Anka mnie wykończyła. Skończyło się infekcją i łóżkiem. W efekcie 1,5 tygodnia bez żadnego treningu. Dziś powrót do pracy więc wypada się też ruszyć. Pogoda kusi na rower. Tym bardziej, że w sobotę KoRNO. W planie jednak tylko krótka przejażdżka. I wolna. omo cienkich opon wybieram las. Fajnie, choć wbrew pozorom chłodno. Momentami nawet zimno.
Ciężki bo samotny W sumie do końca nie wiedziałem, czy i gdzie pojadę. Kiedy w końcu wieczorem wysyłam kilka SMS-ów okazuje się, że wszyscy już mają jakieś plany. Mogłem jeszcze zagadać w necie, ale jakoś nie wpadłem na to.
Ciężki, bo wietrzny Już zapomniałem, że przed dłuższą wycieczką warto sprawdzić kierunek wiatru. A tak miałem cały czas wiatr od południa jadąc w kierunku zachód - wschód przez cały niemal czas w otwartej przestrzeni. Zmęczył mnie strasznie.
Ciężki, bo jechało się ciężko Po 2km trasy puls wskoczył na 170+ i tak już został prawie do końca. Nie wiem o co chodziło, czy to efekt choroby, czy coś zupełnie innego, bo nie szalałem na trasie. W drodze powrotnej nawet nie dałbym rady szaleć. Im bliżej domu, tym częściej zatrzymywałem się, albo chciałem to zrobić. Czułem się jak pod koniec pierwszej w życiu dwusetki.
Ciężko bo niebezpiecznie Trzy razy mało mnie samochód nie potrącił. Z tego dwa razy z mojej winy. Tak to jest jak się jedzie i nie myśli o drodze tylko...
Za pierwszym razem wjechałem na wąską, wiejską drogę i wyciągając batona z kieszeni zjechałem na środek jezdni. W tej samej chwili na gazetę wyprzedziło mnie coś wielkości nawary. Nie słyszałem go zupełnie. Czasem przydałoby się lusterko.
Za drugim razem chciałem przejechać na drugą stronę jezdni. Z przeciwka nic nie jechało, sprawdziłem czy z tyłu jest wolne i skręciłem. Nie zauważyłem auta które pojawiło się przede mną. Gość (co prawda trochę chyba za szybko) wyjechał zza zakrętu i ratował się, a właściwie mnie efektownym hamowaniem, tańcząc po całej drodze.
Za trzecim razem to klasyka - dziadek z podporządkowanej. Sprawdził, czy nic nie jedzie, ale uznał chyba, że jako rowerzysta powinienem mu ustąpić pierwszeństwa i władował się tuż przede mnie. Tym razem ja ostro hamowałem.
Ciężko ogólnie jakoś... Fajnie, że udało się wyjechać, ale nie tak to miało wyglądać. Do tego nie wziąłem mapy, a komórki mi się nie chciało wyciągać i powrót wyszedł w połowie tą samą drogą,, czego nie lubię.
Nie jestem zbyt zmęczony więc tylko rzut oka na dziedziniec i ruszam dalej. Jeszcze mam chwilę czasu więc drogę przez Poniszowice. W Bycinie uzupełniam bidon.
W Pyskowicach zaczynam czuć zmęczenie, ale bez problemu dokręcam do domu. Potrzebowałem tego.
Zapowiadana ładna pogoda więc w planie bieg i basen. Przez chwilę mi nawet przeszło przez głowę żeby do tego dodać jeszcze rower, ale później rozsądek podpowiedział, że co za dużo to niezdrowo.
Rano lekkie śniadanie, w planach szybki sklep i bieganie. Niestety szybko plany się zmieniły i bieganie zaczynam o 15-tej. Trochę późno w stosunku do posiłku... Ale jeść obiad i iść biegać to też niezbyt dobrze.
Ruszam do lasu i jest fatalnie. błoto lub mokry śnieg. Biegnie się źle. Po 3 km decyduję się na asfalt. Tam lepiej dopóki nie wbiegam na rowerówkę. Tam jest gorzej niż w lesie. Błoto, śnieg... uwalone i mokre buty... i tak samo ślisko...
Po 50-ciu minutach mam dość. Nie mam siły biec. Zaczynam maszerować. Dawno mnie tak nie odcięło. Nie da się jednak biegać z pustym żołądkiem. A może to efekt wczorajszej siłowni i innych ćwiczeń?
Bieg i po drodze jeszcze dwukrotnie przejście w marsz... Porażka.
Na basen też już chyba nie dam rady. Nie tak to miało być.
Otrzymałem zaproszenie na inną siłownię. Całkiem pozytywne wrażenia. Trochę inne ćwiczenia, pewnie jutro będą zakwasy ;-) Niestety okazało się, że Multisport nie jest tam uznawany, a karnet trzeba od razu wykupić na 12 miesięcy :-( Szkoda.
I w sumie coś w tym jest. Po dziwnym tygodniu, który skutecznie rozwalił plan treningowy w końcu powrót do normalności. Późno więc nie chciało mi się kombinować. Cztery kółka wokół osiedla. Pod koniec zastanawiałem się czy nie zrobić jeszcze jednego, ale odpuściłem. Trzeba się trzymać planu, przynajmniej jeśli chodzi o górną granicę :-)
Fajnie mi się biegło tylko trochę zbyt ciepło się ubrałem. Wciąż nie potrafię dopasować cuchów do pogody. Albo z ciepło, albo zbyt chłodno. Dziś totalnie spocony :-(
Przy okazji na portalu Polska Na rowery jest relacja z warsztatów, na których byłem... I nawet mnie tam uwiecznili :-)
Kolejna poranna siłownia. Chyba potrzebuję lekkiej zmiany ćwiczeń, bo mimo, że obciążenie jest zmienne i nie narzekam na łatwiznę, czy nudę, to czuję, że organizm już do tego zestawu zbytnio przywykł.
Taką moc maksymalną osiągnął Cezary Zamana podczas Konkursu Mocy. Strzelałem, że 1250W i byłem najbliżej prawdy. Dzięki temu wygrałem uczestnictwo w warsztatach dot. badań wydolnościowych oraz... pakiet badań :-) Będzie chwila prawdy :-) Miałem miłą niespodziankę na rozpoczęcie dnia :-)
Za to wieczorem, tuż przed bieganiem inna niespodzianka:
Chciałem się dziś zmęczyć. I udało się. Potrzebowałem tego. Wciąż nie wiem co w spinningu jest takiego, że jednak potrafi wciągać. Nie ma tu przyrody, nie ma okazji do robienia zdjęć. Nie ma pagórków, wiatru i innych przeciwności, z którymi trzeba się zmagać w normalnych warunkach, a jednak... A jednak jest coś co mnie tu ciągnie. Tu człowiek (jak chce oczywiście) walczy z samym sobą. Ze zmęczeniem, z psychiką, z lejącym się strumieniami potem... I nikt go nie pilnuje. Choć jest trener, to każdy sobie sam ustawia opór, kręci z kadencją jaką uważa za odpowiednią, jeśli ta proponowana jest zbyt wysoka... a jednak można dać sobie w kość.Dziwne to... I przyjemne...