Wpisy archiwalne w kategorii

Z kamerą wśród...

Dystans całkowity:45694.95 km (w terenie 13501.58 km; 29.55%)
Czas w ruchu:3182:13
Średnia prędkość:14.67 km/h
Maksymalna prędkość:92.52 km/h
Suma podjazdów:108980 m
Maks. tętno maksymalne:210 (144 %)
Maks. tętno średnie:193 (100 %)
Suma kalorii:559155 kcal
Liczba aktywności:1503
Średnio na aktywność:31.69 km i 2h 07m
Więcej statystyk

Wycieczka zagraniczna

Wtorek, 5 lipca 2011 · Komentarze(6)
Wycieczka zagraniczna
Po maratonach miałem zamiar skrócić urlop i wrócić do domu. Dałem się jednak na mówić na jego kontynuację i wylądowaliśmy w Chmielnie - miejscu położonym w najbardziej chyba malowniczej części tego regionu. Dawno nie byłem w tych okolicach, a moja rodzinka chyba nigdy. Wczoraj doprowadziłem rower do porządku po maratonach: czyszczenie, wymiana klocków - na Azymucie wracając do mety o mało nie przestawiłem kamienicy, bo zapomniałem, że przestały działać - zajęło mi to więcej czasu niż myślałem, tak więc z jazdy już nic nie wyszło.

Dziś ruszyłem w drogę już po szóstej rano. Szybko przekonałem się, że wzgórza wśród jezior nie tylko ładnie wyglądają ale również potrafią dać w kość. Do Kartuz dojechałem przez las lekko (?) spocony ;-) Nad Jeziorem Karczemnym na ławeczce asesora (jest wszędzie zaznaczona ale nie znalazłem opisu, czemu jest wyróżniona) korekta ustawień hamulców - coś lekko ocierał tył. Nie wjeżdżając do centrum skręcam na zielony szlak i zaraz po wjeździe do lasu drogę zastępuje mi czapla… Mnóstwo ich tutaj.

Czaple - dużo ich tu © djk71


Jadę do Łapalic w stronę rozpoczętej w latach 80-tych budowy zamku. Jakiś artysta miał fantazję, ale brakło mu pieniędzy. Niestety nie wiele widać, bo w z związku z wypadkami jakie miały tam miejsce budowa została ogrodzona wielkim murem.

Komuś zamarzyło się królestwo © djk71


Ciekawiej wyglądają końskie fryzury - irokez?

Prosto od fryzjera © djk71


Objeżdżam Jezioro Białe podziwiając z innej strony panoramę Chmielna.

Chmielno - tam mieszkamy © djk71


Postanawiam pojechać gdzieś dalej… tablice miejscowości wskazują, że być może przekroczyłem już granicę… język dziwny...

Trudny język © djk71


Po chwili rzeczywiście… Jest Rzym…

Roma © djk71


Trochę błota i piasku i decyzja… gdzie teraz?

Świat się kurczy © djk71


Oba miejsca niczym się nie wyróżniają…

Wyjeżdżam nad Jeziorem Lubygość. Wita mnie ciekawa grota i fajna droga wzdłuż jeziora, która niestety kończy się przy jego końcu.

Grota © djk71


Późno już i nie chce mi się przedzierać przez krzaki, tym bardziej, że to teren rezerwatu. Wracam i inną drogą dojeżdżam do Diabelskiego Kamienia. Duży.

Diabelski kamień © djk71


Chwila na popas i wracam do domu. O ile wcześniej co chwilę kontrolowałem drogę z mapą to teraz już bez problemów jadę w stronę do domu.

Niezbyt szybko, nie wiem czy to zmęczenie, czy podjazdy, czy po prostu chęć obcowania z przyrodą i oderwania się od wszystkiego…

Azymut Orient 2011

Sobota, 2 lipca 2011 · Komentarze(5)
Azymut Orient 2011

Pierwszy raz w tych stronach na maratonie. Dziś ok. 140km od siedemnastej do piątej rano. Na starcie spotykamy sporo znajomych. Dostajemy niespodziewane prezenty urodzinowe - dzięki Aga :-) Rozdanie map, Punkt Kontrolny 14 opisany jako punkt anulowany - na wszelki wypadek jednak upewniam się czy trzeba go zaliczyć :-) Nie, jest naprawdę anulowany ;-)

Monika gotowa.

Gotowa do walki © kosma100


Jak się okazuje niektórzy są lepiej przygotowani…

Z lupą? © kosma100



Rysujemy trasę i ruszamy jako jedni z ostatnich. Pomni doświadczeń decydujemy się na początku zebrać jak najwięcej punktów żeby nam nie zabrakło czasu i żeby jak najwięcej zaliczyć za dnia.

Tędy © kosma100


Na początek PK19 - patrz pod mostem. Tym razem trudność polega na tym, że nie znamy skali mapy. Musimy ją sobie ustalić sami. Wychodzi nam, że jest to ok. 1:90 000. Wyjeżdżamy z miasta i do punkt docieramy od innej strony niż planowaliśmy. Nie szkodzi. Przed nami odbija punkt ktoś z trasy pieszej. Ruszamy dalej. Zaraz! Perforator był na moście, a opis mówił żeby patrzeć pod mostem. Czyżby były oddzielne perforatory dla trasy pieszej i rowerowej?

Pod mostem © kosma100


Wracamy. Pod mostem nic nie ma. Telefon do Organizatora. "Tak, pod mostem." "Na moście jest?" "No to pewnie ten". Fajnie… Jedziemy dalej.

PK18 Brzoza przy skrzyżowaniu (uwaga osy w ambonie). Osy ponoć agresywne. Punkt wydaje się być prosty do znalezienia jednak mamy z Moniką odmienne zdania, w którą ścieżkę wjechać choć kompas wydaje się jasno wskazywać drogę. W końcu Monika jedzie za mną. Bez przekonania. Bardzo. Jest punkt. ;-)

Teraz PK17 - Dwa młode dęby. Hmmm, niby było prosto, ale nagle zielony szlak wprowadza małe zamieszanie. Jedziemy zgodnie z kompasem i jak się po chwili okaże zgodnie z wieloma innymi uczestnikami. Ścieżki tu chyba nie było, ale teraz już jest ;-) Setki żab skaczą nam pod nogami.

Budujemy ścieżki rowerowe © kosma100


Są dęby.

Kosma lubi młode... dęby © kosma100


PK16 to duża sosna na polanie. Docieramy tam bez większych problemów. 2 godziny - 4 punkty. Jest dobrze. I jeszcze jasno :-)

Po drodze zatrzymuję się na sekundę przy cmentarzu ofiar wojny.

Kaplica na cmentarzu © kosma100


Teraz czas na PK13 - Szczyt wzniesienia. Nie lubię takiego opisu, bo choć ostatnio łatwo znajdujemy takie punkty, to często można szukać na sąsiadującym pagórku będąc pewnym, że jest się tu gdzie indziej. Którędy tu wjechać? Ok, próbujemy tędy i do góry… Zostawiamy rowery i zaczynamy szukać. Jest. Dobrze. Tylko gdzie są rowery? ;-) Po chwili są i one. Wykręcamy skarpety, ale jak się wkrótce okaże niepotrzebnie.

Czas na kolejny punkt PK12 - drzewo 30m do końca drogi na skarpie. Po drodze spada mi czołówka i nie ma już czego zbierać. Na szczęście Monika ma dwie i jedną mi pożycza. Dojeżdżamy do Prosperowa i przegapiamy zjazd w stronę lasu. Nadrabiamy chyba z kilometr, wracamy i jeszcze jeden atak i jest. Robi się ciemno. Odliczanie w poszukiwaniu ścieżki i bez pudła trafiamy. Tyle, że wg mnie to drzewo jest 30m "od końca drogi", a nie do "do końca drogi" :-)

Z "jedenastką" może być zabawa po ciemno i ścieżki w polach. I rzeczywiście jest. Nie zgadza nam się teren z mapą, zresztą nie tylko nam. W grupie jedziemy na azymut. Kilka razy sprawdzamy gdzie jesteśmy ale wydaje nam się, że się odnaleźliśmy choć nawet nazwa wioski próbuje nas wprowadzić w błąd. PK11 - 50m na południe od mostku. Dojeżdżamy do mostku i… nie ma drzewa. Po chwili znów jest nas grupa, przeczesujemy wszystkie krzaki i nic. Szukam z drugiej strony mostku sądząc, że może organizator coś namieszał i też nic. Telefon do sędziego, który utwierdza nas w przekonaniu, że opis jest dobry. Hmmm, ale rysunek na mapie wskazuje, że punkt jest gdzie indziej, chyba, że to nie ten mostek. Nadjeżdża Daniel Śmieja i bez problemu odnajduje punkt na północ od mostka… no tak… "śmiejowe punkty" :-) Szkoda tylko, że straciliśmy tu jakieś 45 minut ;-(

DO PK9 jedziemy przez miejscowość Mrocza. Tam krótki popas na ryneczku. Jest północ. Średnia już nie jest taka fajna ;-( Korygujemy trasę ze względu na pozostały czas.

Co ja tu robię © kosma100


Jedziemy na PK9 - Duży dąb na skraju lasu. Przegapiamy zjazd i dojeżdżamy do Wyrzy. Tu bez powodzenia próbujemy się wbić do lasu z dwóch stron. Wracamy i wjeżdżamy tak gdzie pierwotnie planowaliśmy. Bez problemu odnajdujemy drzewo.


PK8 to olsza nad brzegiem jeziora - mamy dwie koncepcje dojazdu, po konfrontacji z rzeczywistością (brak widocznej ścieżki obok pustostanu nad jeziorem) wygrywa druga. Bez problemu docieramy do jeziora.

Cały czas mży, dżdży, pada…, w drodze na PK5 - drzewo nad rowem dopada nas dla odmiany ulewa. Kiedy wydaje nam się, że niebo się rozerwało Monika zakłada kurtkę, a niebiosa pokazują, że to jeszcze nie koniec ich możliwości. Teraz dopiero lunęło. W lesie samo błoto. Ślisko. Jest punkt.

Teraz na PK3 - Rozdwojony świerk na skraju lasu - Bez problemów. Świta. Gnamy w stronę mety. Jeszcze w planach zaliczenie PK1 - Drzewo przy skrzyżowaniu. Po drodze spotykamy kolegę, który chce do nas dołączyć, bo nie działa mu licznik, a bez mierzenia odległości czasem ciężko. Myślę, że na jedynkę by sam dojechał, bo prosta, ale w towarzystwie też się fajnie jedzie.

O 5:03 dojeżdżamy na metę z dorobkiem 13 z 19 punktów. Gdyby nie drobne błędy i szukanie źle opisanego PK11 byłaby szansa jeszcze na 2 punkty. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, choć jak zwykle mogło być lepiej. Jak się potem okaże najlepsi byli na mecie z kompletem punktów już po pierwszej :(

Makaron, kiełbaska i jedziemy do sklepu, a potem na podsumowanie wyścigu do domku, który wynajmujemy. Ogłoszenie wyników zaplanowano na… około dziewiątą, dziesiątą… :-)

Trochę snu i o dziewiątej jesteśmy w bazie. Część już wyjechała, część się pakuje, organizatorów nie widać. Kawa i wracamy do domku. Dowiadujemy się, że ogłoszenie będzie o jedenastej. To po co wstawaliśmy tak wcześnie? Przyjeżdżają organizatorzy (tez niewyspani) i wśród nielicznych pozostałych osób robią polowanie, komu jeszcze dać puchar - część osób odebrała je już bezpośrednio po zakończeniu trasy. Wygląda to na lekki chaos ale pewnie następnym razem będzie lepiej :-)

Monika dostaje puchar, jest trzecia. Ja swoje miejsce pewnie poznam za kilka dni z internetu, bo na ogłoszeniu wyników jeszcze nie było wyników :-(

Fajna impreza choć organizacyjnie koledzy mają jeszcze sporo do zrobienia :)

EDIT
Są wyniki :-) Jestem 14-ty na 23 startujących. Żeby być oczko wyżej musiałbym mieć 4 punkty odnalezione więcej, nie było na to szans.

Zmęczony urlopem

Środa, 29 czerwca 2011 · Komentarze(4)
Zmęczony urlopem
Po Grassorze przerwa. Czuję niektóre mięśnie. Szczególnie kiedy siadam na rowerek wodny. Siodełko za nisko, nie ma przerzutek… ;-) Nie bardzo wiedziałem wczoraj czy miałem zrobić wpis, czy nie. W końcu rower, w końcu się przemieszczałem ( nie tak jak na trenażerze) więc… nie wpisałem…

Też rower ;-) © djk71


Dziś za to rowerami jedziemy do parku linowego. Ponoć jednego z największych w Polsce. Ponad 1km tras. Jedziemy przez Przesmyk Śmierci. Dużo tu pamiątek z wojny :( Odpoczywamy chwilę nad jeziorkiem...

Lubię ten klimat © djk71


… obserwując przyrodę…

Ważka © djk71

W końcu park.

Moja małżonka zostaje na dole, a my z chłopakami do góry…

Są emocje…

Dam radę © djk71


Jest radość….

Dałem radę :-) © djk71


Czasem trudno…

Chwieje się © djk71


Ale się udaje…

Do nieba © djk71


Nie wiedziałem, że umiem jeździć na deskorolce… i to w powietrzu…

Na deskorolce w powietrzu © djk71


Co prawda nie tak dobrze jak Wiku.… :)

Ucekła mi deskorolka © djk71


Powrót przez Ostrowiec, gdzie wcinamy pierogi.

Słońce, las, piach i wcześniejszy wysiłek dają się we znaki. Tempo zabójcze, średnia niewiele ponad 12km/h.


Mimo iż fajnie spędzony dzień, jestem zmęczony. Trudno się wypoczywa kiedy co chwilę (jak tylko jest zasięg) dzwonią telefony, jak w skrzynce mailowej gromadzą się sprawy do załatwienia, jak wokół… Zaczynam być zmęczony… urlopem… Bardzo zmęczony...

40-te urodziny i Grassor 2011

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(24)
40-te urodziny i Grassor 2011

Większość normalnych ludzi imprezy takie jak czterdzieste urodziny obchodzi hucznie w rodzinnym towarzystwie. Ja… nie… Tzn. z najbliższą rodzinką ale rowerowo. I to "na maksa" rowerowo bo… na Grassorze - czyli ok. 300km w 24h z mapą w ręku. Jadę do bazy żeby dokonać reszty procedur rejestracyjnych, a Monika do wczorajszej knajpki zamówić coś konkretnego do zjedzenia. Reszta rejestracji to otrzymanie karty startowej i trochę za małego dla niej woreczka. Koszulki będą potem. Ok. jadę na wczesny obiad i na dzień dobry niespodzianka… urodzinowy tort :-)

Urodzinowy "tort" © djk71


Jemy i wracamy akurat na odprawę techniczną. Wczoraj dyskutowaliśmy czy na imprezie się lampiony, czy tylko kartki na drzewach.

Dziś dowiadujemy się od organizatora, że na punktach są lampiony, a lampion wygląda tak… mówi Daniel pokazując na kartkę papieru ;-)

Dostajemy mapy, na których zaznaczone są tylko 4 z 20 punktów, o lokalizacji pozostałych dowiemy się w trakcie odkrywania kolejnych punktów.

Chwila zastanowienia się i decydujemy się zacząć od PK9 - fundamentu wieży. Wydaje nam się, że już bardziej na zachód nie będzie punktów, a za to odkryją nam się kolejne. Po chwili na trasie spotykamy Pawła Brudło i Grzegorza Liszkę, czyli czołówkę zawodników startujących w maratonach na orientację. To utwierdza nas w przekonaniu, że wybraliśmy dobry wariant. Później jeszcze spotykamy się z nimi kilkukrotnie na trasie.

W drodze do punktu jedno małe potknięcie… skręcamy przed mostkiem zamiast za i nadrabiamy 2km. Dojeżdżamy w okolice punktu, chwila poszukiwań i obecność innych zawodników na punkcie pozwala nam go łatwo zlokalizować.

Przerysować punkty... © djk71


Lampion? © djk71


Jest 12:45. 45 minut od startu - jest dobrze. Dowiadujemy się gdzie są punkty 5, 6 i 10.

Jedziemy na PK6 - Wiadukt, na dole na skarpie ok. 20m na W. Jedziemy asfaltem przez Walcz. Szkoda, że nie ma czasu na dokładniejsze zobaczenie miasta. Może następnym razem. Bez problemu znajdujemy punkt. Chwilę wcześniej Monika zalicza glebę na piachu ale na szczęście bez większych obrażeń.

Na punkcie jesteśmy o 13:32, 47 minut od poprzedniego. Nieźle. W takim tempie… oczywiście wiemy że później będzie gorzej, ciemniej, zimniej… Dowiadujemy się gdzie jest PK2.

Tymczasem ruszamy na PK5 - Przepust na dole nasypu, ok. 30m na SE. Dobrze nam się jedzie więc bez kombinacji asfaltem… Nasyp odnajdujemy bez problemu. Punktu chwilę szukamy brodząc w pokrzywach. Po chwili jest.

Więc tu jesteś... © djk71


To już trzeci - jest 14:40, 1:08 od punktu poprzedniego, ale to wciąż dobrze.

W drodze na PK2 - skrzyżowanie dróg, drzewo na NE - zatrzymujemy się na chwilę przy sklepie uzupełnić napoje i zjeść coś, mam ochotę na drożdżówkę.

Jedziemy przez Różewo i Skrzatusz. Docieramy do skrzyżowania ale od obecnych tam zawodników, że punktu nie ma. Z naszych wyliczeń wynika, że skrzyżowanie powinno być 200m dalej. Jedziemy. Po chwili jeden z kolegów woła, że jest. Tam gdzie miał być - 15:49, 1:09 od wcześniejszego punktu. Dobrze, cztery punkty i średnio niecała godzina na punkt.

Z "dwójki" decydujemy się zjechać do drogi niebieskim szlakiem. Niestety po chwili znikają oznaczenia szlaku i lądujemy w zbożu.

Przedzieramy się prowadząc rowery. Co ciekawe po chwili znów widzimy oznakowanie szlaku. Ciekawe. Chyba nikt prócz nas i może jeszcze kilku zawodników tym szlakiem w tym roku (a może i w w latach poprzednich) nie szedł…

Niebieskim szlakiem © djk71


Monika gubi na szlaku okulary. Na szczęście nie korekcyjne. Pięknie tu, chwila odpoczynku i jedziemy dalej.

Piękna nasza Polska... © djk71


W drodze na PK8 - jar - łapie nas ulewa ale nie chce nam się ubierać, widać, ze to przejściowe wiec zdążymy wyschnąć. Jar jest długi, szukamy punktu z jeszcze jednym zawodnikiem. Kiedy już wydaje nam się, że coś jest nie tak pada okrzyk: Jest! Dobrze, bo jeszcze chwila i zaczęlibyśmy się zastanawiać czy na pewno jesteśmy w dobrym miejscu.

Tu już da się przejść... © djk71


17:22 - 1:33 od poprzedniego punktu, średni czas na zdobycie punktu - 1:04. Wciąż dobrze, choć tu straciliśmy trochę czasu na chodzenie. Dowiadujemy się gdzie jest PK1 i PK4.

Jedziemy na PK1 - skraj lasu. Po drodze decydujemy się uzupełnić zapasy na stacji benzynowej w Starej Łubiance. Mam ochotę na coś ciepłego. W pobliskim barze zamawiam hot-doga i barszcz z krokietem. Mam nadzieję, że nie spowoduje to żadnych komplikacji żołądkowych, ale potrzebuję czegoś ciepłego. Trochę za dużo czasu nam tu schodzi ale odpoczynku chyba też potrzebowaliśmy.

Czas coś zjeść... © djk71


Kompas i linijka doprowadzają nas do PK1. Teraz wystarczy zejść w dół i powinien być punkt. W tym samym momencie właśnie stamtąd dopiero słyszymy: Tu! Właśnie z tego miejsca :) O.. Gdzieś już widzieliśmy kolegę ;-)

19:14 - 1:52 od poprzedniego punktu (bar!!!), średnio 1:12 punkt. Pomimo przerwy na jedzenie wciąż jest dobrze. Powyżej oczekiwań.

Jedziemy na PK4 - wysadzony most kolejowy, zachodni przyczółek, na dole. Krajówka ale zbyt dużego ruchu nie ma. Kiedy zastanawiamy się, czy to na pewno ścieżka w którą mieliśmy wjechać, wyjeżdża kolega, z którym się ostatnio cały czas mijamy. "Tędy!" woła i jedziemy. Szybko odnajdujemy nasyp i szukamy wysadzonego mostu. Tylko jak on wygląda i ile po nim pozostało? Nie ma. W pewnym momencie Kosma woła, że jesteśmy (tu pada niecenzuralne słowo)… bo nasyp to jest to po czym jechaliśmy poprzednio, a to jest wał.

Ok, wracamy i szukamy mostu, nie ma ;-( Jeszcze raz, jest coś co kiedyś mogło być mostem ale punktu nie ma. Coś jest nie tak.

Jeszcze raz rzut oka na mapę, na teren. Nie, no oczywiście na początku szukaliśmy dobrze, tylko most jest pewnie dalej. Jest. Nawet widoczny.

Wysadzony most © djk71


Ktoś urwał perforator © djk71


Tylko czemu nie użyliśmy tu linijki? Zmęczenie?

Masa czasu zmarnowana. 21:12, 1:58 od ostatniego punktu - koszmar. Jesteśmy na trasie już 9 godzin i 12 minut. Mamy odnalezionych 7 punktów - średnio na punkt 1:18, w tym tempie powinniśmy odnaleźć 18 PK. Jesteśmy realistami i wiemy, że w nocy tak nie będzie. 14-15 byłoby OK.

Jedziemy na PK3 - Ruiny młyna, na dole między jazem, a elektrownią. Punkt wydaje się być prosty do odnalezienia. Na stacji w Ptuszy przekraczamy tory, chwilę szukamy ścieżki, zakładamy czołówki i jedziemy. Docieramy do mostka. Punkt powinien być gdzieś w pobliżu.

Wokół rzeki szeroki pas mokradeł i mgła. Ciemno. Próbujemy z kilku stron i nie ma. Krążymy w kółko. Znów coś jest nie tak. Z oporami ale zgadzam się na propozycję wyjazdu na DK22 i ponowną próbę ataku na punkt z innej strony. Jedziemy strasznie długo, zbyt długo. W końcu asfalt. Zimno. Szukamy jakiegoś punktu odniesienia. Nic nam nie pasuje. W realu o wiele więcej ścieżek niż na mapie. Jedziemy do Prąd i spróbujemy odmierzyć właściwą odległość. Jest most.

Wracamy. Monika się trzęsie z zimna. Nie mamy nic więcej do ubrania. Nie ma sensu w takim stanie jechać dalej. Jest 0:48. Ponad 3,5h od poprzednio odnalezionego punktu. Decydujemy się przespać chwilę i ogrzać. Jedziemy w stronę Szwecji. 1:30 kładziemy się na chwilę. Wstajemy kiedy jest już zbyt jasno.

Ruszamy w stronę PK10 - pomnika. Lasami, co chwilę mijając tabliczki TEREN WOJSKOWY - WSTĘP WZBRONIONY. Ciekawe czy prędzej nas zatrzymają czy zastrzelą. Do punktu docieramy o 4:48, czyli 7:36 minut od poprzedniego punktu. Średni czas zdobycia punktu wzrasta z 1:18 do 2:06. :-( Już nie jest dobrze.

O świcie przy pomniku © djk71


Dowiadujemy się gdzie jest PK13 - Ruiny mostka, słup pod spodem.

Ruszamy w tamtym kierunku. Jedzie się długo. Chyba czujemy zmęczenie. Posilamy się, w ruch idzie jakiś napój energetyczny.

Dojeżdżamy do punktu. Jest zniszczony mostek. Po raz pierwszy Monika mówi żebym dał karty, teraz ona podbije. Zgadzam się. Okazuje się to być dobrą decyzją. :-)

Zaraz dojdę... © djk71


Wychodząc z wody o mało co nie rozdeptuje pajączka :-)

Pajączek © djk71


Jest 6:42, 1:54 od pomnika, było daleko. Czasu coraz mniej. Dostajemy info o PK15 i PK16. PK16 za daleko więc ruszamy do PK15 - Skrtaj lasu, ok. 5m na N od drogi.

Dalej nie jadę... © djk71


Znów tereny wojskowe i zakazy :-) Docieramy do Starowic. Dyskutujemy czy skręcamy w prawo czy w lewo. Okazuje się, że na mapach zaznaczyliśmy inne warianty drogi. Ostatecznie licho nas kusi i… jedziemy prosto. Szlag by to trafił. Jak można było pojechać drogą, która na mapie nie wiedzie do celu. Nie wiemy gdzie wylądowaliśmy. Nic nam nie pasuje. W końcu zakładamy że jesteśmy w
dobrym miejscu i szukamy punktu. Długo, na dużym obszarze. Nie ma. Po prostu nie ma. Jesteśmy wściekli. Chyba najbardziej ja, za wybór drogi, którą tu dotarliśmy. Co gorsza nie mamy pewności, że szukamy w dobrym miejscu. Wracamy do drogi próbujemy raz jeszcze.

To nie są bociany © djk71


Niestety dojazd do drogi też na azymut i zajmuje sporo czasu. Nie ma czasu na ponowny atak. Tak teraz myślę, że nie znaleźliśmy tego punktu, bo nie wiedzieliśmy co to jest "skrtaj lasu" ;-)

Trudno, już nic nie zrobimy. Wracamy na metę zaliczając po drodze PK7 - bunkier do przechowywania głowic atomowych, na górze przy pł. wejściu. Punkt odnaleziony szybko dzięki obecności tam innych zawodników, którzy chwilę wcześniej zostali w pobliżu zatrzymani przez ochronę. W końcu to tereny wojskowe :-) Jest 10:18, 3:36 od mostka :-(

Punkt jest na bunkrze © djk71


Ile punktów... tylko czasu brak... © djk71


Pędzimy do mety. Co ciekawe wciąż mamy siły, tylko znów nam brakło czasu. Szkoda. Jestem zły. Mogło być inaczej. Znów błędy w organizacji, w nawigacji. I co z tego, że uczymy się na błędach jak wciąż popełniamy nowe, często dużo banalniejsze niż te kiedyś.

Na miejscu posiłek i czekanie na wyniki. Są. Na trasie rowerowej wystartowało 28 osób na dystansie 300km i 5 na trasie 150km.

Jesteśmy z Moniką na 23 miejscu, 10/20punktów, 265km (odliczając dojazd do/z bazy na samej trasie 239km) w czasie 22:55h (czystej jazdy na trasie 13:30h). Wśród kobiet Monika jest 4/4, gdyby zdobyła jeden punkt więcej byłaby trzecia, a ja 20/24. Słabo :-(

Fajnie, że pojechaliśmy.
Fajnie, że dojechaliśmy.
Fajnie, że to mój nowy rekord dystansu, choć szkoda, że nie było trzysetki ;-)
Fajnie, że…
Szkoda, że nie było 300km
Szkoda, że tak mało punktów odnalezionych
Szkoda, że w taki sposób…
Szkoda, że organizacja imprezy nie była taka jak np. Bike Orient, bo ta impreza zasługuje na to…
Szkoda, że…

Dzięki wszystkim za życzenia urodzinowe i przepraszam jeśli nie odbierałem telefonu w trakcie maratonu :)

QQRYQ i Szwecja

Piątek, 24 czerwca 2011 · Komentarze(6)
QQRYQ i Szwecja

Kiedyś ukazywał się punkowy zin o nazwie QQRYQ, kto go dziś jeszcze pamięta… :-) Dziś… lądujemy w KUKURYKU, małym pensjonacie w Zdbicach, małej wiosce położonej nieopodal Szwecji.

Szwecja :) © djk71


Szwecji koło.. Wałcza. :-) To tu jutro po raz pierwszy wystartujemy z Kosmą w Grassorze, kolejnym maratonie na orientację. Tymczasem jednak rozpakowujemy się i jedziemy coś zjeść oraz zarejestrować się w biurze zawodów.

Obiadek pyszny, czas na rejestrację. No to za dużo powiedziane… dostajemy numerek i reszta jutro… Ciekawe czy dziurki w numerku również :-) Czas się wyspać bo ostatnio z tym kiepsko.

Jadąc tutaj mieliśmy okazję zobaczyć… BIFURKACJĘ :-)

Bifurkacja czy skrzyżowanie? © djk71


Co to jest bifurkacja? © djk71

BO 2011 - Rajd Krajoznawczy

Niedziela, 19 czerwca 2011 · Komentarze(3)
BO 2011 - Rajd Krajoznawczy

Po wczorajszym maratonie dziś… mam problemy z siedzeniem. Pakujemy się do auta i… ruszamy na start. Myślałem, że wszyscy już zdecydowali się wrócić ale jednak jest parę osób. Jedziemy, choć mamy świadomość, że być może będziemy musieli się rozdzielić, bo nie damy rady całą rodzinką nadążyć za grupą.

Na początek Ośrodek Hodowli Żubrów. Jedziemy jednak po kilku km gubimy grupę. Trudno. Sami dojedziemy. W trakcie okazuje się, że ekipa odbiła do schronów i jesteśmy przed nimi. Odpoczywamy pod ośrodkiem kiedy dociera do nas reszta ekipy.

Ile można na Was czekać... © djk71


Zwiedzamy zagrodę słuchając ciekawych opowieści pracowniczki Kampinoskiego Parku Narodowego.

Czego? © djk71


Po chwili ruszamy dalej w stronę Inowłodza, gdzie zwiedzamy XII-wieczny kościół pw. św. Idziego.

Kościół pw. św. idziego © djk71


Nie wiadomo kiedy docieramy do schronu kolejowego w Konewce.

Czyżbym chciał iść do wojska? © djk71


A może zamist rowerów? © djk71


Krótkie zwiedzanie i wracamy. Na mecie krótkie konkursy i chłopcy wracają z nagrodami ;-)

Fajnie było. Fajny pomysł z takim rajdem. Kiedy jedzie się w zupełnie nieznaną część Polski i w trakcie maratonu nie ma czasu na zwiedzanie, fotki… to… dobrze mieć okazję zrobić to następnego dnia. I to w towarzystwie fachowych opiekunów. Jeszcze jeden punkt dla organizatorów BO.

Bike Orient 2011

Sobota, 18 czerwca 2011 · Komentarze(8)
Bike Orient 2011
Bike Orient. Od tego zaczęła się moja/nasza przygoda z jazdą na orientację. To tu co roku spotykamy starych znajomych, poznajemy nowych . To tu co roku przez dwa, a nawet trzy dni odpoczywamy zapominając o wszystkich problemach dnia codziennego. Od tego wydarzenia co roku zaczynamy wakacje, jest ono stałym punktem w naszym kalendarzu.

W tym roku jest inaczej. Po raz pierwszy nie chce mi się jechać. Jestem zmęczony. Nie mam czasu. Do tego spora część znajomych musiała zrezygnować z przyjazdu. Nie chce mi się. Dzieci jednak czekają na ten maraton więc mimo, iż nie udało mi się wyjść z pracy wcześniej to.. jedziemy. Do Spały docieramy tuż przed dwudziestą trzecią. Mimo, że jeszcze przed chwilą byłem wściekły na wszystko to widok Piotrka, Pawła, ich rodziny i przyjaciół sprawia, że wraca mi humor. Nie wiem jak oni to robią, ale trudno się smucić przy nich. Rejestracja i lądujemy w domu rekolekcyjnym gdzie mamy noclegi.

Rano, mimo, iż wstajemy wcześnie na odprawę przyjeżdżamy w ostatniej chwili. Może dlatego, że wcześniej siedzę i rozmyślam pod tabliczką… NADZIEJA ;-)

Jechać czy nie jechać? © djk71


Jeszcze smarowanie łańcuchów, poprawa hamulców i… są mapy.

Wow, w tym roku organizatorzy przeszli samych siebie. Mapa wydana przez Compass, pierwsza chyba tego typu z zaznaczonymi punktami, które będzie można zdobywać… nie tylko na Bike Oriencie, ale również w przyszłości. Punkty zostają na stałe w terenie. Miejmy nadzieję, że nikt ich nie zniszczy.

Planujemy trasę, świadomie odpuszczając kilka punktów. Krótkie wskazówki dla Anetki, Wiktorka i Igorka i ruszamy. Od razu źle. W przeciwnym kierunku. Po chwili uświadamiam Monikę jak działa kompas - zwykle nie pokazuje południa - i jedziemy na pierwszy punkt - PK12 - brzeg stawu.

Ponoć na Dymnie tak było. Ja też chcę spróbować... © djk71


Lądujemy nad brzegiem i punktu nie ma. Do tego zaczyna lać. Brodzimy w pokrzywach ale zero. Wycofujemy się i postanawiamy przesunąć się trochę dalej. Jest punkt. Przy ścieżce, a nie tak jak szukaliśmy przy brzegu.

Jedziemy dalej. Chwila wątpliwości i w efekcie docieramy do zabudowań, nie ma jak przejść. Chcę wracać ale Monika nalega żeby próbować między domami. Udało się, choć kosztowało nas to przeprawę przez wysokie do pasa pokrzywy.

PK11 to lewy brzeg Pilicy. Trochę dalej niż tam gdzie zaczęliśmy szukać ale znajdujemy punkt.

Jedziemy do PK1 - strażniczówki. Droga prosta. Zbyt prosta, bo zagadujemy się i nie pilnujemy ani odległości ani szlaku. Kiedy się budzimy chwilę trwa zanim odnajdujemy się na mapie.

Plaża czy piaskowinica? © djk71


Piaskownia © djk71


Nadrobiliśmy kilka kilometrów. Po chwili docieramy do punktu. Niektórzy walczą nie tylko z mapą.

To się każdemu może przydarzyć... © djk71


Skansen, czyli PK6 zdobywamy bez problemu… nawet nie trzeba skakać przez płot…

Jak tam sięgnąć? © djk71


Droga na PK13 - lewy brzeg strumienia piaszczysta bo… Monika wybiera drogę, którą wcześniej wykluczyliśmy. Trudno. Dzięki temu mamy okazję ochłodzić nogi w strumyku. Wraz z butami ;-)

Dalej kapliczka, czyli PK5. Bez problemów. Chwila przerwy na jedzonko i dalszą analizę mapy.

A gdzie pustelnik? © djk71


Jedziemy na PK19 - szczyt wzniesienia. Najlepszy cel kiedy zaczyna się burza ;-)

Bedę pierwsza... © djk71


Burza jednak przechodzi obok, nas natomiast dopada ulewa. Drzewa w lesie w żaden sposób nas nie chronią.

Wyschłam już? © djk71


Mimo deszczu piaszczyste drogi dają trochę popalić.

Kiedy skończy się piach? © djk71


PK15 to również szczyt wzniesienia
, tym razem jest to Cholerna Góra. Bez problemu. Prawie, bo nie wystarczy mieć kompas, trzeba go jeszcze używać...

Na PK4 - miejscu biwakowym spotykamy między innymi Niewe i Goro.

Wreszcie bufet © djk71


Nie wiem, czy to pod wpływem owoców, które zjadła, czy też pod wrażeniem chłopaków Kosma zapodaje takie tempo, że uchodzą ze mnie siły. Inowłódz mijam chyba siłą rozpędu. Do tego zapominam zatrzymać się przy sklepie. Nadrabiam to w następnej wiosce. W międzyczasie dowiadujemy się, że Wiku zgubił kartę startową, a potem ginie on sam. Na szczęście gdy docieramy do PK2 - dawnej gajówki już wszystko jest ok.

Chwila dyskusji co dalej. Zmęczony daję się namówić na PK17 - dla odmiany szczyt wzniesienia ;-) Jednak z kompasem na dłoni się jedzie inaczej - nie ma to jak trafiony prezent urodzinowy :)

Zdecydowanie łatwiej kiedy się przez cały czas widzi kierunek © djk71


Odpuszczamy szesnastkę i jedziemy do PK14 - ścieżki w obniżeniu. Chwilę się gubimy bo znika nam ścieżka. W tym samym czasie dzwoni Anetka, że też szukają czternastki i nie mogą znaleźć. Po chwili mamy punkt, ale w żaden sposób nie jesteśmy im w stanie pomóc, bo mamy problemy z zasięgiem. Dojeżdżamy do mety. Oddajemy karty i chcemy im jechać naprzeciw ale okazało się, że już dojeżdżają.

Zmęczeni ale zadowoleni © djk71


Pogaduchy ze znajomymi. Grill i dekoracja najlepszych. Tradycyjnie wracamy z kilkoma nagrodami: za najliczniejszy zespół, za najmłodszego uczestnika, dwukrotnie tombola… Jest tak fajnie, że nawet nie chce nam się sprawdzać wyników. Nie to jest przecież najważniejsze.

Ech, fajny dzień, fajny wieczór, fajna impreza. Czyli standard. Jutro jeszcze rajd rekreacyjny. Wielkie dzięki dla organizatorów. Tak trzymać. Pozdrowionka dla wszystkich :-)

Wynik: Zdobywamy 12 na 20 pkt czyli kwalifikujemy się do trasy Giga i zajmujemy tam miejsca: Monika 5/14, ja: 48/64

Mam dość - znów czy wciąż?

Niedziela, 12 czerwca 2011 · Komentarze(13)
Mam dość - znów czy wciąż?
Zmęczony i bez pomysłu.
Bez pomysłu na wszystko. Na dom, na pracę, na życie...

Próbowałem to w weekend przespać - ponad trzydzieści godzin snu, czyli tyle ile zwykle mam przez cały tydzień, a może nawet więcej - i nic. To nie był sen żeby odpocząć. To był sen żeby uciec. Od pracy, od domu, od ludzi…

Każde otwarcie oczu zaczynało się przekleństwem na dowolną literę alfabetu… I nie był do tego potrzebny żaden powód. Po prostu jakoś tak.

Zapomniałem już jak się jeździ na rowerze. Ostatnio jeżdżę prawie tylko na zawodach. W sobotę był pomysł żeby zrobić objazd okolicznych imprez z okazji Industriady. Nawet wstałem rano i… mi przeszło. Potem też się zbierałem żeby wyjść i za każdym razem lądowałem pod kołdrą.

Dziś podobnie. Nie chce mi się niczego. Mam wszystko gdzieś. Nie mam nawet ochoty na piwo, a Ranczo mnie już nie śmieszy… Już mi się nawet nie chce szukać przyczyn tego. Po co. One są niezmienne. Jak ludzie. Jak większość z nich. To oni tworzą ten cholerny świat. To z nimi trzeba się stykać codziennie. I nie ważne czy ich znamy, czy tylko są tłem naszego życia, i tak mają na nie wpływ. Mam dość ich obłudy, zapatrzenia w siebie, perfekcyjnej umiejętności nie słuchania innych i lizania tyłka tych, którzy mogą dla nich coś zrobić.

Mam dość patrzenia na tych... Dość, pisałem już o tym tyle razy...

Po siedemnastej ruszam tyłek i jadę. Już po 2-3km mi się nie chce. Po co ja to robię?
Leżenie w łóżku daje taki sam efekt. Takie samo zadowolenie. A dokładniej jego brak.

Segiet, Dolomity, Księża Góra wszędzie pełno ludzi. Co się dziwić. Niedziela. W drodze do Piekar ktoś miał pomysł…

Ktoś miał pomysł? © djk71


Świerklaniec, Chechło…

Dupa… Na wpis też nie mam pomysłu... Potrzebuję odpoczynku - jestem zmęczony jak chyba nigdy wcześniej - ale myśl o urlopie też mnie przeraża... Potrzebuję go jak jeszcze nigdy... ale nie wiem czy go chcę...

Silesia Cup MTB 2011

Niedziela, 29 maja 2011 · Komentarze(5)
Silesia Cup MTB 2011
Byliśmy tu już 3 lata temu. Wtedy startowali tylko chłopcy. Dziś ja tez się nie zdecydowałem i... pewnie nigdy się nie zdecyduję. Nie dla mnie taka zabawa. Wiktor też nie przyjechał - tym razem wybrał gitarę. Pościgać postanawia się tylko Igorek.

Czas... start... © djk71


Kosma mu dzielnie dopinguje.

Jedź... szybko... © djk71


W oczekiwaniu na zmęczenie pogaduchy ze znajomymi. Igorek nie wygrywa ale staje z innymi zawodnikami ze swojego rocznika na podium.

Też mam taką koszulkę, ale założę jak będę miał ochotę... © djk71


Chwilę potem wyżywa się jeszcze artystycznie :-)

Jeźdżę, maluję... © djk71


I jedziemy zrobić kółko po parku.

W parku... © djk71


Nie mam dziś siły. Czuję zmęczenie po wczorajszym maratonie. Dziwne, ile razy jestem w WPKiW to jestem zmęczony. Może dlatego nie lubię tego miejsca.

WaypointRace 2011 - jestem zły

Sobota, 28 maja 2011 · Komentarze(25)
WaypointRace 2011 - jestem zły

Zawsze traktowałem maratony z przymrużeniem oka. Jak dobrą zabawę. Fun. Mimo wszystko emocje zawsze dawały o sobie znać. Zawsze jednak byłem co najwyżej niezadowolony.

Dziś inaczej. Jestem zły. Wściekły. Na wszystko. Nie, nie na wszystko, bo wszystko było ok... tylko my z Moniką daliśmy ciała. Jestem wściekły na siebie, jestem wściekły na Monikę…

Nie tak miało być. Miało być zupełnie inaczej. Kiedy wczoraj oglądałem mapy WPR z poprzednich lat byłem w szoku jak łatwo musiało być odnaleźć punkty. I to nas chyba zgubiło.

Czego się nie robi dla dobrego zdjęcia... © djk71


Dostajemy mapy. Skala 1:75 000, przesunięte o 45%. Nie szkodzi, na Dymnie były trudniejsze. Do zdobycia 13 punktów + ew. jeden bonusowy. Minimum 7 żeby być klasyfikowanym jako PRO. Pestka.
Dowiadujemy się, że na PK11 dostaniemy informację gdzie jest punkt bonusowy, który odejmie nam potem 30 min od czasu. Decydujemy się zaliczyć go jako jeden z pierwszych, bo nie wiadomo gdzie trzeba będzie potem szukać bonusu. Co za durna decyzja. Pogrzało mnie.

Wcześniej jednak trzeba wyjechać z miasta. Tylko jak to zrobić przy takiej skali mapy. Na azymut w okropnym ruchu. Udaje się. Po drodze zaliczamy PK1 - kępa drzew na łące. Idzie dobrze, ale w końcówce się gdzieś pogubiliśmy. Na szczęście po chwili jesteśmy na punkcie.

Na kolejny punkt decydujemy się jechać asfaltem przez Nadarzyn. Chwilę trwa zanim wydostajemy się z punktu i ruszamy w przeciwną stronę. A gdzie był kompas? ;-(

W Nadarzynie zmieniamy plany i postanawiamy zaliczyć PK13 - ambona myśliwska. Bez większych problemów (nie licząc chwili zawahania w Nadarzynie) docieramy do ambony. Przez chwilę dostaję jakiegoś zaćmienia, dobrze, że Monika kontroluje drogę.

W końcu trafiamy na niebieski szlak. Szlak, którym w tym roku chyba jeszcze nikt nie podążał. W każdym razie na to wskazują olbrzymie pokrzywy.

Dla zdrowotności... © djk71


Przedzieramy się i lądujemy… nie wiem gdzie. Przekraczamy DK8 i dojeżdżamy do PK11 - łąka. Punkt odnajdujemy szybko głównie dzięki głosom dobiegającym z krzaków - a miała być łąka. Rzut oka na fotograficzną mapę w skali 1:10 000 i wiemy gdzie jest punkt bonusowy - rów. Bez problemu go odnajdujemy zastanawiając się tylko czy naprawdę coś na nim zyskujemy, czy tylko niepotrzebnie traciliśmy na niego czas.

Wyjeżdżamy z punktu, przejeżdżamy przez DK8 i zatrzymujemy się, aby wyznaczyć resztę trasy. Coś mało czasu nam zostaje, mimo iż jak na nas jedziemy szybko. Mierzymy, liczymy i nie bardzo się możemy dogadać.

I co dalej? © djk71


Ja chcę wracać i zaliczyć to co będzie po drodze, Kosma chce zaliczać pobliskie punkty. W końcu idziemy na kompromis. Zaliczmy tylko dwa w pobliżu. I wracamy.

Do PK10 - mostek docieramy bez problemu. Zabiera na to jednak trochę czasu, którego jest coraz mniej.

Mogło być gorzej... © djk71



PK12 - w wąwozie
- jest daleko mimo iż jedziemy dość szybko. Za długo szukaliśmy punktu. Po raz kolejny zamiast zaufać linijce dałem się zwieść ścieżce w terenie.

Następny punkt daleko. Mimo iż przejeżdżamy obok piątki, odpuszczamy. Jedziemy na PK4 - drzewo - pomnik przyrody (dojazd od północnego zachodu). Mimo iż wiedziałem, że dojazd jest z innej strony próbujemy dotrzeć do niego z przeciwnej. W końcu jednak wracamy i znajdujemy go. Kolejny stracony czas. Kolejny rzut oka na zegarek i już nic więcej nie zaliczymy. Nie ma czasu, mimo, że będziemy przejeżdżali tuż obok dwóch punktów.

W Łazach się gubimy i zamiast na DK7 lądujemy na drodze 721. Teraz już nie ma żadnych szans żeby wrócić na czas na metę. Teraz już mi nie zależy. Mimo, że jedziemy szybko to mam to gdzieś. Jestem wściekły. Po drodze gonią nas jeszcze jakieś burki. Wjeżdżamy na metę spóźnieni. Nie wiemy jaki mamy wynik, bo wyniki będą najwcześniej w poniedziałek.

Jedno jest pewne nie zostaniemy zakwalifikowani w PRO. Co nas podkusiło że chcieć zdobyć wszystkie punkty? Trzeba było założyć tyle ile zwykle nam się udaje i atakować te w pobliżu bazy. Jak to Monika stwierdziła godnie wpisujemy się w nazwę naszego teamu - Bułgarskie Centrum

Na mecie pogaduchy ze znajomymi… dekoracje i tombola…

Wracamy do domy. Jestem zły. Koszmarny wynik, mimo że najwyższa średnia, że prawie zero postojów, że... szkoda gadać. Jestem zły.

EDIT:
Wg wstępnych wyników nie zakwalifikowaliśmy się do PRO (o czym wiedzieliśmy) a w FAN po odjęciu punktów za spóźnienie wylądowaliśmy w końcówce stawki :-(

Monika: 76/80 w FAN i 97/101 ogólnie wśród kobiet
ja: 163/180 w FAN i 238/255 ogólnie wśród mężczyzn

A wystarczył jeden punkt więcej i 12 minut wcześniej być na mecie. Co do diabła było bez problemu do zrobienia :-(