Wpisy archiwalne w kategorii

W górę

Dystans całkowity:5361.67 km (w terenie 1715.19 km; 31.99%)
Czas w ruchu:542:32
Średnia prędkość:9.84 km/h
Maksymalna prędkość:67.33 km/h
Suma podjazdów:50796 m
Maks. tętno maksymalne:200 (108 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:143907 kcal
Liczba aktywności:141
Średnio na aktywność:38.03 km i 3h 54m
Więcej statystyk

Uphill Race Śnieżka czyli prawie sukces

Sobota, 9 sierpnia 2014 · Komentarze(19)
Uczestnicy
Uphill Race Śnieżka czyli prawie sukces

Zeszłoroczny wpis ze Śnieżki zakończyłem pytaniem: Czy wystartuję w przyszłym roku? Ten rok stał pod znakiem regularnych treningów więc postanowiłem sprawdzić jakie są tego efekty. Tym razem z firmy jedzie nas czwórka: Amiga, Andrzej, Krzysiek i ja.

Do Karpacza dojeżdżamy w piątkowy wieczór, Andrzej czeka na nas z odebranymi pakietami startowymi. Zaskoczeniem jest koszulka, bo choć jest bardzo fajna to jednak spodziewałem się, podobnie jak w ubiegłym roku, wersji rowerowej. Szkoda, bo myślałem, że to już będzie standard.

Rano wczesna pobudka, śniadanie i spokojne pakowanie, aby dojechać na rozgrzewkę i start. Postanawiam jeszcze sprawdzić ciśnienie w kołach i... wentyl zmienia się w rakietę latającą po ścianach. Świetnie :-( Zakładam inną dętkę... mając nadzieję, że była załatana...
Po drodze odstawiamy Anetkę i Wiktora na szlak żeby zdążyli dotrzeć na szczyt przed nami i zjeżdżamy do centrum.

Śnieżka... niby tak blisko © djk71

A jednak daleko (wysoko) © djk71

W trakcie rozgrzewki czuję, że coś jest nie tak z blokiem w lewym bucie. Zatrzymujemy się i rzeczywiście... odkręcił się. Rewelacyjny początek - dętka, blok... co jeszcze? Przykręcam mniej więcej w podobnym położeniu jak poprzednio i mam nadzieję, że nie odczuję tego na trasie.

Kończymy z konieczności nieco krótszą rozgrzewkę i dojeżdżamy z Amigą na start, a tam już wszyscy ustawieni. Kiedy start był ze stadionu jakoś później się ludzie ustawiali, tu już jest prawie komplet. Trudno, wystartujemy z końca. Jest już Krzysiek, tylko Andrzeja nie widać. Dołącza do nas Grzesiek. Chwila rozmowy, życzymy sobie powodzenia i ruszamy.

Do Świątyni Wang w miarę łatwo, bo choć ostro pod górę to na razie asfaltem. Jedzie mi się dobrze, wyprzedzam kolejnych zawodników. Tradycyjnie przed Wangiem pierwsi zawodnicy schodzą z rowerów. Nawet o tym nie myślę.

Jadąc dalej wiem, że najciężej będzie w okolicach Strzechy Akademickiej. Tu już jest ostra walka z brukiem wybijającym z rytmu. Jednak i na tym odcinku jedzie mi się dobrze, wciąż wyprzedzam rywali choć już nie tak często jak wcześniej. Pocieszające jest to, że mnie mało kto wyprzedza. Nie skasowałem licznika przed startem więc nie wiem jaki mam czas, a szkoda... Potem się okaże, że pod Strzechą miałem czas 0:55:57, czyli około 7 minut lepiej niż w roku ubiegłym.

Kolejny odcinek to mozolny i długi podjazd kończący się zjazdem pod Dom Śląski. Zjeżdża się fajnie, choć podłoże nierówne to udaje się dość mocno rozpędzić. Teraz ostatni odcinek już bezpośrednio na Śnieżkę.

Jeszcze nas nie widać © djk71

Tuż przed rozwidleniem ścieżek... strzela mi łańcuch. Szlag by to trafił. Przepraszam tych, którzy akurat przechodzili/przejeżdżali obok mnie, ale chyba głośno mówiłem co o tym myślę. Na szczęście wziąłem z sobą narzędzia i w ostatniej chwili wrzuciłem do nich spinkę do łańcucha. Przejeżdżający obok zawodnicy radzą, abym tego nie naprawiał tylko wszedł już pieszo bo to już tylko jakieś 2km. Mimo wszystko spinam łańcuch i po jakiś 5 minutach ruszam dalej. Boli trochę lewa noga w łydce, bo po zejściu i schyleniu się do naprawy niefortunnie kucnąłem i zaczął łapać mnie skurcz.

Już blisko © djk71

Jak zwykle najgorsze jest ostatnie 200m, w zeszłym roku to tu właśnie dopingował mnie Igorek, w tym roku czeka tu na mnie żona :-) Biegnie obok i robi zdjęcia :-)

Walka na ostatnich metrach © djk71

Jeszcze trochę © djk71

I końcówka © djk71

Jest ciężko, ale bez problemu przejeżdżam linię mety. Tu czeka już Andrzej, który wjechał prawie 14 minut wcześniej. Wiku robi zdjęcia.

Odbieram medal i paczkę żywnościową. Odnajduję też wwiezione przez organizatorów bagaże. Po kilku minutach dociera Amiga, tym razem to mi się udało go objechać (w końcu się zrewanżowałem :-) )

Czekamy jeszcze na Krzyśka i po chwili w komplecie cieszymy się ze zdobycia najwyższego szczytu Karkonoszy ;-)

W komplecie © djk71
Ciepło. Wyjątkowo nawet nie mamy potrzeby się przebierania. Rozmowy i śmiechy w oczekiwaniu na wspólny zjazd, pilotowany jak zawsze przez organizatorów.

Oczekiwanie na zjazd © djk71

Ręce nie dają się domyć po serwisie...

Jak to domyć bez mydła? © djk71


W końcu ruszamy.

Zaczynamy zjazd © djk71

Przez moment zaczyna lekko kropić, ale na szczęście szybko przestaje. Pod Domem Śląskim jak zwykle oczekiwanie na wszystkich.


Czekamy na wszystkich © djk71
Kto nas odnajdzie? :-) © djk71

Na dole makaron i oczekiwanie na dekorację oraz zejście ze szczytu naszych kibiców.
Ku naszemu zaskoczeniu jednym z nagrodzonych jest Amiga :-) Trzecie miejsce w kategorii 100+. Brawo!

Amiga jest trzeci © djk71

Niestety w tym roku nie ma tradycyjnej tomboli. Szkoda, bo to zawsze był miły akcent na zakończenie imprezy.

Podsumowując
Mój czas to 1:39:01, czyli... 9 minut i 40 sekund lepiej niż w roku ubiegłym. Doliczając jakieś 5 minut, które straciłem na naprawę łańcucha to w sumie 15 minut lepiej niż w roku ubiegłym, czyli postęp jest znaczny. Trening przyniósł efekty. Dziękuję :-)
Poniżej 1:30:00 bym nie zszedł, a taki był cel... Czyli dobrze, ale jeszcze nie tak jak bym chciał.


Kadencja: 63

Pożegnanie z Juszczynem

Wtorek, 5 sierpnia 2014 · Komentarze(1)
Pożegnanie z Juszczynem

Miała być pętla z ponownym zaliczeniem Krowiarek, ale zapowiadali ranne deszcze więc odpuściłem. Okazało się, że się mylili, ale za późno już było na pierwotny plan więc tylko do Skawicy i powrót. Z mocniejszymi akcentami.

Podobają mi się te zjazdy i podjazdy © djk71


Ogólnie podobają mi się takie podjazdy coraz bardziej. Żal, że trzeba wracać. Szkoda, że nie udało się pojeździć więcej, szczególnie w terenie, ani też pochodzić, ale ogólnie mi się podobało. Może po prostu potrzebowałem odpoczynku, z dala od ludzi, od netu, od telefonów i może też od zbytniego wysiłku.Zobaczymy, czy przyniesie do jakiś efekt w sobotę w trakcie Uphillu na Śnieżkę :-)

Kadencja: 79

Krótko z Igorkiem

Poniedziałek, 4 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Krótko z Igorkiem
Wczoraj nie udał się wyjazd z Igorkiem więc dziś po śniadaniu ruszamy razem. Boję się, że podjazdy będą zbyt strome, ale po chwili zaczynam się wstydzić mojego braku wiary.

Podjechałem i jestem zadowolony © djk71


Z przerwami na uzupełnienie płynów i rozpięcie koszulki wjeżdżamy na szczyt, a potem zjeżdżamy do kościółka, gdzie urządzamy krótką sesję telefoniczną. Na kwaterze nie ma zasięgu :-)



Kadencja: 56

Lekko w teren

Niedziela, 3 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Lekko w teren

Fajny wyjazd wczoraj wyszedł, ale czułem jakiś niedosyt. Zabrakło terenu. Dziś Olek postanawia nas zabrać w teren. Nie ma go dużo, ale jest gdzie się spocić mimo, że jedziemy spokojnym tempem.

Teren to teren © djk71

Po drodze zbieranie grzybów, znaczy się Olo zbiera :-)

Ja się na tym nie znam © djk71

Mijamy bazę, zostawiając Wiktora, a sami jedziemy sprawdzić dokąd wjedzie odkryta wczoraj przez chłopaków droga.
Kolejny podjazd.

Podjazd stromy jest © djk71

Ciepło. Strumyk pozwala się chwilę ochłodzić.

Można się schłodzić © djk71

Pod kołami też mokro...

Po wodzie © djk71
Niestety droga szybko się kończy. Zastanawiamy się chwilę, czy to droga rowerowa, ale chyba nie :-)

A może tędy? © djk71

Podjeżdżam kawałek inną drogą, ale ścieżka zmienia się w ściankę. Zostawiam rower i wspinam się chwilę podziwiając widoki…

Ładnie tu © djk71

i… owady, których jest tu masa…

Złapałem UFO? © djk71

Przeszkadzają nawet w robieniu zdjęcia…

Pora wracać, bo zaczyna się mocno chmurzyć i grzmi.

Chmurzy się © djk71

Chwilę później (na szczęście już jestem w domu) zaczyna się gradowy atak i burza.

Kadencja: 66

Krowiarki

Sobota, 2 sierpnia 2014 · Komentarze(6)
Krowiarki

Chłopaki wyruszają w góry pieszo, a ja obieram za cel Krowiarki skąd chcę teren do nich dołączyć na Hali Krupowej. Wczorajszą trasą docieram do Skawicy próbując znaleźć jakiś bankomat w portfelu… zero złotych. Niestety bankomatu nie ma.

Jadę do Zawoi, tam ma być. I jest tylko… niestety nieczynny. Następny w… Białce 13km stąd. Nie chce mi się wracać więc jadę na Krowiarki.

Dziś pogoda zupełnie inna © djk71

Początkowo wcale nie czuję podjazdu, potem jest coraz bardziej stromo. Kiedy jednak dojeżdżam do najwyższego punktu szukam przez chwilę potwierdzenia, że to już tu. Jakoś za łatwo to poszło.

Krowiarki - wyjście na Halę Krupową © djk71

Chwila rozmowy z przewodnikiem i raczej nie ma szans żebym łatwo dotarł na Halę Krupową. Obiecuje mi 1,5 godziny prowadzenia roweru, a potem dopiero jazdę.Dzwonię do grupy pieszej i okazuje się, że już są u celu i jedzą obiad, dwie godziny wcześniej niż zakładaliśmy.

Nie uśmiecha mi się spacer z rowerem i nie ma też sensu żeby czekali na mnie tyle czasu. Trudno, spotkamy się na kwaterze. Przy wyciągu jeszcze chodzi mi po głowie wariant alternatywy, ale tu też wygląda, że zejdzie mi zbyt długo.

Może kolejką? © djk71

Jadę dalej. Chwila postoju w Zawoi.

Trzeba pamiętać o historii © djk71

Kościół tylko przez szybkę © djk71

Rośli tu mieszkańcy © djk71


W Białce odwiedzam bankomat i zatrzymuję się na pysznego kebaba. Chwilę trwa przekonywanie obsługi, że chcę naprawdę ostry sos. I jest ostry :-) Ale dobry :-)

Powrót wczorajszym wariantem.
Kadencja: 80

Rozpoznanie terenu

Piątek, 1 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Rozpoznanie terenu

Okolice niedawnej Ciupagi Orient.
Wraz z Olkiem i Wiktorkiem ruszamy na krótki objazd okolicy. Miało być stromo i tak jest od pierwszych metrów. Do tego mgliście.

Mgliście © djk71

Mimo to na wąskich dróżkach miejscowi kierowcy czują się bardzo pewnie. My trochę mniej. Dojeżdżamy do miejscowego kościółka (kapliczki).

Wokół mgła © djk71

Chłopcy odprowadzają mnie do granic Juszczyna i wracają.

Koniec Juszczyna, początek Skawicy © djk71

Ja zjeżdżam (7km zjazdu) do Skawicy. Chwila postoju przy tablicy informacyjnej skąd Karol Wojtyła wyruszył na ostatnią górską wycieczkę przed Jego wyborem na papieża, a skąd dziś zaczyna się Szlak Papieski.

Rzut oka jeszcze na pomniki w centrum Skawicy.

Pomnik pamięci pokoleń © djk71

Największemu z Polaków © djk71


I dalej przez Białkę do Makowa Podhalańskiego gdzie mam nadzieję znaleźć serwis rowerowy. Coś mi mocno bije przednie koło. Niestety w obu serwisach dowiaduję się, że są tak obłożeni robotą, że mi nie pomogą.

Trudno.Powrót na kwaterę oznacza prawie 5-km podjazdu, na szczęście trochę łagodniejszego niż rano :-)

Kadencja: 78

Ciupaga Orient

Sobota, 7 czerwca 2014 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Ciupaga Orient

Choć wczoraj wszystko przygotowane, dziś budzimy się wcześnie. Śniadanko, rozmowy ze znajomymi i oczekiwanie na start. Chwila wątpliwości co zabrać do plecaka. To w końcu góry więc pogoda może się szybko zmienić, ryzykuje jednak i nie biorę nic do ubrania. Zamiast tego wolę wziąć więcej picia - w zapowiedziach było, że 80% to teren i szanse na sklep są niewielkie.

Wg zapowiedzi mamy dziś dwie pętle:
pierwsza - ok. 110km i 3000m przewyższeń (80% teren) - kolejność zaliczania punktów dowolna
druga - ok. 45 km i 1250m przewyższeń (70% teren) - kolejność zaliczania punktów obowiązkowa

Wczoraj cieszyłem się, że pogoda ma być idealna 15-20 stopni i bezchmurne niebo. Dziś się okaże, że temperatura będzie sięgała 25 stopni, a w słońcu termometr przed większość trasy będzie pokazywał 30-31 stopni. Bezchmurne niebo będzie naszym koszmarem.

Błękitne niebo to nie zawsze to co lubię © djk71

Dostajemy dwie mapy w skali 1: 50 000 - jedną A4 i jedną A3. Niespodzianką są opisy punktów na osobnej kartce, a właściwie na.... etykiecie samoprzylepnej.

Odprawa © djk71

Rozrysowujemy z Darkiem trasę i ruszamy.

PK 5 - złamane drzewo
Łatwy dojazd do punktu. Mijamy się z kilkoma zawodnikami.

PK 3 - kępa drzew
Pierwsze podjazdy, na szczęście punkt prosty, choć niektórzy docierają do niego na przełaj przez pola przez co nam zbiera się ochrzan od pracującego w polu rolnika. Trzeba przyznać, że miał rację.

Zdezorientowani © djk71

Amiga łapie kapcia, co wszyscy znajomi, których tu spotykamy przyjmują z uśmiechem - tradycji stało się zadość.

Pierwszy dziś kapeć... na szczęście ostatni © djk71

PK 2 - przecięcie drogi ze strumieniem
Zjeżdżamy do Łętowni i jedziemy do punktu. Chwila poszukiwań i mamy kolejne dziurki na karcie.

Przed punktem © djk71

PK 1 - kopiec kamieni
Podjazd na Groń (810 m n.p.m.) daje w kość. Część z buta.

Wreszczie u góry © djk71

Na górze rozpędzamy się i mijamy punkt. Powrót i jest, choć nie opisałbym tego jako kopiec kamieni :-)

Jeszcze trochę © djk71

PK 4 - zakręt szlaku
Na zjeździe czuję się pewniej niż dotychczas bywało, ale i tak w kilku miejscach schodzę z roweru. Darek zalicza glebę. Chwilę później, próbując wyjechać z koleiny ja również leżę. Czuję przedramię, kolano i brodę ale na szczęście to tylko lekkie uderzenie.

Darek osłabiony po ostatniej kontuzji sugeruje żebyśmy jechali osobno, każdy we własnym tempie. Nie do końca jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale ostatecznie decydujemy się na rozdzielenie.

Opis punktu i wyraźna strzałka na drzewie sugeruje, że punkt jest gdzie indziej niż na mapie. Jednak punkt jest tam, gdzie jest zaznaczony na mapie.

PK 21 - róg młodnika przy ogrodzeniu
Długi zjazd. Przy dojeździe do punktu spotykamy wracających Zdezorientownych. Kiedy ja wracam z punktu - spotykam Darka.

PK 20 - róg polanki

Hałda? Tutaj? © djk71

Kolejny męczący podjazd. Zaczyna mnie boleć głowa. Początek odwodnienia? Mam nadzieję, że nie. Pięknie tu, ale wysoko.

Piękny widok © djk71

Chciałoby się posiedzieć, poleżeć, ale nie ma czasu. Na zjeździe mijam Darka, a potem... Agatę i Bartka... Dziwne bo byli przede mną.

PK 18 - róg ogrodzenia
W Bystrej uzupełniam zapasy picia w sklepie. Wjeżdżam na czerwony szlak. Dalej w lewo na zielony rowerowy. Jest skręcam i jadę. Po chwil nie zgadza mi się kierunek, za bardzo na południe. Jadę jednak jeszcze kawałek mając nadzieję, że szlak zakręci. Niestety oprócz pierwszego znaku na skrzyżowaniu nie ma kolejnych. Trochę na azymut ale znów drogę zakręca, ostatecznie zjeżdżam... do Bystrej.

Trudno zaliczę punkt "od dołu". Jadę asfaltem, dojeżdżam do Jaromin, mijam zabudowania, skręcam w lewo i... coś mi każe zawrócić na inną ścieżkę. Przejeżdżam pół kilometra i to nie to. Wracam. Znów spotykam Darka, a po chwili na punkcie Zdezorientowanych.

PK 15 - szczyt małego pagórka
Długi asfaltowy podjazd, mijam Zbyszka, który mknie w przeciwnym kierunku. Na mapie są dwie remizy, za pierwszą mam skręcić w teren. Dojeżdżam do remizy, ale coś za daleko, linijka wskazuje, że to już ta druga. Co prawda przejeżdżający zawodnicy sugerują mi, że punkt jest kawałek dalej, ale myślę, że zaliczyli punt z trasy turystycznej. Cofam się i wjeżdżam już we właściwą ścieżkę. U góry chwila poszukiwań punktu z zawodnikami z trasy turystycznej. Znaleźli pierwsi, dzięki za pomoc.

PK 19 - stadnina (bufet)
Bufet - tego potrzebowałem. Chwila w cieniu, coś do zjedzenia, litr picia na miejscu i jeszcze coś na drogę. Bogu dzięki, że bufet nie był na przeciwko, gdzie było piwo, bo pewnie bym się skusił, a potem... umarł...

PK 16 - przepust
Żółty szlak, zielony rowerowy i... mijam zjazd na południowy zachód jadąc niebieskim w dół. Trudno dojadę do punktu z drugiej strony nadrabiając trochę kilometrów. Wydaje mi się, że punkt w rzeczywistości był nieco przesunięty, kolejna przecinka, ale głowy nie dam.

Ku pamięci © djk71

PK 17 - przepust
Wracam do Sidziny i prosty dojazd do kolejnego punktu. Chwilę później przed Sidzinką Małą robię przerwę i analizuje mapę. Jest już po siedemnastej, a na mecie muszę być przed dwudziestą drugą. Do tego nie mam lampek, ani niczego cieplejszego - zakładałem, że wrócę na metę wcześniej i zabiorę coś na drugi etap. Teraz już wiem, że nie mam co marzyć o drugim etapie.

W planach miałem PK 14, ale tu czekałoby mnie kupę terenu i podjazdy, a potem długi przelot na PK 10, mogę nie zdążyć przed zmierzchem. Odpuszczam. Teraz jadę PK 8 co też oznacza długi bezsensowny przelot. Gdybym sprawdził czas wcześniej to w innej kolejności zaliczałbym ostatnie cztery punkty  ;(

PK 8 - przepust
Postanawiam jechać żółtym szlakiem mijając kolejny raz bufet. Ruszam i spotykam Darka jadącego z przeciwka. Zdecydowanie odradza mi jazdę tędy opisując ten odcinek słowem oznaczającym nawóz naturalny... Cofam się wraz z Amigą. Ruszamy zieloną rowerówką by po chwili skręcić za bardzo w prawo. Jedziemy ścieżką, której nie ma na mapie i lądujemy przy skrzyżowaniu zielonegu szlaku z rzeką Głazówką. Darek jedzie na szesnastkę a ja na ósemkę.

Długi zjazd w stronę Wysokiej. I jest kolejny przepust. Krótkie spotkanie z Grzesiem.

PK 7 - róg las
Kiedy zatrzymuję się aby zerknąć na mapę podchodzą quadowcy oferując pomoc. Chwalą się, że też jeżdżą na orientację ale z GPS-em. Mapa chyba ich przeraża :-) Bezbłędnie docieram do punktu.

PK 6 - przepust kolejowy
Fajny zjazd do punktu. To już ostatni dziś punkt.

Ostatni dziś punkt © djk71

Wstępnie miałem zaznaczony powrót to samą trasą, ale wygląda, że jadąc dalej ścieżką będzie krócej.

Słońce zachodzi nad Jordanowem © djk71

Meta
Docieram do mety totalnie zmęczony. Okazuje się, że na drugą pętle wyjechały... 3 osoby. To świadczy o tym jak było trudno. Nikt z tej trójki nie zdobył kompletu.

Kąpiel, piwo i pierogi na Rynku. Czuję zmęczenie, ale podobało mi się bardzo. Endomondo pokazało 3300m przewyższeń na 115 km. Nie wiem czy tyle było, ale  dostaliśmy wszyscy nieźle w kość, słońce w tym pomogło.

Fajna organizacja, przesympatyczna atmosfera w bazie. gdyby nie to, że rano musimy wcześnie wyjechać to after party pewnie by się mocno przeciągnęło. :-)

Kadencja: 72


Rudawska Wyrypa, czyli jak umarłem z zimna w maju

Sobota, 3 maja 2014 · Komentarze(12)
Uczestnicy
Rudawska Wyrypa, czyli jak umarłem z zimna w maju
W zeszłym roku dostaliśmy nieźle w kość na wyrypie. W tym roku ma być inaczej. Mimo, że trasa ma być sporo trudniejsza: 202km, 6740m przewyższeń w 24 godziny w temperaturze około 2-5 stopni powyżej zera. Do tego jak zwykle mapy z usuniętymi nazwami miejscowości, rzek, szczytów (i oczywiście żadnych wysokości) oraz bez zaznaczonych szlaków turystycznych. Mimo tego czuję się jakoś pewniej. Zobaczymy.

Do bazy przyjeżdżamy z Amigą w piątkowy wieczór. Po wejściu do biura zawodów organizatorzy witają nas gromkim śmiechem - wciąż mają w pamięci nasz wyczyn na Kaczawskiej Wyrypie. Załatwiamy formalności, przygotowujemy rowery, ubrania, jemy kolację i witamy się ze znajomymi. Nie ma ich dziś zbyt wielu, chyba prawie połowa z zapisanych nie stawiła się na starcie - strach przed pogodą?

23:00 - chwilę wcześniej wysłuchaliśmy informacji startowych na odprawie i otrzymaliśmy mapę w skali 1:60 000 oraz cztery karty A4 z opisami i rozświetleniami punktów. To pętla pierwsza. Tym razem kolejność zdobywania punktów jest obowiązkowa. NIe lubię tego, bo wtedy tworzą się "pociągi". Zaliczamy pierwsze trzy punkty, a następnie dostajemy kolejną mapę na tzw. OS - odcinek specjalny. Potem "wracamy" na główną mapę i zaliczamy kolejne kilkadziesiąt punktów i wracamy do bazy. Tam mamy otrzymać mapę drugiej pętli.

Rysujemy trasę i ruszamy. Pada. Po chwili niewiele widzę, bo okulary całe mokre.

PK1 - u podstawy skały od strony E
Początkowo jedzie się bardzo fajnie, niestety pod koniec trzeba zjeść z rowerów i je podprowadzić. Tu zawodnicy z trasy pieszej mają łatwiej, bo nie mają dodatkowego obciążenia. Dochodzimy w okolice punktu i zostawiamy rowery, część zawodników zrobiła to wcześniej, niżej. Jesteśmy na Sokoliku. Nie czytamy opisu punktu i zaczynamy się wspinać po schodach, po chwili na szczęście do nas dociera co robimy. Schodzimy i szukamy punktu u podnóża skały. Niestety nie ma go. Dochodzą inni zawodnicy, w tym Basia z Grzesiem i jeszcze jednym kolegą (sorry nie pamiętam imienia). Po chwili poszukiwań Basia wskazuje pierwszy dziś punkt. Podbijamy i wracamy.

PK2 - u podstawy skały od strony S
Jedziemy razem, znów szermierze prowadzą prawie w ciemno do punktu, okazuje się,  że weekend w tych okolicach nieco im pomaga ;-)

PK 3 - droga przy granicy kultu
Łatwy dojazd do punktu. Dostajemy mapy na OS. Pojawiają się kolejni zawodnicy. Do odnalezienia 12 punktów, tym razem w dowolnej kolejności.

S01 (na OS-ie nie ma opisów punktów)
Zaczynamy od jedynki. Trochę zmyleni przez innych zawodników skręcamy za wcześnie z wybranej drogi. Po chwili jednak korygujemy błąd i zaczynamy szukać punktu oddalonego nieco (jak chyba większość) od drogi. Deszcz zamienił się w śnieg. Spacer po polanie skutkuje wodą w butach. Nie brzmi to dobrze, kiedy na termometrze jest 1,5 stopnia :-(

S07
Do kolejnego punktu jedziemy wciąż w piątkę. Punkt dobrze namierzony, jedynie wracając mylimy nieco kierunek i nie możemy odnaleźć rowerów. Cofamy się do punktu i teraz już bezbłędnie schodzimy.

Majowy śnieg © djk71

S11
Łatwy punkt. Niestety wracając Basia gubi licznik. Ekipa wraca, a my tymczasem jedziemy zobaczyć gdzie jest następny punkt, najwyżej tam na nich zaczekamy.

S12
Punkt jeszcze łatwiejszy niż poprzedni. Nie widać naszych znajomych, a stanie w zimnie, z wodą w butach nie należy do najprzyjemniejszych rozrywek. Trudno, jedziemy dalej sami. Mam nadzieję, że się na nas nie obrażą.

S09
Choć na mapie droga od wschodu wydaje się być dobrej jakości to w rzeczywistości czeka nas pchanie rowerów bo po błocie w górę. Coraz mniej nam przeszkadzają kałuże i błoto i tak jesteśmy przemoczeni.

S10
Dalszy ciąg pchania rowerów.
Po podbiciu karty zastanawiamy się co dalej. Miała być "czwórka" ale nijak nam nie pasuje do niej dojazd. Chyba odpuścimy S04 i S02.

S08
Ruszamy na  północny zachód ale w pewnym momencie droga ginie pod ściętymi drzewami i... nie potrafimy jej odnaleźć. Idziemy na azymut. W gąszczu ścieżek dociera do nas jedna myśl - jeśli nie znajdziemy jakiegoś punktu przypadkiem to... nie mamy szans na odnalezienie kolejnych punktów. I... jest cud. Amiga dostrzega odblaski na lampionie. To S08 :-)

S03
Docieramy do polanki i ruszamy na punkt of południowego wschodu. To był dobry wybór - uniknęliśmy wspinaczki. Podobnie, jak przy jednym z poprzednich punktów, lekka zmyłka przy zejściu, ale po chwili jesteśmy tam gdzie chcieliśmy.

S05
Kolejne wpychanie rowerów na górę. Kilka skałek, ale na jednej z nich jest punkt. Jest pomysł żeby przebić się przez skałki na azymut do kolejnego punktu, ale warstwice na mapie nie kłamią. Tu jest stromo. Nie potrafię nawet pchać roweru. Wracamy.

S06
Robi się jasno. Spędziliśmy na OS-ie już kilka godzin. To ostatni punkt.

Nowy dzień wstaje © djk71

PK16 - narożnik ruin od strony SW
W końcu można było do punktu dojechać, jednak szukanie opisów na kolejnych kartkach to w deszczu nie jest najlepszy pomysł. Punkt prosty. Po ośmiu godzinach w terenie liczniki wskazują około 20-25km!!! Mamy zaliczone 14 z 49 punktów.

PK 17 - narożnik wklęsły budynku od SE - BUFET
Te okolice znamy z poprzedniego roku :-) Na punkcie herbatka i banan.

PK 18 - wierzchołek wzniesienia
Po wyjeździe z lasu czuć chłód. Punkt zaliczony bezbłędnie. Teraz czeka nas długi przelot szosą. Niestety przy prędkości około 30km/h zamarzają mi palce. Pomimo tego, że kilkukrotnie wykręcałem rękawice, są cały czas pełne wody. Przy temperaturze bliskiej zeru i przy pędzie powietrza jest masakra. Nie potrafię zmieniać przełożeń. z trudem udaje mi się naciskać klamki hamulców.
Gdy się zatrzymujemy nie potrafię nawet ściągnąć rękawic - tak boli. Palce sine. To nie ma sensu. Może bym i zaliczył ten punkt, może i następny, ale i tak by sie to skończyło powrotem. Myślałem, że bardziej będę narzekał na basen w butach.

Meta
Wracamy do bazy. Jest pomysł, że może trochę się ogrzejemy, założę inne rękawiczki i wrócimy na trasę. Próbuję też przekonać Darka żeby jechał dalej sam - nie chce. W bazie trwa odprawa TP50. Ściągam buty, skarpety i jestem w szoku. Stawiając stopy na kafelkach okazuje się, że są podgrzewane. Potem okaże się, że nie, ale takie miałem złudzenie.
Postanawiamy coś zjeść, zaraz potem zamykają się nam oczy. Bez komentarza, bez umawiania się na jak długo wskakujemy w śpiwory. Nie wiem ile spałem, chyba z godzinę, ale co chwilę budziły mnie dreszcze. Darek też się budzi, oznajmiam mu, że nie jadę. Czuję, że mam gorączkę i cały czas mnie trzęsie. Nie jest dobrze, tym bardziej, że dopiero wczoraj odstawiłem antybiotyk ;-(

Idziemy oddać karty do biura.

Niestety karta tylko częściowo podbita © djk71

Mimo namów nie czekamy na obiad, choć to tylko pół godziny. Chcę być jak najszybciej w łóżku. Całą drogę jak się okaże i tak będzie mną telepało zimno. na szczęście bez przygód docieramy do domu.

Jestem wściekły. Nie tak to miało być. Nie po to jechałem. Po prostu jestem zły.

Czy wrócę tu za rok? Nie wiem. Nie do końca jestem pewien, czy chce mi się chodzić z rowerem. Tu większość odcinka specjalnego oznaczała (przynajmniej dla mnie) pchanie roweru. Wolę jednak na imprezach rowerowych jeździć. Zobaczymy.

Kadencja: 66


Skrzyczne, czyli nieporozumienie

Środa, 10 lipca 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Skrzyczne, czyli nieporozumienie
Padł pomysł szybkiego wyjazdu w góry, nic nie stoi na przeszkodzie więc czemu nie. Ruszamy do Szczyrku. Na miejscu przebieramy się, szybkie zakupy i w drogę.

Początek spokojny, ale gdy po chwili skręcamy z asfaltu w teren zaczyna się katorga. Po stu metrach podjazdu brakuje mi powietrza, z trudem łapię oddech. Pewnie gdybym był sam to bym już zawrócił i zrobił wycieczkę "po płaskim". Z przodu jednak jedzie Andrzej i Darek więc trzeba ciągnąć za nimi. Łatwo nie jest. Każda przerwa, czy to na zerknięcie w mapę, czy wtedy kiedy Amiga zrywa łańcuch, jest tym co mi się dziś podoba najbardziej.

Mam kilka okazji, aby sprawdzić od jakiej prędkości działa licznik Sigmy. 2,8km/h - jeśli idę wolniej (a zdarza mi się to kilkukrotnie) to pokazuje 0,0...

W oddali cel © djk71


W końcu docieramy na szczyt (1257 m n.p.m.). Nie czuję satysfakcji. Wolę wjeżdżać niż wchodzić, dziś jednak noga nie podaje zupełnie. Czyżby to jeszcze zmęczenie po Transjurze?

Krótki postój na szczycie, trzeba ubrać coś cieplejszego i ruszamy na Małe Skrzyczne. Andrzej próbuje mi podpowiadać jak należy zjeżdżać, ale trafia na spory opór mojej psychiki. Proste ręce, tyłek za siodełkiem, trzymaj tor jazdy - jasne i proste tylko jak to zrobić z zamkniętymi oczami? Bo przecież jak tylko je otwieram to widzę te kamienie, te nierówności i wtedy następuje paraliż. Za stary jestem na takie zabawy.

Na szczęście są miejsca gdzie nie tylko ja prowadzę © djk71


Zjazd na Salmopol, tu wszystko pozamykane. Jedziemy w stronę Kotlarza, gdzie na szlaku spotykamy znajomych Andrzeja. Na dziesięć osób tylko my z Amigą nie na fullach :-)

Długo razem nie jedziemy, Grzmoty i błyski podpowiadają, że trzeba zjeżdżać do samochodów. Zamiast zjazdu mamy... dość strome zejście. Na szczęście nie tylko ja pokonuję część tego odcinka pieszo (choć ja pewnie najwięcej).

W końcu asfalt i czas na powrót.

Cała wycieczka (z dojazdem) zajęła nam 8 godzin. W tym tylko ponad dwie godziny "jazdy" i mniej niż 30km rowerem. Chyba nie o to chodziło. Te osiem godzin można było lepiej spędzić.

Tym razem oprócz podzielania km na teren i asfalt powinienem dodać jeszcze "z buta".

Nie jestem zadowolony, albo jak to Andrzej powiedział powinienem sobie kupić inny rower (nie górski) albo powinienem w góry jeździć częściej niż raz do roku.
Pewnie miał rację.

Sorry chłopaki za zamulanie, ale tak to jest jak ktoś nie potrafi podjeżdżać i boi się zjeżdżać.

Amiga co prawda próbuje mnie chyba po powrocie pocieszać rysunkami



i opisem, ale niezbyt wiele to daje.

Rudawska Wyrypa 2013

Piątek, 3 maja 2013 · Komentarze(13)
Uczestnicy
Rudawska Wyrypa 2013

Zapisujemy się z Amigą na Wyrypę chyba... siłą rozpędu. A może nie siłą rozpędu, ale po prostu tęsknotą za maratonami na orientację spowodowaną zeszłoroczną absencją. Start w ubiegłotygodniowym Bike Oriencie tylko potwierdza, że mi tego brakowało. Już po zapisach wertujemy strony imprezy i relacje uczestników poprzedniej edycji. Lektura sprawia, że poważnie zastanawiamy się, czy nie popełniliśmy błędu zapisując się.

Przejechałem w tym roku raptem 500km, do tego wszystko bez większych wyzwań, a już na pewno bez żadnych gór. A tu przed nami Rudawy Janowickie, czyli część Sudetów. Wg informacji organizatora przed nami:

− Dystans po trasie optymalnej 200,85 km 
− Dystans na azymut 154,19 km 
− Przewyższenie w linii azymutów 5215 m 
− Ilość PK 41 
− limit czasu 24 h 

Im bliżej godziny wyjazdu tym większe mam wątpliwości, czy jest sens jechać. Ponad 5 tysięcy metrów przewyższeń!!!
Ale skoro powiedziało się: A… trzeba jechać. Do bazy w Łomnicy docieramy tuż przed otwarciem biura zawodów. Okazuje się, że dopiero za 2 godziny będziemy mieli udostępnione miejsce do spania. Jest więc czas na pogaduchy z dawno niewidzianymi znajomymi oraz na śledzenie prognoz pogody. Na razie cały czas leje, ale jest szansa, że przestanie.

W końcu instalujemy się, przygotowujemy rowery, napitki, zastanawiamy się w co się ubrać, kiedy w zapowiedziach mamy 4 stopnie nad ranem, a blisko 20 w ciągu dnia. I w ten sposób zbliża się godzina odprawy. Nie udało się, ani na chwilę zmrużyć oka. Co więcej na odprawę wpadamy w ostatniej chwili.

Potwierdza się informacja o dwóch pętlach i odcinku specjalnym. Na mapach nie ma zaznaczonych żadnych nazw: miejscowości, rzek, szczytów, nie ma szlaków turystycznych… czyli łatwo nie będzie. Do tego opisy punktów nie są w stylu: skrzyżowanie ścieżek, jar, czy wzniesienie, a… dostajemy jedynie zbliżenia punktów w skali 1:5000 i piktogramy, które może jasne są dla piechurów, ale dla nas wyglądają jak hieroglify.

Trochę inne opisy punktów © djk71



23:00, czyli start i pierwsza niespodzianka…. Darek zgubił kartę startową! Powrót do budynku i… jest. Uff… Ruszamy. Spokojnym tempem, przed nami 24 godziny jazdy….
Na pierwszym etapie kolejność zaliczana punktów obowiązkowa. Co prawda sędziowie nie są w stanie tego zweryfikować, ale wyznaczamy trasę w ten właśnie sposób.

PK1
Początek asfaltem, a potem zaczyna się wspinaczka terenem. Niewiele brakuje żebyśmy na dzień dobry zafundowali sobie na własne życzenie moczenie nóg w strumyku, na szczęście w porę zauważamy, że skręt do punktu jest nieco dalej.
Dojeżdżamy do punktu. Dobrze, że lampiony mają elementy odblaskowe, inaczej nie byłoby prosto je odszukać.

W tle odblaski z lampionu © djk71


PK2
Kawałek zjazdu pokazuje, że jazda w dół w takich warunkach wcale nie jest przyjemnością. I znów pod górkę. Ten kawałek daj mi nieźle w kość. Wspinaczka po mokrym terenie sprawia, że kilka razy decyduję się na krótki spacer. Jak tak będzie wyglądała cała trasa to… ciężko widzę realizację planu minimum, czyli zaliczenia 25% punktów, co jest warunkiem klasyfikowania. Góra, która daje nam w kość to o ile się nie mylę Wołek (878 m n.p.m.).
Punkt jest za kamieniołomami, które odnajdujemy bez problemów. Niestety do punktu mamy stąd jeszcze jakieś 120m na azymut tylko…. Nigdzie nie widzimy możliwości przebicia się. Krążymy wokół i… w końcu decydujemy się wracać i wyjechać na asfalt. Mieliśmy to zrobić od razu, a nie kombinować. Morderczy powrót. Jest 2:22, trzy i pół godziny od startu, a my mamy 1 punkt!!! A gdzie pozostałe 40? Źle, bardzo źle. Odpuszczamy dwójkę i decydujemy się na zjazd w stronę trójki.

PK3
Zjazd oznacza mix zjazdu z zaciśniętymi hamulcami po błotnistej drodze, pełnej kamieni i gałęzi oraz marszu - z przewagą chyba tego drugiego. Na dole okazuje się, że Darek… zgubił mapę. Nie chce wracać i szukać, ciekawe czemu :-)
Zjazd gładkim asfaltem nie cieszy. Wiemy, że to oznacza, że za chwilę trzeba będzie to oddać i wspinać się.
Punkt namierzony bez problemów. Czas na banana.

PK4
Błotnisty podjazd, Nobby Nic na przodzie daje radę bez problemów, Racing Ralph z tyłu kręci się w miejscu, albo ucieka na boki. Przy tym punkcie po raz pierwszy korzystamy z opisu punktu. I dobrze. Punkt szybko odnaleziony.

Przy mostku © djk71


PK5
Jesteśmy pewni, że to tu, ale punktu nie widać. Jakbyśmy potrafili odczytać poprawnie opis to pewnie szybciej odnaleźlibyśmy lampion na skrzyżowaniu strumyków.
Świta, czujemy zmęczenie, a gdzie reszta trasy? Korygujemy plany i odpuszczamy PK6 I PK7 - mogą nas kosztować zbyt dużo sił.

Po drodze rzut oka na okolicę…

Śnieżka... Jeszcze tam wrócimy... © djk71


W końcu coś widać…

Długa droga przed nami © djk71


Amiga się wyżywa fotograficznie © djk71


PK8
Mimo, że patrzymy na opis to patrzymy źle i penetrujemy wzgórze i skałki po naszej prawej stronie. Punktu nie ma.

Znów pieszo... © djk71


Jeszcze jedno spojrzenie na mapę i… Przecież to 50m dalej i po lewej stronie. Teraz już bez problemów.

Między skałami © djk71


PK9
Ruszamy w stronę bazy gdzie jest dziewiątka.

We mgle... © djk71


Zastanawiamy się, czy się przebierać, ale temperatura gwałtownie spadła mimo słońca, które właśnie wschodzi więc jedyna zmiana to… krótkie rękawiczki.

PK10
To punkt początkowy Odcinka Specjalnego. Dostajemy do ręki nowe mapy w skali 1:12 500 (poprzednia była w skali 1:60 000) i rysujemy nowy plan. Łatwo nie będzie. Niektórzy zdecydowali się zostawić rowery i odnaleźć punkty pieszo. W sumie, rowerowo to jakieś 10-12km, pieszo pewnie krócej. Widzimy Grzegorza kończącego ten etap. Późno, spodziewaliśmy się, że już jest po.

OS
Miejsce zabawy to tzw. Paulinum IV. Całość (około 12km) zajmuje nam około… 3 godzin!!! Najlepsi ponoć robią to w dwie. Dużo błota, docierania do punktów pieszo. Szczególnie w kość daje wspinaczka na S04, gdzie spotykamy Roberta. Ciepło, mimo, ze chwilę wcześniej pozbyłem się jednej warstwy ubrania.

Cięzko po tym jechać © djk71


Punkty dobrze oznaczone, choć czasem potrzebujemy chwili aby odnaleźć lampion umieszczony na skale...

Pod skałą, pełno tu piechurów © djk71


lub w schowany za leżącymi gałęziami…

Lekko nie jest... © djk71


Przy wyjeździe z ostatniego punktu czujemy się już bardzo zmęczeni, do tego stopnia, że nie jesteśmy pewni gdzie dotarliśmy. Na szczęście kolega zaczynający OS potwierdza nasze położenie. Chwilę później spotykamy Daniela rozpoczynającego ten etap. Co się stało, znając go, powinien już być dawno po. Dojeżdżamy do punktu, z którego startowaliśmy. Uzupełnienie energii i przed nami jeszcze trzy punkty z pierwszej mapy.

Punkty OS zaliczaliśmy w kolejności: 10-9-4-2-3-1-6-5-8-7-12-11

Ile już zdobyliśmy? © djk71


PK24
Po drodze tracę resztki energii. Już wiem, że wiele dziś nie powalczę. Do punktu trzeba trochę podbiec.

PK25
Bez problemów.

PK26
Przed nami bufet. Ostatnie kilkaset metrów patrzę na licznik i odliczam każdy metr. Do tego zupełnie już suchy łańcuch z dodatkami piachu wydaje niesamowicie irytujące dźwięki. W końcu jest. Spaghetti z kubka… Nie ważne, ważne, ze ciepłe, że można chwilę odpocząć. Do tego jest okazja umyć rowery, co oczywiście czynimy. Zapomnieliśmy zrobić wcześniej zdjęcia, ale wierzcie, że wyglądały ciekawie.

Dostajemy nowe mapy i… ja odpuszczam. Nie mam siły. Mówię, żeby Darek jechał sam, ale decyduje się wracać ze mną. Postanawiamy jeszcze po drodze zaliczyć 2, może 3 punkty. Reszta oznacza znaczne oddalanie się od bazy. Na to nie mam już sił.

PK39
Wspinaczka. Jeszcze tylko drut kolczasty i powrót.

Kolec... © djk71


I co z tego, że płot? © djk71


Wydaje się, że na asfaltowym zjeździe można pobijać rekordy prędkości, ale zmęczenie i piasek, który co chwilę się pojawia na drodze skutecznie nas przed tym powstrzymuje. PK 38 jest blisko nas, ale pamięć o podjeździe, który przed chwilą zaliczyliśmy oraz warstwice, które widzimy na mapie sprawiają, że decydujemy się go odpuścić. Wracamy do bazy. Krótki popas pod sklepem i prostą drogą (znaną z nocnej trasy) docieramy do bazy.

W sumie zaliczone 25 z 42 punktów, 118km w nogach. Endomondo pokazuje… 3660 m podjazdów. Jeśli tak rzeczywiście było to rozumiem przyczynę zmęczenia. Jak na kondycję w jakiej jestem to dobrze. Zaliczone punkty to znaczenie więcej niż to co było planem minimum. Zmęczenie, ale też i zadowolenie.

Na mecie spotykamy Adama, który zakończył już całą trasę z kompletem punktów. Jak on to zrobił? Brawo.

Czas na kąpiel i jedzonko. I czas myśleć o kolejnym tygodniu.
Musimy wcześniej wyjechać nie czekamy więc na poranne ogłoszenie wyników. Dowiemy się o szczegółach z netu.