Wpisy archiwalne w kategorii

do 50km

Dystans całkowity:18349.28 km (w terenie 5573.23 km; 30.37%)
Czas w ruchu:1068:39
Średnia prędkość:17.17 km/h
Maksymalna prędkość:65.37 km/h
Suma podjazdów:18982 m
Maks. tętno maksymalne:210 (115 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:79661 kcal
Liczba aktywności:722
Średnio na aktywność:25.45 km i 1h 28m
Więcej statystyk

Nie mogło się udać, a jednak…

Wtorek, 29 lipca 2008 · Komentarze(3)
Nie mogło się udać, a jednak…
Wczorajsze plany na dalszą trasę legły w gruzach. Mimo, iż wróciłem wcześnie z pracy długo zbieramy się do wyjścia. Jeszcze obiad, jeszcze szybki zakup lampek, bo wrócimy późno, jeszcze coś tam…
Na dodatek okazuje się, że Piotrka dętka nadaje się już do wyrzucenia.

19:00 - w końcu ruszamy wraz z Wiktorkiem i Młynarzem… gdzieś… Czasu już mało więc odpada Toszek Pławniowice, Chudów… Zobaczymy. Chwilę w terenie, by wyjechać na terenie dawnej cegielni na granicy Rokitnicy i Wieszowej.



Przez Boniowice i Świętoszowice (Wiku próbuje gonić zawodowców na szosówkach) docieramy do Szałszy, niestety pałac mocno schowany za drzewami i niewiele widać, a nie lubię się włóczyć po "terenie prywatnym".

Dalej pod radiostację. Piotrek chyba nie dowierza, że widzi najwyższą na świecie drewnianą budowlę.



Rynek, krótka włóczęga po centrum i do Zabrza. Mimo, że główną drogą, to spokojnie, bo jest wystarczająco szeroka, żeby się nie stresować. W Maciejowie mijamy rowerzystę, który była tak oświetlony, że mógłby lampkami obdzielić spory peleton. Nawet koguta miał, prawie jak Frotecki ze Złotopolic. Byłem w takim szoku, że nawet fotki nie pstryknąłem.

Krótki postój w "makdonaldzie" - Wiku zasłużył na swojego ulubionego cheesburgera, trzymał świetne tempo przez całą drogę. W kompletnych ciemnościach przed 23 docieramy do domku.

Mimo problemów z wyjazdem i teoretycznie niezbyt ciekawej trasy wyszedł całkiem fajny wyjazd. Wszyscy wrócili uśmiechnięci i zadowoleni.

CZEMU STOISZ?

Poniedziałek, 28 lipca 2008 · Komentarze(4)
CZEMU STOISZ JAK MUMIA PRZED LUSTREM
CZEMU ŚMIEJESZ SIĘ I NARAZ PŁACZESZ
POCHŁONIĘTY CODZIENNĄ MUSZTRĄ
ZAPOMNIAŁEŚ ŻE MOŻNA ŻYĆ INACZEJ

NAUCZYLI CIĘ GIĄĆ KARK DO KOLAN
I WYCIERAĆ IM BUTY KRAWATEM
SWE MARZENIA SKŁADAĆ W FORMIE PODAŃ
OTO TY PRZECIĘTNY OBYWATEL

GDZIE SĄ TWOJE MARZENIA
ROZPŁYNĘŁY SIĘ DALEKO WSTECZ
TWÓJ BAGAŻ SUMIENIA
WAHA SIĘ LECZ KRUCHY JEST

W TWOIM MÓZGU BŁYSŁA JAKAŚ ISKRA
ZNIKNĄŁ LĘK PRZED KARĄ I BATEM
JESZCZE RAZ POPATRZYŁEŚ DO LUSTRA
NIE WIERZYŁEŚ ŻE TO TEN SAM FACET

ZAPOMNIAŁEŚ O SKŁONACH I PADACH
PRZED TWYM WŁADCĄ WIELKIM BRATEM
I Z POWROTEM CZŁOWIEKIEM SIĘ STAŁEŚ
OTO TY PRZECIĘTNY OBYWATEL


Dziś zachowałem się jak Kosma i zacząłem od tekstu piosenki. Piosenki, która krążyła mi po głowie przez całą drogę powrotną z bieszczadzkiej krainy.

Każdy pobyt tam skłania mnie do rozmyślań. Każdy powrót jest ciężki, a ten był chyba najcięższy. Bardzo nie chciało mi się wracać. Nie tylko mnie, o ile wiem... I to nie dlatego, że nie było koncertu, na który czekaliśmy tyle czasu, nie dlatego, że było krótko, że za mało pojeździliśmy, że zrobiła się świetna pogoda, że jutro do pracy... Po prostu coś w tych górach jest takiego, że chciałbym tam być dłużej i dłużej..., a może na zawsze...

Musimy jednak wracać. Kiedy dojeżdżamy do domu - już wiem, muszę pójść jeszcze dziś na rower. Rozpakowuję bagaże, przebieram się, KSU na uszy i jadę. Mijam Zbrosławice, Repty i wjeżdżam do Tarnowskich Gór.

Przy wjeździe na Stare Miasto (i kostkę) słyszę jakby coś mi upadło, odwracam się, nic nie ma. Rynek, najchętniej bym tu posiedział teraz trochę, ale jako, że czasu mało trzeba wracać. Zmierzch więc trzeba włączyć światła i… nie ma tylnego. Czyli jednak mi chyba coś upadło. Wracam ale oczywiście nie ma śladu po lampce. Niedługo się nią nacieszyłem, dobrze że była tania.

Jeszcze do Miechowic po chleb i nie jest dobrze. Droga, którą zwykle jeżdżę jest nieprzyjemna nawet w dzień, kierowcy potrafią tam szaleć. Powrót tędy w czarnym stroju, bez tylnej lampki, po ciemku nie za bardzo mi się podoba. Więc… przez las.

To też nie jest najciekawsze wyjście, ale chyba wolę w nocy dzikie zwierzęta od dzikich kierowców. Niestety, wjazd na złą ścieżkę sprawia, że szybko zmieniam zdanie. Zwierząt co prawda nie spotkałem, ale ląduję zupełnie nie tam gdzie bym chciał. Po kilkunastu minutach wracam do punku wyjścia i powrót jednak asfaltem. Kiedy tylko słyszę za sobą auto, zjeżdżam na pobocze i w ten sposób docieram do Rokitnicy. Stamtąd już chodnikiem do domu.

Chciałem pojeździć to pojeździłem… Jak to w starej „trójkowej” audycji pytali „A momenty były?” Były, tylko nie takie jakbym chciał…

Po koncercie

Niedziela, 27 lipca 2008 · Komentarze(5)
Po koncercie
Po wczorajszej imprezie dziś długo się zbieramy. Postanawiamy jednak choć na chwilę poczuć bieszczadzkie klimaty, szczególnie, że niektórzy są tu po raz pierwszy. Część rowerami, część samochodem ruszamy zobaczyć najpiękniejszą chyba cerkiew - cerkiew w Równi.

Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w Hoszowie.



Widać, że ciężko będzie utrzymać wszystkim jednakowe tempo. Niektórzy chcą szybciej, niektórzy wolniej.



Po zwiedzeniu cerkwi w Równi następują podziały. Część jedzie dalej samochodem, Kosma decyduje się wracać na kwaterę najkrótszą drogą, Jahoo81 z DMK77 włączają drugi bieg i tyle ich widzimy, a mój syn i ja ruszamy swoim tempem. Decydujemy się jeszcze zwiedzić Moczary i Bandrów Narodowy. Dobrze, że wracamy kawałek tą samą drogą, bo przy ostrym zjeździe, kończącym się zakrętem i skrzyżowaniem mogłoby być źle. Na szczęście wiedzieliśmy jak wygląda końcówka. Efekt ostatnich dreszczów.



Przed nami Moczary i zamiana. Wiku wsiada do auta, a jego miejsce zajmuje na rowerze ma małżonka. Jak na pierwszy raz w górach nieźle jej idzie ( na jednym podjeździe dosłownie idzie ;-) )



Poza tym była jednak dzielna. W sumie cerkwie nas nie zachwyciły, jednak chciałem pojechać tam gdzie przez tyle lat mieszkali… Niemcy.

Powrót na kwaterę, pożegnanie z Asicą i… wypad do centrum. Szkoda, że to już koniec imprezy, że jutro rano trzeba będzie wracać :-(



Dzięki wszystkim za rewelacyjną atmosferę i towarzystwo.

Problemy z napięciem

Wtorek, 22 lipca 2008 · Komentarze(17)
Problemy z napięciem

Straszy deszczem ale to nic, a może nawet i dobrze. Coś strasznie zestresowany ostatnio jestem i muszę to jakoś odreagować. Najwyżej zmoknę.
Dziś pragnę gdzieś nad wodę. Świerklaniec.

Bez kombinacji, bez lasu, po prostu asfaltem. Mając na względzie jednak ostatnie uwagi flasha zaczynam spokojnie. Dobrze znaną mi trasą przez Stroszek, Radzionków, Piekary docieram na zaporę.



Chwila oddechu i widzę jakiegoś pajaca zbliżającego się do mnie i machającego rękami. Dziwny jakiś, dopiero po chwili dociera do mnie, że coś do mnie krzyczy. Ściągam słuchawki i słyszę jak facet drze ryja, że tu się nie wolno zatrzymywać, że co ja czytać nie umiem, że... nie chce mi się go słuchać, a że wyznaję zasadę, że z pijanymi i wariatami nie ma co dyskutować, po prostu odjeżdżam. W końcu wyjechałem rozładować napięcie, a nie je potęgować.

Dalej przez mniej lub bardziej znajome wioski wsłuchując się w KSU... Jeszcze tylko kilka dni i... XXX-lecie KSU w Ustrzykach ;-)

Mijam Bobrowniki, Piekary, dziś nie czuję żadnego bólu więc widocznie ostatnio faktycznie za szybko zacząłem.

Jeszcze tylko do Miechowic po pieczywko (jak sugerowała Kasia) i do domu.

Z Karbia próbuję przejechać do Miechowic na skróty i... czemu tu tak dużo Cyganów? Nie żebym był uprzedzony, ale czuję się nieswojo, tym bardziej, że co chwilę widzę znaki "ślepa uliczka". A towarzystwo coraz liczniejsze i... dziwnie się na mnie patrzą... a może jestem przewrażliwiony?

Ostatnia uliczka... też się kończy... na szczęście jest wjazd w jakąś polną drogę... ryzykuję, nie bardzo chęć mam wracać tą samą trasą... Uff, wyjeżdżam w Miechowicach na znajomych uliczkach. Czuję się znacznie lepiej. Piekarnia i domek. Znów powrót do domu po ciemku. Jak niegdyś często bywało...

Trasa: Helenka - Stolarzowice - Stroszek - Radzionków - Piekary - Świerklaniec - Wymysłów - Dobieszowice - Bobrowniki - Piekary - Radzionków - Karb - Miechowice - Stolarzowice - Helenka

Lokalna włóczęga

Sobota, 19 lipca 2008 · Komentarze(5)
Lokalna włóczęga
Dziś też mało czasu, ale po szybkim śniadaniu decyduję się jechać.
Wiku chce jechać ze mną. Ok, ruszamy. Mamy dwie godziny. Niezbyt wiele. Trudno, powłóczymy się po okolicy.

Stolarzowice, jakiś festyn strażacki się szykuje, jedziemy dalej przez las. Trochę mokro ale dojeżdżamy do Stroszka. DSD, coś mi odbija i wjeżdżamy w trasy dla quadów. Jak zwykle mokro i dużo kamieni.



Wiku jest tu pierwszy raz. Zaskoczony trasami i widokami.



Nie pozwalam mu jednak wszędzie zjeżdżać, niektóre zjazdy są naprawdę niebezpieczne... a może tak mi się tylko wydaje...

Włóczymy się chwilę po DSD i łapie nas deszcz. Na szczęście akurat wjechaliśmy do Segietu i jedziemy kryjąc się pod drzewami. Momentami przedzieramy się przez krzaki i pokrzywy ale ogólnie jest fajnie.

Po chwili wjeżdżamy w nowe ścieżki i mkniemy prawie autostradą leśną.



Po dwóch godzinkach zabawy wracamy na obiadek. Jednak lubię się powłóczyć po lesie, szczególnie nowymi dróżkami.

Jazda testowa

Wtorek, 15 lipca 2008 · Komentarze(9)
Jazda testowa
Małżonka ma dorosła do samodzielnego prowadzania bloga (co prawda na chwilę obecną wciąż jest to ograniczone do wpisywanie keamów, ale to już jakiś postęp i wierzę, że wkrótce będzie tam coś więcej). Dorosła również do posiadania własnego licznika. W związku z tym ustaliliśmy, że weźmie sobie mój (bo dobry, przetestowany itp), a ja sprawię sobie nowy. Jedyna rzecz jakiej brakowało mi w dotychczasowej Sigmie 906 to podświetlenie.

Zacząłem więc szukać nowej zabawki i okazało się, że niestety niewielki jest tu wybór w rozsądnych cenach. Byłem już właściwe zdecydowany na kolejną Sigmę, tym razem 1606L ale w ramach poszukiwania gitary dla Wiktora trafiłem na Vettę RT255L. Wiem, ze gitara ma mało wspólnego z licznikami, ale okazało się, że obok każdego muzycznego gdzie zawitaliśmy był... rowerowy. Grzechem było nie wejść :-)

Po namyśle postanowiłem spróbować i kupiłem wspomniany model. Wieczorkiem instalacja, trochę zbyt zabawkowa mi się wydaje ale po wymianie czerwonej obudowy - w czerni wygląda zdecydowanie lepiej.

Montaż liczników + tylnej lampki i... po 23 ruszam na jazdę testową.
Krótko, ale i tak się dziwnie zmęczyłem, czyżby wychodziła zbyt długa przerwa...?

Licznik działa, może byłoby lepiej gdyby można było ustawić 5 sek świecenia zamiast 3, ale niestety nie da się. Dodatkowe opcje w stosunku do Sigmy, to m.in. możliwość zapisywania zrzutów danych w wybranych momentach, np. po dojeździe do miejsca X średnia była taka, czas taki...

Lampka niestety też ma kiepskie mocowanie, chyba pomyślę nad jakimiś gumkami dla niej. Wygląda niezbyt ciekawie, ale świeci rewelacyjnie. Ciekawe jak zadziała w trakcie deszczu.

Dziś również niespodzianka. Towarzyszka naszych ostatnich wypadów, moja kuzyneczka Aga pojawiła się na BS (wprowadziła również wszystkie ostatnie jazdy). Witamy Aga :-) Oby Ci się dobrze z nami jeździło.

The day after

Niedziela, 6 lipca 2008 · Komentarze(1)
The day after

Po wczorajszych wyczynach jednak wszyscy padli. Rano ciężko było ze wstaniem z łóżek. Dopiero koło południa załoga była w komplecie. Obiad i mecz piłki nożnej...





... sprawił, że w gruzach legły plany zwiedzania kolejnego parku. Będzie musiał zaczekać na nas do nastepnej wizyty w tych stronach.

Po meczu okazało się, że obuwie rowerowe nie jest jednak dedykowano do gry w piłkę. Szybka reanimacja pozwoliła jednak Piotrkowi znów pedałować.



Najpierw męski (Młynarz, Wiku, Igor) wyjazd na dwa mosty.

Potem niestety koniec zabawy i wraz Agnieszką i Anetką ruszamy odwieźć Kosmę i Młynarza do Wielunia na pociąg.

Po drodze dowiadujemy się czym Kosma trudni się na codzień.



W Wieluniu przepyszne lody. Szkoda, że tak mało czasu mamy, jest tu co pooglądać.

Dojście na dworzec do wyzwanie dla prawdziwych twardzieli... i twardzielek...



Przy pożegnaniu zrobiło się trochę smutno...



Powrót do domu trochę inną drogą, prze ulubione piaski mojej małżonki.



I tak skończył się kolejny fantastyczny weekend. Oby więcej takich.

Z Amandą i Brianem

Niedziela, 29 czerwca 2008 · Komentarze(19)
Z Amandą i Brianem

Myślałem, że po wczorajszym dziś sobie zupełnie odpuszczę. Nie udało się. Po siedemnastej stwierdzam, że jednak trzeba się przejechać. Dość późno więc dystans był ograniczony... godziną rozpoczęcia meczu ;-)

Górniki, Repty i... już wiem, Jadę do Tarnowskich Gór. Wczoraj góry, dzisiaj góry... ;) Dawno tu nie byłem. Rynek pełen ludzi, nie to co kiedyś widziałem przed wigilią.

Co dalej? Chechło. Ale najpierw Miasteczko Śląskie, potem przez las nad Chechło. Tłumy ludzi i... mnóstwo rowerów. Mimo tłumów jakoś udaje się objechać jezioro wokół. Powrót do Tarnowskich gór z małym błądzeniem po nowych ścieżkach, ale udaje się dojechać. Z Tarnowskich Gór już prosto - odkrytą niegdyś z moją małżonką drogą - trochę asfaltem, trochę lasem, z dala od aut. Fajna przejażdżka w towarzystwie Amandy i Briana, czyli The Dresden Dolls



Wracając do dnia wczorajszego: do duszy są pedały dwufunkcyjne, jednak trzeba będzie kiedyś pomyśleć o normalnych SPD.

Głęboka penetracja

Środa, 25 czerwca 2008 · Komentarze(18)
Głęboka penetracja
Poniedziałek i wtorek odsypiałem Bike Orient.

Dziś z okazji urodzin miałem ambitne poranne plany, niestety skończyło się jak w poprzednich dniach.. w łóżku. Za to po pracy, prosto na rower. To nic, że mam urodziny i powinienem świętować. Ale jak to kiedyś śpiewał Sted (kto dziś go jeszcze pamięta): "Dzisiaj są moje urodziny, które obchodzę bez rodziny..."

Rodzina wyjechała, ja odebrałem mnóstwo życzeń przez telefon i... zamiast zrobić imprezę... pojechałem do lasu. Pojechałem, bo... tak. Bo chciałem, bo potrzebowałem. Pewnie ktoś się na mnie obrazi teraz, że wybrałem rower, ale co tam... Chciałem jechać... I nie przeszkodził mi deszcz, który przez prawie godzinę lał mi za kołnierz, nie przeszkodziło błoto w lesie, nie przeszkodziły w końcu szlabany, które jakiś idiota postawił przy wjeździe do rezerwatu (a jeszcze niedawno z Katane, Młynarzem i WRK97 jeździliśmy tamtędy bez przeszkód).



Rozumiem, że jest zakaz wjazdu dla samochodów, ale żeby nie zostawić choć małego przejazdu dla rowerów? Bezsens. Skończy się tak, jak powiedział spotkany przeze mnie inny rowerzysta: "Niech się Pan nie martwi, znajdę chwilę i zrobię tu siekerką przecinkę, przecież jakoś trzeba jeździć".

Spenetrowałem miechowickie (i nie tylko) ścieżki i pewnie jeździłbym dłużej, ale trzeba było wrócić na mecz.

Złe wieści: aparat chyba chce zejść z tego świata :-(

Wypadek

Niedziela, 22 czerwca 2008 · Komentarze(16)
Wypadek
Po wczorajszej imprezie czułem lekki niedosyt, brakło mi trochę jazdy, na szczęście dziś rano Damian proponuje małą przejażdżkę.

Żegnamy się z częścią ekipy i wraz z Wiktorem ruszamy nad wodę. Raz jeszcze Zalew (Jezioro) Sulejowski.

Po drodze rzut oka na Wolbórz



i ruszamy w stronę wczorajszego pkt 2. W stronę, bo nie zamierzamy walczyć z piachami, a jedynie znaleźć się w jego pobliżu.

W pewnym momencie decydujemy się jechać rowerówką i... witamy na piachach, znów momentami trzeba pchać rowery.

Chwila przerwy nad wodą Wiku odpoczywa wśród czerwonych mrówek...
Jak się okaże to nie one były najgorsze.



Czas wracać, bo jest jeszcze kilka osób, z którymi trzeba się pożegnać.
Docieramy tuż przed odjazdem Jahoo81, Kosmy100 i Kobry...

Przed odjazdem odkrywamy jeszcze jednego BS-owicza. Niestety jego tu nie zapraszaliśmy. Obok ucha Wiktora jest... wbity kleszcz :-(

Prosto do szpitala w Piotrkowie. Na szczęście udaje się go bezawaryjnie usunąć. Lekarz zapewnia, że nie będzie problemów. Wierzymy, że ma rację.

Odwożę rodzinę do Skrzynna i wraz z Anetką, Wiktorem i kuzynką Agnieszką... ruszamy naprzeciw Kosmie , która jedzie tu rowerem. :-)

Po drodze Aga ucieka do przodu, a my... jesteśmy świadkami koszmaru... Kierowca jadącego z przeciwka BMW traci panowanie nad kierownicą i po wykonaniu kilku koziołków ląduje na słupie w przydrożnym rowie.
Szok, do tej pory takie sceny widziałem tylko na amerykańskich filmach.. samochód leciał w powietrzu, odbijając się raz od boku, raz od przodu...

Dzieje się to wszystko jakieś 100m przed nami. Ruszamy w stronę, auta, gdy tymczasem kierowca i pasażer uciekają z niego. Nie udaje się nam ich zatrzymać, bo ważniejszy jest drugi pasażer, który zakrwawiony wychodzi z auta i pada.
Dodzwonienie się na 112 graniczy z cudem. W końcu udaje się i odpowiednie służby zostają powiadomione. Wygrzebuje drżącymi rękoma bandaż z sakwy (dobrze, że je założyłem) i Anetka opatruje pacjenta. Krwawi okropnie, głowa rozwalona... Dobrze, że trafiło na nią bo ekipa gapiów potrafi jedynie stać i komentować. Nie wspomnę o kierowcy, który jechał za nimi i... po prostu pojechał dalej. Oby on nie musiał kiedyś czekać na czyjąś pomoc.






Jak się okazuje, cała ekipa była pijana, stąd ucieczka dwóch pozostałych "kolegów"...

Po chwili dociera do nas Aga z Kosmą. Okazuje się, że chwilę wcześniej goście omal nie zabili Moniki.... ciarki nas przechodzą...

Oczekiwanie na policję, zeznania sprawiają, że do naszej cioci docieramy bardzo późno. Szybka kolacja, pożegnanie z rodziną (moja żona z dziećmi tam zostaje się wczasować) i ruszamy z Kosmą do domu. O drugiej jestem w domu. Długi był ten dzień i powrót z Bike Orientu…

Całą powrotną drogą mam przed oczami tego chłopaka i to koziołkujące auto... nie chcę tego więcej oglądać...