Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2019

Dystans całkowity:552.64 km (w terenie 10.50 km; 1.90%)
Czas w ruchu:45:26
Średnia prędkość:13.56 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:4934 m
Maks. tętno maksymalne:192 (94 %)
Maks. tętno średnie:177 (87 %)
Suma kalorii:25693 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:22.11 km i 1h 22m
Więcej statystyk

Urodzinowa dycha

Wtorek, 25 czerwca 2019 · Komentarze(1)
Dziś w planach trening szybkościowy, a że dzień ma być gorący to jedyne wyjście to zrobić go rano.

Budzę się bez budzika po czwartej. Trochę zwlekam, w końcu ruszam. Start o 4:53 - Endomondo zatytułuje trening: Nocny bieg, Strava: Morning Run. Widać działają w innych strefach. Patrząc po słońcu, które już o tej porze grzało wydaje się, że Strava była bliższa prawdy ;-)

2 km rozgrzewki, a potem 4 razy po 1200m w szybkim tempie. Dało mi trochę w kość, wracam do domu przyjemnie zmęczony :-)
Z przerwami i powrotem wyszła dycha. Interwały miały być w tempie 5:45-5:50, wyszły w 5:37. Dobrze :-)

Szybka kąpiel i do piekarni po ciacho :-) Dla kolegów oczywiście. Ja tylko zjem kawałeczek i to jak nikt nie będzie patrzył :-)

A w domu...

Czyżby sugestia, że mam wrócić na rower? © djk71


FIRST 2_1_S_4x1200 (5:45-5:50 -> 5:34 / 5:28 / 5:42 / 5:47)

Spalić obiad

Niedziela, 23 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Dziś było co prawda długie wybieganie, ale obiad u teściowej sprawił, że trzeba było jeszcze chwilę się poruszać.
Krótko, ale kolejne kalorie spalone ;-)

Z prezentem na Dzień Ojca w tle :-)

Niedziela, 23 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Dziś w planach kolejny trening. Tym razem dłuższe, wolne wybieganie. Obudziłem się wcześnie, zjadłem banana i... usnąłem. Źle, bo dzień zapowiada się ciepły, czyli taki jakiego nie lubię. Wstaję i dzwoni Igor z życzeniami z okazji Dnia Ojca. Mimo, że jest 2000 km ode mnie to jakimś cudem udaje mu się teleportować prezent dla mnie. Już dawno się do czegoś takiego przymierzałem, ale jakoś zawsze odkładałem zakup na potem. Super pomysł, super prezent.

Prezent na Dzień Ojca © djk71

Teraz już nie ma wyboru, trzeba iść pobiegać. Miał być asfalt, ale słońce przekonuje mnie żeby jednak wybrać las. Ma być wolno i jest, ale szybciej niż w planach. No cóż, zobaczymy jak będzie dalej. Biegnie mi się dobrze. Nie tylko ja biegam, choć o dziwo reszta to same dziewczyny. Wszystkie biegną jednak w przeciwną stronę więc czeka mnie samotny trening. Jak zawsze zresztą ;-)

Druga część trasy miała być ścieżką techniczną wzdłuż autostrady, ale decyduję się jednak na asfalt - tam jest cień. Do końca biegnie mi się dobrze, ale zdecydowanie wolałbym jakieś 10-15 stopni mniej. Dobrym wyborem była koszulka bez rękawków z Wrocławia. Zawsze to trochę chłodniej. :-)

FIRST 1_3_W_15000 (7:20-7:35 -> 7:19)

VI Bieg Świetlika

Piątek, 21 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Trzecia impreza biegowa w ciągu tygodnia i trzecia nocna. Najpierw Półmaraton Wrocławski, potem Bieg dla Słonia, a dziś w Miechowicach Bieg Świetlika. Głupio było nie pobiec, szczególnie, że to po sąsiedzku, do tego cel charytatywny.

Co prawda mimo, że zapisany byłem już jakiś temu, niewiele brakło a bym nie pobiegł, ale ostatecznie się udało. Chwilę wahałem się, czy jechać autem, czy... te 2 km pobiec lasem. Nikt nie chciał mi towarzyszyć więc wybrałem las. Co prawda nie do końca byłem przekonany do nocnego powrotu, ale postanowiłem się tym póki co nie martwić.

Kiedy wybiegałem z domu było jeszcze w miarę widno. Dość szybko pojawiłem się na starcie. Oświadczenie i odbiór... świecącej pałeczki? Próbuję wzorem innych założyć ją na nadgarstek, ale ciężko mi idzie. Chyba wciąż jestem za gruby ;-)

Na nadgarstek trochę za wąska © djk71

Coraz więcej ludzi i coraz więcej komarów. Niestety ze mną zaprzyjaźniają się tylko te drugie. Po jakimś czasie pojawia się Agnieszka, z którą dwa dni temu biegłem w Chorzowie. Chociaż jedna znajoma twarz. Ona za to spotyka trochę znajomych.

Rozglądam się i nieco niepokoi mnie obecność strażaków i WOPR-u. Czyżby to miał być bieg z przeszkodami?

Czyżby to był bieg wodny © djk71

W międzyczasie słuchamy świetnej konferansjerki. To wbrew pozorom nie jest takie częste na imprezach. Prowadzący świetnie daje sobie radę. Opowiada o biegu, o Adamie, dla którego biegniemy i robi to w fajnym stylu. Brawa. Ogólnie brawa dla całej ekipy organizującej ten bieg. Super klimat. Taki domowy, a jednak wszystko było zorganizowane po mistrzowsku.

Pięknie podświetlony start © djk71

Ruszamy. O ile pamiętam jest nas ok. 220 osób. Dużo i mało. Na wąskich ścieżkach jest tłok. Nie próbujemy wyprzedzać bo też nie taki jest cel tego biegu. Dopiero kiedy na drodze obok osiedla robi się trochę luźniej biegniemy swoim tempem. Co nie znaczy, że szybko :)

Znajome ścieżki, choć głównie z roweru, czasem jednak też mi się zdarza tu biegać. Biegniemy w dół by zakończyć dzisiejszą piątkę podbiegiem. Nie bardzo stromym, ale wystarczającym żeby część osób przeszła do marszu.

Na mecie dostajemy śliczne medale, jest woda i piwo bezalkoholowe. Super.

Śliczny medal © djk71

Kiedy docierają ostatni zawodnicy następuje krótkie podsumowanie imprezy i losowanie nagród. Dziś znów nie mieliśmy szczęścia. Nie szkodzi. I tak było fajnie. Czas się żegnać.

Aga rusza w stronę osiedla z innymi zawodnikami, a ja.. właśnie... którędy wracać? Wybieram drogę, którą tu przybiegłem, jednak buszujące w krzakach stadko dzików każe mi się nad tym zastanowić. Dobra, skręcam w lewo i biegnę w stronę Krajszynki. Tu oczywiście krzaki też żyją, ale to jakieś małe stworzonka. Te mi nie przeszkadzają. W sumie to zastanawiam się, jak bym się zachował gdybym trafił teraz na dziki. I jak one by się zachowały. Na rowerze jest to prostsze. Myśli tak działają na moją wyobraźnię, że obok szybu wentylacyjnego Ignacy postanawiam zbiec do Rokitnicy asfaltem.

Przypominam sobie, że oprócz czołówki, którą mam na głowie w plecaku powinna być jeszcze opaska na ramię. Jest. Pulsujący kolor niebieski sprawia, że samochody zwalniają zbliżając się do mnie. I o to właśnie chodzi. Policja też zwalnia :-)

Pulsujący niebieski na drodze działa © djk71

Jeszcze tylko podbieg na Helenkę i jestem w domu.
Kolejny wieczorny, a raczej nocny bieg i kolejny raz jestem zadowolony. Może powinienem w takich tylko startować? Żartuję. Póki co koniec ze startami. No chyba, że znów ktoś podrzuci jakiegoś linka ;)

FIRST 1_2_T_5000 (6:30 -> 6:39)

VII Bieg dla Słonia

Środa, 19 czerwca 2019 · Komentarze(3)
Kolejny już Bieg dla Słonia, czy impreza dla upamiętnienia himalaisty Artura Hajzera. Jak zwykle start wieczorem, o dwudziestej drugiej w Parku Śląskim. Jak zwykle mnóstwo ludzi czekających na rozpoczęcie imprezy z uśmiechami na twarzach i czołówkami na głowach. Zawsze przyjeżdżałem z całą rodzinką i startowałem z synem, dziś jednak dzień zakończenia roku szkolnego i wszyscy mieli inne plany. Na miejscu jednak nie jestem sam. Jest Magda z Michałem i Jasiem oraz Aga.

ETISOFT RUNNING TEAM ;-) © djk71

Ten bieg nie ma pomiaru czasu, tu nie ma rywalizacji, wszyscy biegną w swoim tempie, postanawiamy pobiec wspólnie z Agą - może choć raz mi nie ucieknie :-) Gasną światła. Czołówki w górę. Brawa dla Słonia.

Frgment większej całości © djk71


Ruszamy i najpierw kierujemy się do Kotła Czarownic. Przebiegamy szybko przez bieżnię i dalej w stronę  Zoo. Kiedy się odwracamy widać oczywiście znaną mi już rzekę światła. Jest pięknie tylko... ciepło, duszno. Dobrze, że wziąłem butelkę picia ze sobą.

Mijamy podbieg przy zoo i zaczyna się wypłaszczać, a nawet być z górki. Nie jest to wielkie zaskoczenie, bo tu już wiele razy biegałem. Na szóstym kilometrze krótki pit stop, ale po chwili ruszamy dalej. Przebiegamy przez linię mety, dostajemy medale i czekamy na resztę zawodników. Wydaje się, że liczba zawodników jest nieskończona. Biegną, idą, jadą... 

I jak zawsze unikalny medal © djk71

Na mecie okazuje się, że ludzie pogubili różne rzeczy: bidony, czołówki, a nawet... dowód... ;-)

Mimo krótkiego dystansu (trochę ponad 7,5 km) i niezbyt szybkiego tempa koszulkę mam chyba bardziej mokrą niż podczas weekendowego półmaratonu, odbywającego się w deszczu. Przez chwilę zastanawiam się czy zostać do końca i czekać na losowanie nagród, czy jednak nie wracać wcześniej. Spikerka jednak rozwiewa moje wątpliwości - awarii uległ szlaban przy wyjeździe z Parku. Musimy czekać na ochronę :-) Zostajemy. Niestety mimo, iż nagród losowanych jest chyba z milion to my wracamy do domów z pustymi rękoma. Za to wciąż na naszych twarzach (i chyba wszystkich pozostałych) goszczą uśmiechy. Nie wracamy więc z niczym.

Ten bieg właśnie taki jest, inny od wszystkich, radosny, taki, że za rok znów tu trzeba być...

Poranne pływanie

Środa, 19 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Krótka poranna wizyta na basenie. Dziś o dziwo mimo wczesnej pory sporo ludzi... głównie emerytów.

First of the FIRST

Wtorek, 18 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Po sobotnim (a właściwie sobotnio-niedzielnym) półmaratonie chwila przerwy. W planach był co prawda rower (nawet dwie propozycje), ale ponieważ wróciliśmy do domu ok. 4:30 to nic z tego nie wyszło. Potem już prawie był basen, wreszcie prawie bieganie, a wieczorem prawie koncert... a skończyło się na niczym. Tym razem z różnych innych przyczyn. Wczoraj zakończenie sezonu u syna w klubie więc niby sportowo, ale średnio aktywnie :-)

Za to udało się przygotować plan do startu w październikowej Silesii. 16 tygodni do startu to dobry czas, bo wiele dostępnych w sieci planów jest właśnie na taki okres. Jak zawsze trudno wybrać ten jeden, choć tak naprawdę to mam wrażenie, że istotny jest nie tyle sam plan ile jego realizacja. Tym razem wybór padł na plan o nazwie FIRST. Czy dobry, nie wiem. Pewnie okaże się tak dobry jak zawodnik, który będzie go próbował realizować.

Trzy dni biegania w tygodniu, szybkość, tempówka i wybieganie. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Bałem się dzisiejszego, pierwszego treningu - 8 x 400 w szybkim tempie? Wyglądało groźnie, ale poszło. Co nie znaczy, że nie jestem zmęczony :-) Jestem, ale może właśnie po to biegam. Żeby się zmęczyć. Żeby nie myśleć. Żeby uciec. Od wszystkiego. Od wszystkich.

Dziś znów biegłem z Ciszakami... potrafią świetnie odciąć mnie od rzeczywistości. Choć wstawki o Bieszczadach niestety przywodzą na myśl różne chwile... i te przyjemne, i te mniej przyjemne...

Wczoraj przyszedł medal z Mistrzostw Polski w duathlonie. Tym razem już z właściwym grawerem. Brawa dla organizatorów. Jesteście wielcy, pokazujecie, że jak się chce to wszystko da się zrobić. Brawa :-)

I jest medal z Czempinia :-) © djk71

FIRST 1_1_S_8x400 (5:30-5:35 -> 5:38/5:27/4:53/5:12/5:05/5:20/5:12/5:35)

7. PKO Nocny Półmaraton Wrocławski

Sobota, 15 czerwca 2019 · Komentarze(0)
W zeszłym roku wpis z Półmaratonu Wrocławskiego zacząłem tak:

Od weekendu w Zakopanem minął już tydzień więc czas na kolejny wysiłek ;-) Tak naprawdę na ten półmaraton, podobnie jak ponad 11 tys. osób zapisałem się chyba w styczniu (może i wcześniej). Wypada jechać choć... ostatnio taki dystans przebiegłem prawie trzy miesiące temu na Półmaratonie Warszawskim. Nie liczę tu duathlonu w Czempiniu miesiąc temu, bo tam, ten dystans był podzielony na dwa i przedzielony rowerem, do tego w połowie go przemaszerowałem. Innych treningów w międzyczasie dosłownie sześć i to samych piątek. Porażka. Rozsądek mówił: zostań w domu. Nikt jednak nie mówił, że jestem rozsądny... :-)

W tym roku mogę powtórzyć to samo z niewielkimi tylko zmianami.

Od weekendu w Morsku minął już tydzień więc czas na kolejny wysiłek ;-) Tak naprawdę na ten półmaraton, podobnie jak ponad 11 tys. osób zapisałem się chyba w styczniu (może i wcześniej). Wypada jechać choć... ostatnio taki dystans przebiegłem prawie trzy miesiące temu na Półmaratonie Warszawskim. Nie liczę tu duathlonu w Czempiniu miesiąc temu, bo tam, ten dystans był podzielony na dwa i przedzielony rowerem. Rozsądek mówił: zostań w domu. Nikt jednak nie mówił, że jestem rozsądny... :-)

Do tego temperatura też nie zachęcała. Nawet w nocy miało być ok. 25 stopni. Co zrobić, powiedziało się A, trzeba było powiedzieć B. Kilka dni temu koleżanka zagadała, czy biegniemy razem w spokojnym tempie. Namówiła. :-)

Do Wrocławia wraz z żoną docieramy po godzinie 18-tej. Kiedy wychodzimy z auta nie ma czym oddychać, powietrze stoi. Co ja tu robię? Idziemy do biura zawodów. Rejestruję się i odbieram całkiem bogaty pakiet startowy (kabanosy sugerują, że z głodu nie umrę).

Ścianka musi być © djk71

Krótka wizyta na expo i wracamy do samochodu.

Sprawdzić którędy pobiegnę © djk71

O dziwo po wyjściu z budynku powietrze się zmieniło. Czuć wiatr, jest lepiej.
Przed startem szukaliśmy jakiegoś miejsca żeby coś zjeść, ale szczerze mówiąc sam do końca nie wiedziałem na co mam ochotę, a i wybór był niewielki. Skończyło się na wizycie w sklepie: 7Daysie, bananie i coli. Po powrocie do auta przebieram się i uskuteczniam kilkuminutową drzemkę. Szczególnie, że na zewnątrz ulewa.

Trochę pada © djk71

W końcu wychodzimy.

Jak zawsze w firmowej koszulce © djk71

Start o 22-giej, ale w sektorach trzeba być wcześniej, poza tym chcę spotkać się ze znajomymi. Niemal jednocześnie kontaktują się ze mną Magda i Krzysiek. Magda szkoli mnie z dzwonienia przez Messengera, używania pinezek... :-) Dzięki temu szybko się odnajdujemy. Uciekam na chwilę zamienić kilka słów i przybić piątkę z Krzyśkiem i po chwili wracam do naszej ekipy.

Odsyłamy swoich kibiców na trybuny Stadionu Olimpijskiego, a my przygotowujemy się do startu. Z doświadczeń ubiegłorocznych wiem, że to chwilę potrwa, bo sektory starują kolejno z kilkuminutowym opóźnieniem. Magda ustawiona jest w ostatnim sektorze, mnie przydzielili przedostatni. Ponieważ chcemy biec razem zostałem w sektorze Magdy.


Gotowi do startu © djk71

Myślę, że w tę stronę nikomu to nie będzie przeszkadzało. Nasza grupa wystartowała ok. 22:25 kiedy czołówka pewnie zbliżała się już do 10 km :-) Kiedy startujemy towarzyszą nam dymy, iskry, światła i płonący (jak dobrze zrozumiałem pierwszy raz od dawna) znicz olimpijski :-)

Znicz płonie © djk71

I jak zawsze muzyka, tym razem klubowa, więc nie mój klimat, ale nie przeszkadza mi to :-)

Biegniemy spokojnym tempem, bo przecież inaczej nie umiem :-) Od początku pada deszcz. Nie specjalnie nam to jakoś pomaga. Cieszę się, że wybrałem czapkę z daszkiem zamiast buffa, jest szansa, że dłużej okulary będą czyste.

Staram się nie patrzeć na zegarek i biec w zależności od tego jak pozwala samopoczucie. Pierwszy kilometr wolny, ale to wina tłoku na starcie. Mimo, że nie patrzę na tempo bieżące, to co 1 km zegarek informuje mnie o tempie. Coś mam wrażenie, że trochę za szybko, szczególnie, że po drodze jeszcze sporo (jak na mnie) rozmawiamy. Oby to się nie zemściło.

Na 5 km jestem na 9452 miejscu. Wciąż biegnie mi się dobrze. To chyba przede wszystkim dzięki temperaturze, która spadła i deszczowi, który nie opuszcza nas ani na chwilę. W tym kontekście uśmiechamy się na widok kurtyn wodnych przy trasie :) Oczywiście gdyby nie naturalna kurtyna to pewnie byśmy z nich chętnie skorzystali.

W uchu słuchawka i... co by mogło być innego... po wczorajszym koncercie tylko: Cisza jak ta...
Muzyka, która wydawałoby się zupełnie nie pasuje to biegu, adrenaliny, zawodów, a jednak na mnie działa dziś cudownie uspokajająco... Kiedy w uszach brzmi Praga z tekstem:

I spłynęły deszczu strugami,
Wszystkie ulice Starego Mesta.
I spłynęły złotą pianą,
Wszystkie bary Malej Strany.
A Hradczanów mury tańczyły,
W księżyca świetle, w górze nad nami.


... a my biegniemy przez stare miasto w deszczu zaczynam się zastanawiać czy to jeszcze Wrocław, czy już Praga...



Mimo deszczu i późnej pory na trasie prawie ciągły doping. To bardzo pomaga zawodnikom. Nam do tego stopnia, że na 10 km jestem na 9026 miejscu. Wyprzedziliśmy ponad 400 osób.

Biegniemy dalej. Co prawda nasi kibice odgrażali się, że gdzieś tu się pojawią, ale nie uwzględnili chyba zakorkowanego miasta :-)
Za nami drugi bufet, drugi bardzo krótki, znacznie krótszy niż np. te w Warszawie, ale bez problemu łapię kubek wody. W ręce mam jeszcze izotonik, który kupiłem tuż przed startem i wziąłem na trasę. Idealnie uzupełnia chwile między bufetami.

Na 15 km jestem na miejscu 8663, co oznacza, że znów "połknęliśmy" prawie 400 osób. Mimo szybkiego jak na mnie tempa czuję się dobrze. Przeszkadza mi tylko koszulka, mam wrażenie, że mokra waży z 2-3 kg. Nie decyduję się jednak na jej ściągnięcie ;-)

W ubiegłym roku na 17-tym kilometrze miałem odcięcie, w tym roku biegnę nie zauważając go. W międzyczasie wśród kibiców pojawia się kilku gości w sutannach. To chyba miejscowi klerycy. Mam wrażenie, że w ubiegłym roku też byli. Fajny efekt ;-)

Kawałek dalej pojawia się mąż Magdy, postanowił wyjść nam naprzeciwko, chyba stęsknił się za żoną :-) Na jego widok moja towarzyszka zaczyna biec jeszcze szybciej. Przez chwilę zastanawiam się, czy chce tak szybko uciec, czy tylko pochwalić ile ma sił. Myślę jednak, że to drugie. Przez chwilę udaję mi się utrzymać jej tempo.

Na 20-tym kilometrze miejsce 8289, czyli kolejne prawie 400 pozycji do przodu. To chyba pierwszy bieg gdzie to ja wyprzedzam, a nie mnie wyprzedzają. To cieszy.

Magdy już nie widzę. Końcówkę biegnę sam, zadowolony, szczęśliwy, że dałem radę, że w równym tempie (a nawet każda kolejna piątka była coraz to szybsza).
Wbiegam na stadion i widzę Anetkę na trybunach. Jeszcze jej macham i po chwili przebiegam linię mety.

Macham żonie tuż przed metą © djk71

Na ostatnim kilometrze jeszcze przesuwam się o kolejne 44 pozycje. W sumie śmieszne, bo opisuję to jakbym walczył co najmniej o podium, ale co tam... dla mnie to satysfakcja, moja wygrana ze sobą. Zastanawiam się ile byłbym w stanie w takim tempie pobiec. Pewnie piątkę jeszcze tak, czy dychę to już nie wiem. I czy pobiegł bym tak gdyby nie Magda? Boję się, że chyba nie.

Dzięki Magda za super towarzystwo na trasie, za trzymanie dobrego tempa, za stworzenie super atmosfery.
Wielkie dzięki również dla mojej żony, która tu przyjechała ze mną, dopingowała i wspierała logistycznie :-) I oczywiście podziękowania dla wszystkich, którzy trzymali za nas kciuki.

Na mecie © djk71

Na mecie medal - tradycyjny krasnal (tym razem z krasnalową) - pewnie jak zwykle medal za wrześniowy maraton będzie... łączył się z tym za połówkę. Fajnie by kiedyś mieć komplet, ale w tym roku to nierealne. Chyba... :-)

Śliczne są te medale © djk71

Pobieramy picie, banany. Gdzieś przegapiliśmy folię NRC, ale to nasza wina, bo reszta jakoś je odebrała.

Żegnamy nasze towarzystwo, przebieram się i ruszamy do domu. Jeszcze postój w Macu - chyba nie wiedzieli o maratonie, bo od momentu złożenia zamówienia czekaliśmy na odbiór 25 minut w... lodowatych warunkach. Ktoś mocno przesadził z klimą. '

W domu jesteśmy ok. 4:30. W planach był wypad rowerowy z kolegami do Wielunia lub przejazd na Śląskie Święto Rowerzysty, ale kiedy po trzech godzinach obudziłem się to na pierwsze było już za późno, a na drugie jakoś nie miałem parcia. Trzeba chwilę odpocząć, czuję lekkie zmęczenie.

Zegarek coś kiepsko mierzył dystans, bo doliczył mi ładne kilkaset metrów... :-(