Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Bike Orient Prolog 2010

Sobota, 27 marca 2010 · Komentarze(13)
Bike Orient Prolog 2010
Po zeszłotygodniowej porażce dziś z dużymi obawami ruszam z Kosmą do Wiączynia koło Łodzi na Bike Orient Prolog będący przedsmakiem tego co nasz czeka w czerwcu na właściwej imprezie. Dziś choć trasa krótsza (wg organizatorów około 67km) to dodatkowym smaczkiem będzie czas. Zaczynamy o 19:00, a na mecie musimy stawić się przed północą.

Zaopatrzeni w jedzenie, napoje, oświetlenie, zestawy zapasowych baterii wyglądamy jakbyśmy jechali co najmniej na imprezę co najmniej 24-godzinną. Ale lepiej mieć za dużo niż za mało. Na miejscu startu jesteśmy 1,5 godziny przed rozpoczęciem imprezy. Jest chłodno, czy raczej zimno. Tego nie przewidzieliśmy, niby widziałem prognozę ale... no cóż...

Rejestracja, rozmówki i przyglądanie się jak ognisko mówi: NIE. Na szczęście po chwili z pomocą przychodzą, a właściwie przyjeżdżają... na rowerach (bo jakby inaczej) dzieci leśniczego. Pomoc skuteczna. Ognisko płonie. :)

O 19-tej krótka odprawa, szybka analiza mapy i ruszamy. Jedzie się fajnie, lekko... Czyżby to zasługa porządnie wyczyszczonego łańcucha? Pierwszy punkt to cmentarz, na który należy skręcić w pola w okolicach skrzyżowania dróg. Trochę zbyt ogólnie to sobie zapamiętałem, bo mijamy skrzyżowanie i nie ma drogi. Rzut oka na mapę i wszystko jasne, cofamy się kawałek i jesteśmy na punkcie nr 9.

Dobrze, trzeba analizować trasę uważniej. Do 15-tki docieramy bezbłędnie. Atrakcją za to jest błotna przeprawa. Daleko jej do tej z błotnej Odysei ale to chyba pierwsza taka ślizgawka dla nas w tym roku.

Do "siódemki" decydujemy się dotrzeć asfaltem. Następnego dnia dopiero zauważamy, że chyba lepiej było wybrać inną drogę.

Wjeżdżamy w las i... nie ma punktu. To znaczy nie potrafimy go zlokalizować. Nie potrafimy zlokalizować jednej ze ścieżek, którą widzimy na mapie. Po chwili okazuje się, że nie tylko my mamy z tym problem. Rezygnujemy. Nie ma chyba sensu kręcić się w kółko i tracić czas. Jednocześnie decydujemy się zmodyfikować nieco trasę - odpuścimy punkty bardziej terenowe... Idziemy na łatwiznę... :)

Dojazd do PK 10 w miarę prosty. Po drodze mijamy mnóstwo imprezującej młodzieży. Monika uświadamia mi, że przecież dziś sobota. No tak. Chwila zwątpienia przed 10-tką, bo cmentarz powinien być gdzieś tu i.. jest... Szybki rzut oka na tablicę informacyjną i trzeba jechać dalej. Tylko czemu odpuściliśmy 8-kę będąc tak blisko???

Tym razem wyjątkowo prosto nawigacyjnie - swoją drogą funkcja TripUp w Sigmie fantastycznie się sprawdza na takich imprezach.

Jedzie się wciąż świetnie. Na szczęście nasze obawy dotyczące chłodu pozostały tylko obawami. Jest w sam raz. W drodze na 11-kę przegapiamy bliskie 14-tkę i 6-kę. To pewnie przez te wałęsające się przy drodze "burki"... wrrr... czasem sam mam ochotę je ugryźć...

Punkt 11 na cmentarzu znaleziony bez problemu, choć znów musieliśmy się przywitać z błotkiem ;-). Wracając na asfalt zatrzymuję się by przepuścić samochód. Po chwili ruszam i... taniec pingwina na szkle... Nie zauważyłem, że zatrzymałem się przed dość sporą dziurą i... naciskając na pedał przednie koło wskoczyło do środka i rower stanął dęba, a ja tylko cudem nie przeleciałem przez kierownicę.

Ostatni dziś punkt to... ziemianka (PK 13). Myśleliśmy, że będzie ją widać z drogi i minęliśmy ją. Powrót i poszukiwania po obu stronach drogi. Po chwili udaje mi się ją odnaleźć. Jest niesamowita. Żałuję, że nie mam aparatu. W pierwszej chwili myślałem, że to jakaś kapliczka, dopiero po chwili dostrzegam zawieszony wewnątrz lampion... Niesamowity punkt :)

Powrót spokojnym tempem do bazy, gdzie organizatorzy czekają na nas z "premią" - poszukiwanie punktów nie zaznaczonych na trasie (jest wytyczona tylko trasa). 23:25 - późno. Rezygnujemy. Wystarczy na dziś. Czas na ognisko, kiełbaskę i wymianę wrażeń. Było świetnie - jak zawsze na Bike Oriencie :-)



Warto było jechać 200km w jedną stronę po to by znów poczuć atmosferę rywalizacji, by powłóczyć się po nowych terenach, by przede wszystkim znów spotkać znajomych... Fajnie, świetnie.... Obydwoje z Moniką powtarzamy te słowa zarówno na trasie, jak i w drodze powrotnej do domu.

Po 5-tej rano jesteśmy już w domu... Trochę to zwariowane, ale fajne, świetne... :-)

Tylko czy warto przed takimi imprezami czyścić rower?



EDIT
Na stronie jest organizatora jest fotorelacja z imprezy :)

Góra Św. Anny... miała być...

Sobota, 20 marca 2010 · Komentarze(28)
Góra Św. Anny... miała być...

Od kilku dni krążyła mi po głowie pierwsza w tym roku "setka", przyjaciele mocno mnie w tym wspierali. Po wczorajszej masie klamka zapadła, rano jedziemy na Górę św. Anny albo... gdzieś...

Choć mamy najbliżej, wraz z Kosmą, Asicą i Młynarzem, na start docieramy spóźnieni. Czekają już na nas fredziomf i codeisred. Powitanie i ruszamy w kierunku Toszka. Wcześniej jednak zaliczamy kościółek w Księżym Lesie. Po drodze śmiechy, rozmowy i... potworny wiatr. Niestety jak to zwykle bywa wiejący nam w twarz. W Toszku krótka przerwa na mały popas i podziwianie zamku.





Na zamku odbywają się zajęcia z gry na gitarze i na instrumentach klawiszowych. Jak widać w młodym wieku trudno jest się zdecydować na instrument.



Czas jechać dalej. Kierunek Poniszowice. Po drodze kilka podjazdów i wciąż ten piekielny wiatr. Cieszę się na myśl o kolejnym postoju. Czyżbym był zmęczony?

Przy kościółku tablica z czaszką - coś dla Kajmana :)



Jedziemy dalej. Coraz bardziej wieje albo coraz mniej mam siły. W Chechle postój i... proponuję aby reszta spokojnie pojechała dalej a ja będę powoli wracał. Nie dojadę do Góry Św. Anny, a jeśli nawet to nie wrócę. Ekipa nie chce przystać na taką propozycję. Jedziemy do Ujazdu i tam zdecydujemy co robić. Do tego zaczął padać deszcz. Deszcz, wiatr... mało przyjemnie.

Dojeżdżamy do DK40 i zapada decyzja, że wracamy. Jeszcze raz próbuję ich przekonać, żeby jechali ale twierdzą, że jedziemy skoro dojechaliśmy tu razem to i wrócimy razem. Dziękuję Wam za to, choć mam wyrzuty, że nie dotarliście tam gdzie chcieliście.

Ruszamy w stronę Pławniowic i... wstąpiły we mnie nowe siły. Czy to dlatego, ze teraz jakby bardziej z wiatrem, czy to dlatego, że do mózgu dotarła informacja, że to już powrót?

W Pławniowicach sesja fotograficzna. To miejsce jest jednak magiczne.





I dobrze strzeżone



Niektóre napisy są trochę intrygujące



Ale najważniejsze, że przyszła wiosna...



Jedziemy. Kawałek dalej okazuje się, że to jednak nie była kwestia psychiki, jestem naprawdę zmęczony. Wizyta w sklepie na stacji benzynowej to to czego najbardziej potrzebowałem. Niestety po kilkunastu kilometrach znów padam. Dobrze, że zawróciliśmy i już jesteśmy blisko domu.

Jest pomysł, żeby jednak zrobić "stówkę" - beze mnie. Odpadam. Chcę do domu.

W Rokitnicy w locie żegnają się z nami fredziomf i codeisred - dzięki za wspaniałe towarzystwo :). My po chwili docieramy do domu. Mam dość. Jestem wykończony choć jak zawsze zadowolony z jazdy w tak fajnej ekipie :-)

Nie było "stówki" ale był to najdłuższy dystans od lipca, od mojego rekordu. Szok. Nigdy bym nie przypuszczał, że od tego czasu już nie zrobiłem żadnego dłuższego dystansu ale sprawdziłem i tak jest. Czemu się więc dziwię, że nie mam sił?

P.S. Sprawdziłem historię i wiatr był naprawdę silny, najsilniejszy tego roku.

IX BMK - Ciepło !!!

Piątek, 19 marca 2010 · Komentarze(10)
IX BMK - Ciepło !!!

W końcu po tygodniach/miesiącach paskudnej pogody zrobiło się ciepło :-) W końcu po tygodniach siedzenia do późna w pracy udało mi się wyjść trochę wcześniej (czyt. prowadzić rozmowy w samochodzie, w drodze do domu, w domu...) po to żeby w końcu pojechać na Bytomską Masę Krytyczną trochę wcześniej, na spokojnie, bez pośpiechu. Nie udało się. Tradycyjnie wpadliśmy w ostatniej chwili :-)

Ale po kolei. Dziś oprócz Kosmy do Bytomia wybrali się z nami przedstawiciele wrocławskich i jasieńskich rowerzystów ;-) Co więcej dołącza również Łukasz (oj dawno nie jeździliśmy razem) ze swoją narzeczoną z Nowego Sącza (miło poznać). Jak widać bytomska masa jest bytomska tylko z nazwy ;-)

Podróż urozmaica nam spadająca w najmniej oczekiwanych momentach lampka Moniki :-) Oj pora coś z tym zrobić, bo następnym razem na skrzyżowaniu kierowcy nie będą tak cierpliwi. Na Rynku czeka na nas już około 40-tu rowerzystów wśród, których spotykamy sporo znajomych twarzy. Do tego tradycyjnie policja, straż miejska, pogotowie i kamery... Ciekawe co tam znowu nagadała Kosma... ;)

Ruszamy i jest świetnie... bo ciepło... dawno tak nie było... chyba dlatego trasa jest nieco dłuższa niż ostatnio i dobrze... nikt chyba nie narzeka... Jedziemy, rozmawiamy... można by tak długo... Na mecie tradycyjna herbatka w Biurze Promocji Miasta i... pamiątkowy kubeczek :-) Niby drobiazg ale jak zawsze bardzo miły.

Jeszcze szybka (szybka była w planach) wizyta w nowym sklepie Romana, który chwilę wcześniej dostał oficjalną nominację na Pełnomocnika Prezydenta ds. dróg rowerowych i czas na powrót.

W drodze powrotnej towarzyszy nam Goofy601 i fredziomf, któremu brakuje chyba bardzo kilometrów bo... jedzie w przeciwnym kierunku niż jego dom ;-). Jest nam miło, że eskortuje nas prawie do domu i... umawia się z nami na sobotę...

Fajny dzień, dawno takiego nie było... Brakowało mi tego... Dzięki wszystkim za wspaniałe towarzystwo.

Mam nadzieję, że masy przyczynią się do tego, że kiedyś będzie można oglądać tylu rowerzystów ilu widziałem w czasie mojej ostatniej wizyty w Wiedniu... Byłem w szoku, wymalowane wszędzie pasy, parkingi, przejazdy... Ech... I co najważniejsze... z wszystkich tych udogodnień naprawdę korzystają rowerzyści... Jest ich tam mnóstwo, bez względu na temperaturę, na porę dnia... Żałuję tylko, że nie miałem czasu popstrykać więcej zdjęć...

Żeby jechać...

Niedziela, 7 marca 2010 · Komentarze(11)
Żeby jechać...
Długa przerwa. Za długa. Ale tak bywa. W ten weekend miało być inaczej. Kosma groziła mi już od piątku ale jakoś się już wieczorem nie chciało. Wczoraj byłem już zupełnie przekonany, że pojeździmy, szczególnie gdy wracając z zakupów mijałem chłopaków z zabrzańskiego Huragana... Niestety to co zobaczyliśmy chwilę później za oknem skutecznie nas zniechęciło.



Dziś poranny widok też nie zachęcał do jazdy ale jakoś udało się zebrać. Jakoś, bo strasznie długo... jeszcze to, jeszcze tamto, gdzie jest... Koszmar. Muszę popracować nad sprawniejszym zbieraniem się...

Nie bardzo wiadomo gdzie jechać. Nie wiadomo czy mamy siłę, nie wiadomo czy za chwilę nie odezwą się moje plecy, nie wiadomo... Nie jest to jednak najważniejsze... Dziś celem jest jazda sama w sobie...

Dobrze, że drogi poza osiedlem są czarne. Obok drogi jeszcze widać śnieg...



Fajnie się jedzie... Słonecznie choć mroźnie... W Starych Tarnowicach widać już zwierzątka na dworze...



Monika też chciała fotografować ale baterie jakieś złośliwe były



Przez Opatowice do Strzybnicy. Kusi, żeby jechać do Pniowca i powłóczyć się po lasach ale... chyba jeszcze za wcześnie... Różnie tam może być... Jedziemy w stronę Rybnej. W Wilkowicach szybka decyzja, nie jedziemy do domu tylko w stronę Księżego Lasu.

Po drodze odbijamy w ulicę, którą jeszcze nie jechałem... myślałem, że zawiedzie nas do Zbrosławic... przeczucie mnie zawiodło, objechaliśmy wokół kilka domostw i wyjechaliśmy na drogę, z której przed chwilą zboczyliśmy.

Las i... śnieg... chwila zastanowienia i jedziemy dalej. Monika miała rację, za lasem znów czarno. Na szczęście.

W Kamieńcu w sklepie czas na chwilę przerwy. Choć fajnie się jedzie pić się chce, a nic nie zabraliśmy z sobą. W Ptakowicach zaczynam czuć zmęczenie. Chyba za szybko powiedziałem, że fajnie się jedzie.

Dojeżdżamy do domu. Lekko zmęczony ale zadowolony. Potrzebowałem tego. Dzięki Monika. W domku czekała na nas przygotowana przez moją małżonkę zupka cebulowa. O jak bardzo jej potrzebowaliśmy, jak nam smakowała... Dziękujemy.

Mroźna BMK

Piątek, 22 stycznia 2010 · Komentarze(7)
Mroźna BMK
W zeszłym miesiącu nie mogłem uczestniczyć w Bytomskiej Masie Krytycznej więc dziś obowiązkowo. Z uwagi na późny powrót z pracy i warunki jakie panują na zewnątrz do Bytomia jedziemy Kosmy cytrynką. Przyjeżdżamy lekko spóźnieni ale uprzedzona wcześniej ekipa czeka. Pewnie już im się chłodno zrobiło, w końcu na dworze -12C (odczuwalnie ponoć ok. -17, czy nawet -19) więc nie ma czasu na powitania - od razu ruszamy.

Za nami karetka. Na Rynku radiowozy policji, chyba cztery. Jakby się postarali to mogliby nas wszystkich zapakować, bo jest nas chyba tylko kilkunastu. Rundka wokół Rynku i dalej znaną już trasą. Spokojnie, wesoło, bez ekscesów. I dobrze. W sumie trochę krótko, ale trzeba dbać o zdrowie, chłód był jednak odczuwalny.

Na mecie czeka już na nas ciepła herbatka w Biurze Promocji Miasta. Miło się napić czegoś ciepłego w ciepłym pokoju. I miły prezent - płyta DVD promująca Bytom jako miasto kultury. Na okładce płyty możemy przeczytać o Bytomiu jako "mieście starszym od Krakowa, w którym od wieków mieszkali zgodnie ludzie wielu kultur i narodowości".

Dziś też po raz kolejny miło było patrzeć na zgodne współistnienie i współpracę śląskich mas krytycznych :-)

Głupi babsztyl

Niedziela, 17 stycznia 2010 · Komentarze(16)
Głupi babsztyl
Po wczorajszej wycieczce dziś rano czuję lekkie zmęczenie. Mimo to, a może właśnie dlatego, zachęceni wycieczką Jacka ruszamy na podbój bytomskich ścieżek rowerowych.

Postanawiamy zacząć od trasy Segiet i wjazdu od strony ulicy Suchogórskiej. Zanim tam dojeżdżamy w Stolarzowicach ginie mi Kosma. Czyżby została żeby pstryknąć coś czego ja nigdy nie zauważyłem?. Wracam i rzeczywiście właśnie chowa aparat. Okazuje się, że zjechała z drogi żeby porozmawiać z kretynem, który chwilę wcześniej wyprzedził nas mijając nas o centymetry. Kiedy poczęstował ją komplementem typu "głupi babsztyl" musiała go oczywiście uwiecznić na zdjęciu....

Próba wjazdu na ścieżkę skończyła się niepowodzeniem.
W tym miejscu niestety jeden wjazd zupełnie nie nadaje się nawet do próby jazdy, a w drugi... można było wjechać tylko... co dalej...

Kosma się zastanawia...



W sumie ładnie...



Ale utknęliśmy. Nawet ruszyć się nie dało w tym śniegu. Niestety tu ścieżki nie są tak odśnieżone jak tam gdzie jeździł Dynio.

Za to są oznaczone.





Mimo ostrzeżenia wracamy na asfalt i robimy rundkę przez Stolarzowice, Górniki, Wieszową i Rokitnicę. Niestety po drodze nie brakowało dziś kretynów bez wyobraźni :-(

Najważniejsze, że ruszyliśmy się i udało się bez większych "przygód" dotrzeć do domu.

Ś(w)IR

Sobota, 16 stycznia 2010 · Komentarze(12)
Ś(w)IR
Dziś wyjazd na spotkanie zarządu Śląskiej Inicjatywy Rowerowej. Ruszamy z Helenki razem z Kosmą trochę wcześniej by spotkać się w Świętochłowicach z Arturem i krótką przejażdżkę po jego mieście.

Ślisko, przekonuję się o tym już przy wyjeździe z osiedla, gdzie rower wykonuje efektowny pad. Mnie na szczęście znów udaje się ustać...

W Rokitnicy nie możemy się oprzeć żeby nie zrobić zdjęcia części rowerówki. Widać ktoś chciał ją dobrze oznaczyć. Chętnie bym się z nim nią teraz przejechał, oczywiście zgodnie z przepisami :-)



Droga do Rudy niespodziewanie czarna, bałem się że będzie gorzej. Dopiero wjazd na Styczyńskiego w celu skrócenia trasy o kilkaset metrów wita nas lodem. Ślisko. Bardzo.

Tracimy trochę czasu i kiedy dojeżdżamy do Kaufhausu jest już za późno żeby robić zdjęcia. Jeszcze tu wrócimy. ;-)

W Świętochłowicach spotykamy Artura i Radka z Chorzowa. Od razu tempo jazdy wzrosło. Wzrosło przynajmniej dopóki nie wjechaliśmy na zaśnieżone i oblodzone drogi :) Strach mnie momentami paraliżował czego nie można było powiedzieć o chłopakach. Ludzie dziwnie patrzą na bandę świrów na rowerach na śniegu.

Szkoda, że nikt nie wykorzystuje takich miejsc...


Czemu Monika zaczęła tańczyć przed wieżą, do tej pory nie wiem...



Przez chwilę obawialiśmy się, że to tu będzie miejsce spotkania...



Przed samym dojazdem na miejsce spotkania ŚIR-u Kosma ślizga się, pada i uderza głową o lód. Całe szczęście, że ma kask. W innym wypadku... lepiej nie myśleć.

Spotkanie trwało dłużej niż zakładaliśmy ale podejrzewam, że... moglibyśmy tam jeszcze spokojnie spędzić kilka kolejnych godzin mając o czym dyskutować.



Na szczęście ktoś miał odrobinę zdrowego rozsądku i zakończył imprezę ;)



Powrót częściowo na skróty. Roman zaproponował nam podwózkę do Bytomia z czego z uwagi na późną porę, chłód i rozwaloną lampkę Moniki chętnie skorzystaliśmy.

Z Bytomia Monika wymyśla bezpieczniejszy wariant drogi dzięki czemu czas powrotu nam się nieco wydłuża... ;-)

W planach był jeszcze dziś wyjazd na nocny rajd do Tychów ale... nie wyszło. Może za rok... ;-)

W domu uświadamiam sobie, że tylu kilometrów (choć to przecież żaden rekord) to chyba od Odysei nie zrobiłem, czyli od ponad 3 miesięcy. Obym jak najszybciej o tym okresie bezruchu zapomniał...

Bike walking

Sobota, 9 stycznia 2010 · Komentarze(22)
Bike walking

Wczoraj pięknie sypało. Wyobrażałem sobie jak dziś poszalejmy z Kosmą po lesie. W końcu bez pośpiechu. Za dnia. Będzie można pojeździć.

Ranek pokazał jednak zero stopni i... topniejący śnieg. Może jednak tylko na drogach, może w lesie będzie lepiej...

Ruszamy, tzn. ja ruszam, a Monika na swoich wąskich kółkach walczy z lodem ;-) Wjeżdżamy do lasu i niespodzianka... ścieżka, którą zwykle jeździłem jest rozjeżdżona przez jakiś ciężki sprzęt.



Przedzieramy się przez paskudny śnieg jak... lodołamacze. Nigdy nie widziałem i nie słyszałem jak pracuje lodołamacz ale dźwięk jak wydobywał się spod naszych kół musiał być pewnie do tego zbliżony.

Dzielnie idziemy/jedziemy w nadziei, że już wkrótce będzie lepiej. Nie jest. Coraz częściej wygląda to jakbyśmy wyprowadzali rowery na spacer, jakiś bike trekking,, czy też bike walking... Monika momentami biegnie - Bike running... :-)



Jesteśmy coraz bliżej Rokitnicy. Przypomniała mi się jazda polonezem w zimie. Mój rower zachowuje się podobnie. Przód co chwile staje, a tył sobie tańczy... W sumie pojazdy podobne, oba mają napęd na tył...

Co chwilę wpadamy w śnieg. Twardy śnieg. gdy noga wpada i uderza o niego kostką... boli.

W Rokitnicy nietypowo decydujemy się wracać chodnikiem, mimo że jest zasypany śniegiem. To też jak jazda w terenie.

Nie zrobiliśmy wielu kilometrów. Dużą część trasy przespacerowaliśmy - nie wiemy jak potraktują te kilometry niektórzy tutejsi ortodoksi... ale pisałem to jako jazdę... ;)
Mimo to zmęczyliśmy się i było wesoło.



Pod domem patrzę zaszokowany jak lód pokrył auta. Nie widziałem czegoś takiego chyba jeszcze. Niesamowite. Wszystko skute lodem... Wyciągam aparat żeby zrobić zdjęcie, na co sąsiad, z którym przed chwilą rozmawiałem pyta konspiracyjnym tonem: "Co Pan będzie fotografował?" Czyżbym wyglądał na jakiegoś działacza społecznego, albo funkcjonariusza w cywilu, który foci tych co źle zaparkowali? ;)

Ślisko

Niedziela, 3 stycznia 2010 · Komentarze(16)
Ślisko
Dziś odsypialiśmy kilka ostatnich dni/nocy :) Kiedy w końcu zjadamy śniadanie okazuje się, że czasu już mamy niewiele, bo Kosma z Jackiem muszą wyjeżdżać. Szybki rzut oka na mapę i wytyczamy 24km pętelkę asfaltem.

Na osiedlu bielutko ale dziś już jadę odważniej. Dalej droga taka sobie ale da się jechać. Mijamy tablicę Zbrosławice (Ptakowice) i... na jezdni masakra. Biało, ślisko... wyobraźnia podpowiada - nie ma sensu ryzykować. Skręcam do lasu. Też ślisko ale tu co najwyżej ryzyko zderzenia z dzikiem, sarną lub lisem.

Ciężko się pedałuje po takiej nawierzchni ale fajnie. To nic, że koło co chwilę ucieka, to nic, że zamarznięte kałuże, to nic, że na podjazdach dostaję zadyszki. Monia ma jeszcze gorzej na swoim trekingu... Daje jednak radę.





Nawet kiedy za moimi plecami wymuszają na niej pierwszeństwo dwie sarenki :-)

W ramach rozgrzewki urządzamy krótką bitwę na śnieżki. Monika wygrała.

Z radości zaczęła się tarzać po śniegu wmawiając nam, że aniołek, którego zrobiła to orzeł.



Znów asfalt. Na Przyjemnej mało nie zrzuca nas z drogi jakiś wariat. Nie miał na tyle odwagi żeby się zatrzymać... a szkoda, bo Kosma by mu dzisiaj krzywdę pewnie zrobiła...



Mimo, że staw zamarznięty to ktoś chyba chce z niego spuścić wodę...



Krótki wyjazd, chwilami meczący ale... po raz kolejny pełen uśmiechu i radości...

Tour de Zabrze

Sobota, 2 stycznia 2010 · Komentarze(21)
Tour de Zabrze
Dzisiejszy poranek powitał nas śniegiem. Nie powiem żeby nas to ucieszyło. Mówi się jednak trudno i jedzie się dalej. Jako, że Asica z Młynarzem musieli już nas opuścić dziś na rower ruszamy w trójkę (Kosma, JPBike i ja). Tuż przed wyjazdem dzwoni do nas Dynio i... po chwili jedziemy już razem. Wcześniej jednak oczekując na Jacka chcemy wyciągnąć na rower Czarną Owcę. Niestety znów jej się udało i wypoczywa gdzieś poza Zabrzem. :-)

Jeden z fantastycznych prezentów gwiazdkowych podsunął nam pomysł żeby pokazać Jackowi Zabrze i może Gliwice. Ruszamy w stronę Mikulczyc. Rowerówka jak się spodziewałem bielutka. Nikt nie pomyślał o jej odśnieżeniu.



Mimo to jedzie się fajnie, choć ostrożnie... :-)

Dalej przez Hagera pokazać wagoniki i wieżę ciśnień. Stamtąd na Zandkę. Dobrze, że Jacek naprawił mi dziś hamulce. Było z górki, ślisko...

Na Zandce najpierw dom z dziurami po kulach, potem Dynio brata się z lokalsami i w końcu dojeżdżamy pod stalowy dom. Chłopcy są chyba pod wrażeniem.



Nie zaglądamy na cmentarz żydowski, bo dziś za zimno i za mokro. Jedziemy do Luizy. Nie zwiedzimy dziś sztolni ale obejrzymy sobie chociaż pojazdy wojskowe.



Dzieci szybko zaczęły się bawić



Niestety takie zabawy czasem źle się kończą.




Dalej kolejna wieża ciśnień. Robi wrażenie. Jest olbrzymia i piękna. Szkoda, że wciąż nie ma w niej knajpki, galerii...



Następny kawałek drogi to lodowisko. Udaje się na szczęście pokonać go bez upadku :)

Kolejny przystanek to Kościół św. Józefa znajdujący się na przeciwko stadionu Górnika Zabrze. Wszyscy wyszli stamtąd pod dużym wrażeniem. Myślę, że jeszcze wszyscy tam wrócimy.

Zimno więc decydujemy się wracać. Spokojnym tempem docieramy do domu, gdzie po chwili delektujemy się grzanym piwem. Fajna przejażdżka. Dzięki Dynio, że udało Ci się do nas dołączyć.