Po flaszce
Dziś wyjazd jeszcze za dnia, choć później niż planowałem. Najpierw chwila walki w lesie. Potem kolejna nowa ścieżka, sporo błota (swoją drogą nie wiem kiedy zgubiłem przedni błotnik - wszystko leci mi na pysk), a dalej... skądś to już znam... Szeroka dróżka zwęża się, coraz bardziej zarasta i... kończy się... :( Rower na plecy (przecież nie będę wracał) i na szczęście już po kilkudziesięciu metrach jestem znów na ścieżce.
Zrobiło się ciemno więc ze Stroszka reszta trasy asfaltem. Przez Karb do Miechowic zachciało mi się skrótem i nagle słyszę jak rozwalam w drobny mak jakąś butelkę, najpierw jednym kołem, potem drugim. Pięknie, k... pięknie...
Jako, że powietrze nie uszło od razu mknę co sił w stronę domu. Nie chce mi się po ciemku, w lesie zmieniać dętki.
Dojeżdżam do domu i... koła wyglądają ok. Czyżbym miał szczęście? Zobaczymy rano...