Wpisy archiwalne w kategorii

Polska niezwykła

Dystans całkowity:7855.14 km (w terenie 1617.14 km; 20.59%)
Czas w ruchu:463:10
Średnia prędkość:16.96 km/h
Maksymalna prędkość:64.15 km/h
Suma podjazdów:2938 m
Maks. tętno maksymalne:193 (137 %)
Maks. tętno średnie:175 (89 %)
Suma kalorii:10637 kcal
Liczba aktywności:125
Średnio na aktywność:62.84 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Trzecia lampka

Niedziela, 10 sierpnia 2008 · Komentarze(6)
Trzecia lampka
Po kilku dniach przerwy znów na rower. Tym razem w Kampinosie. Wieczorem z bratem sprawdziliśmy plan dzisiejszych rozgrywek na olimpiadzie i zaplanowaliśmy poranny wyjazd we dwóch. Mieliśmy wstać zanim reszta się obudzi, wyszło inaczej, ja musiałem odespać ostatnie 2 tygodnie, dzieci wstały wyjątkowo wcześnie i w efekcie wyjechaliśmy później i rozszerzonym składzie - dołączył do nas Wiktorek.

Jedziemy w las. Jest piach. Jest górka. Jest... kapeć. Nie u mnie, u Wikiego.
Wraca Damian, Wiku schodzi z roweru i... poznaje nasze dobre serce. Decydujemy się z nim zaczekać aż zmieni dętkę. Co więcej, dostaje dobre rady i... udaje mu się doprowadzić rower do stanu używalności.



Przyda mu się ta lekcja.

Jedziemy dalej. Damian zaplanował chyba najtrudniejszą z istniejących tu tras (poza szlakiem). Kilka ładnych podjazdów i zjazdów.

Na niektórych można się było zasapać, ale ogólnie bardzo fajna traska. Blisko domu, bez ludzi i jest gdzie się zmęczyć.



Spostrzegam, że... znów zgubiłem tylną lampkę. Niech to diabli. Trzecia w ciągu 1,5 miesiąca. Już nie wiem jaką mam kupić, żeby nie odpadła.

W końcu docieramy do Sosny Powstańców, miejsca, gdzie carscy Kozacy wieszali niedobitków z oddziału powstańczego mjr Walerego Remiszewskiego, którzy uszli żywi z bitwy pod Zaborowem Leśnym. Sosna uschła i runęła na ziemię w 1984, miała 350 cm obwodu w pierśnicy, 22 m wysokości i około 170 lat. Legenda głosiła, że jej zwieszające się ku ziemi konary wygięły się tak od ciężaru ludzkich ciał.







Wracając do domu, Damian skraca drogę (bo do meczu zostało niewiele czasu) i... jedziemy na przełaj przez jakieś krzaki, powalone drzewa... szczęśliwie jednak udaje się dojechać na czas do domu.

Tylko 31km, a wydaje się jakbyśmy spędzili w drodze znacznie więcej czasu. Wiku potwornie zmęczony, droga, podjazdy, emocje przy zmianie dętki...


Po meczu mamy chwilę czasu więc... jeszcze jedna szybka rundka, tym razem asfaltem. Pytam Wiktora czy jedzie z nami i... jedzie. Jest dzielny. W trochę wolniejszym tempie niż planowaliśmy robimy rundkę po okolicznych wioskach zaliczając między innymi drugiego dziś waypointa, niestety nie udało nam się odnaleźć kodu. Pierwszy był obok sosny.

Po powrocie do domu okazuje się, ze znów zrobiliśmy 31 km. Czuję lekkie zmęczenie w nogach.

W Młynarskim kręgu

Wtorek, 5 sierpnia 2008 · Komentarze(27)
W Młynarskim kręgu

Los sprawił, że musiałem udać się w dość odległe od mego domu tereny. Szybki rzut oka na mapę i… kilkanaście km od mojego celu jest miejscowość, o której kiedyś już słyszałem… tylko gdzie? ;-) Oczywiście, żartuję, wiedziałem skąd znam to miejsce, więc szybka rozmowa z Młynarzem, ciuchy do przebrania do auta i po wizycie u klienta chwila odpoczynku w Jasieniu. Mieście rodzinnym Piotrka.



Obiadek, chwila odpoczynku i na pożyczonym od taty Piotrka rowerku ruszamy na zwiedzanie Jasienia i okolicy. Dowiedziałem się gdzie Piotrek chodził, do przedszkola, szkoły, gdzie stawiał pierwsze kroki na boisku. Poznałem lokalne miejsca rozrywki, jak np. dyskoteka Malibu (ponoć w środku jest ciekawiej :) )



Dowiedziałem się jak wielkim szacunkiem Młynarz cieszy się w swoim mieście.



Piotrek zaskoczył mnie lokalną ciekawostką…



… a potem pojechaliśmy w las. Rewelacyjne tereny do jazdy, fantastyczne lasy i prawie autostrady, a nie ścieżki. Zero ludzi, samochodów… raj na ziemi.
W sumie to mógłbym tak jeździć pewnie jeszcze dość długo, okolica i rozmowy z Piotrkiem sprawiły, że nawet nie bardzo przeszkadzała mi konstrukcja roweru (był nieco inny od mojego) ale niestety nastała pora powrotu do domu.

Ciężko mi się wyjeżdżało, bo fantastyczna atmosfera jaka panowała u Piotrka w domu plus dodatkowe atrakcje jakimi Młynarz mnie kusił (bilard, Black Sabbath… i inne) podpowiadały żeby zostać, ale… w domu czekało nas mnie też kilka osób :-)
Niespodziewanie udało mi się spędzić kilka fantastycznych godzin, takich jakich potrzebowałem, bez strasu, bez pośpiechu, z dala od tłumów, w sympatycznym towarzystwie.

Piotrek, jeszcze raz dziękuję Tobie i Twojej sympatycznej rodzince. Pozdrowienia dla wszystkich.
Miałeś rację tydzień temu mówiąc, że gdybyśmy mieszkali bliżej to spędzalibyśmy wiele godzin na rowerowych włóczęgach…

TRASA:
po Jasieniu i... -> Budziechów -> ...las... -> Świbinki -> Nowa Rola -> Gręzawa -> Grabówek -> Grabów -> Bronice -> Zieleniec -> Lisia Góra -> Jasień

Załamka

Poniedziałek, 4 sierpnia 2008 · Komentarze(5)
Załamka
Dziś brak czasu na jeżdżenie więc tylko krótko po Kosmę. Niestety wyjeżdżamy z Agą zbyt późno i udaje nam się dojechać tylko do Karbia. Stamtąd już razem powrót na Helenkę. Po drodze krótki (no może nie taki krótki) postój koło pałacu Wincklerów.



Wszyscy jesteśmy w szoku, że ktoś dopuścił to miejsce do takiego stanu. Co więcej, po powrocie do domu, czytamy, że są pomysły całkowitego wyburzenia ruin. Brak słów...

Integracyjnie z Karlą

Niedziela, 3 sierpnia 2008 · Komentarze(7)
Integracyjnie z Karlą
Dziś, jesteśmy umówieni na spotkanko z karlą76. Korzystając z tego, że jest w swoich rodzinnych Tarnowskich Górach mkniemy na jej spotkanie w kilkuosobowym gronie: Anetka, Agusia, kosma100, wrk97 i ja. Chciał też jechać igor03, ale to wciąż dla niego zbyt długi dystans. Niezależnie dociera do nas dawno nie widziana katane. Kolejny mini zlot BS (Nowy Sącz, Wieluń, Dąbrowa Górnicza, Piekary Śląskie, Zabrze).

Niestety Karolina nie może z nami pojeździć. Spędzamy jednak urocze chwile rozkoszując się widokami tutejszego rynku. Mimo, że jest bardzo fajnie, musimy się zbierać bo do domu jeszcze kawałek, a tam czeka już na nas Igorek.

Żegnamy Karolinę i jej towarzyszkę Iwoną (o ile dobrze zapamiętałem) i dzielimy się na dwie grupy. Anetka z Agą jadą do domu, a reszta towarzyszy Kasi w drodze do Piekar.

Po drodze zaliczamy Świerklaniec, pięknie tu dziś.



Jako, że słońce zachodzi czas się zbierać do domu. Jeszcze tylko Kopiec Wyzwolenia i... czy ja powiedziałem: tylko?



Choć sam kopiec nie jest wysoki, coś nas podkusiło i wjeżdżamy na niego rowerami. Problemem nie jest stromość podjazdu, a... brak jakichkolwiek zabezpieczeń i kamienista droga. Wjechaliśmy wszyscy ale kosztowało mnie to sporo nerwów. Wyobraziłem sobie, co by się stało gdyby ktoś się przewrócił na prawą stronę.

Chwila na kopcu i zjeżdżamy do centrum Piekar. Jeszcze tylko szybkie zdjęcie dla naszych dziadków :)



Żegnamy się z Kasią i po ciemku docieramy do domu.

Dziękuję wszystkim za świetne popołudnie. Mam nadzieję, że nie ostatnie w takim gronie.

Po koncercie

Niedziela, 27 lipca 2008 · Komentarze(5)
Po koncercie
Po wczorajszej imprezie dziś długo się zbieramy. Postanawiamy jednak choć na chwilę poczuć bieszczadzkie klimaty, szczególnie, że niektórzy są tu po raz pierwszy. Część rowerami, część samochodem ruszamy zobaczyć najpiękniejszą chyba cerkiew - cerkiew w Równi.

Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w Hoszowie.



Widać, że ciężko będzie utrzymać wszystkim jednakowe tempo. Niektórzy chcą szybciej, niektórzy wolniej.



Po zwiedzeniu cerkwi w Równi następują podziały. Część jedzie dalej samochodem, Kosma decyduje się wracać na kwaterę najkrótszą drogą, Jahoo81 z DMK77 włączają drugi bieg i tyle ich widzimy, a mój syn i ja ruszamy swoim tempem. Decydujemy się jeszcze zwiedzić Moczary i Bandrów Narodowy. Dobrze, że wracamy kawałek tą samą drogą, bo przy ostrym zjeździe, kończącym się zakrętem i skrzyżowaniem mogłoby być źle. Na szczęście wiedzieliśmy jak wygląda końcówka. Efekt ostatnich dreszczów.



Przed nami Moczary i zamiana. Wiku wsiada do auta, a jego miejsce zajmuje na rowerze ma małżonka. Jak na pierwszy raz w górach nieźle jej idzie ( na jednym podjeździe dosłownie idzie ;-) )



Poza tym była jednak dzielna. W sumie cerkwie nas nie zachwyciły, jednak chciałem pojechać tam gdzie przez tyle lat mieszkali… Niemcy.

Powrót na kwaterę, pożegnanie z Asicą i… wypad do centrum. Szkoda, że to już koniec imprezy, że jutro rano trzeba będzie wracać :-(



Dzięki wszystkim za rewelacyjną atmosferę i towarzystwo.

XXX-Lecie KSU w Ustrzykach

Sobota, 26 lipca 2008 · Komentarze(8)
XXX-Lecie KSU w Ustrzykach
Wczorajszy dzień miał wyglądać trochę inaczej, niestety, późny wyjazd z domu, korki na trasie i deszcz po przyjeździe sprawiły, że nie udało się pojeździć po moich górkach. Po Bieszczadach. Na dodatek Ustrzyki przywitały nas najgorszą informacją jaką mogliśmy sobie wyobrazić.



Na ten koncert wybieraliśmy się od poprzedniego koncertu KSU w Ustrzykach rok temu. Tym bardziej, że ten miał być wyjątkowy, specjalny, z okazji ich XXX-lecia. Pogoda zdecydowała inaczej, zdecydowała za nas.

Spotkanie z Sabinką, Damianem i Nuką oraz perspektywa spotkania w dniu dzisiejszym z Asicą, Kosmą i Młynarzem sprawiły, że mimo wszystko dobry humor nas nie opuścił.

Damian namawiał mnie wczoraj na 200-tkę, opracowałem już nawet plan awaryjny obejmujący wszystkie możliwe skróty, ale mimo, że wstałem rano, to pogoda skutecznie mnie do tego zniechęciła. Poza tym nie chciałem też zostawiać rodzinki na cały dzień samej. Damian pojechał sam i chyba dobrze, bo pewnie bym go bardzo spowalniał.

Śniadanie i decydujemy się jechać na zaporę w Solinie. Ja z Wiktorkiem rowerami, a reszta samochodem.
Trochę się obawiam, bo Wiku jest pierwszy raz w górach i mimo, że nie jesteśmy bardzo wysoko, to jednak wiem, że czeka nas kilka podjazdów.

Ruszamy, krótka wizyta w Ustianowej Górnej.



Jedziemy dalej, po chwili pierwszy podjazd gdzie zaraz na początku spotykamy sympatyczną parkę, będziemy spotykać się jeszcze kilkukrotnie na trasie.

Wiku prze do przodu, choć widzi, że skończyły się żarty. Dzielnie jednak dojeżdża do szczytu, ostry zjazd rekompensuje mu trudu wspinaczki :) Kolejny podjazd jest krótszy ale bardziej stromy. Daje radę. Jest dzielny.

Docieramy na zaporę i w tej samej chwili dziewczyny meldują, że też dojechały.



Igorek radzi sobie doskonale nie tylko na rowerze.



Chwila włóczenia się wśród tłumu spacerowiczów. Jednak dwa miesiące temu było tu zupełnie inaczej.

Powrót w deszczu, momentami mocnym deszczu. Na kwaterę dojeżdżamy w ostatniej chwili, okazało się, że to co wydawało nam się mocnym deszczem było tylko zapowiedzią tego co teraz spadło z nieba. Udało się - tym razem.

Po południu dojeżdża reszta ekipy i ruszamy zobaczyć, czy może jednak jakimś cudem koncert się odbędzie. Niestety nic się nie dzieje, a nas dopada ulewa. Przemoczeni jedziemy na zakupy. Pod sklepem niespodzianka :-)



Spotykamy Siczkę i Dziarka, czyli jednak zobaczyliśmy KSU :-) Udaje nam się pogadać trochę z chłopakami - dla niektórych znaczyło to chyba więcej niż sam koncert :-)

Mimo, iż nie ma koncertu Młynarz decyduje się na zmianę fryzury…
Wieczornej nasiadówce integracyjnej nie ma końca…



Oprócz wcześniej wymienionych była z nami jeszcze Anetka i Aga, tak więc był to kolejny mini zlot BS (10 osób) ;-)

Na wariata...

Piątek, 6 czerwca 2008 · Komentarze(11)
Na wariata...

Obudziłem się dość wcześnie. dodałem wczorajszy krótki wpis i o 5:25 na rowerek. Szybko, krótko, przed pracą. Wczorajszą trasą i wbrew zaleceniom jakie dawałem wczoraj Wiktorkowi.

Mówiłem, że trzeba jeść żeby jeździć - pojechałem bez śniadania.
Mówiłem, że ślisko może być nie tylko po deszczu, ale również np. z powodu rosy - i było - za późno zauważyłem zakręt i zapomniałem, że trawa jest mokra - na szczęście tylko wybrudzony i lekkie otarcie kolana.

Ale i tak było fajnie, żałowałem tylko, że aparat został w domu. Przydałby się, wczoraj bażant na drodze, dziś sarny... Tylko gdzie ja go mam wozić... fajnie się jeździ, gdy plecak i sakwy zostają w domu...

Z innej beczki, chyba łańcuch już się za długi zrobił... czyżby pora na wymianę?

=========================================================

Pod wieczór odwiozłem żonę z dziećmi do znajomych, a ja na rowerek.

Przy okazji okazało się, że rano zgubiłem pompkę... :-(

Start z Ptakowic i znów na początku porażka. Zobaczyłem, że ktoś na rowerze skręcił z głównej drogi w pola więc za nim. Jak się po chwili okazało... za nią...
Ona się zatrzymała... nie wnikałem po co, a mnie po chwili droga się zwęziła, zarosła i po następnych kilkudziesięciu metrach zdałem sobie sprawę, że jestem w środku pola... nie wiem czego....

W każdym razie strasznie ciężko się po tym jechało. Kiedy stanąłem żeby zawrócić, bo z każdym metrem było coraz ciężej... przeraziłem się jak głęboko w to wjechałem... poplątane jakieś pnącza... ledwie rower odwróciłem.

Po powrocie na szosę... kryzys... rower przestał jechać... stwierdziłem, że dojadę do kościoła św. Mikołaja w Reptach i wracam. Przy kościele nie wyhamowałem, rozwaliłem mur więc... przy okazji przez dziurę zrobiłem zdjęcie...



Jako, że rower znów zaczął jechać to kontynuowałem przejażdżkę... na oślep, bez planu, nie zawsze do końca wiedząc gdzie jestem...
Mniej więcej trasa była następująca (mogłem coś pominąć):

Ptakowice - Repty - Stare Tarnowice - Opatowice - Rybna - Miedary - Wilkowice - Księży Las, Kamieniec - Zbrosławice - Ptakowice

W Zbrosławicach zacząłem mieć jednak wątpliwości gdzie jestem i dokąd mam jechać...



Stwierdziłem, że się ściemnia i pora do domu.

Dzień 8 – Powrót

Sobota, 17 maja 2008 · Komentarze(4)
Dzień 8 – Powrót
Po śniadaniu żegnamy gospodarzy i ruszamy po oponę. Damian pierwszy (jak mówi pojedzie „powoli”), ja jeszcze chwilę marudzę i zaczynam go gonić. Mimo wystającego balona tak się rozpędził, że kiedy ja docieram do Ustrzyk, on już zmienia oponę w sklepie dyskutując ze sprzedawcą o KSU. Okazuje się, że w sklepie pracuje człowiek, który czasem z chłopakami grywa na koncertach.

Ostatnie zakupy pamiątek i ruszamy do Przemyśla. Oczywiście w miarę możliwości bocznymi drogami.

Po drodze Arłamów – długi podjazd. Dawny rządowy ośrodek wypoczynkowy, miejsce internowania m.in. Lecha Wałęsy. Sam ośrodek fajny, choć nie tak go sobie wyobrażałem (zbyt luksusowy jak na miejsce internowania?). Za to fantastyczny zjazd i podjazd pod samym ośrodkiem – trudno by go było z tej strony szturmować. Nowy rekord prędkości – bez pedałowania – 64,15km/h



Dalej Posada Rybotycka i „najstarsza zachowana cerkiew w Polsce, a zarazem jedyna obronna” – w rzeczywistości okazuje się być do bólu nieciekawa.



Chwila przerwy i dlaej w drogę.



Dalej trochę terenu (znów mi się podobało szaleństwo na zjeździe) i wylatujemy na DK28. Spokojnym tempem dojeżdżamy do Przemyśla.



Obiadek i... chyba opadamy z sił. Miasto piękne, zupełnie inaczej je sobie wyobrażałem, ale już chyba brakuje nam sił. Nie chce nam się zwiedzać. To chyba bliskość domu wywołuje w nas chęć odpoczynku.

Zostajemy na piwie. Nadchodzi czas odjazdu pociągu. Doprowadzamy rowery do dworca (po piwie nie jeździmy). Pakujemy się do przedziału, na szczęście jest rowerowy i… to już prawie koniec.

Mimo, że dzisiejszy dzień był już właściwie drogą powrotną, wcale nie był mniej fajny niż wszystkie poprzednie. Ale chyba już chcemy być w domu, choć na chwilę… ;)

<==Dzień poprzedni Dzień następny ==>

Profil trasy, mapa i alternatywny opis dnia na blogu Damiana

Bieszczady - dzień 7 – ciężki

Piątek, 16 maja 2008 · Komentarze(10)
Bieszczady - dzień 7 – ciężki
Otwieramy oczy i pada. Czy to źle? Czy musimy gdzieś jechać? Patrzymy po sobie chyba z nadzieją, że któryś powie „Otwieramy piwo i dziś przerwa”. Na szczęście nikt nie wymiękł (choć chyba było blisko) i mimo deszczu ruszamy w drogę. W planie Dolina Sanu. Stuposiany, za miejscem biwakowym ruszamy leśną drogą aby okrążyć Czeresznię i Czereszenkę. Fantastyczna jazda. Taki teren lubię. Podjazdy, zjazdy, kamienie, błotko, deszcz ale… wszystko umiarkowane.



Miejscami może być niebezpiecznie.



Po ok. 9-10 km przestaje padać. Dobrze, że pojechaliśmy. Wpadamy na „główną” drogę wiodącą do Mucznego, ale po chwili znów z niej uciekamy w stronę Łokcia. Jedziemy magiczną drogą wzdłuż ukraińskiej granicy.



Magicznej, bo na sporym odcinku są to płyty betonowe, a ściślej mówiąc to raczej żelbet. Niestety nadgryziony zębem czasu więc trzeba bardzo uważać, po co chwilę wystają z niego pręty. Chwila nieuwagi i można sobie zrobić krzywdę.



Nagle niespodzianka. Przejazd przez bród. O nie, dziś za zimno na moczenie nóg. Cofamy się i ukrytą w trawie i krzakach ścieżką trafiamy na mostek.



Mijamy Tarnawę Niżną i po kilku kolejnych km skręcamy w drogę donikąd. Sokoliki… wieś, której nie ma (po polskiej stronie), miejsce gdzie nawet droga się kończy, ale… musieliśmy tu przyjechać. Ten punkt wycieczki nie budził żadnych wątpliwości, bo… „świat się kończy w Sokolikach…” Tak śpiewa nasz ulubiony zespół i… trzeba to było zobaczyć na własne oczy.

Po stronie ukraińskiej zniszczona cerkiew



Bukowiec i zaskoczenie… tego domku na drodze kiedyś nie było, a tym bardziej nie było go… na moście.



Po chwili udaje się go przepchnąć przez most i ruszamy do cmentarza w Beniowej.





Tu niespodzianka. Dalej szlak prowadzi przez łąkę… niby tylko kilkaset metrów ale mokra trawa daje się we znaki. Do tego momentu było świetnie. Stąd jedzie mi się coraz ciężej. Dużo ciężej. Czuję, że słabnę. Nie pomagają kanapki, batoniki, IzoPlus.



Ledwo docieram do Wilczej Jamy. Odpoczynek, niezłe jedzenie i… wciąż nie mam siły. Odpuszczam dodatkową rundkę i jadę prosto na kwaterę. Damian jeszcze jedzie do Wołosatego (ponoć położyli nowy asfalt).

Wykąpany, z piwkiem, przy kominku witam Damiana, który oprócz piwa donosi, że rozwalił oponę. Niedobrze. Mamy dętki, ale opony zapasowej brak. Po krótkiej dyskusji i sprawdzeniu pociągów, decydujemy się na zmianę planów. Odpuszczamy jutrzejszy Otryt - Damian i tak nie dałby rady - i jedziemy przed południem do Ustrzyk po oponę. Jako, że będziemy na wylocie z Bieszczad, nie ma sensu wracać, pojedziemy stamtąd prosto do Przemyśla i nocnym pociągiem wrócimy do domu.
Skrócimy o jeden dzień wycieczkę, ale to chyba najlepsze wyjście.


<==Dzień poprzedni Dzień następny ==>

Profil trasy, mapa i alternatywny opis dnia na blogu Damiana

Bieszczady - dzień 6 – Sentymentalnie

Czwartek, 15 maja 2008 · Komentarze(7)
Bieszczady - dzień 6 – Sentymentalnie
Rankiem ruszamy w stronę Pszczelin. Oczywiście nie najkrótszą drogą. Przez Równię, gdzie oczywiście obowiązkowy postój obok jednej z najpiękniejszych (o ile nie najpiękniejszej) bieszczadzkich cerkwi.





Dalej Żłobek, Rabe i Czarna.



Potem odbijamy, aż pod ukraińską granicę. Michniowiec i Bystre. Nie wiem, czemu tak pasjonuje mnie ten kawałek Bieszczad. Dwie wioski zupełnie na uboczu, tuż przy granicy, wioski gdzie uwielbiam przyjeżdżać, choć to już faktycznie koniec świata. Może to ten spokój, może droga prowadząca do tego miejsca, znaczona przydrożnymi krzyżami. Nie wiem co to, ale coś w tym jest. Bystre – fantastyczna cerkiew, niestety koszmarnie zniszczona i zaniedbana.



Przykro na to patrzeć. Historia cerkwi to zresztą kolejna smutna historia tych ziem. Po wielu nie ma już śladu, większość została splądrowana, okradziona. Dziś wiele z nich pełni rolę kościołów katolickich. Najbardziej przerażające dla mnie było to, że na wiele lat nasze władze zmieniły ich przeznaczenie. Większość służyła jako… magazyny, spichlerze… straszne…

W drodze powrotnej zaskakuje nas deszcz (który to już raz grzmi w oddali). Przebieramy się, ale znów tylko trochę popadało. A właściwie tak nam się wydaje. Lipie i… zaczyna się ulewa. Zmoknięci docieramy do Lutowisk i zatrzymujemy się w pierwszym barze. Przerwa. Deszcz, wiatr, niedobrze to wygląda. Na szczęście, po kawie i małej przekąsce znów jest ładniej na zewnątrz.

Kolejna przerwa i kolejna śliczna cerkiew w Smolniku.



Stąd już tylko parę km do naszej kwatery w Pszczelinach. Dziwnie zmęczeni (a przynajmniej ja) zrzucamy sakwy i… Damian proponuje małą, wieczorną rundkę, po doskonale nam znanych terenach. Nie wiem czemu, ale mimo zmęczenia zgadzam się.

Pierwsza niespodzianka po chwili, kiedy okazuje się, że ruszyliśmy bez picia, tzn. wsypaliśmy IzoPlus do bidonów, ale… sklep z wodą był czynny tylko do 16. No cóż będzie śmiesznie. Tu niestety sklepy i knajpy rządzą się swoimi prawami. Czynne tylko sezonowo, tylko w dziwnych godzinach, z dziwnym zaopatrzeniem i czasem dziwnymi cenami. Trudno się dziwić, że takim powodzeniem cieszy się sklep objazdowy, który mijaliśmy po drodze.

Na szczęście w Dwerniczku jakaś budka-widmo. Nie wiadomo skąd i czemu tutaj, a na dokładkę otwarte. Kupujemy wodę i jedziemy dalej.

Cerkiew w Chmielu (i moja ulubiona drabina).



Cudem ocalała, po tym jak chciano ją spalić na potrzeby filmu „Pan Wołodyjowski”. Po prostu ręce opadają jak się o tym pomyśli, co ludziom do głowy przychodziło…

Wracamy, Dwernik, Nasiczne (to tu wiele lat temu narodziła się nasza miłość do Bieszczad).



Brzegi Górne i droga Ustrzyk Górnych. Długi podjazd (ale pokazujemy spotkanej młodzieży „kto tu rządzi”) i fantastyczny zjazd (wciąż się boję).



Ten znak mi się nie podobał.



Ustrzyki puste, czynny jeden sklep/knajpa. Zakupów tu specjalnie się nie da zrobić więc tylko coś szybkiego na ząb, piwo do kieszeni i do domu.



Wieczorek przy kominku (dziękujemy właścicielowi za uzupełnienie naszych skromnych chmielowych zapasów). Jak się okazuje zwiedzanie dobrze znanych miejsc też może być przyjemne. Kolejny fantastyczny dzień.


<== Dzień poprzedni Dzień następny ==>

Profil trasy, mapa i alternatywny opis dnia na blogu Damiana