Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:30093.27 km (w terenie 8553.43 km; 28.42%)
Czas w ruchu:2252:29
Średnia prędkość:13.97 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:63035 m
Maks. tętno maksymalne:208 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:321253 kcal
Liczba aktywności:911
Średnio na aktywność:36.26 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Jurajskie klimaty

Wtorek, 21 maja 2019 · Komentarze(3)
Jak co roku w planach firmowy wyjazd. W tym roku nieco nietypowy bo startujemy z Krakowa. Jak zawsze największym problemem jest ustalenie trasy - odpowiednio długiej/krótkiej, łatwej/trudnej, a przede wszystkim ciekawej i bezpiecznej. Ustalenie na mapie to jedno, a sprawdzenie w terenie to drugie. Dzięki wsparciu przyjaciół z Małopolski mamy zarys trasy i... nie mamy czasu na objazd. Przede wszystkim nie dopisuje pogoda, a kiedy już jest jako tako to my mamy inne plany. Od kilku dni wszelkie prognozy mówią, że dziś będzie ciepło i słonecznie, a przede wszystkim sucho. Bierzemy urlopy i do roboty.

Żeby sensownie dojechać do Krakowa muszę wstać ok. 3:30, ponieważ wybierałem jeszcze pizzę w jakiejś niemieckiej knajpie (taki miałem dziwny sen) to wstaję kwadrans później. To oznacza, że czasu na wyjście z domu niewiele. Kilka minut po czwartej ruszam na dworzec w Zabrzu. Puste drogi sprawiają, że docieram dość szybko. Niestety kasy czynne od 5:10. Bilet kupuję u konduktora. Na szczęście nie ma z tym problemu.

Na dworcu o świcie © djk71


Chwilę potem jestem w Katowicach. Tu już kupuję kolejny bilet w kasie ucinając sobie z kasjerem pogawędkę o Szlaku Orlich Gniazd.
Czekam na pociąg, którym przyjedzie Amiga.

W pociągu super warunki, nawet fotele można rozłożyć tylko nie możemy znaleźć regulacji klimatyzacji - zakładam wiatrówkę, bo jest chłodno. Na dworze też jeszcze musi chłodno, bo z okien pociągu widzimy, że ktoś rozpalił ognisko.

Komuś było zimno? © djk71

Darek sprawdza pogodę i... okazuje się, że zapowiadane od kilku dni słońce gdzieś zniknęło, a zamiast tego czekają nas deszcze i burze. Super. Oczywiści przygotowani jesteśmy na słońce. Sprawdzamy na szybko oferty marketów, czy gdzieś nie ma promocji na ciuchy rowerowe. Przydałaby się choć jakaś kurtka przeciwdeszczowa. Niestety nic nigdzie nie ma. Trudno, zaryzykujemy.

Z dworca w Krakowie ruszamy przed ósmą. Na Starym Mieście nie ma tłoku.

Jak tu pusto © djk71

Wzruszający pomnik.

Ten pomnik zawsze mnie wzrusza © djk71

Mijamy Wawel.

Rzut oka na Wawel © djk71

I kawałkiem Wiślańskiej Trasy Rowerowej docieramy do klubu kajakowego.

Wyświetlają, czy kręcą? © djk71

Tor kajakowy © djk71
Można i z kajakiem © djk71

Stąd chcemy zacząć trasę.

A może piłka zamiast roweru? © djk71

Ruszamy, aparat w ręce.

Ładnie to wygląda © djk71

Głównie skupiamy się na drodze, która potrafi się niespodziewania skończyć.

Niespodziewane zakończenie © djk71

Kilometr drogi do Kryspinowa dość ruchliwy, potem już jest spokojnie. Wjeżdżamy do Doliny Mnikowskiej. Wjazd na wąski szlak nie zachęca, ale próbujemy.

Wąski ten mostem © djk71

Potem jest już pięknie. Pusto (ale to środek tygodnia) i zaskakująco.

Tak można jechać © djk71

Obraz Matki Bposkiej Skalskiej © djk71

Aż żal wyjeżdżać. Ruszamy. Cały czas lekko pod górkę :-) Krótki kawałek 79-tką nie jest taki straszny jak się spodziewaliśmy.

Wjeżdżamy do Doliny Będkowskiej. Kolejne piękne miejsce.

Jedziemy i jedziemy © djk71

Sokolica © djk71

Zatrzymujemy się na kawę i ciasto bananowe w Brandysówce. Potem rzut oka na mały wodospad. 

Wodospad Szum © djk71

Chwilę później czeka nas teren. Błotnisty, nierówny i idący mocno pod górę. Można się zmęczyć.

Trochę błota jest © djk71
Dajemy radę © djk71

Po drodze sporo podjazdów.

Same pagórki © djk71
I kolejny podjazd za nami © djk71
Są też podjazdy asfaltowe © djk71

Jest pięknie? © djk71

Wjeżdżamy na teren Ojcowskiego Parku Narodowego.

Drogi są różne © djk71

Szlak po trawie © djk71

I podjazdy szutrowe © djk71

W końcu długi zasłużony zjazd.

Na zjeździe i kostce © djk71

Przy Bramie Krakowskiej zaczyna się robić tłoczno.

Brama Krakowska © djk71

Królują wycieczki dzieci. Kilka zdjęć i uciekamy stamtąd.

Ślicznie tu © djk71

Są i zwierzątka © djk71

I owieczki są © djk71

Droga do Pieskowej Skały nie jest najciekawsza, ale też tragedii nie ma. Choć oczywiście cały czas pod górę. :-)

Super klimat © djk71

Uroczy kościółek na wodzie © djk71
Maczuga Herkulesa © djk71

W Pieskowej Skale © djk71

Do tej pory od Doliny Mnikowskiej cały czas czujemy pojedyncze krople deszczu. Teraz zaczyna  regularnie padać. Wciąż jest to raczej kropienie, a nie ulewa, ale już regularne.

W Sułoszowej GPS prowadzi nas przez niezłą ściankę. Za to ruch mały i widoki piękne :-)

A tu już na górze © djk71

Potem długi odcinek nudnego asfaltu. Czujemy zmęczenie. Przed Troksem mam dość. Chwila przerwy.

Kolejny podjazd © djk71

Odcinek do Rabsztyna jedziemy piękny długim asfaltowym zjazdem, choć w planach mieliśmy teren.

W Rabsztynie © djk71

W końcu czas na obiad.

Pierożki :-) © djk71

Czas na piwo... zero procent © djk71

Niestety zaczyna mocno padać, a prognozy jeszcze się pogorszyły. Za nami ponad 80 km (od dworca w Krakowie), zostało jeszcze 40 do Morska. W letnich ciuchach, w takich warunkach, przy takim zmęczeniu... Decydujemy się odpuścić. Najbliższy dworzec w Olkuszu. Tyle, że pociągi stąd jadą dość rzadko. Zaczekamy. W strugach ulewnego deszczu docieramy do dworca. Jak się okazuje od dawna nieczynnego. Chowamy się pod wiatą autobusową. Mamy około 1,5h czekania. Zimno i leje.

Decydujemy się podjechać w okolice Rynku, może znajdzie się jakiś lokal gdzie będzie można usiąść mając rowery na oku. Jest kawiarnia, siadamy w... ogródku. Lepsze to niż nic. Kelnerka niosąc kawę i ciacho zahacza o kierownicę  jednego z rowerów i robi się małe zamieszanie :-)

Kawa po przejściach © djk71

Kończymy konsumpcję i ruszamy na dworzec. Jestem przemoczony. Darek też. Trzęsę się jak galareta. Na szczeście na peronie jest wiata, która chroni nas przed deszczem i wiatrem. Jeszcze tylko pytanie, czy pociąg przewozi rowery. Przewozi i jest miejsce. Super. I jest cieplej niż w porannym.

Zamknięty dworzec © djk71

Sprawdzamy GPS-y. Suma przewyższeń jest.... duża. Jeśli dodamy do tego odcinek, który dziś ominęliśmy, to okaże się większa niż z Gliwic do Zakopanego.

W Katowicach żegnam się z Amigą i jadę do Zabrza. Tu już też leje, ale jeszcze nie tak jak w Olkuszu. W strugach deszczu docieram do domu.

Fajny dzień ale męczący. Trasa bardzo ciężka, choć sporo asfaltu.


Tropiciel 27

Niedziela, 19 maja 2019 · Komentarze(3)
Kolejny Tropiciel, kolejny raz w Twardogórze. Byłem tu już siedem lat temu. Wówczas była to kompletna klapa. Chodzi oczywiście o nasz start, a nie o imprezę. Jak będzie tym razem? Zobaczymy. Tym razem startujemy w sześć osób. Dwie drużyny po trzy osoby, czyli ETISOFT BIKE TEAM 1 i 2. I znów mamy kolejnych debiutantów, a właściwie dwie debiutantki: Asię i Sławkę. Oprócz tego jest Darek, Tomek oraz Krzysiek, który w ostatniej chwili zastąpił Amigę, no i oczywiście ja :-) Super, że kolejne osoby z firmy zdecydowały się na start. Jak dobrze liczę to z Amigą i ze mną wystartowało już na tej imprezie 10 osób z firmy :-)

W bazie spokój © djk71


Przyjeżdżamy do Twardogóry po 22-giej. Rozpakowujemy się, składamy rowery.

Składamy rowery © djk71


Rejestrujemy się i widzimy, że łatwo nie będzie.

Na celowniku © djk71

Ja odbieram brązowe odznaki przysługujące trzykrotnym zdobywcom tytułu Tropiciela.

Są brązowe odznaki © djk71

Byłem więcej razy, ale niestety pierwsze imprezy były bez kompletu punktów. Co nie znaczy, że źle się bawiliśmy. Pomysłowość organizatorów, Super zadania na punktach, uśmiechnięci wolontariusze zawsze sprawiały, że były to świetne imprezy nawet jeśli dla nas kończyły się porażką.

Jest i brązowa odznaka © djk71

Start
Obie nasze drużyny (EBT 1 - Asia, Tomek i ja oraz EBT 2 - Sławka, Darek i Krzysiek) startują o tej samej porze: 0:20 (drużyny startują o różnych godzinach żeby uniknąć tłoku na punktach z zadaniami). Chłopaki przed startem postanawiają zaliczyć jeszcze Orlena więc na start docierają w ostatniej chwili.

Dostajemy mapy i zaczynamy planowania. Jak zawsze najwięcej czasu pochłaniają dyskusje nad tym czy jechać dookoła asfaltem, czy na skróty terenem ryzykując, że trafimy na piaski, błota itp. Kiedy już mamy narysowany wstępny plan orientujemy się, że trzy punkty są... zamienione. A dokładniej mówiąc wycinki map są pozamieniane miejscami.

Mapa z zamienionymi punktami © djk71

Jak się bliżej przyjrzymy to rzeczywiście ścieżki na krańcach okręgów nie do końca pasują do siebie.

Coś te ścieżki się nie schodzą © djk71

Zajmiemy się tym na trasie.

Punkt H - leśna ścieżka
Ruszamy. Za nami kilka osób. Jak zwykle przy wylocie z miasteczka uliczki nam się dwoją i troją, ale próbujemy trzymać kierunek wg kompasu. Wydaje nam się, że mijamy strzelnicę i jedziemy w kierunku punktu. Coś jest jednak nie tak. Oczywiście jak to zwykle na starcie zapomnieliśmy o pomiarze odległości, ale czujemy, że jesteśmy za daleko. I rzeczywiście zamiast wylądować na północnym zachodzie jesteśmy na północnym wschodzie. Decydujemy się nie wracać. Nie teraz. Ruszamy na PK A, a do PK H wrócimy potem.

Punkt A - przy stawie
Dojeżdżamy do asfaltu i mkniemy prosto do punktu. Przy punkcie dochodzą nas odgłosy rodem z kompanii karnej. Oddajemy karty startowe i zostajemy poproszeni o wytypowanie po jednej osobie z drużyny do zadania.

Wygląda groźnie © djk71

Upewniam się, że będzie proste i wybieram Aśkę. W tej sytuacji w drugiej drużynie ochotnikiem jest Sławka, która rusza jako pierwsza.

Będzie sie działo © djk71

Towarzyszący jej mundurowy głosem nieznoszącym sprzeciwu mówi, a właściwie krzyczy co ma robić... Hasła typu: "Twoja babcia by to szybciej zrobiła" są chyba najłagodniejsze z wszystkich... Sławka jednak dzielnie kończy zadanie.
Teraz Aśka - ta zaczyna od ustawienia mundurowego - niech wie kto tu rządzi :-) Jej zadanie odbywa się w większej ciszy ;-) Punkt zaliczony.

Punkt zaliczony © djk71

Punkt H - leśna ścieżka (drugie podejście)
Ruszamy jeszcze raz do H. Chwila dyskusji którędy, ale w końcu wybieramy najkrótszą drogą. I dobrze. Jest punkt i w prezencie dostajemy wafelki - Góralki :-) Tym razem bez zadania.

Punkt K - wiadukt
Trochę asfaltu i z radości zapominamy mierzyć odległość. Trochę moja wina, bo zapomniałem sobie ustawić ekrany z odcinkami na liczniku. Dobrze, że Tomek tego pilnuje - ja mierzę, on czuwa :-) Zjeżdżamy z drogi i dyskusja dookoła asfaltem, czy na skróty. Wybieramy skróty i... dostajemy trochę w kość. Ale humor nas nie opuszcza. Może jest krócej, al e na pewno nie szybciej. Dobrze, że przy punkcie trafiamy na inną ekipę bo pewnie jeszcze chwilę szukalibyśmy obsługi punktu, a to był punkt bezobsługowy :-)

Punkt G - Wzgórze Bożenki
Odnalezienie punkt G zawsze budzi wiele emocji :-)

Punkt G © djk71

Nam po raz kolejny już na Tropicielu jego odnalezienie nie sprawia problemu.  Większości z nas podoba się podjazd i w drodze powrotnej zjazd (większości :-) ) Gorzej nam idzie z samym zadaniem. Widać, że byliśmy grzecznymi dziećmi, bo strzelanie z procy to nie nasza domeną.

Trafię, czy nie? © djk71
Ja też spróbuję trafić © djk71
Nie jest to łatwe © djk71

Mnie też nie wyszło © djk71

Za karę Darek i Tomek robią przysiady i pompują.

Karne przysiady © djk71
Trzeba pompować © djk71

Karty podbite. Czas na selfie :-)

Cienie na twarzach rządzą :-) © djk71

Punkt F - pomnik myśliwego
Na mapie w tym miejscu jest Punkt B, ale wykazujemy się sprytem i odkrywamy złośliwą zamianę punktów przez organizatorów bez żadnego problemu. Za to na punkcie walczymy długo z kartami i znalezieniem jokera. Widać karty, podobnie jak proca, to też nie nasza domena :-)

Pograjmy w karty © djk71

Punkt L - przy stawie
Od jakiegoś czasu w kość nam dają na przemian piachy i błoto. Ale nie poddajemy się. Gdy tylko zauważamy, że morale któregoś z zawodników opada szybko stawiamy go do pionu ;-) Punkt zaliczony bez problemu. Tu również tylko lampion i perforator. 

Nad stawem © djk71

Rozjaśnia się. Widoki coraz piękniejsze.

Coraz jaśniej © djk71
Poranne mgły © djk71

 
Punkt B - przy stawie
To również zamieniony punkt - miał być C. Na miejscu musimy zdobyć kod do sejfu.

Sejfy zamknięte © djk71

Walczymy z fizyką i wodą. Tomek chyba najbardziej, bo wlewając wodę ro rynienki, którą trzyma chyba kilkukrotnie go oblewam. Po chwili hasło zdobyte.

I co z tym zrobić? © djk71

Sejf otwarty, w środku... perforator. Karta podbita.

Punkt D - leśna droga
Zgodnie z wcześniejszą sugestią Aśki analizujemy jeszcze raz mapę i postanawiamy zmienić kolejność zdobywania ostatnich punktów. Brawa za czujność.

I już jasno © djk71

Aż chce się jechać © djk71

I gdzie teraz? © djk71

O co chodzi? © djk71
Czas ruszać © djk71

Dojeżdżamy do Goli Wielkiej. Krzysztof dostrzega plan tras rowerowych w okolicy i dzięki temu do punktu docieramy jak po sznurku. Szacun Krzyś. Niestety rower Krzyśka zaczyna być niegrzeczny. Nie dość, że zrzuca swojego jeźdźca to jeszcze sugeruje (głośno), że ma dość. Udaje się go jednak ponownie uruchomić i docieramy do punktu.
Tu czeka nas zadanie historyczne - próbujemy pewne fakty historyczne poukładać we właściwej kolejności. Łatwo nie jest. Za karę Tomek bawi się analogowym tetrisem. Widać, że ma to opanowane :-)

Analogowy tetris © djk71

Punkt C - przy stawie
Ostatni z zamienionych punktów.

Lubię takie wiadukty © djk71

Tu mamy do wyboru zadanie inspirowane wspinaczką (to wybierają nasi koledzy), nurkowaniem (to my) i... czymś jeszcze, ale nie pamiętam czym.
Aśka wczuwa się w rolę nurka  i sprawnie w asyście Tomka zalicza zadanie.

Ładne okulary © djk71
I którędy teraz? © djk71
Tomek naprowadza Asię © djk71
Już prawie u celu © djk71


Punkt E - leśna droga
Wyjeżdżając z zamienionego punktu nieco się gubimy i trafiamy na niewłaściwy przejazd. Źle, bo czasu do końca limitu (8h) coraz mniej. Korygujemy trasę i trafiamy we właściwe miejsce. Wcześniej trafiamy na sforę kolorowych bezdomnych psów. Na szczęście kończy się bez problemów. Na punkcie do rozwiązania zadanie logiczne. Jesteśmy już bardzo zmęczeni, bo liczenie nam nie wychodzi. Ostatecznie udaje się, ale łatwo nie było. Co prawda mogliśmy od początku zrezygnować z główkowania i zamiast tego zająć się degustacją robali, ale postanowiliśmy wytężyć umysły. Punkt zaliczonym ale ekipa i tak postania spróbować nowych smaków.

Pyszne robaczki © djk71


Mnie smakują.... © djk71

Meta
Teraz tylko pozostaje dojechać do mety. Dojeżdżamy w limicie czasu. Chyba nawet mamy jakieś pół godziny zapasu. Czas nie jest może rewelacyjny, ale cel osiągnięty. Zdobywamy tytuły Tropicieli. :-)
Wszyscy stwierdzamy, że tym razem trasa była trudniejsza. Głównie jeśli chodzi o teren. Zadania były super. Pogoda też dopisała, bez deszczu i cały czas około 10-13 stopni.

Pakujemy rowery i idziemy coś zjeść. Potem prysznic i oczekiwanie na zakończenie. Część naszej ekipy jedzie do domu wcześniej, Krzysiek z Darkiem ucinają drzemkę na sali, a ja krążę po bazie i okolicy.

Czas odpocząć © djk71

Tradycyjnie nie ma nagród za pierwsze miejsca, za to jest losowanie wśród wszystkich uczestników.

I losujemy nagrody © djk71

Kiedy już wydaje się, że będziemy wracali z pustymi rękoma okazuje się, że ostatnia z nagród trafia do mnie :-) Wygrywam teczkę na laptopa i nie tylko :-)

Wygrałem :-) © djk71

Ciekawa torba :-) © djk71

Pora wracać do domu. Dziękujemy organizatorom za kolejną super imprezę i... mam nadzieję, że do zobaczenia w październiku ;-)
Wielkie dzięki oczywiście wszystkim moim towarzyszom i towarzyszkom na trasie. Bawiłem się super.

Duathlon ChampionMan cz. 2 rower

Sobota, 11 maja 2019 · Komentarze(6)
Po raz drugi jadę na ChampionMan Duatlon Czempiń. Rok temu było to niesamowite przeżycie więc już na mecie wiedziałem, że jeszcze tam wrócę. I tak się stało. Zapisałem się chyba od razu jak tylko była taka możliwość. Oczywiście na dystans długi: 10 km bieg - 60 km rower - 10 km bieg. O ile pamiętam, to wtedy jeszcze nie było wiadomo, że w tym roku impreza będzie jednocześnie pierwszymi w historii Mistrzostwami Polski w duathlonie na dystansie średnim (długości tras nie zmieniły się, zmieniła się jedynie nomenklatura). Razem ze mną zapisuje się Adam. Jeszcze kilka osób było zainteresowanych ale ostatecznie startujemy we dwóch.

Z racji tego, że impreza jest poważna, koniecznym było wykupienie licencji Polskiego Związku Triathlonu. Zaczęło to wyglądać poważnie :-)

Licencja - poważna sprawa © djk71

Wiedząc, że impreza będzie okupiona wielkim wysiłkiem decydujemy się zawitać do Wielkopolski dzień wcześniej. Chcemy uniknąć porannej gonitwy i zmęczenia już przed startem.

Kiedy wyjeżdżamy z Gliwic pogoda nie nastraja optymistycznie.

Będzie się działo © djk71

Na miejscu też straszy deszczem. Odbieramy pakiety startowe.

Pakiet odebrany © djk71


ETISOFT startuje w Mistrzostwach Polski © djk71

Robimy krótki spacer po jeszcze pustej strefie startowej.

W strefie zmian jeszcze pusto © djk71

W roku ubiegłym, w piątek była projekcja filmu "Najlepszy" oraz spotkanie z Jurkiem Górskim. Szkoda, że w tym roku organizatorzy nie zorganizowali czegoś podobnego.

Tu mamy nadzieję dobiec © djk71

Jedziemy na kwaterę. Udaje nam się jeszcze zjeść na miejscu słuszną porcję spaghetti. W pokoju czytamy informator. Wydaje mi się, że wszystko wiem, ale warto poczytać i zwrócić Adamowi uwagę na kilka punktów. Zakaz draftingu, możliwe kary, obowiązki przy wejściu do strefy itp. Jeszcze raz analizujemy mapki :-) W końcu kładziemy się spać.

I jak się w tym połapać © djk71


Rano śniadanko i kontrola czy wszystko zabraliśmy z domów. Trochę późno, ale w razie czego w drodze na start przejeżdżamy jeszcze obok Decathlonu ;-) Jest wszystko, nawet więcej. Pozostaje tylko decyzja w co się ubrać i co zabrać na trasę.
Największym problemem są jak rok temu spodenki. Biegać w rowerowych (z pampersem), czy jeździć w biegowych (bez pampersa)? A może zmienić je w strefie zmian? Ta ostatnia opcja od razu odpada. Postanawiam jak roku temu kręcić bez pampersa.

Parkujemy i nie chce się wychodzić z auta. Jakiś stres? A może to słońce, które wg prognoz ma zniknąć za chmurami o 13:00, czyli w godzinie startu. Póki co niebo straszy, że będzie równie ciepło jak w roku ubiegłym.

W końcu wyciągamy sprzęt. Oklejamy rowery, kaski, przygotowujemy rzeczy, które zostawimy w strefie zmian. Zastanawiamy się czy brać telefony, jak tak czy owak muszę wziąć kluczyki z auta, dokumenty. Początkowo brałem pod uwagę plecak, potem pas, ostatecznie nie biorę ani jednego ani drugiego. W międzyczasie spotykamy Dawida. Jest okazja zamienić parę zdań.

Odstawiamy rowery do strefy zmian.

Czas oddać rowery © djk71

Rower wisi © djk71

Rzeczy czekają na drugi etap © djk71

Przed nami jeszcze godzina. Chmur wciąż nie widać. Mając w pamięci ubiegłoroczną grupową rozgrzewkę, gdzie prawie ducha wyzionąłem, w tym roku robię (albo udaję, że robię) ją sam.

W końcu udajemy się na start. Chwilę wcześniej odprawa, na której słyszymy, że są trzy pętle. dystans biegowy też chyba był pomylony. Na szczęście wiemy jak ma być więc ignorujemy te pomyłki, choć jak ktoś był pierwszy raz i nie wczytał się w informacje to mógł mieć przez chwilę namieszane w głowie.

Na starcie spotykam Arka, a po chwili dostrzegam jeszcze Jacka - co za miłe i niespodziewane spotkanie. Szkoda, że takie krótkie.


A jakże fajnie spotkać równie fajnych znajomych - tu Darek z kolegą :) © JPbike

Bieg 1 (10 km)
Ruszamy od razu zbyt szybko. Wydawało mi się, że stoimy gdzieś w środku stawki, a po chwili byliśmy już na samym jej końcu, mimo, że pierwszy kilometr biegniemy w tempie 5:31 - dla mnie to za dużo. Puls oczywiście skoczył od razu na 180+ i już nie spadł do końca etapu. Mimo to biegnie mi się dobrze (choć jest ciepło).

Podobnie jak rok temu doping kibiców jest w Czempiniu niesamowity :-) Ze szczególnym uwzględnieniem Pirata stojącego w okolicach 3 km. Gość jest niesamowity. Nie wiem, czy On sam zdaje sobie sprawę ile energii i uśmiechu daje zawodnikom. Biegniemy dwie pętle po 5 km, po 2,5 km jest nawrotka więc tak naprawdę przebiegamy obok Niego na 2, 3, 7 i 8 kilometrze. Myślę, że każdy Go zapamiętał. Chapeau bas!

Regularnie na każdym bufecie piję. Część wody wylewam na siebie.., na głowę, na kark. Pomaga.

Adam choć podejrzewam, że spokojnie mógłby biec szybciej biegnie ze mną.


Zdjęcie pożyczone z FB Hernik Team :-) BTW: Pozdrowienia dla Hani i reszty zawodników :-)

Do strefy zmian dobiegamy prawie ostatni. Ja o prawie 4 minuty szybciej niż rok temu. Zachodzi słońce. tylko czemu dopiero teraz? :-)

Zostało już tylko kilka rowerów więc nie mam problemu z ich odnalezieniem :-)

Rower (60 km)
Zmieniam buty oraz koszulkę - w kieszonkach mam dętkę, pompkę, batony - zakładam kask i rękawiczki i wybiegam z rowerem na belkę, gdzie mogę już wsiąść na rower.

Ruszam i... coś obciera, coś cyka... Kiedy się wypakowaliśmy z auta Adam się przejechał na swoim rowerze. Ja tylko zakręciłem kółkami i stwierdziłem, że jest ok. Nie jest :-( Ale ponieważ rower jedzie to nie zatrzymuję się. Zrobię to kiedy już nie będzie wyjścia.

Mimo to hałas jest mocno irytujący. Irytuje mnie, ale pewnie robi też wrażenie na zawodnikach i kibicach. Nie dość, że wszyscy na szosówkach (widziałem chyba tylko dwa trekingi), a ja na przełajówce to jeszcze robię niezły hałas. Dopiero w domu okaże się, że na szczęście nie była to awaria. Czujnik kadencji był przymocowany trytytką i w transporcie się nieco przesunął. A trytytka mimo, że obcięta to przy każdym ruchu korby zahaczała o nią powodując nieprzyjemny hałas. Była też inna przyczyna głośnej jazdy roweru - moja głupota, albo skleroza. Przed pakowaniem przetarłem nieco łańcuch żeby niczego nie ubrudzić i... na miejscu go nie nasmarowałem ;-)

Jadę. Na początku wyprzedzam kilka osób, ale chwilę później słabnę. Nie ma siły. Teraz oni mnie wyprzedzają. Trudno, jadę swoje.
Gdzieś po 25 km zaczyna boleć mnie lewy Achilles. Z każdym kolejnym kilometrem boli bardziej. Zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że na rowerze skończy się moja tegoroczna przygoda w Czempiniu.



Odruchowo chyba próbuję go odciążyć i w efekcie łapie mnie skurcz prawej łydki. Wypinam się z SPD-ków i pedałuję tylko lewą nogą prawą próbując wyprostować. Udaje się, aż za bardzo. Zahaczam nogą o asfalt i o mało co nie zaliczam wywrotki. Skurcz przechodzi ;-)

Tu też mamy dwie pętle po 30 km, po 15 km nawrotka. W mijanych wioskach niesie nas niesamowity doping mieszkańców ;-)

Ostatnia nawrotka i 15 km do końca etapu. Wyprzedza mnie dziewczyna, z którą się mijamy wcześniej na trasie. Jestem ostatni. Za mną już tylko samochód kończący wyścig. Naciskam na pedały, kładę się na lemondce i udaje mi się jeszcze wyprzedzić koleżankę i do mety dojechać przed nią.

Tym razem z roweru schodzę z mniejszymi problemami niż rok temu, ale do strefy prowadzę rower idąc, nie mam siły na bieg. Przebieram buty oraz koszulkę i... przede mną jeszcze 10 km biegu. Dobrze, że słońce wciąż za chmurami.

Bieg 2 (10 km)
Najlepsi już na miejscu, ale zupełnie mnie to nie zraża. Startuję i okazuje się, że mogę biec. To dobrze, w zeszłym roku uprawiałem Galloway'a już na pierwszym etapie. Tym razem pierwszy etap spokojnie przebiegnięty, zobaczymy jak będzie na tym. Póki co biegnę. Co ciekawe łapię się na tym, że chyba cały czas się uśmiecham. Widzę, że wielu rywali, którzy są przede mną maszeruje. Pewnie robią to w takim samym tempie jak ja biegnę, ale dodaje mi to otuchy, że daję radę.

Już po pierwszej piątce wiem, że tym razem zamknę wyścig. Chyba pierwszy raz w życiu będę ostatni, ale ktoś być musi. Zupełnie się tym nie przejmuję - biegnę swoje wciąż się chyba uśmiechając. Super robotę robią młodzi wolontariusze, wspierając nie tylko wodą, iso i owocami, ale też dopingiem. Brawa dla nich.

Na bufecie na 7,5 km spotykam Adama... posilającego się i dyskutującego z wolontariuszami. Trochę mnie to dziwi bo powinien być już na mecie, ale po chwili już wszystko jest jasne. Z bufetu Adam znów pobiegł szybciej i wiem po co. Kiedy dobiegam do kolejnego to młodzież z daleka krzyczy: Darek! Darek!. A przecież nie mogli widzieć z takiej odległości mojego imienia na numerze startowym. To Adaś ich nakręcił :-)

Ostatni kilometr. Chłopak przede mną od dłuższego czasu na przemian biegnie i idzie. Jest jakieś 70-100m przede mną. Ale nie mam siły go gonić. Dystans między nami się nie zmienia. 

Na ostatniej prostej przy bufecie stoi Adaś. Biegniemy szczęśliwi ostatni kawałek. Za nami już tylko samochód na sygnałach. Zrobiliśmy to. Wbiegamy na metę. Przybijamy piątki m.in. z Jurkiem Górskim i po chwili zawieszają nam na szyjach medale.
Zasłużyliśmy na nie :-)

Mamy medal z Mistrzostw Polski © djk71


Mimo, że przybiegam jako ostatni to poprawiam swój czas o ponad 12 minut. Czyli jest postęp. Niewielki ale jest. Choć może nie tak zupełnie niewielki, bo tym razem to już nie była walka o przeżycie. Tym razem do końca się świetnie bawiłem i wiedziałem, że dam radę.

Odbieramy rowery, pakujemy je do auta i idziemy coś zjeść i się wykąpać.

Tego potrzebowaliśmy © djk71

Kawa, jabłka i czas wracać do domu. Super dzień. Super impreza. No i debiutancki start w Mistrzostwach Polski :-)

Podsumowanie

Ciekawe ile osób teraz się zastanawia, czy jestem normalny.
No bo jak to. Przybiegam na metę jako ostatni i się cieszę. Jestem zadowolony ze startu. Coś tu jest nie tak! I jaki jest sens w takich startach?

A jednak naprawdę jestem szczęśliwy. Szczęśliwy i... zmęczony jak diabli. Rano ledwo z łóżka wstałem, ale... wstałem z myślą, czy nie pójść choć na chwilę na siłownię (na dwór mi się nie chce przy takiej pogodzie). Zmęczony, bo jest to niesamowity wysiłek. Może nie dla każdego, ale dla mnie bardzo duży. Rzekłbym, że na granicy ekstremalnego. Niby przebiegnięcie dwóch dziesiątek, czy przejechanie 60 km po asfalcie nie jest niczym nadzwyczajnym. Zrobienie tego jednak jedno po drugim to coś zupełnie innego. To cztery i pół godziny ciągłego dużego wysiłku.

Do tego walka od początku praktycznie na ostatniej pozycji też nie pomaga. Ciężko się walczy wiedząc, że wszyscy są już daleko, że już nikogo lub prawie nikogo nie dogonisz. Że kiedy Ty będziesz kończył etap rowerowy i będziesz miał przed sobą jeszcze dychę biegiem inni będą już pili piwo na mecie... Jeśli dodasz do tego słońce, którego nie znosisz, hałasujący sprzęt, skurcze i Achillesa, który głośno woła żebyś skończył to... naprawdę jest to ciężka walka...
 
Ale jest druga strona tego medalu. Sam fakt podjęcia decyzji o starcie w towarzystwie 400-osobowej elity już jest powodem do satysfakcji. Ukończenie zawodów z lepszym czasem niż rok temu to kolejne zwycięstwo. Swobodny bieg, a nie walka o każdy kolejny krok jak w zeszłym roku, to następny sukces. Brawa jakie dostajesz od kibiców nawet jeśli jesteś ostatni (a może właśnie dlatego) są nie do opisania :-)
Uśmiech ludzi, zarówno kibiców, jak i rywali, którzy podobnie jak Ty walczą do końca pozostają na długo w pamięci.
Wsparcie Adama na trasie - bezcenne - takich rzeczy się nie zapomina.

Jedni powiedzą - przybiegłeś ostatni. I będą mieli rację.
Ale można też powiedzieć, że jestem 392-gi w kraju!!!



Uwaga techniczna: Jako, że nie da się tutaj wpisać kilku dyscyplin jednocześnie, to tu wpisany jedynie czas etapu 2 - roweru (najdłuższy). Ze względu na statystyki, biegi uwzględnione są w osobnych wpisach (etap 1 i 3).

Z oficjalnych wyników:
Bieg 1 (10 km): 1:02:24 (00:03:57 szybciej niż rok temu)
T1 (strefa zmian): 0:02:53 (0:00:08 szybciej niż rok temu)
Rower (60 km): 2:17:38 (00:02:48 wolniej niż rok temu)
T2 (strefa zmian): 0:03:37 (0:00:17 szybciej niż rok temu)
Bieg 2 (10 km): 1:10:07 (00:10:45 szybciej niż rok temu)

Razem: 04:36:38 (00:12:19 szybciej niż rok temu) :)

Rozgrzewka na bieżni

Wtorek, 7 maja 2019 · Komentarze(0)
Krótka rozgrzewka na bieżni. Znów w spokojnym tempie i z niskim tempem. Ze słuchawkami na uszach. Mróz jak najbardziej odpowiedni do takiej aktywności.

Siłownia

Wtorek, 7 maja 2019 · Komentarze(0)
Trening z Igorem. Dziś nogi odpoczywają.
Trochę dyskusji o diecie. I realaności jej wprowadzenia w życie.
Lubię ćwiczyć z synem, bo mnie prowokuje i motywuje. Choć dziś byłem ostrożny przed nadchodzącym weekendem.

Wings for Life World Run 2019

Niedziela, 5 maja 2019 · Komentarze(2)
Wings For Life World Run - Prawie 100 000 startujących w 12 krajach na 7 kontynentach, w tym w Polsce, w Poznaniu 8 000 zawodników, w tym 4 z Etisoft Running Team. W ubiegłym roku było nas 15 osób, w tym jednak różnego rodzaju wypadki losowe sprawiły, że pojawiliśmy się w mocno okrojonym składzie. Do samego końca nie wiedzieliśmy ilu nas wystartuje. Najwytrwalsi jednak dotarli :-)

Przyjechaliśmy dzień wcześniej wiedząc z jak trudnym zadaniem przyjdzie nam się zmierzyć. Każdy gdzieś tam liczy na to, że pobiegnie dalej niż rok temu. Bo specyfika tych zawodów polega na tym, że nie biegniemy do mety, tylko... meta goni nas. A dokładniej Adam Małysz w samochodzie pościgowym, który rusza pół godziny po nas i z narastającym tempem nas goni.

Odbieramy pakiety startowe i jest okazja spotkać się z Jerzym Skarżyńskim - to wg jednego z jego planów zacząłem moją przygodę z bieganiem.

Z Jerzym Skarżyńskim © djk71

Jeszcze rzut oka na mapę i wstępny plan gdzie chcemy dobiec :-)

Za nami mapa biegu © djk71

I ruszamy na kwaterę. Pogoda paskudna. Cały czas leje. W planach było wyjście na miasto, ale chęci starcza jedynie do najbliższego marketu. Będzie obiadokolacja z gotowców.

Obiadokolacja © djk71

Wieczorem odwiedza nas kolega z Poznania, który jednak w tym roku również nie pobiegnie. Szkoda. Przwyozi za to drobną poprawę pogody ;-)

Przestało padać © djk71

Mimo to już nie wychodzimy. Kładziemy się spać.

Rano dzień zapowiada się ładny, ale otwierając okno czuć chłód. Znów nie wiadomo jak się ubrać.

Zapowiada się ładny dzień © djk71

Chłopaki decydują się biec "na krótko", ja zakładam jednak pod koszulkę coś z długim rękawem.
Jako, że musimy opuścić kwaterę już o 10 (bieg zaczyna się o 13) to mamy sporo czasu. Przyjeżdżamy do centrum, idziemy oddać rzeczy do depozytu i sprawdzamy w jakich nastrojach są inni uczestnicy. Szkoda, ze nie ma wystawców z odzieżą, butami i innymi gadżetami, byłoby co robić.

Torba w depozycie © djk71

Po jakimś czasie dociera do nas drugi Adam, można zrobić zdjęcie przed startem.

Jest i Adam © djk71

My w teamowych koszulkach, On w imprezowej, co oznacza, że już go na trasie nie rozpoznamy ;-)

Ustawiamy się w strefach startowych, Marcin w dwójce, ja z Adamami w trójce. Mimo, że jesteśmy tam sporo przed sygnałem startowym to czas upływa szybko. Wspólne okrzyki, fale i próba rozgrzewki (w ośmiotysięcznym tłumie) sprawiają, że czas mija bardzo szybko. Całość na bieżąco relacjonuje TVN24.

Po chwili jest sygnał startu i ruszamy. Marcin wybiegł wcześniej, Adam jak podejrzewaliśmy szybko zlał się z tłumem jednakowych koszulek więc biegniemy z Adasiem sami.

Po jakiś 2-3 km Adaś mówi, że przyśpieszy. Nie ma problemu, już przed startem mówiłem, że ja biegnę swoim tempem. Zaczynam znów czuć piszczele :-( Źle, ale na szczęście po kolejnym kilometrze ból ustępuje. Od tej pory biegnie mi się już dobrze. Oczywiście swoim tempem, puls niestety zdążył dojść do 180, ale staram się, żeby na tym poprzestał.

Pierwszy bufet około 6 km, łapię butelkę z wodą i biegnę dalej. Mijają mnie wózki, czasem ja mijam je. Jestem pełen podziwu dla tych zawodników. Zresztą jestem pełen podziwu dla wszystkich, którzy walczą tu o każdy kolejny kilometr, a nawet metr. Super klimat.

Na dziesiątce kolejny bufet, jeszcze jedna butelka wody. Po chwili mijam jedenasty kilometr gdzie w zeszłym roku skończyłem. Czyli będzie lepiej, ale patrząc po czasie na dam rady jednak dobiec do 15-go, ani nawet 14-go kilometra, o czy myślałem przed startem.

Adam Małysz dogania mnie, krótko po tym gdy mijam 13-ty kilometr. Czyli prawie dwa kilometry dalej niż w zeszłym roku. Postęp jest choć nie tak wielki jakbym chciał.

I już po, Adam mnie wyprzedził © djk71

Można przejść do marszu i szukać autobusu, który zawiezie nas w stronę Poznania. Długo nie muszę szukać.

Autobus czeka © djk71

Podobnie jak w roku ubiegłym mam szczęście. Ogólnie chyba jest to lepiej zorganizowane, bo autobus nie wjeżdża do centrum, tylko wysadza nas na pętli tramwajowej, a stamtąd dedykowane tramwaje zawożą nas pod teren targów skąd startowaliśmy i gdzie odbieramy medale. Oczywiście konferansjerzy nie pozwalają nam dojść po medale... zmuszają nas jeszcze do biegu - oczywiście z uśmiechami na twarzach ;-)

Piękny medal © djk71

Odbieram depozyt i idę się wykąpać. Łazienka koedukacyjna, ciekawie :-) Po chwili zdzwaniam się z Adasiem - przebiegł 18 km. Stoimy w kolejce do zdjęcia przy ściance - szkoda, że jest tylko jedna ścianka i do tego niezbyt doświetlona. Przepuszczamy trochę ludzi zanim dotrze drugi Adam (chyba ponad 19km) i Marcin (21,5 km). Brawo chłopaki. Mam do czego dążyć :-)

Po biegu - zwycięzcy :-) © djk71

Ostatnie zdjęcia i czas wracać do domu.

Piękny cel, piękny bieg © djk71

Czuję zmęczenie w nogach, a tu jeszcze przyjdzie kilka godzin deptać w aucie po pedałach. Ale damy radę. Jak nie my to kto? :-)

W przyszłym roku znów tu będziemy. Na pewno ;-)

Dębowy Włóczykij - Pięknowłosi rządzą ;-)

Piątek, 3 maja 2019 · Komentarze(3)
Dwa lata temu wystartowaliśmy z Igorem na Dębowym Włóczykiju (rajd na orientację) i... zwyciężyliśmy w kategorii rodzinnej. W zeszłym roku Igor był na turnieju, a my wraz z nim więc nie udało się obronić tytułu. W tym roku plany też były inne, ale ponieważ się zmieniły i we wtorek były jeszcze miejsca na liście startowej to... szybka konsultacja z synem i... zapisujemy się. Na trasę pieszą rodzinną - ostatni raz się Igor łapie wiekiem ;-)

Pomysł zupełnie bez sensu, bo w niedzielę Wings For Life więc ten tydzień miał być odpoczynkowy. Od poniedziałku jakoś się nie udaje. Najpierw przesadziłem z siłownią, wczoraj ze spacerowaniem, więc co tam można jeszcze dodać zawody na dwa dni przed startem ;-)

Pogoda od rana średnia. Chłodno i mży. Tradycyjnie nie wiadomo w co się ubrać.
Idziemy po pakiety startowe, zakładam kurtkę, najwyżej potem ją ściągnę.

Start
Dostajemy mapę. Skala 1:20 000, 15 PK do zaliczenia + kilka zagadek na punktach, każda warta dodatkowy punkt przeliczeniowy.

Mamy mapy © djk71

Rysujemy trasę pilnując po której stronie rzeki są punkty. Mamy kilka wątpliwości, szczególnie "piątka" jest nam nie po drodze, ale zobaczymy, najwyżej po drodze coś zmienimy.

Planujemy trasę © djk71


PK 2 Drzewo
Ruszamy truchtem. Widzimy ludzi biegnących jakby od PK9, ale przecież on jest po drugiej stronie rzeki. Albo rzeka jest węższa niż myślałem, albo jej nie zauważyli :-). Punkt zaliczony bez problemu.

PK 7 Barierka
Punkt w pobliżu. Wbiegamy na wiadukt kolejowy i chwilę przed nami chłopak z trasy rowerowej przelatuje przez kierownicę. Wygląda źle, ale podnosi się. Mówi, że jest ok, jest z rodziną więc zaliczamy punkt i biegniemy dalej.

PK 9 Grube drzewo
Na mapie mamy zaznaczoną dwunastkę, ale ścieżka obok rzeki wygląda obiecująco więc zmieniamy plany. Dobiegamy w okolice punktu i nie możemy znaleźć drzewa. Nie tylko my. Igor spogląda na mapę i zwraca uwagę, że jesteśmy za głęboko w lasku. Cofamy się i jest.

PK 12 Białe drzewo pośród czarnych
Chwila zawahania, czy to ścieżka, czy droga do gospodarstwa, ale jednak droga. Po chwili jest i punkt i zagadka o małpkach. Robimy zdjęcie i zostawiamy ją sobie na późnej.

Pierwsza zagadka © djk71

PK 5 Rozłożyste drzewo
Tu też zmiana planów, bo najpierw miała być ósemka, ale piątka wydaje się być bardziej po drodze. Dobry pomysł Igora. Punkt znaleziony  bez problemu.

PK 8 Drzewo
Zmieniamy brzeg rzeki za wcześnie i chwila zagubienia, ale szybka korekta i jest kolejny punkt. Zaczyna mi być ciepło.

PK 6 Drzewo dziura pod rurociągiem
Kolejny punkt łatwy do znalezienia i kolejna zagadka.

Kolejna zagadka © djk71

PK Z1 Tablica edukacyjna
Teraz dobiegamy do tablicy przy jak dobrze pamiętam plaży miejskiej. Kolejne zadanie przed nami.

Biedronczeki są w kropeczki © djk71

Trochę ciekawostek © djk71

PK 3 Rurociąg, 10 m na zachód od pieska i ludzika lego
Chciałem się rozebrać, bo mi ciepło, ale po wejściu na wał czuję wiatr i kolejny powiew zimna. Zostaję w kurtce. Zastanawiamy się gdzie przekroczyć rzekę, jeden z kolegów, z którym mijamy się na trasie wybiera skręt w prawo, my w lewo. Potem okaże się, że wybraliśmy lepiej. Igorowi się tak dobrze biegnie w terenie, że mija widoczny z daleka punkt. Wraca, podbijamy punkt i czas na kolejny.

PK 11 Rozłożyste drzewo
Obiegnięcie stawu wygląda w praktyce gorzej niż na mapie, ale dajemy radę. Co więcej wybiegnięcie z punktu też nie jest łatwe.

PK 10 Drzewo nad rzeką
W końcu udaje się trafić na właściwą drogę. Za torami mamy skręcić w prawo, tylko torów nie ma. Ale jest rzeka więc skręcamy. Po chwili mamy punkt. Przedostatni.

PK 4 Ścięte drzewo
Chwila wątpliwości którą ścieżką. Ja proponuję tą z mapy, choć ludzie są gdzie indziej. Ale nie wiemy czy mają rację. Chyba mieli, ale my też, tylko przebiegliśmy trochę dłuższą drogę. Kolejna zagadka.

I ostatnia zagadka © djk71

Meta
Przed nami ostatni odcinek więc pora rozwiązać zagadki. Nie mamy z tym większych problemów, jedynie prędkość kotów musimy sprawdzić w necie, ale jest to dozwolone. Okazuje się, że nie dla wszystkich zadania były tak proste.
Dobiegamy i okazuje się, że jesteśmy w pierwszej dziesiątce. Potem dowiadujemy się, że rzeczywiście :-) Nawet na pierwszym jej miejscu.

Mamy pierwsze miejsce :-) © djk71

Jesteśmy na podium © djk71

Witamy się ze zmarzniętą Anetką, jemy kiełbaski i czekamy na dekorację.

Zaraz potem trzeba wracać do domu.
Udane zawody. Wielkie dzięki dla organizatorów oraz wszystkich naszych rywali. I oczywiście dla Anetki za doping i zdjęcia.



Powrót do Jaworzna

Czwartek, 2 maja 2019 · Komentarze(2)
Kiedy trzy miesiące temu ukończyliśmy zawody Silesia Race w Jaworznie wiedziałem, że jeszcze tu wrócę. Nie wiedziałem kiedy i jak, ale byłem tego pewien. Niemniej jednak nie spodziewałem się, że samochodem, ale tak wyszło. Nie było pomysłu co dziś zrobić z sobą, tym bardziej, że mimo iż pierwszy raz wstałem ok. 3:30 to finalnie wybraliśmy się z domu chyba już po dwunastej. Bywa.

Ruszyliśmy i od początku wiedziałem, że mam ochotę pojechać tam gdzie nie będzie ludzi, lub będzie ich mało. Czy tak miało być w Jaworznie mieliśmy się przekonać na miejscu. Dojechaliśmy, zaparkowaliśmy i ruszyliśmy na spacer. Już na pierwszym rozwidleniu ścieżek wybraliśmy tę mniej uczęszczaną, czyli... niewłaściwą :-) Zupełnie nam to nie przeszkadzało. Szliśmy sobie na azymut. W końcu i tak dotarliśmy tam gdzie chcieliśmy. A w sumie nigdzie nam się nie spieszyło.

Kolorowo tu :) © djk71

W oddali kolejny zbiornik © djk71

Selfie z małżonką © djk71

Pochodziliśmy po okolicy. Powspominałem sobie zawody i... poczułem zmęczenie.

Stromo tu © djk71

To nie najdłuższe schody w tej okolicy © djk71

Czułem je już jak wyjeżdżaliśmy. Chyba trochę przegiąłem na siłowni w ostatnich dniach, a miał to być tydzień odpoczynku. Do tego na spacerze doszło słońce i brak picia. Super profesjonalne przygotowanie przed Wingsem. Brawo.

Oczywiście plany na jutro również wpisują się idealnie w plan treningowy do zawodów. Po prostu idealny zawodnik ze mnie....  :-)

Po spacerze całkiem niezły obiadek i jeszcze rundka po centrum miasta.

Ktoś mi zasłania widok na Rynek © djk71

Która godzina? © djk71

Na koniec jeszcze kilka km w sklepie, ale tego już tu nie doliczałem ;-)

W sumie wszystko mnie boli, nie mam sił... nie wiem jak to będzie jutro...