Z serwisu wracam biegiem. Już zapomniałem jak to się robi. W pierwszej chwili miało być asfaltem, ale... las kusi...
Ciepło. Jeszcze nigdy nie biegałem przy takiej temperaturze. To zresztą chyba nie ma dużego znaczenia. Po takiej przerwie to i tak jakby od początku. Efekt widać od razu. Spocony i zasapany, mimo, że tempo niewiele szybsze od marszu.
Do tego po chwili mam pełno robactwa we włosach...
Pod koniec pot zalewa mi oczy. Piecze straszliwie. No tak nie wziąłem buffa... Pod koniec już nic nie widzę...
Amiga mnie w pracy mało nie opieprzył, że jeszcze nie oddałem roweru do serwisu. Niby nic mu nie jest, ale może faktycznie przed weekendem (o ile będzie, bo długiego nie było :-( ) wypadałoby go przejrzeć...
Wracając z pracy szybka wizyta w Galerii i... ciężko... tyle rowerów w serwisie. Jednak udaje się załatwić, że mogę podrzucić sprzęt. Może nie będzie na jutro... ale na czwartek na pewno.
Powrót do domu i szybko wkładam... ciuchy do biegania... Do serwisu jest z górki, a przecież nie będę wracał pieszo. Tzn. może być na nogach, ale biegiem. Wypadałoby...
Po świetnym przełomie roku... dwa miesiące przerwy w treningach. Czyli wszystko co zrobiłem wcześniej - szlag trafił... :-( Nie tak to miało być... Wiele rzeczy miało być inaczej... Ale nie jest :-(
Za to jest... świetnym wytłumaczeniem dla mojego lenistwa... Bo przecież dałbym radę... ćwiczyć... Wystarczyło nie przejmować się... Przecież to i tak nic daje... Szczególnie jak Ci, o których człowiek się martwi mają to gdzieś...
Ale wytłumaczenie było... i dzięki temu dwa miesiące w plecy i trzy kilo do przodu... :-(
Po pracy, szybki obiadek i próba usunięcia przyczyny wczorajszego skrzypienia. Udana. Przejażdżka również. Szkoda tylko, że tak krótko. Za to w sobotę zapowiada się dłużej. I to w sporym towarzystwie.
Kolejny Harpagan przede mną. Do bazy w gminie Kaliska docieram wczesnym wieczorem. Zmęczony. Potwornie. Za mną tydzień w delegacji. W ciągu ostatnich 35 godzin 22 godziny spędziłem w samochodzie. Z tego większość za kółkiem. Spałem godzinę i trochę wczoraj w nocy podrzemałem w samochodzie. A gdzie wypoczynek przed startem?
Rozkładamy się wraz z Jackiem i Grzesiem. Rejestracja, odebrania pakietu startowego i chipa i przygotowanie rowerów. Wszystko idzie sprawnie, jest czas na przywitanie się ze znajomymi, a tych tu nie brakuje :-)
W końcu czas położyć się spać, Rano pobudka około piątej, bo start jest o 6:30. A potem 12 godzin czasu i w optymalnym wariancie 200km, a do odszukania 20 punktów o różnych wartościach przeliczeniowych.
Start Wydaje się, że byłem przygotowany do startu już wczoraj, dziś też wstaję, jak mi się wydaje, wystarczająco wcześnie. Jednak jak zwykle tuż przed startem okazuje się, że czasu jest za mało. Czekając na rozdanie map orientuję się, że mam pulsometr, ale pasek został w bagażu. Okulary do czytania zostały... w domu... Kompas odnajduję w ostatniej chwili. Masakra. W międzyczasie dostaję szybkie zaproszenie na Leśne Dukty :) Kuszą... :-)
Dostaję mapę i... jak zwykle nic nie widzę. Jedna wielka plama... I jak tu wyznaczyć trasę. Kiedy się do tego zabieram część już ruszyła. I choć wiem, że nie powinienem tego robić ulegam presji czasu i wytyczam tylko drogę do pierwszych czterech punktów. Reszta potem.
PK 9 - Jez Wygonin - plaża Ruszam wraz z moimi towarzyszami z poprzedniej edycji. Pada deszcz, który po chwili zmienia się w śnieg. Jest zimno. Jedziemy dość szybko. W pewnym momencie Monika widząc, że Ania z Jackiem zostali z tyłu mówi żebym jechał dalej sam, bo będą mnie tylko spowalniać. Chwilę się waham, ale czuję, że mam siłę i jadę. Punkt banalny. Zimno w palce u rąk.
PK 15 - Studzienice - akwedukt Pierwsze zawahanie, ale po chwili jestem na punkcie. Co chwilę padający deszcz sprawia, że chowam okulary do plecaka. Teraz już zupełnie nic nie widzę na mapie :-(
PK 3 - Zimne Zdroje - droga leśna Zatrzymuję się na rozjeździe i zamiast wybrać prostą drogę do punktu wybieram trasę lekko dookoła, bo jest trochę więcej asfaltu. Dogania mnie Grześ i woła żebym jechał krótszą drogą. Ignoruję to i dopiero dostaję kopa chcąc nadrobić na asfalcie i przybyć na punkt co najmniej w tym samym czasie, co On. Niestety w realu jest więcej ścieżek niż na mapie i w efekcie, gdy odbijam chipa po Grześku już nie ma śladu.
PK 12 - Szlachta - skrzyżowanie przecinek Banalny dojazd do punktu. Trochę mi zimno w stopy.
PK 16 - Kocia Knieja - skrzyżowanie przecinek Jako, że na starcie nie rozrysowałem całej trasy to zatrzymuję się przy stacji Lipowa Tucholska i próbuję rozrysować resztę. Nie jest łatwo. Zupełnie nie wiem w jakiej kolejności sensownie zaliczyć 10-16-6-20. W efekcie zupełnie nie wiedzieć czemu odpuszczam zaliczenie PK 10. Bez sensu.
Jadę na Śliwice. W Śliwiczkach o mały włos nie mijam skrętu, ale Asia, którą chwilę wcześniej wyprzedziłem woła, że to chyba tu. Punkt zaliczony.
PK 6 - Błędno - polana leśna Wyjeżdżam na asfalt i... przede wszystkim trzeba posmarować łańcuch. A niby wczoraj smarowałem. Deszcz i piach zrobiły swoje. Myli mnie nieco polana, którą mijam i zaczynam szukać w złym miejscu. A wystarczyłoby żebym chwilę wcześniej odwrócił głowę w lewo.
PK 20 - Stara Rzeka - skrzyżowanie przecinek Skręcam wzdłuż rzeki i...nieco się gubię wjeżdżając prawie w czyjeś gospodarstwo. Skutecznie powstrzymuje mnie przed tym wataha psów wybiegająca z podwórka. Nie wiedziałem, że tak szybko potrafię pokonywać piaszczyste podjazdy... Chwilę potem Daniel kieruje mnie we właściwą stronę.
PK 14 - Stara Huta - skraj lasu (nieodnaleziony) Wyjeżdżając z punktu coś mi się nie podoba. W efekcie nie do końca jestem pewien, w którym miejscu wyjechałem na drogę.
Gęsta sieć przecinek nie ułatwia w zorientowaniu się gdzie jestem. W efekcie po kilkudziesięciu minutach jeżdżenia i zastanawiania się gdzie jestem wracam na drogę, na której przed chwilą byłem. Odpuszczam punkt.
PK 8 - Kałębnica - droga leśna Mam za sobą ponad 80km i zaczynam czuć ból w udach i po raz kolejny ostatnio coraz trudniej mi wytrzymać siedząc. Dziwne, kiedyś nie miałem takich problemów. Czuję prawdziwe zmęczenie. Do tego ta pogoda - raz coś pada, innym razem prószy, by w końcu słońce sprawiało, że jestem cały mokry. I jeszcze rower nie chce jechać. Ślizga się gdzieś na piachach (mimo, że niby jadę czerwoną drogą). Po chwili już wiem co jest grane. Mam mało powietrza z przodu. Nie chce mi się zmieniać dętki. Dopompuję i zobaczę co będzie się działo.
Po drodze fajnie widać gdzie jest granica województw. I nie chodzi o tablicę ;-)
PK 18 - Kasparus - mostek Za to wracając z punktu po raz kolejny dziś nie pilnuję kierunku i nadrabiam jakieś 5km. Zmęczony. Kiedy dojeżdżam do Skórzenna decyduję się na odpoczynek. Siadam na przystanku. Jem, piję i... postanawiam wrócić do bazy. Dziś mnie Harpagan pokonał. Jest tylko mały problem. Do bazy jest jakieś 50km :-( Do tego nie ma prostej drogi, a trasa wiedzie obok... kilku punktów.
W końcu ruszam dalej. Mimo, że dopiero co jadłem zatrzymuję się w sklepiku w Kasparusie. Od wejścia wołam Coli! Cukru! Na miejscu wypijam prawie litrową butelkę. Ruszam w drogę do punktu. Wydaje się być prosty, a mimo to trafiam tam dopiero za drugim podejściem i to chyba głównie dlatego, że nie tylko ja tam zmierzam.
PK 11- Jez Kochanka - pole biwakowe Teraz do wyboru: dwójka, albo jedenastka. Jedenastka więcej waży więc wybieram jezioro. Przyglądając się mapie jeden z mieszkańców wioski próbuje mi radzić którędy powinienem jechać - "bo tam wszyscy pojechali" :-) Droga na Wdecki Młyn i atak z góry wydają się proste. Niestety w lesie po raz kolejny plątanina ścieżek sprawia, że znów nie wiem, w którym jestem miejscu. Kiedy po dłuższym błądzeniu trafiam w końcu na jezioro, okazuje się, że... to nie to. Nie wiem jak to dziś robię, ale jednak się udaje... :-( Stąd jednak już droga prosta. Przed punktem doganiam Marcina, ale to on pierwszy go zdobywa jadąc ścieżką, której nie widzę na mapie.
PK 17 - Sowi Dół - polana śródleśna Wyjazd na asfalt i droga do ostatniego dziś celu. Teraz już nawet lemondka nie pomaga, rower nie chce jechać. Nie wiem, czy to wiatr, który przez cały dzień daje mi chyba w kość, czy to powietrze, które uchodzi, a co zauważę dopiero w bazie, czy po prostu brak kondycji. Tak czy owak do punktu docieram ostatkiem sił.
Najtrudniejsze dziś chyba km. Odliczam odległości do każdego skrzyżowania, mostku, charakterystycznego punktu. Na mecie po raz ostatni przykładam kartę do czytnika, oddaję rower do przechowalni i... czkam na zgon.
Nawet nie wiem ile mam zaliczonych puntów. Idę oddać chipa i już wiem, że zaliczyłem 11 z 20 PK, przeliczeniowo 37 z 60. Czyli wynik identyczny jak w Kwidzynie. Tylko kilometrów mniej, ale i tak o wiele za dużo. Nie jestem zadowolony, ale jestem tak zmęczony, że nawet nie mam siły być wściekły.
Jedzenie, kąpiel i... łoże... Widzę, że nie tylko ja jestem zmęczony.
Nie mam nawet siły usiąść z chłopakami, którzy siedzą raptem 2 m ode mnie i omawiają dzisiejszą trasę. Ponoć była banalna nawigacyjnie. Stąd też kilkunastu harpaganów na trasie rowerowej. Dla mnie nie była prosta ani kondycyjnie, ani nawigacyjnie. Nigdy nie przepadałem za mapami setkami, a bez okularów to już zupełna porażka. Nic, trzeba ćwiczyć...
Podsumowanie Jak zwykle impreza organizacyjnie przygotowana doskonale. To zasługa zarówno samych organizatorów jak i dużej liczby wolontariuszy obsługujących punkty na trasie, punkty informacyjne w bazie, przechowalnię rowerów itp... Ale co się dziwić, to w końcu 49 edycja. Jesienią jubileuszowa edycja nr 50 ;-) Mimo porażki na tej edycji już planuję przyjazd jesienią :-)
Świetne wrażenia z imprezy to oczywiście również olbrzymia zasługa fantastycznych ludzi, którzy się tu pojawili w liczbie... 1274 osób! Z tego na trasie TR200 wystartowało 124 zawodników i zawodniczek. Jak zwykle miło było spotkać znajome twarze, choć nie z każdym udało się porozmawiać. Gratulacje dla Harpaganów, jak i dla wszystkich, którzy odważyli się zmierzyć ze swoimi słabościami. W końcu motto imprezy to: Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzą
Kolejne szybkie dni, a tu za pasem Bike Orient, a zaraz po nim Harpagan. A kiedy ćwiczyć? Dziś też tylko krótka rundka po okolicy. W sumie wąskie opony nawet nie przeszkadzają. Może zostawić takie na BO? Tylko co będzie jak trafią się piachy? Hmmm... niewiele czasu zostało na zastanawianie się...
Trzy tygodnie choroby +... po prostu lenistwo (oczywiście wytłumaczeń było wiele) = 46 dni bez biegania. Czyli... zaczynamy od zera.
I rzeczywiście tak jest.
Start - czyli nie wiem co na siebie włożyć. Oczywiście jak się okaże ubieram się za ciepło. 9 minuta - mam dość, łapie mnie kolka, kilkadziesiąt sekund marszu. 11 minuta - naprawdę mam dość - znów krótki marsz. 15 minuta - łapię drugi oddech - tak mi się przynajmniej wydaje. 22 minuta - wydawało mi się. Czuję kolana. 25 minuta - znów jest lepiej. 30 minuta - do domu jeszcze kawałek, a raczej kawał... 33 minuta - dobiegnę, dam radę. Dałem :-)
Straszne. Czuję, że było gorzej niż w grudniu, gdy zaczynałem :-(
Ciężki okres. Jak nie choroba to inne problemy. Po niezłych kilku miesiącach treningu, marzec to porażka. Ostatni tydzień podobnie. Nawet jak człowiekowi się wydaje, że za godzinę pójdzie pojeździć, popływać, pobiegać to... dziesięć minut później wszystkie plany biorą w łeb. A jak już jest chwila to... się z różnych powodów nie chce.
Dziś też plany kilka razy się zmieniały. W końcu jednak udało się choć na chwilę wyjechać. W planie asfalt, bo testowo cienkie opony, ale okazało się, że i w lekkim terenie dają radę.
Po raz pierwszy udaje mi się w końcu dotrzeć na Różę Wiatrów. Bardzo późnym wieczorem docieram do bazy w podpoznańskich Koziegłowach. Miło spotkać po kilkumiesięcznej przerwie wielu znajomych.
Najpierw rozpakowanie się, przygotowanie na jutro plecaka i roweru i można jeszcze trochę posiedzieć i pogadać, np. o przełajówkach ;-) W końcu jednak kładę się spać, bo pora naprawdę późna.
Śniadanko, wybór ubrania i oczekiwanie na rozpoczęcie imprezy. Kwadrans przed startem krótka odprawa i dostajemy po dwie mapy formatu A3 w skali 1:50 000. Mamy kilka minut na zaplanowanie trasy. O ósmej start. Przed nami 150 km w 15 godzin. Czasu wydaje się być aż nadto, ale jak zwykle wszystko wyjdzie "w praniu".
Narysowanie trasy wcale nie jest takie proste, robię drobne korekty. W końcu ruszam.
PK 4 - Zakręt rowu Zaraz po starcie modyfikuję plan dojazdu do punktu sugerując się grupką, która jedzie przede mną. Chwilę po wjeździe w teren lekkie zamieszanie. Nie lubię jazdy w grupie bo wtedy instynkt stadny bierze górę nad racjonalnym myśleniem - skoro inni tam jadą to ja też. Po chwili korekta i jest punkt. PK 3 - Mulda Kolejny bliski punkt. Kiedy dojeżdżam na punkcie tłumy - nie muszę szukać. PK 2 - Skraj lasu Tu również nie ma problemu, choć jak się okazuje Ci którzy atakowali trochę bardziej z południowo-wschodniej strony mieli z tym trochę problemu.
PK 20 - Na ścieżce W drodze do punktu udaje się wyprzedzić kilka kolejnych osób. Podbijam punkt i wyjeżdżając z niego skręcam w lewo i wracam do asflatu. Na mapie mam co prawda kreskę w prawo, ale pamiętam, że rysując trasę zmieniłem plany co do tego odcinka. Coś mi jednak nie daje spokoju i wyciągam mapę z mapnika. Szlag by to trafił. Miałem skręcić w prawo i... jechać do PK 15. Zawracam.
PK 15 - (brak opisu) Dojazd do punktu bez problemu, po raz kolejny wyprzedam te same osoby.
Zamiast jak większość wrócić do Wierzonki decyduję się objechać jezioro mając nadzieję, że lekkie nadłożenie drogi odrobię jadąc asfaltem. I rzeczywiście jedzie się szybko, tyle, że mocno pod wiatr.
PK 12 - Skrzyżowanie dróg Punkt zaliczony bez problemu. Pierwsze gałęzie zaplątane w koło. Ot teraz będzie się tak częściej działo.
PK 19 - Koniec rowu Punkt był chyba tak prosty, że nawet go nie pamiętam.
PK 5 - Zakręt rowu Z poprzedniego punktu czerwonym rowerowym przez Zielonkę. Chyba trochę dookoła. Do tego przed punktem dojeżdżam do kilku innych zawodników i jak to bywa w takich przypadkach znów się sugeruję nimi i zaczyna się szukanie. W końcu powrót do głównej drogi drugie podejście - tym razem trafiony - zatopiony. Ale przynajmniej z kwadrans stracony. Wyjeżdżając z punktu mijam się z Grześkiem. Pewnie zaraz mnie dogoni.
PK 7 - Skrzyżowanie dróg Dogania mnie przed punktem dziwiąc się czemu tak wolno jadę. Nie wiem, mam za sobą niecałe 50km i zaczynam czuć zmęczenie. Za szybkie tempo na początku? Fakt, puls był cały czas wysoki. Karta przedziurkowana. Zaraz długi asfalt więc Grzesiek już zaciska dłonie na lemondce. Nawet nie próbuję mu dotrzymać tempa.
PK 16 - Skrzyżowanie drogi z rzeką, pod mostem, zach. str. Prawie 11km asfaltem, a ja ledwo jadę. Na punkcie banan - może zadziała lepiej niż wcześniejszy batonik.
PK 17 - Skrzyżowanie drogi i strumienia Wylatuję z lasu na wprost czerwonego szlaku. W planach miałem jechać drogą biegnącą nieco bardziej na zachód, ale po raz kolejny dziś ruszam za innymi zawodnikami i to okazuje się być porażką. 20 minut straconych w poszukiwaniu banalnego punktu!!!
PK 18 - Skrzyżowanie dróg Kolejny długi przelot - 12 km. Czuję straszne zmęczenie. Po głowie chodzi tylko jedna myśl - Wróć do bazy! Trochę trwa zanim udaje mi się pozbyć tego diabełka...
Chwila przerwy w pobliżu przystanku - byłem tak zmęczony, że przeczytałem: Przystań (zamiast Przystanek) i długo się zastanawiałem o co chodzi. Mijając mnie Jarek z Krzyśkiem proponują piwo, wolałbym masażystkę :-)
PK 6 - Brzeg stawu wsch. strona Dojeżdżam przez Mściszewo. Znajduję staw ale nie ma punktu. Chcę zadzwonić do organizatora, ale na mapach nie ma numeru telefonu. Porażka. Trudno robię dokumentację fotograficzną i jadę.
PK 13 - Skrzyżowanie dróg W planach miałem jechać do punktu objeżdżając Jez. Bolechowskie. Ta trasa wydawała mi się najprostsza. Finalnie jednak wybrałem opcję południowo-wschodnią. Mimo zawahania wjeżdżam na punkt bezproblemowo.
PK 8 - Mulda Mijam Kamińsko, wjeżdżam na czerwony szlak i trzymając się głównej drogi w lesie szybko go gubię. Ląduję w Potaszu, czyli znów kilka km gratis. Mimo to punkt zaliczony. Czuję już zmęczenie, bo wracajac z punktu nawet nie próbuję podjeżdżać tylko wprowadzam rower na górkę.
PK 11 - Obniżenie Do punktu docieram bezbłędnie choć łatwy nie był, szczególnie, że dopiero na mecie dostrzegam, że było do niego całkiem przyzwoite rozświetlenie. Po raz drugi dziś okazuje się, że mam za mały mapnik i nie wszystko widzę.
PK 1 - Zakręt suchego rowu Zaczyna się robić ciemno. Zaliczam punkt i pora włączyć oświetlenie i założyć czołówkę.
Meta Teraz tylko trzeba wydostać się na asfalt i dojechać do mety. Jest i asfalt tylko czemu kompas mi każe skręcić w inną stronę niż wychodzi mi z mapy? Skręcam... tak jak chciałem. Dojeżdżam do miasta i stąd już prosta droga do Koziegłów. Tylko czemu biegnie na południe kiedy miała na południowy - zachód? Moje podejrzenia okażą się słuszne kiedy w domu analizuję co zrobiłem. Zamiast w Kicinie wyjechałem w Czerwonaku. Masakra. Na szczęście po chwili jestem na mecie.
Zostawiam rzeczy i idę na dużą porcję makaronu, drożdżówkę i herbatę. Potrzebowałem tego :-)
Podsumowanie Z jednej strony nie jest źle - komplet punktów i prawie cztery godziny przed końcem czasu. Z drugiej jednak najlepsi przyjechali chyba z cztery godziny przede mną! Ale pewnie oprócz tego, że im noga podawała to nie robili takich głupot jak ja dzisiaj.
Niby jestem zadowolony, że kolejny komplet punktów, ale też wściekły na proste błędy nawigacyjne. Do tego zaskoczony, że tak szybko brakło mi sił, zaczęły boleć nogi i... siedzenie.
Mimo wszystko cieszę się, że przyjechałem, że wystartowałem, że była okazja dłużej niż zwykle pogadać z wieloma znajomymi. I pooglądać rowery :-)
Dziś udaje się wyjść w końcu na rower za dnia. Od przyszłego tygodnia będzie to łatwiejsze :-) Rundka po okolicznym terenie. Nawet fajnie się jedzie. Rzut oka na traskę w Reptach - doszło jedno przewalone w poprzek drogi drzewo.
Po drodze wykręciły się śrubki i odpadł koszyk na bidon i pompka, na szczęście zauważyłem.
Przy okazji testowanie nowych zabawek. Okazało się, że kierownicę mam za wąską.
Kadencja (częściowa, po do połowy był kabelek wypięty): 80