Wpisy archiwalne w kategorii

śląskie

Dystans całkowity:38153.24 km (w terenie 9220.57 km; 24.17%)
Czas w ruchu:2684:30
Średnia prędkość:15.15 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:68571 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:553057 kcal
Liczba aktywności:1921
Średnio na aktywność:22.79 km i 1h 23m
Więcej statystyk

Śpiewająco

Poniedziałek, 11 lutego 2008 · Komentarze(24)
Śpiewająco

Obawiałem się, że po wczorajszych ekscesach dziś nie będę wiedział co mnie bardziej boli. Rano szok. Czuję trochę kolana i nic więcej. Schodzę po schodach i o dziwo wcale nie jest tak źle. Wracając z pracy już po głowie chodzi mi, choć krótka przejażdżka.

Po późnym obiadku dylemat: czyścić rower czy chwilę pojeździć. Rozwiązanie przychodzi samo, kolega po lekturze moich wpisów zawziął się i zaggaduje: "mała rundka?” i... życie stało się prostsze. On rozpoczyna sezon, a ja nie mam wątpliwości. Zrzucam z roweru szufelkę błota, na więcej nie ma czasu. Niestety nie wiele to pomaga. Łukasz spoglądając na rower i pompkę rzuca tylko: "Przyspawana?"

Ruszamy do Gliwic. Po ciemku, szosą, jedynie na krótko skracamy sobie drogę w terenie. Rokitnica, Grzybowice, Czekanów, Szałsza, Żerniki. Tu przez las i lądujemy na Toszeckiej w Gliwicach. Dość szybko, ale Łukasz narzucił przyzwoite tempo (jak na moje możliwości i kilogramy). Krótkie spotkanie na stacji z kolegą Łukasza i w drogę. Dla odmiany w stronę Łabęd i Czechowic, bo... bliżej (jak się potem okazuje nie jest to prawda). Kilka podjazdów i zjeżdżamy na Przezchlebie, Ziemięcice, krótki postój w Świętoszowicach i przez Grzybowice, Rokitnicę powrót do domu.

Bez przygód poza... śpiewem. Przerażający śpiew łańcucha. Już wczoraj miałem wrażenie, że coś piszczy ale to co dziś wyprawiał to był prawdziwy recital. Pora na porządne czyszczenie i smarowanie, bo się obrazi na mnie.

Cieszę, że nie padłem po wczorajszym dniu i że wciąż mogę (i chcę) patrzeć na rower :-)

Setka w terenie

Niedziela, 10 lutego 2008 · Komentarze(14)
Setka w terenie

Pierwsza setka w lutym, pierwsza setka w tym roku, pierwsza setka w moim życiu.
I skłamałem. Nie do końca w terenie. Zgubiłem się w liczeniu i nie wiem ile przejechaliśmy w terenie. Myślę, że mogło być około 40-50 km, wpisałem 45 ale po powrocie wyglądałem i czułem się jakby cały dystans był w terenie. Ale od początku.

Skorzystałem z zaproszenia Janka i wybrałem się z nim i jego znajomymi na przejażdżkę. 9:30 na dworze dziwny ziąb ruszam do Zabrza, a potem na miejsce zbiórki pod kopalnią Makoszowy (obecnie Sośnica Makoszowy). Przyjeżdżam trochę wcześniej więc jadę zobaczyć co słychać w budynku gdzie niegdyś była szkoła, w której pracowałem. Nie potrafię jej odnaleźć, czyżby zburzyli? Wracam i…. jest - tylko nie ma bramy wjazdowej, już wiem, przebudowali drogę i zbudowali wiadukt nad autostradą A4 i obecnie droga jest na wysokości dachu byłej szkoły. Dlatego jej nie zauważyłem. Wracam na miejsce zbiórki. Po chwili przyjeżdża Janek i pozostali bikerzy. Ruszamy w ósemkę, ale po chwili dołącza do nas jeszcze dwójka. Silna ekipa. Jedziemy do ruin zamku w Chudowie.



Następnym razem więcej zdjęć, w grupie jednak zdjęcia się robi ciężko.

Krótki postój, oceniamy postępy w budowie restauracji stawianej na miejscu dawnej restauracji browaru. Ciekawe kiedy skończą, browaru pewnie nie będzie.



Ruszamy dalej do Orzesza. Od tej pory przestaję rejestrować gdzie i którędy jedziemy, na szczęście trzymamy się razem. Jeszcze. Jeszcze, bo kawałek dalej po przebrnięciu przez niezłe błotko dowiadujemy się, że jeden z kolegów ma awarię, prawdopodobnie zgiął hak przerzutki. Jednocześnie dwóch kolegów zawraca, bo musi wcześniej być w domu. Pechowiec radzi sobie z awarią i rusza za nami. Walczymy z błotem by dotrzeć do Orzesza, padają podziękowania dla Janka za trasę :-). Jak się później okazuje nie pierwsze tego dnia. Docieram do Orzesza gdzie czeka na nas (niestety w samochodzie) Slavo i Dominiol. Dziwny opłotkami prowadzą nas do knajpy i tak traci się ciągnący za nami pechowiec (na szczęście ponoć, to była jego decyzja).
Chwila przerwy na dyskusje o czerwcowym wyjeździe do Austrii.
Żegamy gospodarzy i ruszamy dalej do… Paprocan. Niestety znów wędrówki bo błocie (oj Janek!). Chwila przerwy w Gostyniu (chyba) przy pomniku poświęconemu żołnierzom, którzy walczyli tu i polegli w pierwszych dniach września 1939 i dalej w drogę.



W okolicy Paprocan mnóstwo ścieżek rowerowych. W lecie muszą tu być tłumy, bo dziś też nie było pusto.
Chwila przerwy na zdjęcia i wracamy, bo w planach był i tak wcześniejszy postój.



Szybka decyzja i jedziemy na skróty…. przez las i oczywiście błoto. Jako, że to skrót to będziemy później w domu.
Oj, zaczynam czuć zmęczenie. No cóż, takiego dystansu jeszcze nie jechałem. Postój w knajpce, wbrew zasadom szybkie piwko i w drogę. Przez las oczywiście :-) Na 85km dopada mnie kryzys. Zatrzymuję się ale po chwili ruszam dalej i… asfalt :-). Mikołów, piękny rynek ale zamiast aparatu fotograficznego wyciągam telefon żeby powiadomić żonę, że jeszcze sporo przede mną. Jestem już tak zmęczony, że nie chce mi się robić zdjęć. Dalej asfalt :-). Jest lepiej. Przez chwilę :( Janek (no bo kto inny) proponuje skrót. Którędy? Sami zgadnijcie :-) W tym momencie odłącza się od nas parka, bo koleżanka ma już dość lasu. Ja dalej walczę, ciężko. Do tego przerzutki znów zaczynają szaleć momentami i coś skrzypi.
Jedziemy przez las, potem chyba jakieś hałdy i… podjazd. Odpadam. Wprowadzam rower na górę. Na szczęście czekają na mnie. Dzięki Panowie za cierpliwość. Jeszcze ponoć kawałek i… znikają mi z oczu. O, żesz… jaki zjazd ze skarpy. Jest mi wszystko jedno. Bez przygód jestem na dole i…. asfalt!!!
Już blisko, przecinamy autostradę i lądujemy w Zabrzu Kończycach. Żegnamy się z częścią i resztką sił jadę z dwoma kolegami dalej. Po chwili oni również odbijają do domu a ja ruszam samotnie. W centrum postój. McDrive – kanapka i cola. Muszę bo padam. Po konsumpcji, resztkami sił docieram do domu.
118,55 km.

Padnięty, ale szczęśliwy. Janek pokazał mi gdzie jest moje miejsce i ile jeszcze mam do zrobienia. I dobrze. Ciekawe jak będę się czuł jutro.

Dziękuję za wsparcie jednemu z kolegów, który podtrzymywał mnie na duchu i dopingował. Dziękuję wszystkim za towarzystwo i cierpliwość dla nowicjusza.

Dziękuję też za pokaz upadków z SPD ;-) Dobrze, że nikomu się nic nie stało.

Fajnie było ;-)

TRASA:
Makoszowy-Paniówki-Chudów-Ornontowice-Jaśkowice-Orzesze-Gostyń-Paprocany-Żwaków-Wilkowyje-Mikołów-Śmiłowice-Halemba-Makoszowy

Zabrzańskie klimaty

Sobota, 9 lutego 2008 · Komentarze(11)
Zabrzańskie klimaty

Po krótkiej przerwie spowodowanej przeglądem roweru w serwisie, a potem walką z hamulcami dziś znów na rowerek. Niestety na krótko. Więc w ramach testowania roweru rundka po Zabrzu.

Najpierw przez Rokitnicę do Biskupic. Jakaś spacerowa uliczka osłonięta drzewami po lewej. Skręcam. Ciekawe dokąd prowadzi i skąd się tu wzięła. Wow. Po lewej zbiornik wodny pełen ptactwa i - jak można przeczytać na postawionych tablicach - ryb. Tych drugich jednak nie widać, za to pierwszych mnóstwo.



Kaczki, na przemian biegające po cienkim lodzie i pływające tam gdzie ich starsi bracia wyrąbali przeręble.



Ogólnie witają mnie z otwartymi ramionami (skrzydłami).



Nagle szok... dwie kaczki, ale nie, spoko, na szczęście nie bliźniaczki :-)



Dobra, w drogę.
Włóczę się trochę po Biskupicach, nie przepadam za tymi okolicami (nie jest tam najbezpieczniej) ale dziś mi się podoba. Ciekawa zabudowa, ciekawe zakamarki ale na zdjęcia przyjadę innym razem.

Dalej do centrum, niespodziewanie nowy rekord prędkości 47,65 km/h
I po chwili Centrum Handlowe Platan. Jeszcze nie tak dawno była tu Huta Zabrze. Dziś wielu budynków już nie ma. Szczerze mówiąc myślałem, że huta zupełnie przestała działać, ale reklama, która jakiś czas temu pojawiła się na jednym z budynków wzbudziła we mnie pewne wątpliwości, czy na pewno huta już nie działa.



Kawałek dalej wieża ciśnień. Schowana, wiele osób nawet nie wie, że ona istnieje. O ile dobrze doczytałem to jedna z najstarszych w naszym województwie. Zniszczona, mam nadzieję, że nie podzieli losu innej, którą ze względu na stan techniczny trzeba było rok, czy dwa lata temu zburzyć.





Jeszcze szybkie zdjęcie hasła pozostałego z poprzedniej epoki - jak zauważyła kiedyś kuzynka - z błędem ortograficznym.



Pełne podziwu spojrzenie na innego rowerzystę (z kulami na plecach ale na rowerze)



Mija mnie ochroniarz. Teren nie jest ogrodzony, oznaczony więc pstrykam sobie dalej. Widzę, że spogląda na mnie z ciekawością, chyba mu się to nie podoba, ale nie bardzo wie co robić.
Chowam aparat i jadę dalej jakąś dziwną drogą prowadzącą w głąb terenów byłej huty.

Po drodze głaz z datą sprzed 101 lat – nie ma pojęcia co może upamiętniać.



Dojeżdżam do ogrodzenia, gdzie z daleka wychodzi kolejny ochroniarz. Sympatyczny, dużo starszy od tego wcześniejszego. Ucinamy sobie pogawędkę o życiu, Zabrzu, hucie. Okazuje się, że huta ma się całkiem nieźle w prywatnych rękach i działa. W ograniczonym zakresie, ale funkcjonuje. Nie do końca była w stanie wyjaśnić mi status terenu, na którym jestem, bo nie jest ogrodzony, nie ma żadnych znaków ale oni go pilnują – dyrekcja kazała. Żegnam się i mało nie rozjeżdżam ochroniarza, którego spotkałem wcześniej. Chce wiedzieć co tu robię i informuje mnie (z jakimś takim strachem – nie wiem czy boi się mnie, czy swoich zleceniodawców), że tu nie można… Wyjaśniam mu, że dopóki nie będzie tu ogrodzenia bądź znaków to może… mnie dalej informować… ;-)

Późno, wracam do domu, po drodze jeszcze krótki postój przed Rokitnicą. Zza szprych widać wiosnę :)



Ech, ale sympatycznie mi się jeździło, mimo, że na miejscu, że króko, ale po prostu fajnie. Zobaczymy jak będzie jutro :-)

Myjnia

Wtorek, 5 lutego 2008 · Komentarze(15)
Myjnia

Po niedzielnym wyjeździe i kąpielach w błocie rower wygląda koszmarnie.



Jako, że nie było czasu go wymyć, a szorowanie po poprzednim wyjeździe w teren do dziś mi się odbija czkawką - myjnia.
Ciepły wieczór więc przez Rokitnicę i Milulczyce rundka do Zabrza. Dziwnie cicho i spokojnie na ulicach jak na "śledzia". Wjazd na myjnię i szorowanko. Nieliczni kierowcy czterech kółek dziwnie nieco patrzą ale co tam. Po chwili rower lśni.

Co dalej z tak pięknie rozpoczętym wieczorem? Może do Gliwic? Czemu nie? Przez Wolności i Chorzowską wpadam do Gliwic, tu również spokój. Jako, że w domu czeka jeszcze trochę pracy, a do tego brat mi przysłał uaktualnioną rozpiskę majowego wypadu - wracam. Odrobię trochę domowych zaległości i trzeba by powoli zerknąć w przewodniki :-)

Powrót przez Żerniki, Szałszę, Czekanów, Grzybowice, Wieszową i Rokitnicę. Zupełnie spokojnie. Pomyśleć, że kiedyś o wyjeździe do Gliwic to bałem się myśleć (za daleko), teraz wracam tylko z powodu braku czasu.

Ciekawe, czy taki mądry będę w niedzielę, jeśli dopisze pogoda... dostałem sympatyczną propozycję wyjazdu w towarzystwie bikestats'owym i... dystans będzie pewnie inny ;)
I nie będę się mógł tłumaczyć brakiem czasu...

Mam za swoje

Niedziela, 3 lutego 2008 · Komentarze(2)
Mam za swoje
Jak pisałem ostatnio - nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.

Sobotnie przedpołudnie deszczowe, a potem z różnych względów też nic nie wyszło z jazdy. Niech żyją plany weekendowe. :(

Dziś z własnej winy/głupoty z trudem podjąłem decyzję o wyjeździe. Siadłem nie wiedząc czy przejadę choć 5km i do lasu.
Słonecznie i ciepło ale w lesie... błoto - wszędzie błotniście i ślisko. Pokarało, nie dość, że zmęczony jestem to jeszcze takie warunki. Mam za swoje.

Zamiast wybrać się na jakąś wycieczkę to włóczyłem się bez celu po lesie. Potem chwila oddechu w Radzionkowie i włóczęga po mieście. Powrót znów przez las i błoto. Upaćkany po pas. Rower również. Koszmarnie zmęczony. Dobrze mi tak.

W imię zasad...

Piątek, 1 lutego 2008 · Komentarze(5)
W imię zasad...


Wczoraj nie udało się wyjechać i "dobić" w styczniu do 500km. Niemniej i tak jestem w szoku. Kupując rower nie dałbym złamanego grosza za to, że po okresie 1,5 miesiąca (w zimie) będę miał przejechane 700km, że w styczniu "zrobię" 460.
A jednak, udało się. Bez przymusu. Z radością.

Dziś kolejny zwariowany dzień, więc na rower ruszam znów bardzo późnym wieczorem. Jak zwykle "na chwilkę".

Helenka-Rokitnica-Mikulczyce-Grzybowice-Wieszowa-Górniki-Stolarzowice-Helenka + kółko po osiedlu.

Powinienem powiedzieć: "w imię zasad", bo bez celu, po nocy, po to żeby tylko chwilę pojeździć, czy też raczej odreagować dzisiejszy dzień.

Bez zdjęć, bez przygód, jedynie kolejny zaskoczony sąsiad wita mnie o 23 pod klatką.

Mam nadzieję, że jutro uda się pojeździć chwilę przy słońcu, może trochę dalej. Zobaczymy, bo życie ostatnio bardzo zaskakuje i nie da się niczego przewidzieć. Ostatnio, czyli... ostatnie kilka lat... Wszystko dzieje się za szybko...
Samochody, telefony, internet... wszystko to miało nam ułatwić życie, dzięki temu powinniśmy wszystko załatwić szybciej i mieć więcej czasu dla siebie, a tu jest na odwrót... "Dzięki" tym wynalazkom wiecej rzeczy "musimy" zrobić, w więcej miejsc "musimy" pojechać... więcej... szybciej... brrr.

Może jednak jutro się uda :-)

Kodeks drogowy

Środa, 30 stycznia 2008 · Komentarze(14)
Kodeks drogowy

Tydzień pod znakiem braku czasu.

21:30 rzucam do żony "chwilkę się pokręcę" i ruszam. Coś hamulce nie bardzo łapią, szczególnie tył. Czyżby to wynik ostatnich dwóch wycieczek? Regulacja czy wymiana kolcków? Po ilu km przy normalnej (wiem, dla każdego to znaczy coś innego) jeździe powinno się je wymieniać?

Rokitnica i szybka decyzja "Zabrze czy Bytom" - chłodno, ale dla odmiany niech będzie w stronę Bytomia. Jakoś szybko, mimo, że głównymi drogami, wśród samochodów docieram do miasta. Kręcę się chwilę po centrum, wokół Rynku - ale jakoś tak mało ciekawie. Wokół dwóch miejsc, które godne są fotnięcia, jakieś młodociane, lekko wstawione grupki. Nie ryzykuję postoju, wyciągania i ustawiania aparatu - i tak dziwnie na mnie patrzą. Może jestem przewrażliwiony ale jak to mówią "strzeżonego Budda strzeże".

Po drodze w lesie spostrzegam spokojnie stojącą sarenkę. Niestety zatrzymując się, zachowuję się jak ostatni gamoń i skręcam kierownicę w jej stronę puszczając jej wiązkę światła w oczy. No to sobie pstryknąłem zdjęcie. :-(

Po drodze zastanawiam się jak inni rowerzyści traktują kodeks drogowy. Zwykle staram się jeździć zgodnie z przepisami a na rowerze... hmm.

STOP - tylko zwalaniam
Zakaz ruchu (np. w centrum miasta, na rynek) - zdarza mi się ignorować...
Zakaz skrętu - bardzo kusi, szczególnie gdy trzeba daleko objechać, ale na razie respektuję.
Czerwone światło - respektuję ale... co zrobić z tzw. "inteligentną" sygnalizacją, która jakoś nie chce mnie wychwycić dojeżdzającego do skrzyżowania - mam stać i czekać na samochód? Dziś nie stałem. ;)

Kto wymyślił zimę?

Niedziela, 27 stycznia 2008 · Komentarze(13)
<big>Kto wymyślił zimę?</big>

Dopiero, co wczoraj cieszyłem się z wiosny. Dopiero, co podziwiałem pierwsze jej oznaki.



A dziś od rana wiatr, deszcz, deszcz ze śniegiem, w końcu śnieg.
Nic nie wyszło z kolejnej wspólnej wycieczki. Nie lubię zimy.

Nie wytrzymałem i o 16 (trochę późno) wyjeżdżam do lasu.
Wygląda sympatycznie.



Niestety z każdym kilometrem, a właściwie metrem jest gorzej. Mokra warstwa śniegu pokrywająca zabłocone dróżki. Wczoraj błoto, dziś błoto ze śniegiem i liśćmi, co chwilę zapycha mi koła.

Do tego, co rusz dostaję po kasku – nie uwzględniłem faktu, że gałęzie, pod którymi zwykle da się przejechać są dziś pod ciężarem śniegu mocno ugięte. Na szczęście to cienkie gałązki i udaje się jechać dalej.

Uciekam na trochę szersze leśne ścieżki, ale jest niewiele lepiej. Zjazdy po śniegu, który nie wiadomo, co pod sobą kryje są ryzykowne – dobrze, że mnie żona i dzieci nie widzą. Większości daję radę ;-)
Podjazdy koszmarnie trudne, dwa razy pcham rower pod górkę. Dostrzegam ślady jeszcze jednego bikera. Ciekawe czy też musiał schodzić i pchać?

Robi się ciemno. Koszmarnie zmęczony, ale zadowolony wracam do domku. Dystans i średnia zabójcza ;-) Nie szkodzi. Ja jestem szczęśliwy.

Family trip

Sobota, 26 stycznia 2008 · Komentarze(22)
Family trip

Dziś udało się wyjechać znowu z żoną. Dzieci zostały z dziadkami, a my w drogę.

Ruszamy w Dolomity. Słoneczna pogoda, w DSD dość sporo ludzi, na szczęście wszyscy na nartach. My mamy dróżki dla siebie.



Małżonka dzielnie daje radę dostrzegając nawet... wiosnę!!!



Śliczne widoczki wokół.



Chcę pokazać żonie gdzie jeździliśmy ostatnio z bratem. Poddaję się. Pierwszy zjazd ją przeraził, zostaje, a jadę się powyżywać. Krótko to trwało, koszmarne błoto ale fajnie :-) Zmęczyłem się. Rower też.





Taki brudny jeszcze nie był.



Ściągam największe błoto, czy raczej glinę i jedziemy dalej. Niestety, akumulatorki w aparacie chyba do wymiany, ostatnio za często padają. Nic to, jeszcze tu wrócimy popstrykać. Jedziemy sobie polnymi dróżkami, tempo cały czas bardzo spacerowe. Dojeżdżamy do Kopalni Srebra. Kto nie był, polecam, interesujące miejsce, fajne podziemne zwiedzanie. Ponieważ tempo nie było zbyt szybkie, rezygnuję z dalszych planów i musimy powoli wracać do domu, trzeba odebrać dzieci, bo następnym razem nie będzie ich z kim zostawić.

Jako, że Anetka nie lubi samochodów jedziemy bocznymi dróżkami, spokojnie, prawie zero ruchu, będę na przyszłość wiedział, którędy w stronę Tarnowskich Gór jeździć. Po drodze baterie jeszcze na chwilę odżywają więc szybkie zdjęcie przydrożnego potwora.



Z Rept do Stolarzowic jedziemy prze las, błoto ale da się spokojnie jechać. Dojeżdżamy do domu - w sumie 26km.

Zastanawiam się czy naprawdę jechaliśmy razem ;-)



Niby przedtem go trochę przeczyściłem ale jeszcze trochę brudu zostało.





Dalej szybka zmiana – korzystając z ładnej pogody (słońce, powyżej zera) mój starszy syn inauguruje sezon. Dosiada rower mamy i robimy kółko po osiedlu, potem chwile po lesie. Jest szczęśliwy, mimo, że to tylko parę km – więcej nie ryzykujemy żeby się nie przeziębił. Dodatkowo przetestował nowy prezent – spodenki rowerowe :-)

Mimo w sumie niezbyt dużej liczby km, bardzo fajny dzionek, rodzinny, ciepły… po prostu fajny.

Po drodze spotkaliśmy nawet kilku bikerów.

Mały Wersal

Czwartek, 24 stycznia 2008 · Komentarze(8)
Mały Wersal
Ostatni dzień krótkiego urlopu i zero odbierania telefonów i maili z firmy i od klientów. Nie ma mnie.
Niestety dziś dzień już nie tak ładny jak wczoraj, ale na szczęście nie pada i jest jakieś 2-3C.

Dzisiaj celem jest Świerklaniec. Przez Stolarzowice, Stroszek docieram do Radzionkowa. Zawsze mijałem go bokiem lub tylko zahaczałem o niego. Dziś spacerowym tempem przejeżdżam przez miasto i jestem nieco zaskoczony zabudową, starą zabudową, dziwną. Radzionków zawsze mi się kojarzył z blokami, a tu sporo starych domów, starych kamienic.

Dalej przez Orzech i już Świerklaniec. Ściślej mówiąc park w Świerklańcu. Powstały w XVIII wieku, kryje w sobie sporo ciekawostek. Dotychczas odwiedzałem go zwykle z dziećmi, w ciepłe, słoneczne dni. Jakże inny jest dziś. Pusty, zero ludzi, ale wciąż sprawiający, że po wejściu/wjeździe chciałoby się tu zostać. Korzystam z pustki i jeżdżę rowerem, choć w centrum parku jest to zakazane – nie dziwię się, zwykle są tam tłumy ludzi. Dziś jest spokój.

Przystaję na chwilę obok Pałacu Kawalera, kolejnego miejsca na Śląsku gdzie swe znaki mocno zostawiła rodzina Donnersmarcków.





Dalej pozostała z czasów świetności fontanna (w oddali).



Chwila zadumy nad stawem.



Kto by pomyślał, że dawno temu był tu (nie wiem czy dokładnie w tym miejscu) zamek, a potem… Wersal. Tak, w XIX wieku powstała tu wspaniała rezydencja na wzór francuskiego Wersalu zwana „Małym Wersalem”. Niestety pod koniec wojny wszystko zostało spalone, a całkowitego zniszczenia dokonały władze PRL-u.

Jak wyczytałem brama pałacowa zdobi dziś wejście do chorzowskiego ZOO, natomiast dwie rzeźby lwów strzegą wejścia do parku w Zabrzu, a dwie następne można spotkać obok Palmiarni w Gliwicach.

Szybki rzut oka na "wielką wodę".



Kolejny rzut oka na kościółek w parku.





Spojrzenie na zegarek i… oj oj…, źle, miałem być wcześniej w domu. Szybki telefon i w drogę. Niedobrze, zerwał się wiatr i cały czas w twarz lub z boku. Do tego podjazd w stronę Nakła Śląskiego strasznie męczący, nie wiem czy taki stromy, czy to kwestia wiatru. Na szczęście miejscowe Burki i Azory pomagają mi szybciej wjechać na szczyt. Dalej już prosto, obwodnica wokół Tarnowskich Gór, Repty, Stolarzowice i dom.

Zmęczony ale szczęśliwy.
Zapewne wrócę jeszcze do Świerklańca i w okolice.