Wpisy archiwalne w kategorii

śląskie

Dystans całkowity:38153.24 km (w terenie 9220.57 km; 24.17%)
Czas w ruchu:2684:30
Średnia prędkość:15.15 km/h
Maksymalna prędkość:183.00 km/h
Suma podjazdów:68571 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:191 (100 %)
Suma kalorii:553057 kcal
Liczba aktywności:1921
Średnio na aktywność:22.79 km i 1h 23m
Więcej statystyk

Ognisko bikestatsowiczy

Sobota, 29 listopada 2008 · Komentarze(35)
Ognisko bikestatsowiczy
Z różnych przyczyn opóźniony wyjazd z domu. Leje, zimno. Nie mam mapy i do tego na pewno nie zdążę dojechać na czas. Rewelacja :( Na dłoniach krótkie rękawiczki, palce kostnieją. Na szczęście w plecaku są też rękawiczki zimowe. W Miechowicach zmiana i już lepiej. Jadę w stronę Bytomia. Nie dość, że pada to jeszcze pryska błoto z asfaltu. Chyba muszę kupić przedni błotnik. Dobrze, że nie wziąłem okularów, bo dopiero bym się denerwował.

Brudny, lekko zmęczony docieram pod Hendrixa w Dąbrowie Górniczej. Wszyscy już są, czekają tylko na mnie. Miło spotkać znajome twarze, fajnie poznać nowe osoby. Szybkie zdjęcie pod Hendrixem i ruszamy zwiedzać Pogorię. Niestety dość szybko nas opuszcza olo81 :-( Zerwany hak przerzutki uniemożliwia mu dalszą jazdę. My tymczasem robimy pierwszą przerwę obok ukrytego w lesie bunkra.



Kolejna przerwa obok… UFO!!!



Po chwili otrzymujemy wiadomość, że dołączy do nas Leon. Szybkie ustalenie współrzędnych i po chwili już jesteśmy razem. Krótkie podziwianie widoków. Krótkie bo większość jest już mocno zziębnięta i głodna. Jedziemy do sklepu kupić zapasy na ognicho. Niestety oferta sklepu nas nie zadowoliła, więc po krótkiej dyskusji decydujemy się zmienić nieco plany. Jedziemy do pobliskiej knajpki, o ile pamiętam do "13-tki". Niestety, choć lokal jest zupełnie pusty to widać, że nieco przeszkadzamy właścicielowi. Mimo to spędzamy tam trochę czasu w doskonałych nastrojach. Choć część z nas do tej pory znała się tylko z bikestats.pl wydaje się, że znamy się od lat. Humory dopisują.




Niestety trzeba wracać, jeszcze tylko krótka wojna na śnieżki przed knajpą - właściciel stojący w drzwiach miał minę jakby zaraz miał zadzwonić po policję - i czas wracać.

Po chwili większość rozjeżdża się, a my (Kosma, Asica, Mlynarz i Granicho i ja) jedziemy w stronę Helenki (wcześniej zatrzymując się na chwilę u Kosmy). Na granicy Czeladzi i Siemianowic niespodzianka. Pokaz sztucznych ogni - nie wiemy czy to na naszą cześć, ale z przyjemnością podziwiamy rozświetlone niebo :-)

Ruszamy dalej i… jest źle. Nie wiem co się stało ale nie mam siły. Po prostu nie potrafię jechać. Postój, batonik i znów jedziemy. Jedzie się koszmarnie. Najchętniej bym został i wrócił własnym tempem, ale nie pozwalają mi na to, wciąż ktoś mnie asekuruje z tyłu :-)

W Miechowicach żegnamy Leona i przez Stolarzowice wracamy do domu.
Jestem padnięty. Dawno się tak nie czułem. Poprzednio chyba w trakcie pamiętnej wycieczki z johanbikerem . Tyle, że wtedy to były początki mojej jazdy na rowerze. Co się stało teraz? Nie wiem… Po prostu umarłem.

Nie przeszkodziło to jednak temu, aby z resztą ekipy i z moją małżonką podsumować dzisiejsze "ognisko"… After party z wróżbami, jengą i bogglami trwało… prawie do rana :-)



Mimo tego, że czuję ból w nogach (uda i… niestety kolana) to był fantastyczny dzień. Dzień i noc :-) I dzień następny… :-) Oby więcej takich.

Dziękuję wszystkim za to spotkanie, mam nadzieję, że coraz częściej będziemy jeździć w większych grupach…

Udział wzięli: ewcia0706, jahoo81, kosma100, dariusz79, ggrzybek, granicho-bez-4, młynarz, olo81, rafaello z synem Krzysiem, vanhelsing.

Tam też można zobaczyć więcej zdjęć i poczytać inne relacje.

Świąteczna poziomka

Wtorek, 11 listopada 2008 · Komentarze(11)
Świąteczna poziomka
11.11 o 11:11 spotykanie w WPKiW „pod żyrafą”. Ruszam z domu i… strasznie ciężko się jedzie. Nie wiem, czy to zmęczenie, czy silny wiatr wiejący w twarz, czy niezbyt nasmarowany łańcuch... pewnie wszystko razem. Przy wyjeździe z centrum Chorzowa jakiś idiota z linii nr 6 przyciska mnie do krawężnika, jeszcze kilka centymetrów i leżałbym pod jego kołami.

Dojeżdżam na miejsce kilka minut przed czasem, po chwili dociera art75 na swojej poziomce, a zaraz potem dariusz79, który specjalnie dla nas skrócił swój weekendowy wyjazd. Jeszcze chwila i są dziewczyny: jahoo81 i kosma100. Ku naszemu zdziwieniu dołącza do nas jeszcze jeden niezapowiedziany gość - Adamuso. Oby częściej nas tak inni bikerzy zaskakiwali.

Nie możemy się z Kosmą oprzeć i przymierzamy się do poziomki. Wierzcie mi, że to nie takie proste. Największy problem dla mnie to start. W końcu udaje mi się nawet kawałek przejechać, ale po chwili znów mam problemy.



Jako, że dziś Święto Odzyskania Niepodległości jedziemy…do Siemianowic na cmentarz żołnierzy niemieckich. Po drodze mijamy pola golfowe, sporo ludzi, nie miałem pojęcia, że coś takiego tu istnieje.

Chwila zadumy na cmentarzu.





I ruszamy dalej, przez Dąbrówkę Małą, Szopienice do Katowic. Chwila postoju w Dolinie Trzech Stawów. Cały czas podziwiam Artura jak sobie świetnie daje radę na tym dziwnym wehikule (tylko jedna glebka ;-) ). Dalej jedziemy pod Urząd Wojewódzki. Ładna pogoda zwabiła tu tłum ludzi. Myślę, że nie żałowali, uroczystości nie przypominają pogrzebu jak to zwykło bywać w naszym kraju, a bardziej zbliżone są do 4 lipca w USA.









Widać uśmiechy na twarzach ludzi, jedynie przelot F16 nie był chyba tym na co wszyscy czekali. Bez żadnej zapowiedzi usłyszeliśmy huk i kątem oka zdążyliśmy zauważyć nad naszymi głowami dwie srebrne maszyny. Większość oczekiwała, że po chwili pojawią się tu przynajmniej jeszcze raz, ale to nie nastąpiło. Całość trwała krócej niż walka Gołoty…

Jako, że czas nas nieco gonił postanowiliśmy wracać, pierwszy uciekł Dariusz79, szkoda, że tak szybko, bo nawet nie było kiedy porozmawiać, może następnym razem… Następnie w Chorzowie Batorym pożegnał nas Adamuso, a w Świętochłowicach art75. Już tylko w trójkę (z Kosmą i Asicą) robimy sobie krótką przerwę na bytomskim rynku. Mieliśmy ochotę na rurki ze śmietaną ale nie udało nam się takiego specjału nigdzie znaleźć.

Około 16-tej docieramy na Helenkę. Fajny dzionek w fajnym towarzystwie.

Dla Marcelka

Niedziela, 9 listopada 2008 · Komentarze(13)
Dla Marcelka
Od dawna wybierałem się do Żabich Dołów. Niby blisko, ale jakoś nigdy tam nie dojechałem. Brak czasu. W ten weekend też się nie zapowiadało, chyba że rano. Przedwczoraj zagadnąłem Kosmę, czy jedzie za mną na wschód słońca do Żabich Dołów - odpowiedź mogła być jedna: O której?

Tak więc dziś wariacko wyjechałem z domu o 5:25 żeby spokojnie spotkać się w połowie drogi z Moniką i odnaleźć nas cel. Ciepło i puste drogi, rewelacja. Zapomniałem komórki, na szczęście spotykamy się bez problemu. Ruszamy. Trochę dookoła ale szybko docieramy na miejsce. Kosma przez chwilę zastanawia się jak wielkie żaby muszą mieszkać w tak dużych dołach…



Niestety słońce nas zawodzi i oczekiwanego pięknego wschodu nie widzimy, ale to nie ważne, bo tak naprawdę chcieliśmy przede wszystkim w końcu odwiedzić to miejsce. Rzeczywiście, ma swój urok, szkoda tylko, że dajemy ciała ze zdjęciami. Ale właśnie dlatego będzie powód żeby tu wrócić.

Jako, że padło hasło, że dziś robimy setkę dla Marcelka, bez ociągania ruszamy dalej. W drodze do Kalwarii Piekarskiej krótki postój przy pierwszym dziś bunkrze. Jak się potem okaże zobaczymy ich dziś jeszcze wiele.



W końcu Piekary Śląskie i Kalwaria. Ciekawy park z niesamowitym kompleksem kaplic, w tym takich jak ta - Pałac Heroda.



Dalej bunkier w Dobieszowicach.



Rzut oka na mapę i tu zawodzi nas orientacja , jakoś wydawało nam się, że jesteśmy w nieco innym miejscu. Wracamy i ruszamy w stronę Świerklańca. W sumie bez błądzenia ale pełni wątpliwości wjeżdżamy na właściwą drogę. Dojeżdżamy do zbiornika wodnego i… oboje w tym samym momencie, pełni zdziwienia pytamy: "Co to (….) jest?" Widok jaki stanął nam przed oczami zaparł nam dech w piersiach. W pierszej chwili wygląda jak inwazja łodzi podwodnych. Na całej tafli zalewu pełno łódek z wędkarzami. Widok niecodzienny.



Przejeżdżamy przez park, jakże cudownie dziś pusty i ruszamy do Nakła Śląskiego. Tam krótka przekąska obok bardzo zniszczonego pałacu Donnersmarcków.



Dalej rundka nad Chechło. Wyjątkowo pusto. Niestety zapomniałem, że jest listopad i wszystkie knajpki zamknięte. Monika kona z pragnienia, a moje hamburgery też przeszły mi koło nosa…



Pora wracać. Krótki postój na stacji benzynowej, obwodnica tarnogórska, kompresor na stacji.
Dalej już prawie prosto, Kopalnia Srebra, Dolomity Sportowa Dolina i… mała wpadka. Chciałem Monikę zawieźć do Dąbrowy i wjazd na szlak mi się zgubił. Na szczęście po chwili udało się go odnaleźć.



Teraz już prosto, obok "Wójcika", przez las miechowicki do domu.

Wyjątkowo fajnie się jechało. Wyjątkowo łatwo. Wyjątkowo.

Wieczorkiem jeszcze rundka do Tarnowskich Gór po napoje. Niestety nasz ulubiony sklep zamknięty więc powrót do Żabki.

Bardzo fajny dzień.

Bez muzyki, spacerowo

Sobota, 8 listopada 2008 · Komentarze(14)
Bez muzyki, spacerowo
Dzisiejszy plan był nieco inny, ale po wieczornych wiadomościach (zostałem stryjkiem!!!) i nocnych pogaduchach z przesympatycznymi BS-owiczami jakoś nie udało mi się wstać o takiej porze jak planowałem.

W tej sytuacji na rower udało mi się wyjść dopiero o 15-tej. Dobre i to, zawsze to chwila w słońcu. Pierwszy raz od ponad miesiąca, pierwszy raz od Odysei za dnia. Nie chciało mi się dziś nigdzie spieszyć. Słuchawki zostały w kieszonce, a ja po prostu chciałem się powłóczyć po lesie. I udało się. Trochę po lesie miechowickim, potem przez DSD. Tam mała wpadka, najpierw błotko, a potem wjazd na ścieżkę wysypaną kamieniami. O ile pamiętam to kiedyś nie była taka. Źle się po tym jechało.



Potem chwila przez Segiet i spokojnie asfaltem (bo już ciemno się zrobiło) do domku.

Helenka-Miechowice-Stroszek-Stolarzowice-Helenka.

Ciepły listopad

Niedziela, 2 listopada 2008 · Komentarze(22)
Ciepły listopad
I co z tego? Co z tego, że w ciągu dnia można było chodzić w krótkim rękawku. Nie było możliwości żeby wyjść na rower w słońcu. Dopiero o 21:30 udaje się wyskoczyć na chwilę żeby rozładować emocje. Złe emocje, emocje, które gromadzą się od kilku dni, co ja mówię, tygodni, a może nawet miesięcy... Ech życie...

Najpierw Wieszowa i kompresor. Potem do Gliwic. Bez celu. Po prostu dalej,żeby nie myśleć, pogrążyć się w muzyce i tekstach jakie zapodaje Sabaton. Zastanawiałem się po drodze, czy moja dzisiejsza wizyta na cmentarzu żołnierzy niemieckich w Siemianowicach (chyba jest to największy taki cmentarz w Polsce) nie miała czasem korzeni w twórczości Sabatonu. Pewnie tam jeszcze wrócę, tym razem rowerem.

Z Gliwic do Zabrza, a potem do domu. Nie rozładowałem emocji tak jakbym chciał. Nie łudziłem się nawet. Nie da się tak prosto i szybko. Wielu rzeczy się nie da... Chyba, że bardzo się chce... Szkoda, że jutro do pracy, bo... mógłbym tak jeździć jeszcze długo...

Chłodny wieczór

Wtorek, 28 października 2008 · Komentarze(6)
Chłodny wieczór
Po tygodniowej przerwie dziś krótka wieczorna przejażdżka.



Teraz już chyba wszystkie będą wieczorne do wiosny, bo wieczór szybko zapada. Chyba, że któryś weekend uda się lepiej zorganizować niż ostatni… Choć początek ostatniego choć nie był rowerowy był fantastyczny :-)

A może nie weekend uda się zorganizować tylko inny dzień... Brzmi obiecująco... :-)

Trasa: Helenka-Stolarzowice-Repty-Tarnowskie Góry-Repty-Stolarzowice-Helenka.

Mój pierwszy raz

Wtorek, 21 października 2008 · Komentarze(15)
Mój pierwszy raz
Po powrocie z pracy miła niespodzianka. Odwiedziła nas moja partnerka z Odysei.
Po 20-tej jest powód żeby wyjść na rower - odprowadzić (odwieźć) kawałek Monikę podążającą do Katowic do pracy.

Ruszamy i... jest chłodno. Na zjeździe do Rokitnicy czuję, że ubrałem się zbyt lekko. Trudno, najwyżej zgodnie z zapowiedzią pojadę tylko do Miechowic. W Miechowicach jakoś robi się cieplej więc jedziemy dalej. Bytom, Chorzów, cały czas główną drogą, da się jechać ale nie chciałbym tak jeździć codziennie. Na wysokości Tysiąclecia pozwalam Monice prowadzić i po chwili zaczynam się zastanawiać czy dobrze zrobiłem. Do tej pory jechaliśmy z prędkością 25-30 km/h i bałem się czy Kosma zbyt się nie męczy - teraz jedziemy 38!!! Szalona kobieta. Obok Wesołego Miasteczka zjeżdżamy na rowerówkę i ku memu zdziwieniu dojeżdżamy nią prawie do samego końca.

W centrum trafiam na plakat (chyba jakiegoś przedstawienia) "Mój pierwszy raz" - dla mnie to też pierwszy raz rowerem w Katowicach.

Po drodze Monika pokazuje mi miejsce pracy kilku urzędniczek - urzędują na kilku uliczkach, którymi przejeżdżamy ;)

Żegnamy się i samotny powrót do Zabrza. Tym razem rowerówką i częściowo chodnikiem docieram do samego Chorzowa. Zaczyna odzywać się pulsometr, znak że przekraczam maksymalne tętno. Zauważyłem, że oprócz niektórych podjazdów dzieje się tak wtedy gdy jadę bardzo szarpanym tempem.

W Miechowicach zaczynam słabnąć, jednocześnie pulsometr zaczyna piskać. Jednak coś w tym jest, widać to urządzonko działa.

Docieram do domu. Fajnie, że Monika mnie wyciągnęła inaczej pewnie bym siedział w domu.

Puls:
max: 187
avg: 154

Lepiej niż ostatnio.

Przerażony

Środa, 15 października 2008 · Komentarze(6)
Przerażony
Dziś pierwszy raz po Odysei. Rower po wstępnym czyszczeniu i regulacji. Widać różnicę. Po raz pierwszy chyba działają mi normalnie przerzutki. Hamulce też już dawno tak nie działały. Lekko obniżona kierownica - nie przeszkadza, ale efekt zobaczę pewnie dopiero przy podjazdach w terenie, gdzie czasem podnosiło mi przednie koło do przodu.

Krótka wieczorna przejażdżka przed meczem.
Helenka-Stolarzowice-Górniki-Wieszowa-Grzybowice-Mikulczyce-Rokitnica-Helenka

Testowa jazda z pulsometrem lekko przerażająca.

max: 195
avg: 162

Przed Odyseją

Wtorek, 30 września 2008 · Komentarze(13)
Przed Odyseją
Po 21 w deszczu po chleb. Wcześniej rzut oka na prognozę pogody na Odyseję i co widzę?

"Sobota - deszcz. Maks.: 8° C. Wiatr PnZd 10 km/h. Chance of precipitation 100%."

Czyli dokładnie tak jak w tej chwili. "Optymalne" warunki do treningu. Tylko dystans 10x krótszy.

Po powrocie wnioski: Chłodno w uda, okulary nie mają wycieraczek… Nic to, damy radę… ;-) Szkoda tylko, że zapomniałem mapnika kupić, a teraz już za późno :(

Po flaszce

Poniedziałek, 29 września 2008 · Komentarze(11)
Po flaszce
Dziś wyjazd jeszcze za dnia, choć później niż planowałem. Najpierw chwila walki w lesie. Potem kolejna nowa ścieżka, sporo błota (swoją drogą nie wiem kiedy zgubiłem przedni błotnik - wszystko leci mi na pysk), a dalej... skądś to już znam... Szeroka dróżka zwęża się, coraz bardziej zarasta i... kończy się... :( Rower na plecy (przecież nie będę wracał) i na szczęście już po kilkudziesięciu metrach jestem znów na ścieżce.

Zrobiło się ciemno więc ze Stroszka reszta trasy asfaltem. Przez Karb do Miechowic zachciało mi się skrótem i nagle słyszę jak rozwalam w drobny mak jakąś butelkę, najpierw jednym kołem, potem drugim. Pięknie, k... pięknie...

Jako, że powietrze nie uszło od razu mknę co sił w stronę domu. Nie chce mi się po ciemku, w lesie zmieniać dętki.

Dojeżdżam do domu i... koła wyglądają ok. Czyżbym miał szczęście? Zobaczymy rano...