się prowadzić tylko
na szczyt, ale w praktyce prowadzi nas aż do celu.
Czas na korektę
planów, minęło południe, czyli połowa czasu, a mamy dopiero 8 punktów :-(
Rezygnujemy z 20,22,13, 17, 21 i 4. Resztę zobaczymy w trakcie dalszej jazdy.
PK 9 - Granica kultur
Dziewiątka
namierzona bez problemów .
PK 2 - Skraj rowu
Coś mi się dziwnie
jedzie. Już wiem opadło mi siodełko. Poprawię przy punkcie.
PK 7 - Brzeg strumienia
Kolejny punkt, na
który wjeżdżamy bez problemów, choć przyznaję, że nie zauważyłem strumienia :-)
Zostaje nam około 2,5h czasu.
PK 23 - Wielki pień na skarpie
Pień jest gdzie miał
być, krótka narada i odpuszczamy PK19. Zupełnie nie po drodze, a zaliczenie go
może by było możliwe, ale bardzo "na styk".
PK 24 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SE
Punkt zlokalizowany
około kilometra od mety, ale przed nami jeszcze 2 inne punkty. Choć niektóry
jak Daniel, którego tu spotykamy wracają już na metę z kompletem punktów.
PK 18 - Skrzyżowanie
Zaczynam odczuwać
zmęczenie.Konieczna dawka cukru. Punkt
łatwy do odnalezienia.
PK 16 - Zagłębienie słamane drzewo
Przed punktem
spotkamy Radka, który woła, że punkt jest kawałek dalej po lewej. Zatrzymujemy
rowery i przed nami zagłębienie, mokre zagłębienie. Spotykamy Wojtka, który
ponoć krąży tu już chwilę. Szukamy w zagłębieniu uważając aby nie wdepnąć za
mocno w jakieś błoto. Jesteśmy za daleko, cofamy się i ruszamy z drugiej
strony. Nadziewam się na gałąź i robię dziurę w spodniach :-( Szukamy dalej.
Darek obchodzi staw dookoła, a ja wracam do rowerów żeby zerknąć na mapę po
wydaje mi się, że szukamy za daleko. Wracam i co widzę. Tuż za rowerami wisi
punkt. Świetnie.
Ale możemy to zrzucić
na mylny opis "
słamane drzewo"
- nie wiedzieliśmy czego szukać:-)
Poza tym miałem wrażenie, że do punktu podchodziłem w górę, więc gdzie zagłębienie...
Kolejne kilkanaście
minut błądzenia. Inna sprawa,że to już i tak nie ma znaczenia. Na
dziewiętnastkę już nie pojedziemy. Może gdyby to miał być ostatni punkt do
kompletu to zaryzykowalibyśmy, a tak nie ma już parcia. Pewnie gdybyśmy go
zrobili po PK23 to zdążylibyśmy zrobić też resztę, ale gdyby babcia miała
wąsy...
Meta
Na metę przyjeżdżamy
z zapasem około 50 minut i tylko 16 punktami, ale już nic w okolicy nam nie
pozostało do zaliczenia. Gdyby nie te dwa błędy na początku…
Myjemy rowery i
idziemy coś zjeść. Spodziewałem się wczorajszej fasolki, a tu gulasz z kaszą i
marchewką. Choć fasolka też jest opcjonalnie jako dokładka.
Kąpiel i pora się
żegnać, chcemy jeszcze dziś wrócić do domu.
Świetnie
zorganizowana impreza, doskonała pogoda, ciekawe okolice i wyborne towarzystwo,
czego chcieć więcej? Może tylko poprawiłbym jakość wydruku mapy i… naszą
nawigację. Patrząc na nasz start teraz, szkoda. Szkoda tych dwóch błędów na
początku, bo poza nimi nawigacja była bezbłędna. Ostatni punkt przemilczę.
Komplet był do zrobienia bez problemu. Ale my go nie zrobiliśmy.
Wracając czuję w
nogach zmęczenie. To chyba dobrze, znaczy, że się nie obijałem.
Gościnnie i na ostrym kole
Wraz z
wczorajszymi gośćmi miło i długo spędzony wieczór. W międzyczasie umawiamy się ze znajomymi na dziś na wyjazd do Toszka. Niestety rano dostajemy info, że wyjazd nieaktualny więc u nas też spada napięcie. Kiedy w końcu udaje mi się namówić ekipę na wyjazd opracowujemy trasę alternatywną. Po zejściu na dół już wiemy, że nie będzie wycieczki, goście decydują się na bezpośredni powrót do Dąbrowy.
Zanim ruszamy próbuję przejażdżki na
Tomka ostrzaku. Jest inaczej. Dziwnie, momentami trudno, szczególnie przy ostrych zakrętach, gdzie normalnie przestaję pedałować, a tu trzeba ciągle kręcić. O dziwo trudno też się jest zatrzymać. Pewnie trzeba by trochę więcej pojeździć. Dziwnie, ale ciekawie.
W Wojkowicach decyduję się pożegnać gości i... ruszyć w stronę Katowic po... kolejnego gościa. Umawiam się z
Amigą na kontakt jak już dotrę do Katowic. W Siemianowicach korci, by za namową Kosmy poszukać dzieł Szwedzkiego. Zauważam jedno ale tłum ludzi obok zniechęca do zatrzymywania się, a chęć szybkiego dotarcia do Katowic sprawia, że rezygnuję z poszukiwań kolejnych.
W doborowym towarzystwie Wojtek zagadał na FB, mnie pasowało więc runda do Świerklańca. Okazuje się, że pasowało też Waldkowi i Krzyśkowi. Jest nas więc czterech. Na dzień dobry zaskakująca tablica ;-)
Szybko uciekam z asfaltu do lasu. W zasadzie bez konkretnego celu, czyli tak jak lubię. Mam trochę czasu więc jadę częściowo znanymi ścieżkami i drogami, by potem po prostu wjechać w trasy, które nie wiem dokąd prowadzą. I nie ma znaczenia, czy to w lesie, na wsi, czy w mieście.
Powrót do domu, bo przyjeżdża brat. Kiedy schodzę z rowerem na dół, Damian właśnie podjeżdża. Najpierw jeszcze raz do Rokitnicy, bo przecież musi zobaczyć chrześniaka w akcji, akurat kończy się impreza, chłopcy zdobywają pierwsze miejsce ;-)
A potem na przejażdżkę. Las miechowicki, zahaczamy o DSD, mijamy Tarnowskie Góry, by po chwili wjechać na drogą wiodącą przez Głęboki Dół do Kalet. Droga prosta i szeroka więc jest okazja do porozmawiania.
W Kaletach kontrola czasu i chwila wahania, czy Świerklaniec, czy Brynek. Skręcamy w lewo, wjeżdżając na szlak LR i jedziemy w stronę Mikołeski. W Boruszowicach stwierdzam, że brakuje już czasu na Brynek i odbijamy w stronę Pniowca.
Rybna, Laryszów i w Ptakowicach zamiast skręcać na Górniki, jedziemy w stronę Rept. Podjazd z wyższą kadencją i terenowa droga do Stolarzowic sprawia, że zaczynam czuć zmęczenie. Mijamy DK78 i na rozjeżdżonej, chyba przez konie, ścieżce wywracam się. Już upadając czuję jak łapie mnie skurcz w łydce.
Po chwili ruszamy dalej, teraz już bez przeszkód docieramy do domu. Kilkadziesiąt metrów od domu licznik pokazuje same szóstki.
Śladem LR
Jakiś czemu w trakcie objazdu Leśnej Rajzy poznałem Wojtka. Nie dane nam było więcej spotkać się na szlaku, choć plany były. Wczoraj wieczorem wstępnie się umawiamy na poranne spotkanie w Świerklańcu. I o dziwo udaje się. Rundka po parku, wokół zalewu i obieramy kierunek: Woźniki.
Bałem się, że w terenie będzie błoto, ale wygląda, że są tylko kałuże. Całą trasa to pogaduchy o rowerach i nie tylko. W Bibieli spotkanie z historią.
Przed Woźnikami niestety droga zmienia się w błoto. Trafiamy na myśliwych wracających z polowania (mieli ustrzelonego jelenia), ich widok tak mnie zaskoczył, że nawet zdjęcia nie zrobiłem.
W planach wizyta w kościele w Woźnikach, ale akurat trafiamy na mszę i odpuszczamy. Zatrzymujemy się za to przy drewnianym kościółku kawałek dalej. Niestety zamknięty. Strasznie mnie to denerwuje, choć rozumiem, że to z obawy przed złodziejami.
Krótka przerwa w lesie i dojeżdżamy w okolice Zielonej. Tu okazuje się, że jakoś szybko nam czas minął i za godzinę powinienem być na obiedzie, a do domu daleko. Decydujemy się rozstać. Wojtek wraca lasem, a ja gnam asfaltem. O ile rano była pustka na drogach, to teraz jest ruch. Niezbyt komfortowo się jedzie, ale cóż... obiad czeka.
Lekko spóźniony, zmęczony, ale w dobrym nastroju docieram do domu. Dzięki Wojtku, za fajną przejażdżkę. Do następnego razu.
Przypadkowy Chorzów
Rano zawożę rower do Ostrawy, przy okazji składamy z Wiktorem wizytę w sklepie muzycznym, co nieco przedłuża nasz pobyt w Czechach. Po powrocie okazuje się, że już nie zdążę na rower przed obiadem więc... nici z jazdy przy świetle słonecznym. Trudno. Zgadujemy się z Amigą, który dziś spędza kolejny pracowity dzień w Gliwicach i... już po zmroku spotykamy się między Mikulczycami i Rokitnicą.
Bez planu krążymy po okolicy, w końcu trafiamy do Rudy.
Tu krótka sesja zdjęciowa i kiedy jadąc zastanawiamy się co robić dalej, czuję, że przednie koło zaczyna mi uciekać. Czyżbym nie miał powietrza, nie, jest, po chwili na Rondzie im. Powstańców Śląskich okazuje się, że powód jest zupełnie inny. Kolejny raz ucieka mi koło, w efekcie rower przyjmuje pozycję horyzontalną, a ja szlifuję kolanem po asfalcie. Jest ślisko. Dziwne, bo termometr wskazuje około 6 stopni. Prawie niemożliwe, a jednak. Na szczęście obywa się bez większych strat.
Decydujemy się jechać do Parku w Chorzowie. Jedzie się fajnie, ale muszę przyznać, że momentami jestem mocno spięty. Szczególnie na kostce (cegłach) obok planetarium. Dojeżdżamy do Stadionu Śląskiego i pora się pożegnać. Darek śmiga do siebie, a ja do siebie. Mała niespodzianka w Chorzowie, bo obok Teatru Rozrywki widzę znaki zakazu dla rowerzystów przy wjeździe na estakadę. Hmmm. Spróbujemy objechać gdzieś obok, W efekcie wracam przez Świętochłowice, Łagiewniki i tamtędy docieram do Bytomia, skąd już rzut beretem do mety.
Kadencja: 93