Dziś mi się ciężko biegło. Nie wiem, czy to dlatego, że niewiele jadłem (choć w sumie to chyba nie aż tak mało, tyle że sporo śmieci), czy dlatego, że ostatnie kilkadziesiąt godzin było męczące. Ważne, że dałem radę :-)
Dwa dni ciężkie, bo wczoraj i dziś kibicowaliśmy naszym chłopakom na międzynarodowym turnieju w Zawierciu. My pociliśmy się na trybunach...
Jakby tego było mało to wczoraj po turnieju wybraliśmy się jeszcze na koncert Dżemu do Spodka. Grześ zrobił nam przyjemność obdarowując nas biletami :-) Koncert fantastyczny. Widać, że ekipie wciąż sprawia przyjemność granie. Dla mnie koncert miał jednak drugie dno... Myślę, że to mój ostatni koncert Dżemu, na którym byłem. Za dużo emocji, za dużo wspomnień, za dużo myśli... Dopiero teraz do mnie tak naprawdę dotarła toksyczność tych tekstów... Pewnie nie pożegnam się z zespołem zupełnie, natomiast czym innym jest piosenka w tle, a czym innych jest koncert i skupienie się tekstach, na przekazie....
Dziś tylko chwila czasu na ruch więc po dwóch drzemkach nie ma zmiłuj. Trzeba się ubrać i zrobić trening. Chłodno, ale nie jest źle. Biegnie się w miarę dobrze. Puls wciąż niższy niż zwykł bywać, co nie znaczy, że nie mógłby być niższy :-) Nie wiem czemu, ale całą drogę mam ochotę się uśmiechać, jak wczoraj kiedy oglądałem reakcję dzieciaków kiedy im puszczone kawałki Guns'n'Roses :-)
A może to na myśl o dzisiejszych atrakcjach :-)
Z innej beczki, wczoraj wróciłem z pracy tak padnięty, że już nie miałem siły na nic. Położyłem się i leżałem w nadziei, że wrócą siły. Nie wróciły. Mimo, że nie spałem do 23-iej to zegarek wykrył sen od 17:53... Czyli byłem chyba naprawdę zmęczony...
Dobre wieści w drodze z pracy... chociaż w sumie to niczego innego się nie spodziewałem... a oni i tak odtrąbili zwycięstwo... No cóż, niektórzy tak mają, możesz im w twarz napluć, a oni i tak powiedzą, że pada...
Planowałem dziś pobiec nieco wcześniej, ale jak to zwykle bywa, nie wyszło... Potem diabełek chciał coś powiedzieć, ale nie dałem mu szans i pobiegłem. Całkiem przyjemnie, gdyby nie to, że po drodze złapała mnie kolka i trzymała chyba z 10 minut. Czemu? Z czego? I jak się przed tym bronić? Ktoś, coś, jakiś pomysł?
Dziś ubrałem się zdecydowanie lepiej. I to było czuć. Do tego biegło mi się wyjątkowo lekko. Co prawda tempo też wolniejsze, ale i puls o wiele niższy. Tak mógłbym biegać. Oczywiście chciałbym żeby było jeszcze lżej, z jeszcze mniejszym wysiłkiem, ale już jest lepiej. Oby tak było dalej.
Z innej beczki... kiedyś myślałem, że wykształcenie, pozycja, stanowisko do czegoś zobowiązuje, o czymś świadczy. Później przekonałem się, że tak nie jest, ale wciąż niewłaściwe zachowania mnie dziwiły, szokowały. Jeszcze później "nasi" przedstawiciele władzy pokazali mi, że pewne zachowania są normalne, a to Ci, których to dziwi są "inni".
Ostatnio okazuje się, że ciulem może być każdy... A propos ciula... ostatnio trafiłem na to...
Nie myślałem, że to powiem w marcu. Ale prawda jest taka, że za ciepło to ja się ubrałem. Na dworze +13C, a ja jak na bieg przy zerze. No i efekt był jaki był. Choć w sumie to nie wiem, czy to od ciepła, czy po wczorajszym dniu... ale było ciężko. Nogi ociężałe, dobrze, że wizualizacja celu działała bo bym chyba zadzwonił po podwózkę :-) Żartuję, nie zadzwoniłbym, bo przecież nie miałem telefonu. Muzyki też nie miałem, a tego akurat żałowałem, bo są kawałki, które podrywają człowieka do lotu... Ważne jednak, że udało się trening zrobić :-)
Odpocząłem chwilę po porannym bieganiu i czas na rower. W planach był wyjazd ze znajomymi do Pławniowic, ale nic z tego nie wyszło. Wobec tego samotnie... może Strzybnica... Taki był plan, ale po dwóch kilometrach orientuję się, że zapomniałem plecaka. Powrót do domu i ruszam w drugą stronę. Rzut oka na teren, który zwykle widzę tylko z okien samochodu. Rekultywacja terenów w rejonie rzeki Bytomki. Teren niby prawie w centrum, blisko centrum handlowego więc teoretycznie potencjał jest.
Rundka po Zaborzu, zahaczam o Rudę i wyjeżdżam w Szombierkach. Szybki przelot przez Bobrek i Karb żeby w Miechowicach zacząć się zastanawiać co tu zbudują: garaże, market, czy domki?
Kolejny leniwy tydzień. Boląca noga, przeziębienie i nastroje, o których nawet mi się nie chce pisać... potrzebuję zmiany, a może nawet zmian... dużych zmian...
Z tego wszystkiego nie wpisałem nawet podsumowania przygotowań do maratonu za luty. Zresztą nie było o czym pisać. Łóżko, tydzień w delegacji, przeziębienie....
Ogólnie: - rower - 0 wyjazdów - 0,00 km - bieganie - 3 razy - 8,10 km - pływanie - 10 razy - 7,950 km
Wzrost VO2 max bez zmian 39 - bo i skąd miałaby być zmiana? Waga: -1,3 kg (-4,7 kg od początku) - bez szału, ale wciąż w dół.
Miernota, wiem jedno, jeśli pojawi się jeszcze jedna taka niespodziewana przerwa to... :-(
Ale bądźmy dobrej myśli... dziś bieg zgodnie z planem. Do tego uzupełniająco przybyła do domu kolejna książka... nieco odmienna od wcześniejszych, ale może najbardziej potrzebna. Zapowiada się ciekawie. Dzięki Dawid :-)
45 minut. Tyle zajęło mi dziś wyjście z domu na rower. Drugie tyle pewnie zajęło ogarnięcie się po rowerze - rozciąganie/rolowanie, kąpiel, wpis. Samej jazdy było 1:11:15. Czyli mniej niż cała otoczka. Strasznie czasochłonny ten sport.
Trzeci raz w tym roku na rowerze, pierwszy od dwóch miesięcy. Jeszcze gorzej niż z bieganiem. I to widać. Szczególnie na podjazdach i w terenie... Ale z terenu szybko uciekłem...
W sumie wszędzie źle, bo nawet gdyby chcieć odpocząć to albo nie ma gdzie, albo coś na głowę spaść może. Myślałem, że to w telewizji przesadzają, ale warkot pił słychać wokół...
Miał być poranny basen, ale tak spałem, że się nie udało. Miał być basen po pracy, ale za późno z niej wyszedłem. Kiedy w końcu udaje mi się wieczorem odwieźć rodzinkę do marketu - pod basenem milion samochodów. Jeszcze nigdy tyle nie widziałem. Nic dziwnego, piątek wieczór. Mam ochotę zrezygnować, ale dla świętego spokoju postanawiam zajrzeć i okazuje się, że jest pustka. Na dwóch torach jakiś aerobik i coś tam jeszcze, a na pozostałych po 2-3 osoby. Trzeba więc iść. Nie wiem gdzie podziała się reszta właścicieli samochodów....
Wracam do domu mocno zmęczony. Jutro dzień odpoczynku. Potrzebuję tego.
Ale żeby sumienie było czyste to rano basen... Wypiłem tyle wody, że na pączki chyba już w żołądku nie starczy miejsca. No może na zbyt wiele nie wystarczy ;-)