Mimo, że wstałem wcześnie to jakoś długo się zbierałem. W efekcie krótko i więcej zabaw niż pływania. Żeby było pozytywnie to... ważne, że poszedłem. Tylko czemu mi co jakiś czas lewe ucho zatyka?
Jako, że dostaję sygnały, że marudzę na blogu to dziś będzie inaczej. Poszukam pozytywów. Pominę milczeniem wczorajszy wieczór i kolejny kop w tyłek. Nie wspomnę o tym, że znów nie spałem tak jak planowałem, bo coś tam... Nie wyliczę ile rzeczy rano mnie zdenerwowało. Co więcej nie będę się smucił, że na basenie byłem zbyt krótko i że woda z basenu wciąż mi nie smakuje... Będzie pozytywnie. Więc do dzieła!
Rano po pływaniu był pozytywny wpis więc czas na kolejny.
Wieczorkiem bieg, a właściwie truchcik. O dziwo tym razem tylko z jedną przerwą na marsz. Pod koniec nawet kusiło żeby biec dalej, ale rozsądek kazał wrócić do domu. Puls wciąż wysoki.
Kusi mnie żeby wystartować w rajdzie przygodowym na Silesia Race w październiku. Niestety start jest parami, a koleżanka, z którą miałem startować musiała odpuścić :-( Gdyby ktoś chciał dołączyć (bez parcia na wynik) to proszę o kontakt :-)
Dziś basen przed pracą. Co prawda trochę później niż chciałem, a więc i krócej, ale ważne, że się udało. Stosunkowo niewiele ludzi, choć o tej porze już są szkółki. Dalej bez dużych postępów, ale są chwile, że czuję się swobodniej. Nie znaczy to wciąż, że zupełnie swobodnie ;-)
Dobrze by było wrócić do porannych treningów. Zdecydowanie łatwiejsze w realizacji, mniej przeszkód się pojawia. O ile oczywiście wstanie się wcześnie ;-)
Dzisiejszy bieg (?) jak na basenie... co chwilę brak powietrza. Ale też nic dziwnego. Co chwilę puls skakał do ponad 190. I jak tu biegać? Na 5 kilometrach 10 przerw na maszerowanie! Chociaż patrząc na wynik całości to metoda Gallowaya działa doskonale :-) Nie żebym planował tak biec, po prostu kiedy nie mogłem - przestawałem. Na razie nie ma planów. Ani startowych, ani treningowych. Po prostu cieszę się jak uda się coś zrobić. Plany od prawie dwóch lat są jak bańki mydlane, niektóre uda się złapać, ale większość zbyt szybko pęka, znika... Albo jak piana w wannie. Pojawia się, jest wielka i za chwilę nie ma po niej śladu.
Tak i moje plany. Szczególnie w weekendy. Od jakiegoś czasu ich nie cierpię. To zwykle dni kiedy nic się nie udaje. Kiedy widzę jak kolejne dni życia mijają bez sensu. Jak tracę kolejne minuty, godziny bez żadnego sensu i powodu... Nie cierpię weekendów.
Korzystając z chwili przerwy wizyta na basenie. Trochę ćwiczeń. Wciąż mi nie smakuje ta woda... Próby pływania, momentami pozytywne (nawet mały komplement mi się dostał), ale przy próbach nabierania powietrza porażka i przestaję myśleć o tym, o czym powinienem. Trudno, jeszcze tam wrócę :-)
Na KoRNO okazało się, że opona do tyłu niestety jest trochę zbyt szeroka. Jutro zapowiada się rowerowy dzień więc trzeba coś z tym zrobić. Mała korekta i chyba jednak zadziała. Jazda testowa i jednak nie. Trzeba zmienić oponę. Dobrze, że jest na co. Tyle, że chciałem pójść wcześnie spać bo trzeba wstać przed wschodem słońca.
W sumie kładę się spać znacznie później niż planowałem, ale na szczęście wszystko gotowe na rano.
Prawie wszystko... Bo śpię ledwie godzinę i zostaję obudzony... Po chwili już wiem... ze spania nici... Skoro nie będzie spania, nie będzie jutro kręcenia. Jestem jednak stary. Kiedyś by mi to nie przeszkadzało. Co z tego, że bez snu, że w podłym nastroju, że w upale. Kiedyś po prostu bym pojechał. Dziś już nie... Czy to brak odwagi, czy po prostu zdrowy rozsądek? Tak, czy inaczej szkoda, bo zapowiadała się fajna wycieczka w świetnym towarzystwie.
A tak zostanie walka z własnymi myślami, z... właśnie... chyba nawet na walkę mnie nie stać... Szlag by to trafił... Są rzeczy, z którymi nie potrafię sobie poradzić...
Palec już zdrowy więc znów na basen. tym razem w towarzystwie Igorka. Na miejscu miło spotkać kilku znajomych :-)
Kolejna walka z wodą, a może raczej z powietrzem. Jak stoję to nie ma problemu z wydychaniem powietrza pod wodą. Jak płynę to przez chwilę jest ok, a potem jest walka o nabranie powietrza (bez wody) a potem następuje gwałtowne pozbycie się go pod wodą i kolejna walka... Chyba nie tak ma to wyglądać, tym bardziej, że po chwili nie potrafię złapać oddechu i muszę odpocząć.
Do tego zegarek jest mało inteligentny, bo wymaga żeby ruszać rękoma, inaczej nie liczy długości. Przy pływaniu z deską. albo na plecach bez ruszania rękoma pokazuje dystans równy zero :-( No dobra, za dużo bym chciał :-)
Po wczorajszym nieudanym basenie dziś jest szansa na nieudane bieganie. Próbowałem się nie obudzić, ale żona nie dała za wygraną. Mam biegać żebym nie był marudny :-)
Chłodno. Ubieram więc bieliznę pod koszulkę i w drogę. Początek spoko, potem przy każdym nawet najmniejszym wzniesieniu problem. Czyli jak na rowerze. Wirtualny partner jednak motywuje i pilnuje żebym się nie obijał. :-) Jak żona :)
Toż to nawet trudno wymówić. Jutro mój debiut w tej formule zawodów. Zwykle wytyczenie trasy nie jest proste, co będzie jutro - strach myśleć. Zobaczymy :-) Pewnie zabawa, bo na rywalizację nie ma co liczyć jak się nic nie robi...
Dziś tylko krótka przejażdżka po domowym serwisie. Rower nie ruszany od Łeby. W sumie działa, tylko koło za słabo dokręciłem.
I mała zagadka? Na zdjęciu fragment prezentu jaki dostałem niedawno od mojej małżonki :-) Co to?