Nie miałem dziś ochoty oddalać się zbytnio od domu i... udało się. Udało się zrobić prawie 28km w odległości nieprzekraczającej chyba 5km od domu, praktycznie bez powtarzania odcinków, wszystko w terenie, w lesie. I do tego udało się nawet zmęczyć :-) Ślad na trasy wygląda dziwnie, ale trasa była fajna. W sam raz na szybką przejażdżkę treningową. Tylko dobrze, żeby było jak dziś... póki jasno ;-)
Z innej beczki, fajne miejsce udało mi się ostatnio zobaczyć. Muszę wrócić tam na dłużej.
Zalana kopalnia i nie tylko Po ciężkim wczorajszym dniu (i całym tygodniu) oraz długim wieczorze dziś nie udaje nam się z Amigą zbyt wcześnie wyruszyć. W końcu jednak zbieramy się i w teren. Tzn, najpierw chwilę po asfalcie a potem już lasy i pola. Fajnie tak, bez pośpiechu, choć i tak mam wrażenie, że nieco gnamy. Na dzień dobry zahaczamy o Doły Piekarskie, czy też Tarnogórski Labirynt Skalny.
Spoglądamy na zegarek i... jest później niż się spodziewaliśmy. Szybko nam minął ten czas. Teraz już bez kombinacji asfaltami do domu. Potrzebowałem takiego wyjazdu. Ciekawe kiedy następny...
Złoto dla Zuchwałych 2014 Przyjazd
Nie powinno nas tu
być. Obaj z
Amigą od tygodnia jesteśmy chorzy. Powinniśmy się kurować. Wizyta u
klienta oddalonego raptem o 120km od Lubostronia skłoniła nas jednak do startu.
Przyjeżdżamy do bazy… przed organizatorami, choć wedle programu powinni już tu
być. Z lekkim opóźnieniem zjawiają się i… to chyba jedyne ich potknięcie na tej
imprezie.
W międzyczasie
spotkania i pogaduchy ze znajomymi. Stawiła się prawie cała czołówka Pucharu.
Są też dawno nie widziani znajomi. Rozmowy trwają do późnych godzin nocnych. W
końcu kładziemy się spać.
Start
Pobudka i… prawie
nie mówię. Czuję się fatalnie. Gdyby Darek powiedział nie jedziemy, bez żalu
bym odpuścił. Niestety nie mówi.
Przed odprawą wita
się z nami
klosiu, miło poznać kolejną osobą z bikestats w realu, choć nieładnie, że się z nas od razu wyśmiewa, mówiąc, że uczy się z naszych relacji. Choć z innej strony to mądre, bo lepiej się uczyć na błędach innych, człowiek żyje zbyt krótko, żeby samemu wszystkie popełnić :-)
Po krótkiej odprawie
dostajemy mapy w skali 1: 50 000 i mamy kilka minut do startu. Oczywiście
flamastry idą w ruch i zaznaczamy całą trasę. 24 punkty w 8 godzin. Gęsto, ale to oznacza, że nie ma tu miejsca na duże błędy. Nie podoba mi się mapa. Mylą mi
się poziomnice ze ścieżkami.
PK 8 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SW
Ruszamy, po chwili
wyprzedza nas Wojtek , który postanowił zacząć od tego samego punktu. Razem
docieramy do lasu. Punkt prosty, tym bardziej, że kilka osób właśnie wraca lub
dojeżdża do niegopotwierdzając słuszny
wybór trasy. Nieco zaskakuje perforator :-)
PK 3 - Drzewo przy granicy kultur
Kolejny lasek,
przeprawa przez strumyk.
I mamy kolejny znaczek na karcie w dobrym czasie. Teraz
trzeba się wydostać na drogę i… tu popełniamy błąd. Zamiast odbić od punktu na
zachód, omijamy częściowo jeziorko i odbijamy na północny zachód. Późniejsza
korekta na zachód niewiele pomaga, bo krążymy już w niewłaściwym miejscu.
Utwierdza nas w tym Kamila z trasy pieszej, która wcześniej pognała dziki w
naszą stronę :-) Jeszcze jedno podejście i w końcu decydujemy powrócić do
jeziorka. Niestety błądzenie zajmuje nam ponad 30 minut.
PK 5 - Ruiny wieży drzewo 20m na N
10 minut później
jesteśmy przy ruinach. Szkoda straconego czasu.
PK 11 - Skraj lasu słupek wysokości
Napotykamy resztki
śniegu, na długości 2-3m :-) Kwadrans później jesteśmy na kolejnym punkcie.
PK 10 - Początek strumienia
Droga wzdłuż
strumienia nieco zakrzaczona, ale prowadzi nas bez problemów do jego początku.
PK 14 - Przepust
Przepust również nie
sprawia problemów. Patrząc po czasie to kolejne punktu zdobywamy w odstępach
około kwadransa więc błąd przy "trójce" kosztował nas 2-3 punkty.
PK 12 - Szczyt górki
Wracamy znaną nam
drogą. Asfaltowy podjazd powoduje, że skupiamy się nad tym jak najsprawniej go
podjechać.
Jest skrzyżowanie,
choć z mapy wygląda, że powinny tu być drogi asfaltowe. I kościoła nie widać,
coś jest nie tak. Mimo to skręcamy w lewo i znów brakuje drogi. Stop! Zerkam na
mapę i już wiem.
Wracając z Obielewa
mieliśmy skręcić w prawo (skąd przyjechaliśmy) a my skupieni na podjeździe
pojechaliśmy prosto. To gdzie jesteśmy to Kaliska. Korekta. Jedziemy na zachód,
choć patrząc z perspektywy czasu nie wiem czemu nie pojechaliśmy na Buszkowo. Droga
płata nam figla i i tak lądujemy Jabłówkowie. Chwilę wcześniej ścigam się z
quadem :-)Ponoć gość robił wszystko
żeby mnie dogonić kiedy go wyprzedziłem, ale nie udało mu się.
Wjeżdżamy do lasu i
szukamy tego czego nie lubię - w lesie każde wzniesienie wygląda jak szczyt
górki. Oprócz nas punktu szuka kilku piechurów. Wycofujemy się i próbujemy
podjechać do punktu od południa. Dobry pomysł. Trafiony - zatopiony. Niestety
od poprzedniego punktu minęło 1:08h!!! Powinniśmy w tym czasie zaliczyć z
cztery punkty. Źle.
PK 15 - Skraj lasu
Stosunkowo długi
przelot do następnego miejsca. Trochę martwi nas brak ścieżki na mapie, ale
punkt jest na skraju lasu więc jakoś tam dotrzemy. Przy lesie decydujemy się
wjechać kawałek w głąb i trafiamy na ścieżkę, która wydaje się prowadzić tylko
na szczyt, ale w praktyce prowadzi nas aż do celu.
Czas na korektę
planów, minęło południe, czyli połowa czasu, a mamy dopiero 8 punktów :-(
Rezygnujemy z 20,22,13, 17, 21 i 4. Resztę zobaczymy w trakcie dalszej jazdy.
PK 9 - Granica kultur
Dziewiątka
namierzona bez problemów .
PK 2 - Skraj rowu
Coś mi się dziwnie
jedzie. Już wiem opadło mi siodełko. Poprawię przy punkcie.
PK 7 - Brzeg strumienia
Kolejny punkt, na
który wjeżdżamy bez problemów, choć przyznaję, że nie zauważyłem strumienia :-)
Zostaje nam około 2,5h czasu.
PK 23 - Wielki pień na skarpie
Pień jest gdzie miał
być, krótka narada i odpuszczamy PK19. Zupełnie nie po drodze, a zaliczenie go
może by było możliwe, ale bardzo "na styk".
PK 24 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SE
Punkt zlokalizowany
około kilometra od mety, ale przed nami jeszcze 2 inne punkty. Choć niektóry
jak Daniel, którego tu spotykamy wracają już na metę z kompletem punktów.
PK 18 - Skrzyżowanie
Zaczynam odczuwać
zmęczenie.Konieczna dawka cukru. Punkt
łatwy do odnalezienia.
PK 16 - Zagłębienie słamane drzewo
Przed punktem
spotkamy Radka, który woła, że punkt jest kawałek dalej po lewej. Zatrzymujemy
rowery i przed nami zagłębienie, mokre zagłębienie. Spotykamy Wojtka, który
ponoć krąży tu już chwilę. Szukamy w zagłębieniu uważając aby nie wdepnąć za
mocno w jakieś błoto. Jesteśmy za daleko, cofamy się i ruszamy z drugiej
strony. Nadziewam się na gałąź i robię dziurę w spodniach :-( Szukamy dalej.
Darek obchodzi staw dookoła, a ja wracam do rowerów żeby zerknąć na mapę po
wydaje mi się, że szukamy za daleko. Wracam i co widzę. Tuż za rowerami wisi
punkt. Świetnie.
Ale możemy to zrzucić
na mylny opis "
słamane drzewo"
- nie wiedzieliśmy czego szukać:-)
Poza tym miałem wrażenie, że do punktu podchodziłem w górę, więc gdzie zagłębienie...
Kolejne kilkanaście
minut błądzenia. Inna sprawa,że to już i tak nie ma znaczenia. Na
dziewiętnastkę już nie pojedziemy. Może gdyby to miał być ostatni punkt do
kompletu to zaryzykowalibyśmy, a tak nie ma już parcia. Pewnie gdybyśmy go
zrobili po PK23 to zdążylibyśmy zrobić też resztę, ale gdyby babcia miała
wąsy...
Meta
Na metę przyjeżdżamy
z zapasem około 50 minut i tylko 16 punktami, ale już nic w okolicy nam nie
pozostało do zaliczenia. Gdyby nie te dwa błędy na początku…
Myjemy rowery i
idziemy coś zjeść. Spodziewałem się wczorajszej fasolki, a tu gulasz z kaszą i
marchewką. Choć fasolka też jest opcjonalnie jako dokładka.
Kąpiel i pora się
żegnać, chcemy jeszcze dziś wrócić do domu.
Świetnie
zorganizowana impreza, doskonała pogoda, ciekawe okolice i wyborne towarzystwo,
czego chcieć więcej? Może tylko poprawiłbym jakość wydruku mapy i… naszą
nawigację. Patrząc na nasz start teraz, szkoda. Szkoda tych dwóch błędów na
początku, bo poza nimi nawigacja była bezbłędna. Ostatni punkt przemilczę.
Komplet był do zrobienia bez problemu. Ale my go nie zrobiliśmy.
Wracając czuję w
nogach zmęczenie. To chyba dobrze, znaczy, że się nie obijałem.
Już od dawna planowałem zrobić Tour de Kwietniki w Gliwicach. Niestety zawsze brakowało czasu, a jak już był czas to było po lub przed sezonem. Dziś wydaje się, że to ostatnia szansa w tym roku. Kolejne weekendy będą pewnie zajęte.
Trasa była zaplanowana już dawno, ale przed wyjazdem jeszcze kontrola, czy nic się nie zmieniło. I dobrze, bo okazało się, że pszczołę przeniesiono ponoć do Czechowic. W takim razie modyfikacja trasy.
Ruszam na Czechowice i szok. Hałda mocno rozkopana, teraz wiem co koledzy mieli na myśli mówiąc, że ostatnio mało z niej nie spadli. Sam bym mało nie spadł i to w biały dzień.
Czechowice i... nie ma pszczoły. Krążenie po okolicy i nic. Trudno, może potem będzie lepiej.
Żeby nie było za łatwo, nie mam ze sobą mapy, mam tylko spisane lokalizacje. Po 20 latach pracy w Gliwicach powinienem sobie poradzić bez mapy :-)
Ciekawe ile wynosił optymalny wariant trasy. Pewnie sporo mniej. I oczywiście nie musiałem jechać na Czechowice. Ale to nic, szkoda tylko, że gołębie gdzieś odleciały, albo je przegapiłem.
Urlop rozpoczęty i… dotychczas wszystko pod górkę. Wciąż siedzimy w domu. Wieczorem Igor wyciąga mnie na rower. Ciepło i mało czasu więc postanawiamy powłóczyć się po okolicy.
Najpierw rowerówką w stronę Osiedla Młodego Górnika. Oczywiście obowiązkowy rzut oka na pociągi, a potem lasem w stronę Miechowic. Jako, że Igorek nie jest pewien, czy był przy tutejszych ruinach pałacu ruszamy w tę stronę.
Na tablicy informacyjnej czytamy, że pałac jest częścią Szlaku Matki Ewy. To tu urodziła i wychowywała się Ewa von Tiele-Winkler. Pałac z pięknym parkiem, gdzie dziś można zobaczyć prawie 200-letniego platana o obwodzie 568cm przetrwał do 1945 roku, kiedy to Sowieci zajmując Bytom splądrowali teren posiadłości, a pałac podpalili. Dzieła dokończyli żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. W nocy z 31.XII.1954 na 1.I.1955 roku saperzy podłożyli i zdetonowali ładunki wybuchowe. Dziś można oglądać już tylko ruiny.
Z ciekawostek, widoczna na zdjęcia wieża była… wieżą ciśnień.
Widząc, że na szlaku zaznaczonych jest pięć miejsc postanawiamy zobaczyć je wszystkie. Jedziemy przez park w stronę neogotyckiego kościoła św. Krzyża. W jego krypcie spoczywają szczątki właścicieli Miechowic: Domesów, Aresinów i Wincklerów, zaś na przykościelnym cmentarzu znajdują się groby zamordowanych przez Armię Czerwoną w 1945 mieszkańców Miechowic
Kościół jest piękny i często obok niego przejeżdżamy, ale mnie najbardziej podobał się z tej perspektywy. Niestety, zapomniałem, że jest lato i… zielone drzewa mocno ograniczają widok. Rezygnujemy ze zdjęcia i jedziemy dalej.
Kolejne miejsce to budynek Ostoi Pokoju podarowany Ewie przez ojca jako prezent bożonarodzeniowy. Z czasem nazwa Ostoja Pokoju została przyjęta dla całego dzieła Matki Ewy. Do 1930 roku na terenie Miechowic powstały 24 domy służące różnorakiej opiece, a poza Miechowicami było 38 domów dla bezdomnych.
Kolejny budynek na szlaku to Cisza Syjonu. Mieściła się w nim ogromna jadalnia mogąca pomieścić 100 osób, a w czasie zgromadzeń misyjnych i ewangelizacji, po usunięciu mebli, bywało i kilkuset uczestników. Bywali tutaj znani na całym świecie kaznodzieje i misjonarze.
Ostatnim budynkiem, położonym nieopodal malutkiego cmentarza, gdzie spoczywa Matka Ewa, jest zbudowany 1902 roku drewniany domek Matki Ewy. Nad wejściem domku jest napis Własność Jezusa Chrystusa.
Anka zamiast Jury Jeszcze wieczorem w planach była Jura. Krótko po północy Amiga wykazał się zdrowym rozsądkiem i stwierdził, że po takim tygodniu w pracy i 3-4 godzinach snu to za dużo na Jurze nie powalczymy. Plan alternatywny - Anaberg. Góra św. Anny, czyli miejsce gdzie ostatnio trudno nam trafić.
Ruszamy późno, po 10-ej, ale organizm domagał się odpoczynku. Niezbyt ciepło, fajna pogoda do jazdy. Tyłami przez Wieszowę docieramy do ruin kościoła w Ziemięcicach.
Niestety skansen zamknięty, jest co prawda podany numer telefonu, pod który można zadzwonić, ale to już następnym razem. Dziś tylko rzut oka przez ogrodzenie...
Mapa wskazuje, że żółtym szlakiem dotrzemy co najmniej do samego Ujazdu, więc kierujemy się na szlak. Świetnie oznaczony, ani przez chwilę nie mamy wątpliwości jak jechać, gdzie skręcić.
Tradycyjnie zdjęcie przy pałacu w Pławniowicach musi być...
Za Ujazdem na jednym z podjazdów Amiga wydaje triumfalny (jak mi się wydaje) okrzyk. No cóż, będą jeszcze większe podjazdy... Ale to nie zdobycie szczytu było powodem krzyku, to pszczoła, która Go użądliła w głowę. Na szczęście nie jest uczulony więc jedziemy dalej.
W okolicach Zimnej Wódki skrzyżowanie i... są inne szlaki oprócz żółtego. Skoro nie było żadnych znaków, a jesteśmy pewni, że jedziemy dobrze powinniśmy jechać dalej na wprost. Powinniśmy, ale coś nas podkusiło żeby jednak skręcić. Tym bardziej, że właśnie tu kończą się nam mapy.
Po chwili... wracamy na żółty szlak. Mijamy Czarnocin i znaki pokazują nam, że do Góry Św. Anny pozostaje nam 5,4 km (a może 5,6km). Widać ją już zresztą ok kilku chwil.
Ruszamy i po chwili lądujemy w pokrzywach. Pokrzywy po pas to już przerabiałem niejednokrotnie, ale te tutaj to jakieś rekordzistki. Przez chwilę da się jeszcze jechać, ale zaraz potem zsiadamy i przedzieramy się pieszo. Lekko nie jest. Piecze wszystko, nie tylko od pokrzyw. Od jakiegoś czasu słońce też daje w kość.
Skręcamy w lewo (to lepsze wyjście to była prawa strona, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero w domu). Jedziemy, co prawda w odwrotnym kierunku, ale byle do cywilizacji. Niestety płonne nasze nadzieje. Lądujemy w polu. Przedzieramy się przez łąki, rzepak i w końcu kolejna ścieżka. Teraz już dojeżdżamy do asfaltu w Leśnicy. Zmęczeni. Potwornie zmęczeni. Dał nam popalić ten kawałek.
Banany i w drogę. Jeszcze tylko podjazd na szczyt i będzie można odpocząć. Po drodze krótki postój przy Muzeum Czynu Powstańczego.
W końcu docieramy do domu. Kolejna fajna wycieczka, choć epizod z pokrzywami nie do końca był potrzebny. Wciąż mnie zastanawia gdzie tam był szlak i czy czegoś nie przeoczyliśmy. Nic to, najważniejsze, że dzień był udany, oby więcej takich.
Ośrodek szkolenia NSDAP Mało czasu na wszystko. Na pracę, na sen, na życie... O rowerze nie ma co wspominać. Dziś kolega zagaduje o krótkiej nocnej przejażdżce, ale też chyba nic z tego.
Po wieczornym obiedzie jednak nie wytrzymuję i choć na chwilę decyduję się wyskoczyć. Zakładam awaryjny licznik z Lidla i w drogę. Bez celu. Po prostu do lasu. Zobaczyć jak moje ścieżki, czy już da się jeździć...
Najpierw podjazd na Krajszynę, nawet bez problemów... to dobrze, bo wczoraj cudem udało się zapisać na Uphill na Śnieżkę :-) Cudem, po wszystkie miejsca zostały zarezerwowane w niespełna pół godziny. I to mimo podwyższonej opłaty. Widać popyt jest.
Tak naprawdę jednak nie ma się z czego cieszyć, Krajszyna to nie Śnieżka :-) A na trasie wyszło w jakiej jestem formie.
Przy okazji przystanąłem obok Wędrowca - Domu Pomocy Społecznej.
Dopiero niedawno doczytałem się, że przed wojną była to Gospoda Powiatowa (Kreisschänke), w czasie II wojny światowej mieścił się w tym budynku ośrodek szkolenia NSDAP (z usytuowaną nieopodal wieżą spadochronową do ćwiczeń - ktoś wie gdzie ona była?), a w czasie stanu wojennego był tu ośrodek internowania kobiet. Więcej tutaj.
Czego człowiek się jeszcze dowie o swojej okolicy?
Drogi niestety nie wszystkie przejezdne, w niektórych miejscach na dobre zadomowiły się żaby...
Bocian, kaczka i wiewiórka Ciężki początek roku. Pogoda przeszkadza. Praca nie ułatwia. Nawet dziś choć ciepło, nie było pewności, że się uda. Na szczęście umówiłem się z Amigą, więc jest motywacja. Darek dociera po dziewiątej, kawa, krótkie pogaduchy i o dziesiątej ruszamy w stronę Toszka.
Spokojny początek drogą na Ptakowice, Wilkowice i Księży Las. Choć spokojny, to czuję, że może być ciężko. W Księżym Lesie widzimy potwierdzenie, że w końcu mamy wiosnę :-)
Przy okazji nawiązuje kontakty z mieszkańcami wioski, którzy zaskoczeni tym, że interesują nas takie tematy kierują nas do grobu żołnierza. Koło "majątku" mamy skręcić wedle brzózek.
Majątkiem okazuje się pałac z 1869 roku. Odpuszczamy fotografowanie, bo w środku znajduje się obecnie zamknięty Dom Opieki dla Dorosłych, a po parku przechadzają się pensjonariusze. Niezręcznie jest pstrykać zdjęcia.
Znajdujemy brzózki i ruszamy polna drogą. Im dalej tym bardziej mokro. Grobu nie widać. Droga się kończy i przed nami rzeczka. Rozsądek nakazuje zawrócić więc... jedziemy dalej ;-)
Więcej spaceru niż jazdy. W końcu udaje się dotrzeć do drogi 901. Orientuję się, że w walce z krzakami zgubiłem licznik. Nie bardzo widzę szanse na jego odnalezienie, nie jestem pewien czy potrafiłbym odtworzyć drogę przez krzaki. Ale licznika szkoda ;-(
W Zacharzowicach szok. Kościół św. Wawrzyńca z 1580 roku, który niegdyś był ciemny, podczas ostatniej mojej wizyty miał jasną wieżę, dziś jest prawie cały jasny...
I za stacją skręcamy w stronę Ciochowic w drogę, która ponoć prowadzi do Byciny. Ponoć, bo na mojej mapie Wyżyny Śląskiej wygląda ona na drogę polną, ale Amigi mapa pokazuje tam asfalt.
Miałem sprawdzić co to za wydawnictwo było, ale zapomniałem. Wiem jedno... nie kupować tych map... Drogi asfaltowej oczywiście nie było, a to co zobaczyliśmy, nie zachęcało do jazdy.
Wracamy na główną drogę i... Amiga chce sprawdzić w jakiej jestem formie :-) Przeżyłem, ale łatwo nie było.
Postój koło zabytkowej stacji wodociągowej w Karchowicach, ale dziś nie decydujemy się na zwiedzanie.
Wieczorem dzwoni Amiga, mówiąc że w nasze strony przyjechał lukasz78 i od rana zamierza kontynuować wycieczkę po śląskich gminach. Krótka wymiana zdań i jesteśmy umówieni na 9 rano w Makoszowach żeby służyć za przewodników.
Budzę się i termometr wskazuje -8 stopni. Nie ma mowy, nie jadę, w tym roku jakoś nie jest mi po drodze z mrozem. Po chwili jednak wstaję, śniadanko i jest -6. Jadę.
Przed dziewiątą spotykam Darka przed kopalnią. Po chwili dojeżdża Łukasz.
Krótkie powitanie, ustalenie kierunku jazdy i mkniemy w stronę Katowic.
Łukasz opowiada o zaliczaniu gmin, a my opowieściami próbujemy go zachęcić do trochę bardziej szczegółowego zwiedzania mijanych miejsc. W sumie co kto lubi, ale mnie byłoby jednak żal mijać tak blisko tyle fantastycznych miejsc i nie zatrzymania się koło nich.
Mijamy Rudę. Na chwilę przystajemy w Świętochłowicach przy bramie byłego obozu najpierw niemieckiego, a potem komunistycznego.
... i wjeżdżamy do Siemianowic. Jeszcze próbuję zachęcić kolegów do odwiedzenia cmentarza żołnierzy niemieckich, ale widzę że Łukasz chce jak najszybciej dotrzeć do Mysłowic. Wobec tego zaliczyliśmy tylko małą pętlę po mieście i... pora się rozstać. Z żalem się żegnamy, ale niestety musimy wrócić do Zabrza, a reszta ekipy udaje się w przeciwnym kierunku.
Jako, że Darek nie był jeszcze na siemianowickim cmentarzu wracamy. Bez problemu trafiamy na miejsce. Za każdym razem kiedy tu przyjeżdżam jestem pod wrażeniem.
Krótkie ładowanie baterii na stacji Lotosu i szybka wizyta w Żabich Dołach. W południe, w zimie to miejsce nie robi takiego wrażenia, jak np. wiosną, czy jesienią, o świcie... Dziś podziwiamy tylko spacerującego po cienkim lodzie łabędzia.
... i pora wracać do domu. W Miechowicach postanawiamy zobaczyć jak wyglądają drogi w lesie. Na początku jest w miarę, ale po chwili wiemy, że bez mycia rowerów się nie obejdzie :-)
Fajnie spędzone przedpołudnie. Oby częściej trafiały się takie wyjazdy w świetnym towarzystwie.
Nie wiem co się stało, ale mój wpis zniknął. Nie jestem w stanie go odtworzyć więc kopiuję (mam nadzieję, że się nie gniewasz Darku) wpis Amigi, z którym jechałem.
Jestem już w domu, czuję zmęczenie, czuję te przejechane kilometry,
pewnie pogoda też odcisnęła na mnie swoje piętno. Pomimo tego jestem
zadowolony z wycieczki, z towarzystwa z mile spędzonego dnia.. było
rewelacyjnie, Dzięki
Darku :) i Rodzino wielkiego K:)
Wróćmy jednak do początku.
Mamy
piątek wieczór, zadekowałem się w domu Darka, pierwotny plan nie
wypalił, w weekend miał być wypad w okolice Bydgoszczy, później
zmieniliśmy go na wyprawę na Anaberg, była opcja wycieczki śladami
Janosza, jednak kolejne propozycje diabli brali, najwięcej w tym
wszystkim namieszała pogoda i prognozy zmieniające się z dnia na
dzień.... W sobotę też miało lać, jednak.... ok 22:00 w prognozach
pojawiło się okienko od ok 10:00 w sobotę, więc jednak jest szansa na
jakiś krótki wypad rowerowy po okolicy..., tylko gdzie.... teren raczej
odpada, to jeszcze nie ta pora, to jeszcze nie ten czas...
Darek
proponuje objazd kilku pobliskich zamków, pałaców..., w okolicy jest
tego „trochę”, specjalnie nie namyślając się nad tym zgadzam się, W
okolicach północy, jest szkic w.... głowie Darka, pozostało tylko pójść
spać i rano wsiąść na rowery...
O poranku zaczynamy się powoli
zbierać, spacer z Bajką, śniadanie, odszukanie ubrań rowerowych, krótki
przegląd sprzętu i możemy ruszać...
Jak zakładaliśmy na początku
jedziemy szosami, mijamy Ptakowice, Zbrosławice, docieramy do Kamieńca i
naszego pierwszego PK – neobarokowego pałacu w którym obecnie znajduje
się Ośrodek Leczniczo-Rehabilitacyjny dla Dzieci, rozglądamy się dookoła
budowli i ruszamy dalej.
Kolejny pałac do odwiedzenia znajduje się w Kopaninach, jadąc przez Księży Las,
na kilka min zatrzymujemy się w pobliżu kościoła, ciężko focić to
miejsce jeżeli wydać, że trwa ceremonia pogrzebowa..., to nie jest dobra
chwila na sesję zdjęciową.
Pewnie będzie jeszcze niejedna okazja aby odwiedzić to miejsce...
Kilka
km dalej zatrzymujemy się przy sklepie, musimy uzupełnić zapasy, w
zasadzie to zaopatrzyć w się w cokolwiek, po dłuższym okresie bez
wycieczek rowerowych, zapomnieliśmy do czego służą bidony, że warto mieć
ze sobą coś do jedzenia :). Jeżdżąc na trasie dom-praca-dom zapominam o
takim szczególe. Jednak dzisiejsza wyprawa ma być dłuższa, nie możemy
liczyć na szczęście. Chwila na posiłek i pora ruszyć dalej.
Docieramy
do pałacu w Kopaniach który od kilkudziesięciu lat służy jako Państwowy
Dom Pomocy Społecznej. Może nie jest w stanie idealnym, jednak na tyle
dobrym iż powinien przetrwać kolejne kilkadziesiąt lat...
Do
kolejnego PK pałacu Warkoczów w Rybnej, mamy tylko kawałek, trasę
pokonujemy dość szybko, standardowo objeżdżamy budynek dookoła, widać,
że jest pięknie odrestaurowany, chociaż kilka elementów wyraźnie nie
pasuje do tego miejsca, jakaś rozpadająca się lodówa, samochody.
Obserwujemy
osoby wychodzące ze środka, patrzymy po sobie i chyba pora się
ewakuować, zdaje się, że nie pasujemy do tego towarzystwa w ubraniach
supermenów... ;P
Pora
na wizytę w Brynku, jednak czeka nas jazda po dość paskudnej drodze, i
nie chodzi mi o asfalt, tylko o pędzące samochody. Fakt, że kierowca
ciężarówki zachował się całkiem nieźle, dając nam znać, że pędzi na nas,
dzięki temu odbiliśmy nieco bardziej na pobocze, jednak mijając nas
mógł troszkę zwolnić. Nie przepadam za takimi sytuacjami.
Tym
tym razem oglądamy kilka budynków zaadoptowanych na szkoły - Gimnazjum
Publiczne, kawałek dalej Technikum Leśne. O ile pierwszy prezentuje dość
ciekawą zabudowę z czerwonej cegły, to ogrom tego drugiego powala.
Chwila
rozmowy i postanawiamy zaliczyć jeszcze jeden bonusowy PK w Tworogu, to
tylko kilka km i grzechem byłoby nie zahaczyć o to miejsce, tym
bardziej że kolejny pałac czeka na sesję :)
Tym razem trzeba się
zastanowić jak wrócić, warianty, są 2 albo po śladach, albo na czuja... ,
gdzieś w kierunku na Świniowice, Darek podejrzewa istnienie kolejnego
pałacu w Wielowsi, jakoś dziwnie bez błądzenia docieramy na miejsce
znowu chwila postoju, czas na uzupełnienie energii i chyba najwyższa
pora wracać do Zabrza, zaczyna nas gonić czas.
Z
Google-a wynika, że trasa nie jest zbyt skomplikowana. Przez Wojska i
Jasionę powinniśmy dotrzeć do Księżego Lasu, w tej drugiej miejscowości
udaje nam się zauważyć ruinę w dość paskudnym stanie. Zastanawiają mnie 2
szczegóły, pierwszy to oznaczenie obiektu zabytkowego, drugi to data
zupełnie nie pasująca tego co widzimy 1954. Już w domu zagadka zostaje
wyjaśniona, data odnosi się do ostatniego remontu pałacu. 59 lat jakie
minęły od chwili ostatniego remontu, nie obeszło się łagodnie z tym
miejscem. Szkoda...
Zbliża
się 16:00. musimy wracać, bez większych przerw docieramy na Helenkę,
uff, można chwilę odpocząć, coś zjeść, jednak pora na mnie... muszę
wrócić do Katowic. Wieczorem jestem już umówiony, a od rana czeka mnie
sporo pracy...
Wyjeżdżam do domu ok 18:00, czuję te wcześniejsze
75km, te zjazdy i podjazdy, na dokładkę czeka mnie droga przez centrum
Zabrza a później opłotkami przez Rudę Śląską i Katowice.
Ps. Dzięki Darku za wycieczkę, nawet pogoda nie była w stanie nam jej zepsuć.