Wpisy archiwalne w kategorii

Samotnie

Dystans całkowity:21585.71 km (w terenie 5808.48 km; 26.91%)
Czas w ruchu:1576:37
Średnia prędkość:14.75 km/h
Maksymalna prędkość:175.00 km/h
Suma podjazdów:51821 m
Maks. tętno maksymalne:210 (115 %)
Maks. tętno średnie:186 (98 %)
Suma kalorii:418539 kcal
Liczba aktywności:1409
Średnio na aktywność:17.68 km i 1h 07m
Więcej statystyk

I po urlopie

Wtorek, 16 sierpnia 2016 · Komentarze(2)
18 dni wolnego za mną. Dawno nie miałem tak długiego urlopu. I chyba nigdy tak mało rowerowego. Trzy krótkie jazdy, trzy próby biegania. Za to trochę chodzenia, np. podziwiając lustrzany rower w Krakowie :-)

Lustrzane koła © djk71

I trochę czasu z rodziną. Nie narzekam, tylko dziwnie tak jakoś... Jak nie ja...

Dziś pierwszy dzień pracy i... skoro koniec urlopu to trzeba coś zrobić. Spróbujemy pobiegać. To znaczy ja spróbuję, bo dziś sam. Pierwsze trzy kilometry spoko. Potem wraca ból piszczeli. Trochę marszu i jeszcze jedna próba biegu. Udaje się dobiec do domu. Dziś tak nie boli jak ostatnio. Zobaczymy co będzie dalej.

Przed siebie - Toszek

Czwartek, 11 sierpnia 2016 · Komentarze(5)
Urlop wyjątkowo mało rowerowy. Dziś też kiedy się zaczynam zbierać zaczyna się chmurzyć. Na szczęście po chwili znów się przejaśnia. Postanawiam pojechać na Tadeuszu, pierwszy raz od dwóch miesięcy, od Stelvio. Od początku mocno, za mocno. Mam ochotę pojeździć z dwie godzinki więc muszę wyluzować zanim umrę. Postanawiam jechać do Wielowsi. Tam okazuje się, że droga na Pyskowice wciąż w remoncie. Trudno, pociągnę do Toszka.

Dziś bez zamku, brak czasu. Jedzie mi się fajnie, choć widać brak treningu.

I po żniwach © djk71

Dojeżdżam do domu zmęczony, ale zadowolony, że ruszyłem tyłek. No właśnie... tyłek... boli, ale dziwnie, lewa strona... czyżby coś nie tak z siodełkiem, albo ja tak krzywo siedziałem?

Z bólem piszczeli

Środa, 3 sierpnia 2016 · Komentarze(5)
Dziś samotnie i w planach krótko. Okazuje się krócej niż planowałem. Po niecałych 2 km zaczynam czuć piszczele. I to od razu dość mocno. Już kiedyś tak miałem i przerwałem bieganie. Teraz bym tego nie chciał. Pytanie skąd to się bierze? Boli tak, że przez chwilę nawet trudno mi iść. Muszę poczytać co za diabeł...

Krótko po okolicy

Wtorek, 26 lipca 2016 · Komentarze(0)
Krótka wieczorna rundka po okolicy. Niechcący wjeżdżam w złą uliczkę i mimo, że w planach był asfalt to przecież nie będę zawracał ;) Zmiana planów i terenowym odcinkiem Zabrzańskiego Szlaku Rowerowego :-(

Szlak to nie tylko oznaczenia © djk71

Niestety jest tu coraz gorzej. Wszystko zarośnięte. Pokrzywy parzą nie tylko ręce i nogi, ale momentami nawet twarz :(

Na zdjęciu wygląda lepiej niż w realu © djk71

Niestety rowerowa wizytówka Zabrza wciąż pozostawia wiele do życzenia.

Kadencja: 82

Śladami Tropiciela

Niedziela, 24 lipca 2016 · Komentarze(5)
Dziś w planach przejażdżka śladami ostatniego Tropiciela. Postanowiłem się przejechać trasą, którą powinniśmy pojechać, czyli... bez takich błędów jak ostatnio.

Z uwagi na ograniczony czas ruszam bezpośrednio spod MOSiR-u w Miasteczku. Początek trasy prosty, czyli nad Chechło. Dziś jest tu więcej ludzi niż ostatnio w nocy ;-)

Nad wodą © djk71

Kawałek dalej spotykam... Wojtka :-) Jak na Tropicielu :)
Zamieniamy kilka zdań i każdy rusza w swoją stronę.

Piaskownicę postanawiam odnaleźć od północy i udaje się, ale też nie obywa się bez prowadzenia roweru.

Piaskownica © djk71

Tym razem do ruin kopalni bez problemu, znaną drogą. Choć tego nie pamiętam.

Jezus przy drodze © djk71

Obowiązkowe zdjęcie kolorowej wody.

Lubię ten widok © djk71

I martwych drzew

Martwe drzewa © djk71

Dalej nowymi drogami, nie zawsze w pełni przejezdnymi.

Czasem łatwo nie jest © djk71

Odwiedzam Garbaty Mostek, mijam Zieloną i... zaczynam słabnąć...

Piaszczyste podejście dziś mnie dobija.

Po piachu pod górkę © djk71

Zaliczam punkt G i jadę dalej. Coraz ciężej mi się jedzie. Na zawodach za torami Dorota nie schodziła poniżej 30 km/h, ja mam dziś problem żeby jechać 15 km/h. Jest coraz gorzej.

Ostatni punkt był opisany jako wiata na terenie leśniczówki. Rzeczywiście jest tam wiata, ale punkt był przed bramą leśniczówki.

Tu był punkt © djk71

Końcówka to prawdziwa męczarnia. Z postojami. Nie wiem, czy tak mnie zmęczyło słońce, czy tempo, ale mam dość.

Na zawodach przejechaliśmy 87 km w prawie 8h, dziś wyszło mi 66 km w 3,5h. Trochę krócej i szybciej. Ale nie było takiej zabawy jak ostatnio :-)

Bike Orient, czyli Patriotyzm ważniejszy niż zabawa

Sobota, 25 czerwca 2016 · Komentarze(5)
Uczestnicy









Oświadczenie:

Dorosły człowiek powinien umieć podzielić swój czas na zabawę i na patriotyzm. I to właśnie dziś uczyniłem. Zjechałem z trasy zawodów po to, aby dopingować naszych zawodników w meczu ze Szwajcarami w 1/8 Mistrzostw Europy.



I tej wersji będę się trzymał choćbyście nie wiem co przeczytali poniżej :)

Wciąż po głowie mi chodzi, żeby wrócić do regularnych startów w zawodach na orientację i wciąż  nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Tym bardziej, że od 3 tygodni nawet na chwilę nie skalałem się żadną aktywnością fizyczną :-( Bike Orient jest jednak jedną z imprez typu "must be" :)

Wcześnie rano wyjeżdżamy z domu i około 8:30 meldujemy w ośrodku Centrum Taraska, które jest dziś bazą zawodów. Jest sporo czasu, aby przygotować rowery, przebrać się, zamienić kilka słów ze znajomymi. Jest gorąco. Bardzo. Zanim skończyłem zabawę z przygotowywaniem roweru byłem już cały mokry, a my być cieplej.

Trochę zaskakuje lokalna architektura...

A co to? © djk71

Zaczyna się odprawa, rozkładane przed nami są mapy, podawane ostatnie wskazówki i zaraz ruszamy.

Mapy już czekają © djk71

Dostaję mapę i... nie mam pojęcia jak wyznaczyć trasę. Żaden z wariantów nie wydaje mi się optymalny.

Jak wyznaczyć trasę © Xzibi Aries

Wybieram oczywiście trasę Giga, czy przede mną 8 godzin, 100km i 20 Punktów Kontrolnych do zaliczenia. Kończę kreślenie trasy i ruszam. Po wyjeździe na asfalt wyprzedza mnie samochód, zwalania i kobiety z auta krzyczą, że wszyscy pojechali w przeciwną stronę. To dobrze. Nie będzie tłoku, czyli będzie jak lubię.

PK 2 - Skarpa nad rzeką

Do punktu dojeżdżam prawie bez problemu.

Punkt na skarpie © djk71

PK 4 - Brzeg rzeki
Dojazd do kolejnego punktu zaznaczyłem na mapie od północno-wschodniej strony. Trochę dookoła ale pewniej i bez przechodzenia przez rzekę. Po drodze jednak wyprzedza mnie Łukasz i widzę, że będzie podchodził z drugiej strony. Jadę za nim, jak on da radę, to ja też 
I daję :)

Były miejsca gdzie było płyciej :-) © djk71

Plecak lekko zamoczyłem ;)

PK 20 - kamień

Teraz długi przelot na południe. Ciepło jak diabli. Myślałem, że spodenki wyschną w momencie, ale tak nie jest. Może to i dobrze, przynajmniej w tyłek mi chłodno.
Gorzej u góry. Nie włożyłem niczego pod kask żeby zupełnie nie zagotować i mam tego efekt. nie mam włosów więc pot nie ma gdzie się zatrzymać i leci prosto do oczu. Co chwilę muszę się zatrzymywać i przecierać oczy bo pieką jak diabli.

Przed punktem wyprzedza mnie Piotrek B. Nie dziwi mnie to, ale wydaje mi się, że nieco przestrzelił. Skręcam w ścieżkę między drzewami i po chwili jestem przy punkcie, zaraz za mną jest i Piotrek.

Jest i kamień © djk71

Z punktu to on jednak wyjeżdża pierwszy, a ja chcąc zrobić komuś miejsce ładuję się w krzaki i jakoś tak dziwnie wykręcam nogę, że łapie mnie skurcz. Na szczęście po chwili przechodzi. Mogę jechać dalej.

PK 19 - Brzeg starorzecza
Po drodze dogania mnie Bartek, nie widziałem go na starcie. Pozwalam mu jednak jechać swoim tempem, dla mnie za gorąco żeby się ścigać. Piachy zaczynają dawać w kość.

Piachów tu nie brakuje © djk71

Ciężko się jedzie. Dojeżdżam do pary zawodników, a po chwili dogania nas Grześ. Fajnie, ale zaczyna się to czego nie lubię, czyli przestaję pilnować mapy i zamiast jechać swoje kieruję się za grupą. Mam wrażenie, że jedziemy inaczej niż powinniśmy, ale jadę z nimi, tym bardziej, że po chwili dołącza Adam (jak się potem okaże dzisiejszy zwycięzca). W końcu trafiamy do punktu.

PK 1 - Skarpa na Pilicą (BUFET)
Następny punkt to bufet. Zanim tam dotrę przeżywam drogę przez piekło. Jest coraz goręcej. Najwyższa temperatura w słońcu jaką zauważyłem to 48 stopni (na zdjęciu trochę mniej, ale nie miałem siły żeby co chwilę pstrykać).

Jak w piekle © djk71

Nie da się jechać, nierówności zrzucają z roweru i każą go prowadzić. Na szczęście to nie tylko moje wrażenie. Grześ mnie dogania również pieszo.

Nie da się jechać © djk71

Byle do lasu. Ale tam nie jest lepiej. Niby miejscami cień, ale za to więcej piachów :-( Mam dość. Jadę, a licznik pokazuje prędkość 3,2 km/h !!! Nie mam siły. Siadam, odpoczywam ale mocy nie przybywa ;-( Byle do bufetu. W plątaninie ścieżek zamiast odbić na północ jadę na wschód. i finalnie do punktu docieram przez Dąbrówkę.

Bufet jak zawsze obfity ale słońce jest i tutaj. Wymarzony arbuz jest ciepły (ale i tak dobry). Woda lekko się gotuje (ale dobrze, że jest).
Nie spieszy mi się. Miałem nadzieję się wykąpać w Pilicy, ale skarpa okazuje się być skarpą ;-( Nikt mnie nie zmusi do zejścia, a w szczególności do późniejszego wspinania się :-(

Bufet na skarpie © djk71

Chwila rozmowy z Kaśką i Tomalosem, oni jadą dalej. Ja wiem, że to nie ma sensu. Zagotowałem się. Wracam do bazy. Po drodze jeszcze mógłbym zgarnąć jeden, czy dwa punkty ale nie biorę tego wcale pod uwagę. Chcę asfaltu i odpoczynku.

Meta
I to był dobry wybór. Nawet na asfalcie nie miałem sił by kręcić. Końcówka to była prawdziwa męczarnia. W końcu jednak docieram do bazy. Mam raptem 5 punktów, co jest połową dla trasy Mega. Gdzie tam Giga? Ale wiem, ze dobrze zrobiłem. Nie było sensu ryzykować zdrowia. Trudno, to nie był mój dzień.

Biorę prysznic. Idę na obiad. No cóż, ośrodek preferuje jedzenie wegetariańskie (a może wegańskie, nie znam się). Może i coś w tym jest ale to nie w moim stylu, najbardziej smakuje z tego kompot...

Ośrodek Centrum Taraska © djk71


Potem mecz. Fajnie, że udało się zorganizować pokaz (i co z tego, że bez głosu :-) ). Mieliśmy okazję w dość sporym gronie (patriotów ;) ) dopingować naszych piłkarzy. Przynajmniej tu odnieśliśmy sukces.

Oglądamy mecz © Paweł Banaszkiewicz


Po meczu kolejna moja porażka. Chciałem sobie kupić koszulkę rowerową BO i... zostały rozmiary dla dzieci (L i mniejsze) :-( Nie mam dziś szczęścia. Na metę dociera Amiga z Karoliną, potem Marzka. Wszyscy zmęczeni. Czekam, aż się ogarną, jeszcze tylko rozdanie nagród i czas wracać do domu. Nie chce mi się, boję się, że będzie to ciężka podróż, ale jakoś udaje się bez problemów dotrzeć do domu.

Fajnie było znów spotkać znajome twarze, porozmawiać (Jarek, Łukasz - sorry, że jednak nie udało się zostać dłużej i pogadać o Włoszech, ale byliśmy już zmęczeni i chcieliśmy do domu - jakby coś to kontakt na priv).

Organizacja jak zawsze super!
No dobra, żeby nie było za słodko: zabrakło lodu na bufecie, mięsa w obiedzie i koszulek w moim rozmiarze :)

GRAN FONDO STELVIO SANTINI 2016 - 2758m n.p.m. I did it!

Niedziela, 5 czerwca 2016 · Komentarze(30)
Passo dello Stelvio - 2758m n.p.m. (+/- 2-3m wg różnych źródeł) - królowa przełęczy, najwyższa przejezdna przełęcz w Aplach Wschodnich, kultowy podjazd szosowy... i dziesiątki innych opisów na jakie można trafić w sieci.

Zrobiłem to! © djk71

Podjazd, o którym jeszcze rok temu nie wiedziałem. Podjazd, o którym jeszcze niedawno wcale nie marzyłem. Podjazd, który od kilku tygodni spędzał mi sen z powiek. To dziś.

Od wczoraj zastanawianie się w co się ubrać, co zabrać ze sobą. Damian namawia mnie żeby zostawić plecak i pojechać jak najlżej. Waham się, jak to bez bukłaka, bez ciuchów. Sam nie wiem. Do tego problem, co na siebie włożyć. U góry ma być bardzo zimno. Może padać... Rano musimy wcześnie oddać worki z ciuchami na przebranie i ustawić się w sektorach. To oznacza, że trzeba będzie przed siódmą rano spędzić godzinę w oczekiwaniu na start i być może zmarznąć. Nie jest łatwo...

Rano pobudka 5:30, śniadanie, ubieranie się i w drogę. Jadę bez plecaka i bukłaka, na dwa bidony. Ubrany na krótko, ale z rękawkami i nogawkami, plus długa koszulka termiczna, którą planuję ściągnąć po starcie.

Ruszamy oddać torby z rzeczami na przebranie © djk71

Worki oddane, ustawiony w sektorze.

W sektorze © djk71

Przyglądam się innym zawodnikom. Hmmm, ich stroje to... wartość mojego roweru. Mój rower to wartość ich jednego koła. Waga mojego roweru to 150% wagi ich rowerów... O swojej wadze nie wspomnę. Co ja tu robię?

Krótkie rozmowy z innymi zawodnikami i godzina jakoś mija. Trasa długa i średnia startowały o 7:00, my startujemy o 7:40.

Zaraz start © djk71

Nie przywykłem do tego typu startów. Dużo nas, choć mniej niż w dłuższych kategoriach (w sumie jest 3110 startujących).

Pierwsze 40km prawie znam, bo miałem okazję już tu jeździć. Peleton szybko się rozciąga. Po 3km jednak prawie się zatrzymuje. Wypadek. Jeden z zawodników leży na środku drogi, nie potrafi się podnieść. Kilku innych pomaga mu i osłania żeby inni w niego nie wjechali. Jedziemy dalej. Kilka kilometrów dalej ktoś wraca do mety piechotą, jakaś większa awaria chyba. Przykre, ale trzeba skupić się już na sobie.

Peletonu już nie ma © djk71

Teraz głównie z górki. Zjeżdżamy do Sondalo na jakieś 850m żeby potem zacząć wspinaczkę na 2758m

Pierwszy podjazd już w miasteczku. Choć byłem tu 3 dni temu, to nie zauważyłem, że już tu można się spocić. Krótki ale stromy podjazd daje w kość. Zaczynam się bać, bo wcale łatwo nie jest. Na szczęście po chwili doganiam tych co mi uciekli (przynajmniej niektórych). Wystartowali ostro, ale szybko musieli zweryfikować swoje możliwości. To potwierdza moje założenia. Jechać swoje. Zresztą nie przyjechałem tu się ścigać tylko podjechać. Taki jest główny cel.

Tu po raz pierwszy zauważam to o czym wcześniej czytałem. Człowiek zamiast swojego, słyszy głównie oddechy rywali.

Pogoda świetna © djk71

Zawracamy do Bormio. Po drodze jeden 10% podjazd, który pokonał mnie w pierwszym dniu pobytu tutaj. Kilka dni później udało się go pokonać więc wiem, że dziś też to zrobię. Przed podjazdem jedziemy małym grupkami lub solo, na podjeździe robi się mały tłum. Chwila prawdy :-)

Pierwszy bufet © djk71

W Bormio bufet. Jestem w szoku.

Rowety wiszą © djk71

Słyszałem, że ma być wypas, ale jestem pod wrażeniem. Rowery wieszane na stojakach, bidony napełniane wodą lub izotonikiem (całkiem fajnym). Do tego pełne stoły: woda, cola, izo, sprite, bułki z nutellą, salami, szynką, kilka rodzajów ciasta, truskawki, morele, pomarańcze, banany i jeszcze chyba inne rzeczy, których nie ogarnąłem... Szok.

Bufet wypas © djk71

W tle muzyka... właśnie leci AC/DC - TNT!!! O dziwo nikt się nie spieszy. Siadam na rower i niepewnie ruszam. Może trzeba na jakiś sygnał? Jadę. Przejeżdżam przez uliczki starego miasta i oklaski dodają otuchy. Przede mną 21,5km ciągłej wspinaczki.

Piękne góry © djk71

Jadę. Łatwo nie jest, ale spokojnie pnę się w górę. Ci co mieli mi uciec już uciekli, Ci z dłuższych dystansów jeszcze tu nie dojechali. Pojedyncze przetasowania, choć niestety więcej mnie wyprzedza, niż ja innych. Ale nie daję się sprowokować. Jadę swoje.

Góry, zakręty, podjazdy © djk71


W głowie jednak tkwi inny cel. Czy uda mi się przyjechać przed Damianem? On jedzie co prawda na średniej trasie, ale przecież noga mu nieźle podaje. Na razie się go nie spodziewam, ale wiem, że z każdym kolejnym kilometrem będzie się coraz bardziej zbliżał.

Widoki piękne. Pogoda idealna, temperatura sięga nawet 16 stopni. Po drodze sporo osób walczy z awariami.

Na zakrętach tabliczki © djk71

Zakręty oznaczone są malejącymi numerami.

Jeden z numerów na zakrętach © djk71

Niestety szybko okazuje się, że nie każde miejsce, które uważamy za zakręt ma swój numerek. Więc raz co 100-200m numer się zmniejsza, a potem długo, długo nic... Nie pomaga to...


Są i tunele. W niektórych mocno kapie na głowę :-)

Wjazd do tunelu © djk71

W pewnym momencie mijam napis na asfalcie 14%. Dziwne, bo jakby tego nie czuję. Jest ostro, ale bez przesady.

Zmęczenie, tempo 5-8 km/h. Momentami jadę na stojąco, by po chwili usiąść i zapomnieć zmienić przełożenie na lżejsze. Dopiero po chwili, zupełnym przypadkiem okazuje się, że to nie jest 1/1, czyli jest rezerwa. Pomaga :-)

Zakręty są ostre © djk71

W oddali widać serpentyny © djk71

Serpentyny robią wrażenie. Cały czas jadę. Była przerwa na banana i złapanie oddechu ale jadę. Nie ma prowadzenia, choć zakładałem, że tak być może.

Po chwili widać serpentyny z góry ;-) © djk71

I jeszcze serpentyny © djk71



I jeszcze serpentyny © djk71

Nagle zaczyna się robić chłodno. Temperatura spada do 10 stopni i zaczyna padać deszcz. Zakładam wiatrówkę. trochę pomaga. Na szczęście po 1-1,5km deszcz mija.

W oddali bufet © djk71

Przede mną bufet. Oferta podobna. Teraz potrzebuję Coli i ciasta ;-)
Świetnym pomysłem są tzw. green areas, gdzie można wyrzucić śmieci. Działają. Śmieci, które widziałem poza tymi strefami to... odpadające z koszulek naklejone numerki. Cóż słaby klej był... Czyżby wyzwanie dla ETISOFT-u?

Green area © djk71

Stąd wydaje się, że jest płasko, ale to tylko złudzenie. Cały czas jest podjazd, choć nieco łagodniejszy. Coraz chłodniej.

Wysoko więc jest śnieg © djk71

Coraz więcej śniegu. To już ostatnie 3-4km, czyli pewnie jakieś 45 minut. Pisałem, że głównym celem było dotarcie na szczyt. Teraz już wiem, że chcę to w całości zrobić pedałując (bez wprowadzania). Wierzę, że dam radę. Zakładałem, że będę chciał się zmieścić w 6 godzinach. Teraz realne (choć na styk) wydaje się być 5 godzin. Motywacji dodaje świadomość, że w każdej chwili gdzieś w dole mogę zobaczyć brata. Jeśli tak będzie to pewnie mnie dojdzie - jeszcze sporo do mety. Walczę. Nie pomaga to, że coraz więcej osób prowadzi. Diabeł w głowie mówi... Ty też byś mógł....

Coraz więcej śniegu © djk71

Nie słucham go. Jadę. Coraz bardziej biało... I to nie tylko z powodu śniegu...

Coraz mniej widać © djk71

Do mety 1,5km. Tak blisko, a tak daleko. 1km, 900m, 800m... na drodze trwa odliczenie. Im bliżej tym bardziej mam wrażenie, że meta wcale się nie przybliża. W końcu jest 200m. Już słychać hałas u góry. Staję na pedałach i daję z sienie wszystko. 100m. Zrobię to... zrobię... Już na pewno.

"You did it!" słyszę od kibiców/organizatorów stojących tuż przed metą. I w końcu jest meta. Z głośników słyszę: DARIUSZ KAWECKI -  POLAND!!! Yes, yes, yes. Czas 4:59:18, czyli poniżej 5h. Nie ma się czym chwalić, bo najlepszy potrzebował połowę tego czasu, ale dla mnie to sukces.
Odbieram gratulacje, czapeczkę Finishera i... nie wiem co ze sobą zrobić....

Już za metą © djk71

Z jednej strony cieszę się, że to już, z drugiej... i co? to już koniec? Nie mam sił, ale chcę się bawić, walczyć jeszcze... Czuję jakiś niedosyt. Chcę jechać dalej!!!

Pamiątkowe zdjęcie © djk71

Pamiątkowe zdjęcie i ruszam do strefy gdzie mogę się przebrać... Zanim przypominam sobie swój numerek już ktoś woła: Darius... i daje mi worek. Obsługa jest niesamowita.

Worki z rzeczami © djk71

Organizacja świetna. Przebieram się.

Można się napić, zjeść i przebrać © djk71

Piję ciepłą herbatkę i zbieram się do zjazdu.

Dociera Damian, czyli "wygrałem" z nim. Oczywiście żart, on jechał jednak dłuższą trasę. Brakuje mu oddechu. Rzeczywiście na tej wysokości oddycha się trochę inaczej.

Jeszcze jedno zdjęcie i zjeżdżam. Dobrze, że jest sucho, ale i tak boję się rozpędzać, bo setki osób wciąż jeszcze podjeżdżają. Męczą się jak ja jeszcze niedawno.

Ja już zjeżdżam © djk71

Wielu jeszcze w drugą stronę © djk71

Szczęśliwy i zadowolony podziwiam raz jeszcze widoki. Świetnie, że pogoda dopisała.

Jest pięknie © djk71

Chciałoby się tu zostać © djk71

A inni wciąż jadą...

A oni wciąż jadą © djk71

Na dole oddaję chipa, i idę na pasta party. Wypas równie wielki jak na bufetach. Nawet mogę sobie wybrać jakie chcę do obiadu piwo... Szok.

Po chwili dojeżdża Damian i przy obiedzie mamy w końcu czas na pierwsze komentarze, wrażenia...

Szkoda, że to już koniec. Koniec przygody... albo początek nowej... Przecież za rok... ;)

Jestem szczęśliwy. Bardzo.

I did it!!!

P.S. 1. Sorry za przydługi wpis i liczbę zdjęć, ale chciałem opowiedzieć i pokazać wszystko co tam przeżyłem. Teraz to przeczytałem i... już wiem, że się nie da... To trzeba przeżyć samemu. To trzeba samemu zobaczyć. Tam trzeba po prostu być.

P.S. 2. I DID IT !!!



Zimno, czy gorączka?

Wtorek, 31 maja 2016 · Komentarze(5)
Po wczorajszym paskudnym, zimnym i mokrym dniu, dziś... prognozy są nieco lepsze, ale tylko nieco... Znów deszcze i burze.
Mimo to decydujemy się pojechać do Livigno. Łatwo nie będzie. Sporo w górę. Wbrew złemu samopoczuciu, wbrew temu, że kaszlę jak stary gruźlik, jadę.

Wyjeżdżam z miasta z Damianem, po czym on rusza swoim tempem. Mimo, że ubrany jestem cieplej niż w poprzednie dni, jest mi zimno. Kawałek za Bormio zatrzymuję się i zakładam rękawki. Niestety niewiele to pomaga.

Chmury nisko © djk71

Chwilę później zatrzymuje się i zakładam wiatrówkę. O ile zwykle jest różnica to dziś dalej mną telepie... Czyżbym jednak miał gorączkę? Nie wiem. Zaczyna padać. W sumie nie mocno, ale wystarczająco żebym zawrócił. Jeśli teraz jest mi zimno, to co będzie jak będę mokry. Nie ma to sensu.

I wszędzie na wzgórzach kościoły © djk71

No to pojeździłem... :(
Wściekły wracam do pokoju. Ciepły prysznic niewiele pomaga. Jestem zły. Do tego lista nieodebranych telefonów... Nie chce mi się oddzwaniać... Nie teraz. Właściwie nie powinienem wcale... Mam urlop... Mam mieć... Nie, nie dzwonię, idę do łóżka... Tego tylko potrzebuję...

Może jednak trzeba było w pracy zostać... Przynajmniej bym się tak nie wściekał... Chyba...

Passo di Gavia, czyli porażka i rekord

Sobota, 28 maja 2016 · Komentarze(10)
Wczorajszy dzień dał mi nieźle w kość. Od 2:30 regularnie się budziłem. Tak reaguję na zmęczenie. Dziś w planach dystans co prawda o połowę krótszy, ale za to podjazd zacny. Chcemy (?) podjechać na Passo di Gavia (2621 m n.p.m). Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale jadę. Wyjazd z miasta i decydujemy się na samotną jazdę. Wiadomo, że brat pojedzie znacznie szybciej. Ja jadę swoim tempem. W planach tylko ok. 28 km w jedną stronę i 1458m podjazdu. Zobaczymy.

Początek w miarę łagodny.

Łagodnie przez miasteczko © djk71

Kiedy jednak człowiek odwraca się za siebie widać, że pnie się w górę.

Z tyłu jednak widać, że podjeżdżam © djk71

Wczoraj narzekaliśmy na wiatr, dziś narzekam, że go nie ma. Leje się ze mnie bardziej niż na spinningu. Postój obok kapliczki.

Postój obok kapliczki © djk71

Po chwili przejazd przez gallerię :-) Na szczęście nie handlową.

Galleria © djk71

Robię kolejne postoje. Średnio co 1-2km. Nie jest łatwo.

Podziwam motylka © djk71

Widoki zachęcają jednak do jazdy.

Chce się jechać © djk71

Pobijam rekord wysokości, na którą wjechałem rowerem. Dotychczas najwyżej byłem na Śnieżce.

Tak wysoko jeszcze nie byłem © djk71

Zakręty robią wrażenie, szczególnie kiedy pomyślę że trzeba będzie tędy zjeżdżać.

Zakręty robią wrażenie © djk71

Jest coraz trudniej, a za mną dopiero 17km.

Nie wolno, a jak już to z ograniczeniami © djk71

Teraz zatrzymuję się co jakieś 500m. Nie wróży to dobrze.

Coraz wyżej © djk71

Po 19km spotykam Damiana, który już wraca. mimo to postanawiam jechać dalej. Udaje się 200m. Postój. Zakładam rękawki. Jem batona. Ruszam dalej. Kolejne 100m i znów staję. To nie ma sensu. Przede mną jeszcze jakieś 8km w tym tempie i z tyloma przerwami nie dam rady. Brak kondycji, wczorajsze zmęczenie, wysokość... decyduję się zawrócić. Żal, że nie dojechałem do celu, ale i tak jest rekord wysokości - 2132m n.p.m. Dotychczas rekordowa była Śnieżka

Dalej nie podjadę © djk71

Zakładam kurtkę i.. czas na zjazd.
Wcale nie jest łatwiej. Wąska droga, mnóstwo zakrętów, spore nachylenie. To wszystko oznacza, że mam dłonie zaciśnięte na klamkach. Mocno. Za mocno, aż mi drętwieją. Na szczęście od miasteczka jest lepiej. Droga szersza i już nie ma takich zakrętów.

Powrót do Bormio © djk71

Po drodze można znów uzupełnić wodę. Dziś nie mam takiej potrzeby.

Dla spragnionych © djk71


Nic dziwnego, że tu tylu rowerzystów i motocyklistów. Każdy hotel reklamuje się jako "for bikers". Jeśli chodzi o rowery to tu rosną nawet na drzewach :-)

Rowery rosną na drzewach © djk71


Wracam zmęczony. O wiele bardziej niż wczoraj. O dziwo pomimo tego, że nie wjechałem na przełęcz to zadowolony. Ale zmęczony. Bardzo.



Kosmetyka

Sobota, 7 maja 2016 · Komentarze(2)
Nie, nie wybrałem się  do kosmetyczki. Zostały nam jeszcze do poprawy małe odcinki weekendowej wycieczki. I pojechałem je sprawdzić i ew. skorygować. Na szczęście nie trzeba już wiele poprawiać. Wszystko jest tak jak chcieliśmy. No może w regulaminie imprezy trzeba będzie dodać kilka zakazów, które wypatrzyłem na trasie.


Zakazy, zakazy © djk71

Dla spragnionych wrażeń i rywalizacji zarezerwowałem tor motocrossowy.

Tor motocrossowy © djk71

Dla strudzonych restaurację na rogu.

Knajpka na rogu © djk71

A dla tych, którym będzie zbyt ciepło znalazłem miejsce do kąpieli :-)


Pojezierze Palowickie © djk71

Dla pracoholików w planach były jeszcze prace w polu, ale PGR okazał się być nieczynny więc ten punkt programu ominiemy.

Dawny PGR? © djk71

A tu klimat trochę jak w Biskupicach. Trochę ładnie, trochę strasznie. Też nie pojedziemy tędy. Nie tym razem. Przecież było napisane, że broni nie można zabierać, a bez trochę strach...

Lubię taką zabudowę © djk71

Ogólnie przejażdżka bez dłuższych postojów, niestety czas był dość mocno ograniczony, ale w pełni udana. Cel zrealizowany, do tego piękna pogoda, oby tak było w przyszły weekend.