Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Akcja Zakopane - powrót

Niedziela, 10 czerwca 2018 · Komentarze(2)
Uczestnicy
No i czas wracać z Zakopanego. W sumie to jadąc tu nie do końca byłem pewien, czy będę miał na to ochotę i czy nie wrócę jak większość samochodem lub busem,  ale biorąc pod uwagę, e koledzy nie pytali [b]czy[/b] jadę, tylko [b]o której[/b[] to jakby wyjścia nie miałem :-)

Liczba wracających do samego rana zmienia się, ostatecznie o 8:30 przed hotelem stawia się 9 osób, dwie kolejne wyruszą trochę później.

Gotowi wracać © djk71

Od początku szybkie tempo. Nawet bardzo. Ale nikomu to nie przeszkadza. Pytanie, czy dlatego, że z górki, czy każdy ciągnie już do domu? :-)

Na Słowacji dalej gnamy :-)

Pięknie jest :-) © djk71

Kilka krótkich odpoczynków i już mamy podjazd na Przełęcz Glinne. Dziś wracamy inną drogą. Na górze krótki postój na uzupełnienie płynów :-)

Potem długi zjazd prawie do Żywca. 100 km z podjazdami robimy ze średnią ponad 25 km/h. Jak na nas to sporo.
W Żywcu stajemy coś zjeść. Niestety cofająca z parkingu kobieta zahacza nasze rowery. Na szczęście tylko się przewracają ale...  No właśnie... Brak słów.

Chwilę potem okaże się, że w trakcie upadku w jednym z rowerów zrywa się linka z przerzutki... Na szczęście koledzy z serwisu mają zapasową ;-)

Wymiana linki © djk71

Dwóch kolegów jedzie dalej, dwóch, którzy wyjechali później jadą inną trasą (tam też mieli awarię, ale też problem został rozwiązany).
Reszta kończy trasę tutaj. Dość na dziś. I tak w weekend wyszło ponad 300 km. Super spędzony czas. Oby tak się udawało częściej.

Spcacerek po Zakopanem

Sobota, 9 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Po dwóch dniach jazdy dziś w planie były góry. W zeszłym roku udało się wejść na Giewont, dziś miała być Świnica. Nie wyszło. Rano czułem się dziwnie zmęczony i stwierdziłem, że nie idę, nie będę ryzykował. Podobnie czuł się chyba Amiga, więc postanowiliśmy pospacerować po okolicy... Krupówki itp. :-)

Żartuję, ale w sumie trochę tak wyszło. Choć Zaliczyliśmy też Gubałówkę...

Schodzimy z Gubałówki © djk71

i niesamowity cmentarz na Pęksowym Brzyzku...

Na Pęksowym Brzyzku © djk71

I z niczego zrobiło się 20 km spaceru. Ale chyba obaj potrzebowaliśmy dnia bez napięcia i pośpiechu. Ostatnie tygodnie (miesiące) były naprawdę ciężkie i szybkie.


EBT Zakopane 2018 - dzień drugi

Piątek, 8 czerwca 2018 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Po wczorajszej setce wszyscy grzecznie zjedli kolację i poszli się regenerować.

Prawie jak w Holandii © djk71

Rano śniadanko, przygotowanie suchego prowiantu i oczekiwanie na kilkadziesiąt kolejnych osób, które postanowiły dołączyć do nas drugiego dnia. Niestety przyjeżdżają nieco spóźnieni, więc teraz ich ponaglamy. My już od dawna gotowi, gotujemy się w porannym słońcu.

Są i kolejni rowerzyści © djk71

W końcu pamiątkowe zdjęcie i w sile chyba 88 osób ruszamy do Zakopanego. Dziś przed nami długi, 126 km odcinek górski.

Zaraz ruszamy © djk71

Od samego początku lekko pod górę. Momentami nawet trochę bardziej niż lekko :-)

W nagrodę są też zjazdy.. niektóre bardzo ostre. Po jednym z nich, krótka przerwa pod sklepem. Kiedy jedni odpoczywają...

Chwila odpoczynku © djk71

... inni jak się dowiadujemy walczą z kapciem. Na szczęście Emilka ma znakomite wsparcie więc my ruszamy dalej spokojni o to, że pozostała ekipa ma GPS-y i wkrótce nas dogoni.

W Węgierskiej Górce fundujemy wszystkim grupom przejazd przez mostek...

Mostek jeszcze niczego nie wróży © djk71

... i podjazd na Trakt Cesarski :-)

Mały podjazd © djk71

Oczywiście kochają nas za to :-)

Trzeba złapać oddech © djk71
Prawie cała grupa © djk71

W Rajczy czas na postój i uzupełnienie kalorii. Niektórzy korzystają z kąpieli.

Kąpiemy się © djk71
Całe mokre © djk71

To dobry pomysł bo... czeka nas długi bardzo długi stromy podjazd. Jeszcze krótki postój pod sklepem gdzie niektórzy na wzmocnienie kupują... śledzie... Cała ekipa zastanawia się jak na to zareaguje organizm, ale... jak potem się okaże... rewolucji nie było...

Za to podjazd na Przełęcz Glinka sprawia, że organizmy szaleją... Nie będę pytał kto nie przeklął na tym odcinku...  ;)
Było ciężko, naprawdę ciężko... Chyba po tym podjeździe w końcu koledzy zaczną nam wierzyć... bo przecież mówiliśmy, że na objazdach trasy było bardzo trudno :-)

Na szczęście na górze czeka na nas nasze wsparcie. Samochody z wodą, bananami... Były potrzebne. Bardzo.
Kiedy docierają już wszyscy ruszamy w dół.

Paweł zastanawia się jak szybko można tu jechać... Sprawdzamy. Rozpędzam się i... kiedy na liczniku jest już chyba 60 km/h czuję, że nie panuję nad rowerem! O ile przednie koło trzyma się się drogi to tylne robi co chce, lata w każdą stronę. Paweł, widząc co się dzieje ucieka na bok, ja patrzę kątem oka, czy nie jedzie jakieś auto i próbuję jakoś się zatrzymać. Po chwili stoję na poboczu.
Dawno się tak nie bałem. Tylko co się stało?
Sprawdzam koło, jest ok. Po chwili wiem. Zapomniałem, że mam bagażnik i założoną na niego torbę. Kiedy ją rano zapinałem zrobiłem to delikatnie mówiąc niezbyt dokładnie. O ile w trakcie zwykłej jazdy nie miało to znaczenia, to kiedy rozkołysałem rower - torba też zaczynała się ruszać. W efekcie przy tej prędkości i dość mocnym kołysaniu roweru - nie nadążała i kiedy rower i koło było pochylone w jedną stronę to torba próbowała je gonić, ale rower już wtedy był pochylony w drugą.... Masakra. Naprawdę się bałem.

Jedziemy dalej. Na Słowacji zaczyna padać. Na szczęście jesteśmy ostatnią grupą i deszcz najbardziej zmoczył wcześniejsze grupy. Nam głównie mokro od wody tryskającej spod kół. Testujemy nowe kurteczki ;-)

Nad tzw. Morzem Orawskim czekają na nas po raz kolejny samochody wsparcia. Potrzebujemy tego. Uzupełniamy płyny, posilamy się, niektórzy łatają dętki, inni podziwiają widoki.

Na zaporze © djk71
Przyczepka się przydała © djk71

Po chwili ruszamy dalej. Przed nami stromy podjazd w Trzcianie. Za nami już trochę podjazdów i 85 km więc niektórym daje w kość. Prowadzą rowery. Rok temu rowery w tym miejscu kleiły się do czegoś co było w miejscu asfaltu...

Co to się tak klei? © djk71

W tym roku na szczęście jest już asfalt. Za chwilę za to piękny zjazd i wjazd na super rowerówkę. Dziś jest pochmurnie więc widoki na Tatry nie są tak piękne jak rok temu, ale i tak jest cudownie...

Piękna ścieżka © djk71

I co z tego, że pada jak jest pięknie © djk71
Kolejny odpoczynek © djk71

Jeszcze ostatnie pit-stopy i po chwili docieramy do Chochołowa. Tu znów czeka na nas wsparcie. Niektórzy się suszą ;-)

Ot taki wieszak © djk71

100 km za nami, jeszcze około 25. Głownie pod górę, ale damy radę :-) Mamy dość już słodkiego więc kiedy na trasie pojawia się bacówka... chyba nikt nie odmawia oscypków :-)

Już prawie w Zakopanem © djk71

Jeszcze kilka podjazdów...

Już prawie na miejscu © djk71

... i super zjazd do Zakopanego.  Kilka minut później jesteśmy w Nosalowym Dworze :-)

Zameldowanie, prysznic i kolacja... a po niej jeszcze krótkie podsumowanie wyjazdu, drobne upominki i.... tort z okazji 5-tego wspólnego dużego wyjazdu.

Piękny tort (i smaczny) © djk71

Gdyby ktoś mi powiedział pięć lat temu, że prawie dziewięćdziesiąt osób z firmy wybierze się na trasę ponad 222 km to... bym go wyśmiał... I chyba nie tylko ja.

Wielkie brawa dla wszystkich, którzy się wkręcili i kręcą nie tylko z nami ale też sami lub w mniejszych grupkach.
Wielkie dzięki dla tych, którzy nas wspierają... dla Zarządu, działu HR, Serwisu, Marketingu i wszystkich innych, którzy pomagają nam zarówno w organizacji takich wyjazdów, jak i potem na trasie, na mecie. Bez Was nie byłoby to takie proste. DZIĘKUJEMY!


EBT Zakopane - dzień pierwszy

Czwartek, 7 czerwca 2018 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Od kilku lat co roku na wyjazd firmowy coraz więcej uczestników dojeżdża rowerami. W ubiegłym roku 32 osoby w pierwszy dzień i ponad 60 w drugi na trasie do Zakopanego wydawały się być maksimum tego co uda się osiągnąć. Myliliśmy się. Ekipa ETISOFT BIKE TEAM nie daje za wygraną i dziś w pierwszym dniu na trasie do Łodygowic stanęło 61 osób, a  na jutrzejszy, dłuższy i trudniejszy odcinek ma dojechać kolejne kilkadziesiąt osób. WARIACI!!!

Ruszamy później niż zwykle bo po godzinie 13-tej. To oznacza, że musimy jechać dobrym tempem, bo przed nami prawie 100 km.

Pamiątkowe zdjęcie.

Coraz nas więcej © djk71

Wcześniej krótka odprawa. I w końcu podzieleni na 4 grupy ruszamy.

Spokojne tempo. Mimo, że chłodniej trochę niż kilka dni temu, to jednak ciepło. Szczególnie to widać na pierwszych podjazdach przed Bujakowem. Dobrze, że tam robimy krótki postój pod sklepem, wszyscy tego potrzebujemy.

Przed nami... dalsza część podjazdu aż pod Górę św. Wawrzyńca. Dajemy radę. Teraz będzie trochę z górki i po płaskim, aż do Pszczyny. Po drodze spotykamy się kilkukrotnie z grupą Amigi. Kiedy dojeżdżamy do Pszczyny Oni siedzą sobie na lodach.

My szybkie zdjęcie...

Obowiązkowo fotka w Pszczynie © djk71

... i długi, a nawet bardzo długi, popas na rynku. Z nudów czytam nawet co jest napisane na studzienkach kanalizacyjnych...

Czasem warto patrzeć pod nogi © djk71

... inni ucinają drzemkę... (choć trzeba uważać, bo straż miejska jeździ i nie pozwala spać).

Tylko poduszki brak © djk71

W końcu ruszamy. Piękną rowerówką nad Zbiornik Goczałkowicki. Tu w tym roku jedziemy nieco inaczej niż poprzednio.

Jest super © djk71

Zjeżdżamy/schodzimy z zapory.

Zjeżdżamy © djk71
I chodzimy © djk71

Choć zajmuje nam to może minutę na dole słyszymy dziwne komentarze kogoś komu spieszyło się w drugą stronę... Ignorujemy go.

Dojeżdżamy do Mazańcowic i... przed nami... podjazdy. Najpierw przed Bielskiem, a potem w samym Bielsku. Na szczęście wszyscy dają radę :-)

Uff, podjazd za nami © djk71

Krótki zjazd i ostatnie 15 km do hotelu w Łodygowicach, gdzie dziś nocujemy. Jakiś kilometr przed metą jednemu z naszych kolegów zajeżdża drogę chłopak na rowerze, w efekcie mamy małą kraksę. Na szczęście kończy się na drobnych ranach i chyba lekkim scentrowaniu koła.

I jesteśmy na mecie © djk71

Chwilę później jesteśmy w komplecie przed hotelem. Teraz czas na kąpiel, kolację i... szybką regenerację przed jutrem.



Na pierogi i nie tylko

Czwartek, 31 maja 2018 · Komentarze(3)
Dzień wolny w pracy więc jest okazja pokręcić. Umawiamy się z Olkiem na siódmą rano pod firmą. Przyjeżdżam i czekając na kolegę ucinam sobie pogawędkę o starych czasach z portierem. Przy okazji lustruję okolicę.

Czekając na Olka © djk71

Wieżę widuję prawie codziennie, ale mam jakąś słabość do takich budowli.
W końcu jest Olo. Rowery przygotowane, każdy trochę inny, ale to nie ma znaczenia.

Na ciężko © djk71
Na trochę lżej © djk71
O 7:20 ruszamy. Znajome okolice, choć i tu trochę zmian. Mijamy zamek w Chudowie, ale dziś nie ma czasu na postoje po drodze.
W drodze do Bujakowa widzę, że sposób łatania dziur w asfalcie się nie zmienił.

Dziwny sposób łatania dziur © djk71

Jedziemy dalej, cały czas analizując, czy to na pewno najlepsza trasa na przyszłotygodniowy wyjazd.
Łatwo nie jest wytyczyć trasę - najlepiej żeby była najkrótsza, z najmniejszą ilością przewyższeń, bez ruchu i widokowa.

Po drodze, przy drodze © djk71

A do tego każdy ma inny gust. Mnie się np. podobają widoki przemysłowe jak wyżej, inni nawet na to nie spojrzą.

Dojeżdżamy do Kobióra. Niestety dość ruchliwą drogą. Za to tutaj jest pięknie...

Ładny mostek pod mostem © djk71

Krótki postój na uzupełnienie paliwa. W międzyczasie wskakuję na tory. Je też lubię...

Lubię tory © djk71

Jakaś tęsknota za podróżami?

Przed Pszczyną musimy się na chwilę zatrzymać. Idzie procesja, a droga wąska.

Dziś wszędzie takie drogi © djk71

W parku obserwujemy chwilę jak ptasia rodzinka chroni przed obcymi swoje potomstwo.

Co ja widzę? © djk71

Szybkie zdjęcie pałacu. Już chyba setne w życiu.

Pszczyna po raz n-ty © djk71

Oczywiście nad Zbiornikiem Goczałkowickim zdjęcie też musi być.

I tu też jak zwykle zdjęcie musi być © djk71

Póki co jest ciepło, ale słońce jest często przysłonięte chmurami. Na szczęście.

Niestety wczorajsze prace konserwacyjne na Gpsies.com sprawiły, że przy tworzeniu ślady trasy musiałem skorzystać z innego serwisu. A ten, jak ostatnio coraz więcej aplikacji chciał mi pomóc i być inteligentniejszym ode mnie. W efekcie przejeżdżamy przez Bielsko chyba nieco inaczej niż chciałem. A na pewno inaczej niż pojedziemy za tydzień.

Długi podjazd, spory ruch samochodowy i słońce, który już przestało się wstydzić, sprawiają, że jedzie nam się coraz gorzej.
Na szczęście dojeżdżamy do mety przy hotelu. Chwila zastanowienia się co dalej, ale wątpliwości nie ma. Na dziś to wszystko i wracamy pociągiem do domu.

Trafiamy do knajpki po kuchennych rewolucjach. Mimo braku rezerwacji udaje nam się dostać stolik bez kolejki - zresztą nazwa lokalu zobowiązuje - Twoja Kolejka ;-)

Jedzonko... pyszne. Najpierw rosół na wołowinie z prawdziwkami, a potem... pierogi. Zgadniecie z czym?

Obiad, smaczny.... © djk71

Choć w Łodygowicach też jest stacja, postanawiamy pokręcić jeszcze do Żywca. Kupujemy bilety i kiedy wchodzimy na peron zaczyna grzmieć... Kiedy wchodzimy do pociągu zaczyna padać... Mieliśmy szczęście ;-)

No i znów się udało z pogodą © djk71

Udany dzień za nami :-)




ChampionMan Duathlon Czempiń 2018 (etap 2)

Sobota, 12 maja 2018 · Komentarze(12)
ChampionMan Duathlon Czempiń - najdłuższy szosowy duathlon w Polsce.
Do wyboru dystans Sprint i Długi - jako zupełny nowicjusz wybieram oczywiście... wariant Długi - 10 km biegiem, 60 km rowerem i ponownie 10 km biegiem. Jakiś czas potem postanawia dołączyć do mnie Krzysiek.

Dzień przed, czyli motywacja i nie tylko
Wspólnie przyjeżdżamy do Czempinia w piątkowy wieczór. Odbieramy pakiety startowe i zaczynamy czuć atmosferę imprezy oraz lekki niepokój... Co my tu robimy?

Przyglądając się wycieniowanym zawodnikom, ich maszynom... chyba tu nie pasujemy...

Nasze rowery są nieco inne © djk71

Strefa zmian jeszcze pusta © djk71

Właściwie powinniśmy pojechać na kwaterę się przespać, ale zapowiedziano właśnie spotkanie z Jerzym Górskim - człowiekiem legendą. Niektórzy słyszeli o nim już dawno, inni dowiedzieli się przy okazji filmu " Najlepszy". Człowiek, który w wyniku uzależnienia był bliski śmierci, a zdobył mistrzostwo świata w podwójnym IronManie - dystans 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84 km biegu pokonał w czasie 24 godzin, 47 minut i 46 sekund. Zrobił też wiele innych rzeczy, ale przede wszystkim wygrał z sobą.

Jerzy Górski na prelekcji © djk71

Nie mogę opuścić tego spotkania, tym bardziej, że przyjechałem z książką, chcąc prosić Jurka o kilka słów wsparcia dla kogoś kto tego bardzo potrzebuje. Choć może to głupie, to mój start w tych zawodach też ma być takim wirtualnym wsparciem...

Po sympatycznym spotkaniu, dostaję wpis w książce i... zostaję na prelekcji filmu. Nie ja jeden będę go oglądał po raz kolejny.
Po filmie, już w nocy docieramy do swojego pokoju. Zmęczeni, ale warto było zostać.

Przed startem
Przyjeżdżamy do Czempinia na dwie godziny przed startem. Wyciągamy rowery oklejamy rowery i kaski. Smarujemy łańcuchy, ja zakładam lemondkę.

Rower oznakowany © djk71

I długie rozmyślanie co mam zabrać do strefy zmian. W czym wystartować? Nie mam stroju do triathlonu, więc pozostaje:
- start w spodenkach biegowych - nie pamiętam kiedy ostatni raz jeździłem na rowerze bez "pampersa", poza tym jak znam życie po biegu będą mokre...
- start w spodenkach rowerowych - nie wyobrażam sobie biegania w nich,
- dwukrotne przebieranie się w strefie zmian - jak znam życie to i bez tego sporo czasu tam stracę...
W końcu wybór pada na spodenki do biegania. Choć oczywiście przy moim asekuranctwie biorę rowerowe do torby i zostają w strefie zmian.

Jako, że mamy jeszcze chwilę czasu, postanawiamy podjechać do bankomatu, bo mamy zero gotówki, a na mecie może się przydać. Jedziemy, hamuję i... koło się przestaje kręcić :-( Co jest? Już wiem, zakładając lemondkę... przygniotłem linkę od hamulca przedniego. Brawo ja :-( Do tego... siodełko lata.... No tak, ostatnio pożyczyłem i wraz ze sztycą i... nie zdążyłem zauważyć, że nie jest przykręcone :-( Brawo ja po raz drugi.

Poprawki, bankomat i idziemy oddać rowery. 

Rower oddany © djk71

Szybkie przywitanie z Dawidem (a raczej tym co z niego zostało ;) - dawno się nie widzieliśmy) i po chwili ruszamy na rozgrzewkę. Ciepło. Dla mnie za ciepło. Nie lubię takiej pogody, a szczególnie biegania w słońcu.

Jeszcze pełni optymizmu © djk71



Przed startem uświadamiam sobie, że... wszystkie żele, batoniki... zostały w aucie... Super. Przed kilkugodzinnymi zawodami... Brawo ja po raz trzeci... :-(

Na ściance :-) © djk71

Część pierwsza - bieg - 10 km
Ruszamy na dwie pętle po 5 km. Ruszam... z tłumem czyli od razu za szybko :-( Efekt? Temperatura i tempo i po 150 metrach puls 185+ :( I tak już zostanie kiedy tylko będę biegł. W pewnym momencie dojedzie nawet do 200.
Niestety co jakiś czas przechodzę do marszu. Jest ciężko i ciepło. Bardzo. Kilka razy łapie mnie kolka :(



Na duchu podnosi dopingujący na trasie tłum. Punkty żywieniowe są doskonałym pretekstem do odpoczynku. Ponieważ po 2,5 km jest nawrotka to na trasie mijam się ze znajomymi. Z jednej strony widzę na ile mi uciekli, z drugiej przecież dziś ścigam się tylko ze sobą i z limitem czasu.

Druga pętla wcale nie jest łatwiejsza, ale udaje się ją ukończyć. Kiedy dobiegam do strefy zmian niewiele rowerów wisi oprócz mojego, większość już na trasie.



Zmieniam buty i... decyduję się zmienić koszulkę. Ta, którą mam na sobie jest przemoczona, rowerowa nie tylko jest sucha, ale też mogę się rozpiąć i wrzucić do kieszonek dętkę i pompkę.




Część druga - rower - 60 km

Wybiegam z rowerem na start i ruszam.

O dziwo daję radę jechać. Gładki asfalt. Prędkość spokojnie ponad 30 km/h. Jest dobrze przez.... pierwsze 7 km W tym momencie czuję potężny skurcz prawej łydki... Niedobrze. Próbuję coś z tym zrobić. Wypinam nogę i pedałuję tylko lewą. Trochę puszcza, ale każda próba wpięcia buta w pedał powoduje kolejne skurcze. Czyżby to miał być koniec zabawy? Szlag by to trafił :-(



Cały czas jadę, ale skurcz co chwilę wraca. Zmieniam nieco pozycję i jest lepiej. Pytanie na jak długo. Jadę. W mijanych wioskach fantastyczny doping mieszkańców, zarówno tych najmłodszych, jak i najstarszych. Chce się jechać. Po 15 km nawrotka i powrót.



Potem druga pętla. Tym razem jedzie się nieco ciężej. Zmęczenie? Pewnie tak. Kibice wciąż na trasie fantastycznie dodają otuchy... przy nich nie można odpoczywać, trzeba dawać z siebie wszystko.

W końcu dojeżdżam do mety. 60 km za mną. Schodzę z roweru i.... chciałem pobiec z nim do strefy zmian... a nie potrafię iść... Masakra. Powoli dochodzę do swojego stanowiska. Odwieszam rower, zmiana butów i koszulki i... przede mną 10 km biegu. Tylko jak, skoro ledwo chodzę?

Część trzecia - bieg 10 km
Wychodzę ze strefy i próbuję biec. Ciężko, ale udaje się truchtać. Przynajmniej przez chwilę. Potem marsz, znów trucht i tak już będzie do końca. Ktoś pokonujący trasę w podobny sposób jak ja (a jest takich wiele) rzuca, że Galloway byłby z nas dumny :-)  Dobrze, że choć trochę słońce zaszło. Z trudem kończę pierwszą pętlę.



A przede mną jeszcze 5 km. Wiem, że to zrobię, choćby na czworaka, ale zrobię i zmieszczę się w limicie czasu, ale jest ciężko.
Tym bardziej, że większość zawodników już jest na mecie.

Na trasie walczą jeszcze niedobitki, takie jak ja. Ci którym się wydawało, że to bułka z masłem. Przecież nie raz biegałem po 10 i więcej kilometrów, 60 km na rowerze też nie robi  wrażenia. Ale w zestawie już tak, ale o tym trzeba się przekonać samemu w praktyce.



Walczę z ostatnią pętlą. Wiem, że to zrobię, wiem, że nie będę ostatni i... dzięki temu jest łatwiej. Na bufetach już nie biorę picia. Nie mogę. Mam wrażenie, że w żołądku już zalęgły mi się żaby. Boli mnie brzuch.

Ale to już końcówka. Znów biegnę i mimo podbiegu przed ostatnim zakrętem wiem, że będę już biegł do samej mety.



Widok mety i głos spikera dodaje mi sił. Chcę skakać z radości.



Zrobiłem to!
Meta
Przekraczam linię mety, jakieś zdjęcia gratulacje, Jurek Górski przybija mi piątkę.




Jest super. Mam łzy w oczach, zrobiłem to dla siebie i nie tylko...



Jeszcze łyk czegoś do picia na mecie i.... zaczynam czuć ból. Straszliwy ból promieniujący gdzie od okolic pach w dół, po obu stronach. Nie mogę zrobić kroku, nie mogę stać, nie mogę się ruszać. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Czuję strach. Nie wiem co to. Arek mówi, że to pewnie od roweru, ale z niego zszedłem 1,5 h temu.

Idę po rower i rzeczy. Idę - nie oddaje tego co robię - raczej próbuję tam dotrzeć. Schylam się, zbieram rzeczy, ściągam rower i... nie mogę się ruszyć. Do już istniejącego bólu dochodzi jakiś dziwny ból stóp, jakby coś je wykręciło na wszystkie strony. Teraz już naprawdę trudno się ruszyć. Na szczęście po chwili ból łagodnieje.

Obserwuję jak Krzysiek udziela wywiadu jakiejś telewizji. Celebryta :-)
Po chwili idziemy do auta. Nie mam siły na nic. Próbujemy ustalić co dalej, czy się kąpiemy, czy najpierw jemy, a może pakujemy. Chyba ciężko się ze mną rozmawia, bo widzę, że Krzychu na przemian dziwnie się na mnie patrzy lub śmieje ze mnie. Nie mam sił, ale jestem szczęśliwy. Obaj jesteśmy.

Już na mecie z medalem © djk71

Krzysiek też szczęśliwy © djk71

W końcu udaje nam się jakoś pozbierać, spakować. Idziemy jeszcze coś zjeść, niestety czas oczekiwania zbyt duży. Mam ochotę na zimne piwo bezalkoholowe, niestety nie ma :-( To jedyne co mnie zawiodło na tej imprezie. Poza tym organizacja bez zarzutu.

Miałem nadzieję wypić jeszcze kawę ze znajomymi, ale gdzieś mi zniknęli. Trudno, następnym razem. Przede mną jeszcze kilkaset km za kółkiem więc trzeba się zbierać. Kusi co prawda jeszcze zaplanowany na deser koncert Luxtorpedy, ale nie dość, że dziś długa droga, to jeszcze jutro o świcie muszę wstać i ruszyć w kolejną. Jedziemy.

Wchodzimy do auta, włączamy muzykę i pierwszy utwór to... Black Sabbath i.... Iron Man! Czyżby kolejne wyzwanie? Nie, na pewno nie tak jak teraz, bez treningu, bez przygotowania... Na pewno nie szybko... :-)

Wracamy zmęczeni i super zadowoleni... :-) Jeszcze tu wrócimy :-)

Mamy to! © djk71

Kilka zdjęć pobranych z FB Hernik Team ;-) Dziękuję :-)

Uwaga techniczna: Jako, że nie da się tutaj wpisać kilku dyscyplin jednocześnie, to tu wpisany jedynie czas etapu 2 - roweru (najdłuższy). Ze względu na statystyki, biegi uwzględnione są w osobnych wpisach (etap 1 i 3).


Z oficjalnych wyników:
Bieg 1: 1:06:21
T1: 0:03:01
Rower: 2:14:50
T2: 0:03:54
Bieg 2: 1:20:52
Razem: 04:48:58

Wings For Life

Niedziela, 6 maja 2018 · Komentarze(3)
Wings for Life World Run: Biegniemy dla tych, którzy nie mogą.

Wings for Life World Run to jedyny globalny bieg, w którym meta, będąca Samochodem Pościgowym, goni zawodników. Odbywa się on w 12 lokalizacjach na świecie i rozpoczyna dokładnie o tej samej godzinie. Dzięki temu spośród wszystkich biegaczy wyłaniają się światowi zwycięzcy – kobieta i mężczyzna, którym uda się najdłużej „uciekać” przed goniącą ich metą. Bieg skierowany jest absolutnie do wszystkich, którzy chcą wspomóc działania organizacji zbierającej fundusze na badania nad rdzeniem kręgowym. 100% wpłat z rejestracji zawodników kierowanych jest właśnie na ten cel. Wspólna idea jednoczy pełen przekrój uczestników: od laików, przez amatorów biegania, po profesjonalnych zawodników.

To i więcej można przeczytać na stronie imprezy: https://www.wingsforlifeworldrun.com/pl/pl/

Już to wystarczyło żeby podjąć decyzję o starcie. Podobnie pomyślało kilkanaście osób z ETISOFT RUNNING TEAM ;-) W sumie na linii startu pojawiło się nas 15 osób (kontuzjowanego Bartka zastąpił jadący w wózku syn Agi i Mirka) :-)

W tłumie 7,5 tys. zawodników niełatwo było się odnaleźć, ale tuż przed startem udało się zrobić zdjęcie choć części ekipy.

Przed startem © djk71


Zaraz potem wszyscy rozeszli się do swoich sektorów startowych, tam chwilę czekaliśmy ćwicząc falę, śpiewając i nastrajając się pozytywnie ;-) W końcu w towarzystwie Adama i Marcina ruszamy.

Już w sektorze © djk71

Powoli, ale na szczęście już po minięciu linii startu jest szeroko i można biec w swoim tempie. Ciepło. Nie lubię tego. W tym roku nie biegałem w takiej temperaturze. Co ja mówię, ostatnio prawie wcale nie biegałem...

Biegniemy, Adam opowiadając o Kubie, z której wrócił dziś w nocy, pozwala mi choć momentami zapomnieć o słońcu. Biegniemy uśmiechnięci. W okolicach 4km czuję potrzebę picia. Bufet dopiero po 6km. Niedobrze. Jeden kubek wody wypijam, drugi wylewam na głowę. Pomaga... na chwilę.... krótką...

Biegniemy z Adasiem © djk71


Kilometr później mówię Adamowi żeby biegł dalej, ja mam dość. Przechodzę do marszu. Jakieś pół kilometra idę. Boli mnie głowa. Chyba po raz pierwszy w trakcie biegu. Wracam do biegu, jest trochę lepiej, ale za to pojawiają się podbiegi. Wybiegamy z Poznania. Około 10km ponownie spacer :-( Dogania mnie Krzysiek. Ruszam dalej i... słyszę, że już niedaleko za nami jest samochód pościgowy, który prowadzi Adam Małysz. Niedobrze. Miałem nadzieję na 15km... ale biegnąc... a tak... Adam dogania mnie po nieco ponad 11km. Mimo wszystko uśmiecham się. Dziś wszyscy jesteśmy zwycięzcami. Za rok na pewno tu wrócę.

Kawałek dalej czeka na nas autobus, który zawiezie nas na metę. W środku okazuje się, że w pakiecie startowym była też... sauna... autobusowa... Jakoś docieramy do mety. Tu jeszcze kawałek biegiem... po medal ;-) Chwilę później dzwoni Magda, że właśnie widziała nas w relacji jak wieszają nam na szyjach medale... Ponoć wyglądaliśmy dobrze i na niezbyt zmęczonych :-)

Na mecie czeka już krakowska ekipa z wózkiem... Zostawiam im rzeczy i idę się wykąpać. Chwilę później ruszamy na zasłużoną pizzę :-) Reszta ekipy dociera nieco później. Najdłużej biegła Teresa i Marcin - 20km. Niestety potem były problemy z autobusami, w końcu jednak szczęśliwie docierają.

Prawie w komplecie © djk7

Kąpiel... sesja zdjęciowa i kilka godzin drogi powrotnej do domów. Ale warto było :-)

Było super © djk71

Jeszcze tu wrócimy.



Kawa, Śmigłowiec i inne

Niedziela, 22 kwietnia 2018 · Komentarze(2)
Plany na ten weekend były zupełnie inne, jak zresztą na cały ten tydzień...

W piątek koleżanki z pracy zaproponowały wspólną przejażdżkę i... jak się okazało to był jedyny w tym tygodniu zrealizowany plan.

Ósma rano spotykamy się na strefie (zabrzańskiej, mimo, że Dorota już jechała na gliwicką). Ruszamy. Najpierw w stronę Ziemięcic, gdzie na krótko zatrzymujemy się obok ruin kościoła, potem w stronę pałacu w Kamieńcu, dalej podjazd w stronę Księżego Lasu i krótka przerwa obok tamtejszego kościółka.

W Połomii skręcamy do lasu i w miłych okolicznościach przyrody docieramy do Tworoga. Mamy chęć na kawę, niestety jedyna kawiarnia będzie otwarta dopiero za pół godziny. Jedziemy dalej.

Rzut oka na lądowisko śmigłowców w Brynku

Śmigłowiec © djk71

Obowiązkowy przejazd obok pałacu

Wieża musi być © djk71

I ogrodu botanicznego.

W ogrodzie © djk71

Pięknie tu. Tylko... wciąż nie ma kawy...

W Boruszowicach jest niezawodny bar... Przez tyle lat klimat się nie zmienił...
Kawa też nie :-)

Jedna jest biała © djk71

Ale o dziwo, mimo, że plujka smakuje całkiem, całkiem...

Zaglądamy do starej papierni, przez chwilę rozmawiamy z rodzinką, która niegdyś tu pracowała i też przyjechała rowerami.

Pora jechać dalej - przez Pniowiec, Strzybnicę, Opatowice i Stare Tarnowice docieramy do Rept. Tu postój w Leśniczówce i... obiadek... Wchodzi, tylko ciężko się potem zebrać... :-)

Jedziemy wśród pól © djk71


Dajemy jednak radę i spokojnym tempem objeżdżamy najpierw park, Sztolnię Czarnego Pstrąga, by w końcu dojechać do Segietu.

Nie ma czasu więc tylko objeżdżamy go wokół i przez las miechowicki docieramy do Osiedla Młodego Górnika. Stąd już tylko rzut beretem na strefę skąd zaczynaliśmy. W nagrodę fundujemy sobie lody ;-)

Miłą, spokojna przejażdżka.