Nie mogłem się dziś oprzeć temu, aby nie pstryknąć dwóch fotek. Znaki stoją po dwóch stronach tej samej ulicy. Wciąż się zastanawiam jaki jest tego cel. I jak będą sobie radzili kierowcy na przełomie miesiąca... Będą w nocy przestawiali auta, czy też rano z niepokojem sprawdzali czy za szybą nie ma pozdrowień od Straży Miejskiej? A co jak ktoś wyjedzie na urlop i zostawi auto pod domem?
Przed zawodami powinienem dziś odpoczywać, ale ponieważ ostatnio tylko odpoczywam to zrobiłem sobie krótki wieczorny wypad. Kierunek Zabrze, bo kusiło zerknąć na 5 urodziny Zabrzańskiej Masy Krytycznej.
Przyjechałem kilka minut spóźniony, ale jeszcze stali. Rzut oka na ekipę, ale nic nie przekonało mnie aby do nich dołączyć, zresztą czasu dziś mało więc pokrążyłem jeszcze chwilę po mieście i wróciłem do domu. Trzeba się pakować na jutrzejszy Bike Orient.
Przez
kilka dni nie potrafię dojść do siebie. Dawno tak mnie nic nie zmęczyło jak niedzielna Śnieżka. Dziś w końcu ruszam na rower. Wypadałoby, tym bardziej, że w sobotę Bike Orient. Obawiam się, że to będzie kolejna impreza towarzyska, a nie sportowa. Nie mam sił. Gdyby nie inni rowerzyści, których spotykam i duma każe ich wyprzedzić to pewnie tempo miałbym o połowę wolniejsze. Czuję każdy podjazd. Druga część lepiej, ale też bez żadnego szału. W sobotę szału też pewnie nie będzie :-(
Ostatni serwis przed Śnieżką. Hamulce, obniżenie kierownicy, suport i smarowanie... Dobrze, że przyjechał Amiga, bo ja wciąż mam dwie lewe ręce...
Krótka przejażdżka i prawie wszystko działa. Niedobrze. Nie będzie na co zwalić słabego wyniku jutro... ;)
Z innej beczki, w ubiegły piątek napisałem do urzędu żeby pokolorowali i poprawili oznakowanie przejazdów rowerowych na naszej rowerówce. Co prawda nie odpisali, ale robota zrobiona. Nie wiem, czy to przypadek i mieli to już w planie, czy reakcja na maila, grunt, że przejazdy są widoczne.
Kryzys trwa w najlepsze. A może raczej w najgorsze... Nie mam chęci... nie mam parcia ani na rower, ani na biegania, ani na pływanie... na nic... Oczywiście usprawiedliwień jest jak zwykle wiele, ale wcale ich nie szukam. Po prostu nie mam ochoty.
Z rowerowych akcentów był tylko wtorkowy Tour de Pologne w Katowicach. Po raz kolejny (i ze względu na wiek już po raz ostatni) startował Igor. Najpierw oczywiście rutynowa kontrola...
I w końcu start. To znaczy nie tak od razu. Kolega złapał gumę więc wycofał się wraz z nim z sektora startowego i pomógł zorganizować pomoc. Brawo za ducha Fair Play. Na szczęście obaj zdążyli na start i do tego jeszcze powalczyli na trasie :-)
Dziś krótki wyjazd testowy żeby zobaczyć, czy sprzęt działa. Ostatnio coś piszczały hamulce, dziś podobnie. Po 1,5km sprawdzam i tarcza z tyłu gorąca. A nie hamowałem... Mała korekta i jest lepiej. W sumie może to mieć znaczenie przy niedzielnym podjeździe na Śnieżkę. Chociaż, czy to faktycznie ma znaczenie skoro wcale się nie przygotowywałem do startu? Chyba nie. Miejmy nadzieję, że uda się choć wjechać, bo na pobijanie wyników z poprzednich lat nie ma co liczyć. Niestety.
Chyba jednak pora się kopnąć w tyłek i wrócić do treningów.
Wczoraj pomarudziłem, ale pojechałem, więc dziś też spróbuję. Pogoda co prawda nie zachęca, bo nawet po 19-tej termometr wskazuje 27 stopni!. Mimo to jadę. Godzinka jak wczoraj. Tyle, że wczoraj był teren, a dziś asfalt.
Od samego początku wysoki puls. I tak już będzie do samego końca. Co spojrzenie to 180-190. Temperatura tak pomaga, czy za duża przerwa?
Za dwa i pół tygodnia Śnieżka. Tym razem, bez treningu, będzie to wyjazd typowo rekreacyjny... Mam nadzieję, że mimo wszystko dam radę wjechać na sam szczyt.
Praktycznie z końcem lutego skończyły się treningi. Marzec to głównie choroba. Na przełomie marca i kwietnia kilka startów w zawodach - mimo braku treningów - dość obiecujących. A potem już kicha :-(
W maju - 67km !!! Po prostu rewelacja!
W czerwcu - dwa weekendy w Wiśle i Bike Orient. Też szaleństwo. :(
20 lipca - pierwsza aktywność w tym miesiącu :-( Efekt - prawie 12 kg w górę i zupełny brak kondycji :(
Najpierw życie zmieniło plany, a potem... już mi się nie chciało. Wszystkie cele poszły się paść, brakło motywacji... Pierwszy raz po prostu nie miałem chęci iść pokręcić, czy pobiegać. Jasne, że wcześniej też się zdarzało, ale był to dzień, czy kilka dni i do tego zawsze znalazłem usprawiedliwienie: bo pogoda, bo praca... Teraz, kiedy w końcu mogłem się ruszyć, nawet nie miałem potrzeby szukać wytłumaczeń. Po prostu nie miałem ochoty i już. Masakra.
Z innej beczki: na odnowionym budynku Elzabu pojawiło się nowe logo. Ładne.
Gdyby to była inna impreza, a nie Bike Orient to nawet nie myślałbym o starcie, ale BO zobowiązuje :-)
Wczoraj wieczorem zastanawiałem się, czy startować jak zwykle na długiej trasie, tym bardziej, że jest w ramach Pucharu Polski, czy może po raz pierwszy w życiu na krótszej.
Amiga sugeruje mi dłuższą, tym bardziej, że ta jest też w ramach Pucharu Bike Orient. Waham się.
Rano, w drodze do Przysuchy już wiem. Nie mam sił na to żeby się ścigać na 100km. Nie mam sił żeby się ścigać na 50km, ale tyle mogę choć próbować. 50km to wliczając szukanie punktów nie powinno mi zająć więcej niż 4 godziny, czyli o 14-tej jestem w bazie.
Na miejsce przyjeżdżamy wystarczająco wcześnie żeby zdążyć się zarejestrować, w spokoju przebrać, przygotować rowery i porozmawiać z licznie przybyłymi znajomymi.
Czas zaplanować trasę. Dziwnie tak - zwykle planowałem zaliczenie wszystkich punktów, a tu tylko 11 z 20. Wybieram te, które wydają mi się być w najbliższej okolicy i w miarę łatwe do dojechania i zlokalizowania.
PK 4 - źródło
Ruszam z punktu w inną stronę niż chciałem. Oczywiście za kimś :-( Korekta i wybieram nieco nietypową ścieżkę, chcę się oderwać od innych. Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Koleiny, gałęzie i podjazd to nie to co lubię. Tym bardziej dziś, gdy kondycja zerowa. Już wiem, że na krótkiej trasie też nie powalczę :-(
PK 16 - skrzyżowanie ścieżki z przecinką
Przed punktem wyprzedza mnie Adam. Do punktu dojeżdżam mając go w zasięgu wzroku, ale potem nie mam już sił go gonić
PK 13 - tablica pamiątkowa partyzantów
Ciężko mi się jedzie. Piję, jem, ale sił brak. Punkt banalny.
PK 17 - sztolnia
Choć staram się jeździć głównymi ścieżkami nadrabiając trochę kilometrów, to przed samym punktem postanawiam pojechać na skróty. W efekcie. nadrabiam 3km i wracam do skrzyżowania skąd prowadzi droga do sztolni. A właściwie to miejsca gdzie ta powinna być. W kilka osób próbujemy ją odnaleźć i nie ma. W końcu jest. Idziemy z Grześkiem (ten na szczęście ma czołówkę) i... nic. Nie ma punktu.
PK 8 - brzeg strumienia
Po drodze zaczynają się kałuże. Narzekam, ale Jarek z Krzyśkiem, którzy wracają z punktu wołają: Nie marudź, jedź póki możesz. Nie wróży to dobrze. Kawałek dalej widzę zostawione rowery. Dziewczyna stojąca obok radzi mi zrobić to samo, mówi, że wszyscy i tak dalej je pchają. Nie lubię tego robić, ale jestem tak zmęczony, że nie chce mi się przedzierać przez krzaki z rowerem. Biegnę wzdłuż strumyka. Jest punkt. Wydaje się, że spokojnie można tu było dotrzeć rowerem.
PK 1 - parking leśny - bufet
Kolejny punkt to bufet. Tym razem jestem wystarczająco wcześnie żeby załapać się na osławione ciasto :-)
PK 12 - skrzyżowanie dróg
Dojazd do kolejnego wydaje się być wyjątkowo prosty. Szlak pieszo-rowerowy. Niestety dawno nie był chyba uczęszczany :-( Pokonuję go w żółwim tempie w towarzystwie Dawida. Na rozdrożu, po upadku kolegi, postanawiamy zjechać ze szlaku i dojechać do punktu inną, lepszą drogą.
Lepsza okazuje się być tylko na pierwszych 100-200 metrach. Potem również porażka. Coraz częściej prowadzimy rowery.
W miejscu gdzie wyjeżdżamy, punktu nie ma. Chcemy się cofnąć, ale jadący z przeciwka zawodnicy mówią, że musimy jechać w przeciwną stronę. Bez wiary przebijamy się przez kolejne punkty i jest lampion. Dzięki koledzy.
Dawid odpuszcza, mówi, że wraca do bazy. Ja spróbuję powalczyć jeszcze choć sił zupełnie brak.
PK 7 - ambona
W Hucisku mylę oczywistą drogę. Spotkani zawodnicy patrzą na mnie jak na wariata, gdy mówię, że jadę na siódemkę. Widać zmęczenie nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Zawracam. Do punktu docieram... siłą woli. Piechurzy mnie przeganiają :-(
PK 20 - dół
Jeszcze tylko dwa punkty. Droga dłuży się niemiłosiernie. W końcu ostatnia ścieżka. Wydaje się, że powinna mnie doprowadzić pod sam punkt. Wydaje się. Najpierw zmusza mnie do prowadzenia roweru, a potem się gdzieś zamotałem. Po części to chyba wina tego, że nie wziąłem okularów do czytania i mapę widzę mniej więcej ;-)
Punkt zaliczony dzięki zawodnikom, którzy właśnie go podbili. Inaczej nie wiem czy bym go zauważył.
Spotkani tam zawodnicy pytają, czy wracam na metę terenem, czy asfaltem? Co za pytanie? Teren jest bliżej! Więc jadę asfaltem. Dalej, ale bez niespodzianek.
Meta
Na metę wjeżdżam ok 15:47, a na starcie wydawało się, że 14-ta to będzie jak sobie zrobię kilka postojów w sklepie... Wyjątkowo jak dla mnie trudna trasa. Dodatkowo brak treningów zrobił swoje.
Z trasy Giga jeszcze nikt nie wrócił. Idę na zupkę. Potem doprowadzam siebie i rower do prządku. Pakuję rower, przebieram się i idę na metę zobaczyć jak tam reszta.
Pierwszy z Giga przyjeżdża Grzechu z czasem 7:25:35. Komplet na tej trasie przywiózł jeszcze tylko Bartek. To świadczy o tym, że naprawdę nie było łatwo.
Ostatecznie na Giga sklasyfikowanych zostało 56 zawodników. Na Mega 174. Na każdej z tras po dwie osoby miały NKL. Wystartowało na wszystkich trasach 300 osób. Ładnie ;-) Oby tak dalej.
Mój czas 5:47:58 pozwolił mi wyprzedzić 150 osób, ale niestety 15 przyjechało przede mną.
Mimo słabej formy i totalnego zmęczenia na mecie jak zawsze warto było przyjechać. W końcu to Bike Orient :)
Kolejny weekend do d... Tak jak poprzedni, długi... Dziś miała być praca. I była. Nawet trening był w planie. Tylko krótko.
Potem życie wymierza kolejnego kopniaka. Przez jakiś czas próbuję jeszcze pracować, ale to nie ma sensu. Żadnego. Znów nie potrafię się skupić. Wracam do domu. Ręce mi opadają. Ale podejmuję decyzję. Bolesną. Ale czasem tak trzeba. Kiedyś mi się wydawało, że pewne rzeczy dzieją się tylko w filmach. Kiedyś mi się wydawało, że będę w stanie racjonalnie myśleć w każdej sytuacji. Wydawało mi się...
Obiad i rower. Ale nie trening. Podobnie jak wczoraj. Bez celu. Na początku. Po kilku kilometrach cel jest.
W pierwszej knajpce rezerwacja, ale druga jest otwarta. Rzadko mam ostatnio ochotę na picie, tym bardziej w samotności, czy na rowerze, ale dziś jest ten dzień. Mimo, że będę wracał do domu lasem to rozsądek podpowiada, że jedno i dość. Na więcej będzie okazja wieczorem w domu, przy meczu... Może choć wtedy na 1,5 godziny będzie można wyłączyć myślenie... Może...
Niby rozładować emocje, których ostatnio gromadzi się zbyt wiele. Negatywne emocje... Ale w sumie po wyjeździe, ani nie wybieram terenu, gdzie mógłbym się wyżyć, ani bocznych asfaltów, gdzie mógłbym popędzić ile sił, tylko... jadę do miasta... zupełnie nie wiedzieć po co. Może nie do samego centrum, ale krążę gdzieś bez celu po osiedlach. Miejscami jest ciekawie... No cóż początek weekendu...
Weekendu, który miał być wyzwaniem... Miał... Nie będzie... Zamiast tego będzie praca... I kolejne emocje...