Wpisy archiwalne w kategorii

Orientuj się

Dystans całkowity:8970.79 km (w terenie 3887.80 km; 43.34%)
Czas w ruchu:571:47
Średnia prędkość:15.69 km/h
Maksymalna prędkość:71.63 km/h
Suma podjazdów:965 m
Maks. tętno maksymalne:203 (144 %)
Maks. tętno średnie:175 (91 %)
Suma kalorii:8500 kcal
Liczba aktywności:99
Średnio na aktywność:90.61 km i 5h 46m
Więcej statystyk

Azymut Orient 2011

Sobota, 2 lipca 2011 · Komentarze(5)
Azymut Orient 2011

Pierwszy raz w tych stronach na maratonie. Dziś ok. 140km od siedemnastej do piątej rano. Na starcie spotykamy sporo znajomych. Dostajemy niespodziewane prezenty urodzinowe - dzięki Aga :-) Rozdanie map, Punkt Kontrolny 14 opisany jako punkt anulowany - na wszelki wypadek jednak upewniam się czy trzeba go zaliczyć :-) Nie, jest naprawdę anulowany ;-)

Monika gotowa.

Gotowa do walki © kosma100


Jak się okazuje niektórzy są lepiej przygotowani…

Z lupą? © kosma100



Rysujemy trasę i ruszamy jako jedni z ostatnich. Pomni doświadczeń decydujemy się na początku zebrać jak najwięcej punktów żeby nam nie zabrakło czasu i żeby jak najwięcej zaliczyć za dnia.

Tędy © kosma100


Na początek PK19 - patrz pod mostem. Tym razem trudność polega na tym, że nie znamy skali mapy. Musimy ją sobie ustalić sami. Wychodzi nam, że jest to ok. 1:90 000. Wyjeżdżamy z miasta i do punkt docieramy od innej strony niż planowaliśmy. Nie szkodzi. Przed nami odbija punkt ktoś z trasy pieszej. Ruszamy dalej. Zaraz! Perforator był na moście, a opis mówił żeby patrzeć pod mostem. Czyżby były oddzielne perforatory dla trasy pieszej i rowerowej?

Pod mostem © kosma100


Wracamy. Pod mostem nic nie ma. Telefon do Organizatora. "Tak, pod mostem." "Na moście jest?" "No to pewnie ten". Fajnie… Jedziemy dalej.

PK18 Brzoza przy skrzyżowaniu (uwaga osy w ambonie). Osy ponoć agresywne. Punkt wydaje się być prosty do znalezienia jednak mamy z Moniką odmienne zdania, w którą ścieżkę wjechać choć kompas wydaje się jasno wskazywać drogę. W końcu Monika jedzie za mną. Bez przekonania. Bardzo. Jest punkt. ;-)

Teraz PK17 - Dwa młode dęby. Hmmm, niby było prosto, ale nagle zielony szlak wprowadza małe zamieszanie. Jedziemy zgodnie z kompasem i jak się po chwili okaże zgodnie z wieloma innymi uczestnikami. Ścieżki tu chyba nie było, ale teraz już jest ;-) Setki żab skaczą nam pod nogami.

Budujemy ścieżki rowerowe © kosma100


Są dęby.

Kosma lubi młode... dęby © kosma100


PK16 to duża sosna na polanie. Docieramy tam bez większych problemów. 2 godziny - 4 punkty. Jest dobrze. I jeszcze jasno :-)

Po drodze zatrzymuję się na sekundę przy cmentarzu ofiar wojny.

Kaplica na cmentarzu © kosma100


Teraz czas na PK13 - Szczyt wzniesienia. Nie lubię takiego opisu, bo choć ostatnio łatwo znajdujemy takie punkty, to często można szukać na sąsiadującym pagórku będąc pewnym, że jest się tu gdzie indziej. Którędy tu wjechać? Ok, próbujemy tędy i do góry… Zostawiamy rowery i zaczynamy szukać. Jest. Dobrze. Tylko gdzie są rowery? ;-) Po chwili są i one. Wykręcamy skarpety, ale jak się wkrótce okaże niepotrzebnie.

Czas na kolejny punkt PK12 - drzewo 30m do końca drogi na skarpie. Po drodze spada mi czołówka i nie ma już czego zbierać. Na szczęście Monika ma dwie i jedną mi pożycza. Dojeżdżamy do Prosperowa i przegapiamy zjazd w stronę lasu. Nadrabiamy chyba z kilometr, wracamy i jeszcze jeden atak i jest. Robi się ciemno. Odliczanie w poszukiwaniu ścieżki i bez pudła trafiamy. Tyle, że wg mnie to drzewo jest 30m "od końca drogi", a nie do "do końca drogi" :-)

Z "jedenastką" może być zabawa po ciemno i ścieżki w polach. I rzeczywiście jest. Nie zgadza nam się teren z mapą, zresztą nie tylko nam. W grupie jedziemy na azymut. Kilka razy sprawdzamy gdzie jesteśmy ale wydaje nam się, że się odnaleźliśmy choć nawet nazwa wioski próbuje nas wprowadzić w błąd. PK11 - 50m na południe od mostku. Dojeżdżamy do mostku i… nie ma drzewa. Po chwili znów jest nas grupa, przeczesujemy wszystkie krzaki i nic. Szukam z drugiej strony mostku sądząc, że może organizator coś namieszał i też nic. Telefon do sędziego, który utwierdza nas w przekonaniu, że opis jest dobry. Hmmm, ale rysunek na mapie wskazuje, że punkt jest gdzie indziej, chyba, że to nie ten mostek. Nadjeżdża Daniel Śmieja i bez problemu odnajduje punkt na północ od mostka… no tak… "śmiejowe punkty" :-) Szkoda tylko, że straciliśmy tu jakieś 45 minut ;-(

DO PK9 jedziemy przez miejscowość Mrocza. Tam krótki popas na ryneczku. Jest północ. Średnia już nie jest taka fajna ;-( Korygujemy trasę ze względu na pozostały czas.

Co ja tu robię © kosma100


Jedziemy na PK9 - Duży dąb na skraju lasu. Przegapiamy zjazd i dojeżdżamy do Wyrzy. Tu bez powodzenia próbujemy się wbić do lasu z dwóch stron. Wracamy i wjeżdżamy tak gdzie pierwotnie planowaliśmy. Bez problemu odnajdujemy drzewo.


PK8 to olsza nad brzegiem jeziora - mamy dwie koncepcje dojazdu, po konfrontacji z rzeczywistością (brak widocznej ścieżki obok pustostanu nad jeziorem) wygrywa druga. Bez problemu docieramy do jeziora.

Cały czas mży, dżdży, pada…, w drodze na PK5 - drzewo nad rowem dopada nas dla odmiany ulewa. Kiedy wydaje nam się, że niebo się rozerwało Monika zakłada kurtkę, a niebiosa pokazują, że to jeszcze nie koniec ich możliwości. Teraz dopiero lunęło. W lesie samo błoto. Ślisko. Jest punkt.

Teraz na PK3 - Rozdwojony świerk na skraju lasu - Bez problemów. Świta. Gnamy w stronę mety. Jeszcze w planach zaliczenie PK1 - Drzewo przy skrzyżowaniu. Po drodze spotykamy kolegę, który chce do nas dołączyć, bo nie działa mu licznik, a bez mierzenia odległości czasem ciężko. Myślę, że na jedynkę by sam dojechał, bo prosta, ale w towarzystwie też się fajnie jedzie.

O 5:03 dojeżdżamy na metę z dorobkiem 13 z 19 punktów. Gdyby nie drobne błędy i szukanie źle opisanego PK11 byłaby szansa jeszcze na 2 punkty. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, choć jak zwykle mogło być lepiej. Jak się potem okaże najlepsi byli na mecie z kompletem punktów już po pierwszej :(

Makaron, kiełbaska i jedziemy do sklepu, a potem na podsumowanie wyścigu do domku, który wynajmujemy. Ogłoszenie wyników zaplanowano na… około dziewiątą, dziesiątą… :-)

Trochę snu i o dziewiątej jesteśmy w bazie. Część już wyjechała, część się pakuje, organizatorów nie widać. Kawa i wracamy do domku. Dowiadujemy się, że ogłoszenie będzie o jedenastej. To po co wstawaliśmy tak wcześnie? Przyjeżdżają organizatorzy (tez niewyspani) i wśród nielicznych pozostałych osób robią polowanie, komu jeszcze dać puchar - część osób odebrała je już bezpośrednio po zakończeniu trasy. Wygląda to na lekki chaos ale pewnie następnym razem będzie lepiej :-)

Monika dostaje puchar, jest trzecia. Ja swoje miejsce pewnie poznam za kilka dni z internetu, bo na ogłoszeniu wyników jeszcze nie było wyników :-(

Fajna impreza choć organizacyjnie koledzy mają jeszcze sporo do zrobienia :)

EDIT
Są wyniki :-) Jestem 14-ty na 23 startujących. Żeby być oczko wyżej musiałbym mieć 4 punkty odnalezione więcej, nie było na to szans.

40-te urodziny i Grassor 2011

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(24)
40-te urodziny i Grassor 2011

Większość normalnych ludzi imprezy takie jak czterdzieste urodziny obchodzi hucznie w rodzinnym towarzystwie. Ja… nie… Tzn. z najbliższą rodzinką ale rowerowo. I to "na maksa" rowerowo bo… na Grassorze - czyli ok. 300km w 24h z mapą w ręku. Jadę do bazy żeby dokonać reszty procedur rejestracyjnych, a Monika do wczorajszej knajpki zamówić coś konkretnego do zjedzenia. Reszta rejestracji to otrzymanie karty startowej i trochę za małego dla niej woreczka. Koszulki będą potem. Ok. jadę na wczesny obiad i na dzień dobry niespodzianka… urodzinowy tort :-)

Urodzinowy "tort" © djk71


Jemy i wracamy akurat na odprawę techniczną. Wczoraj dyskutowaliśmy czy na imprezie się lampiony, czy tylko kartki na drzewach.

Dziś dowiadujemy się od organizatora, że na punktach są lampiony, a lampion wygląda tak… mówi Daniel pokazując na kartkę papieru ;-)

Dostajemy mapy, na których zaznaczone są tylko 4 z 20 punktów, o lokalizacji pozostałych dowiemy się w trakcie odkrywania kolejnych punktów.

Chwila zastanowienia się i decydujemy się zacząć od PK9 - fundamentu wieży. Wydaje nam się, że już bardziej na zachód nie będzie punktów, a za to odkryją nam się kolejne. Po chwili na trasie spotykamy Pawła Brudło i Grzegorza Liszkę, czyli czołówkę zawodników startujących w maratonach na orientację. To utwierdza nas w przekonaniu, że wybraliśmy dobry wariant. Później jeszcze spotykamy się z nimi kilkukrotnie na trasie.

W drodze do punktu jedno małe potknięcie… skręcamy przed mostkiem zamiast za i nadrabiamy 2km. Dojeżdżamy w okolice punktu, chwila poszukiwań i obecność innych zawodników na punkcie pozwala nam go łatwo zlokalizować.

Przerysować punkty... © djk71


Lampion? © djk71


Jest 12:45. 45 minut od startu - jest dobrze. Dowiadujemy się gdzie są punkty 5, 6 i 10.

Jedziemy na PK6 - Wiadukt, na dole na skarpie ok. 20m na W. Jedziemy asfaltem przez Walcz. Szkoda, że nie ma czasu na dokładniejsze zobaczenie miasta. Może następnym razem. Bez problemu znajdujemy punkt. Chwilę wcześniej Monika zalicza glebę na piachu ale na szczęście bez większych obrażeń.

Na punkcie jesteśmy o 13:32, 47 minut od poprzedniego. Nieźle. W takim tempie… oczywiście wiemy że później będzie gorzej, ciemniej, zimniej… Dowiadujemy się gdzie jest PK2.

Tymczasem ruszamy na PK5 - Przepust na dole nasypu, ok. 30m na SE. Dobrze nam się jedzie więc bez kombinacji asfaltem… Nasyp odnajdujemy bez problemu. Punktu chwilę szukamy brodząc w pokrzywach. Po chwili jest.

Więc tu jesteś... © djk71


To już trzeci - jest 14:40, 1:08 od punktu poprzedniego, ale to wciąż dobrze.

W drodze na PK2 - skrzyżowanie dróg, drzewo na NE - zatrzymujemy się na chwilę przy sklepie uzupełnić napoje i zjeść coś, mam ochotę na drożdżówkę.

Jedziemy przez Różewo i Skrzatusz. Docieramy do skrzyżowania ale od obecnych tam zawodników, że punktu nie ma. Z naszych wyliczeń wynika, że skrzyżowanie powinno być 200m dalej. Jedziemy. Po chwili jeden z kolegów woła, że jest. Tam gdzie miał być - 15:49, 1:09 od wcześniejszego punktu. Dobrze, cztery punkty i średnio niecała godzina na punkt.

Z "dwójki" decydujemy się zjechać do drogi niebieskim szlakiem. Niestety po chwili znikają oznaczenia szlaku i lądujemy w zbożu.

Przedzieramy się prowadząc rowery. Co ciekawe po chwili znów widzimy oznakowanie szlaku. Ciekawe. Chyba nikt prócz nas i może jeszcze kilku zawodników tym szlakiem w tym roku (a może i w w latach poprzednich) nie szedł…

Niebieskim szlakiem © djk71


Monika gubi na szlaku okulary. Na szczęście nie korekcyjne. Pięknie tu, chwila odpoczynku i jedziemy dalej.

Piękna nasza Polska... © djk71


W drodze na PK8 - jar - łapie nas ulewa ale nie chce nam się ubierać, widać, ze to przejściowe wiec zdążymy wyschnąć. Jar jest długi, szukamy punktu z jeszcze jednym zawodnikiem. Kiedy już wydaje nam się, że coś jest nie tak pada okrzyk: Jest! Dobrze, bo jeszcze chwila i zaczęlibyśmy się zastanawiać czy na pewno jesteśmy w dobrym miejscu.

Tu już da się przejść... © djk71


17:22 - 1:33 od poprzedniego punktu, średni czas na zdobycie punktu - 1:04. Wciąż dobrze, choć tu straciliśmy trochę czasu na chodzenie. Dowiadujemy się gdzie jest PK1 i PK4.

Jedziemy na PK1 - skraj lasu. Po drodze decydujemy się uzupełnić zapasy na stacji benzynowej w Starej Łubiance. Mam ochotę na coś ciepłego. W pobliskim barze zamawiam hot-doga i barszcz z krokietem. Mam nadzieję, że nie spowoduje to żadnych komplikacji żołądkowych, ale potrzebuję czegoś ciepłego. Trochę za dużo czasu nam tu schodzi ale odpoczynku chyba też potrzebowaliśmy.

Czas coś zjeść... © djk71


Kompas i linijka doprowadzają nas do PK1. Teraz wystarczy zejść w dół i powinien być punkt. W tym samym momencie właśnie stamtąd dopiero słyszymy: Tu! Właśnie z tego miejsca :) O.. Gdzieś już widzieliśmy kolegę ;-)

19:14 - 1:52 od poprzedniego punktu (bar!!!), średnio 1:12 punkt. Pomimo przerwy na jedzenie wciąż jest dobrze. Powyżej oczekiwań.

Jedziemy na PK4 - wysadzony most kolejowy, zachodni przyczółek, na dole. Krajówka ale zbyt dużego ruchu nie ma. Kiedy zastanawiamy się, czy to na pewno ścieżka w którą mieliśmy wjechać, wyjeżdża kolega, z którym się ostatnio cały czas mijamy. "Tędy!" woła i jedziemy. Szybko odnajdujemy nasyp i szukamy wysadzonego mostu. Tylko jak on wygląda i ile po nim pozostało? Nie ma. W pewnym momencie Kosma woła, że jesteśmy (tu pada niecenzuralne słowo)… bo nasyp to jest to po czym jechaliśmy poprzednio, a to jest wał.

Ok, wracamy i szukamy mostu, nie ma ;-( Jeszcze raz, jest coś co kiedyś mogło być mostem ale punktu nie ma. Coś jest nie tak.

Jeszcze raz rzut oka na mapę, na teren. Nie, no oczywiście na początku szukaliśmy dobrze, tylko most jest pewnie dalej. Jest. Nawet widoczny.

Wysadzony most © djk71


Ktoś urwał perforator © djk71


Tylko czemu nie użyliśmy tu linijki? Zmęczenie?

Masa czasu zmarnowana. 21:12, 1:58 od ostatniego punktu - koszmar. Jesteśmy na trasie już 9 godzin i 12 minut. Mamy odnalezionych 7 punktów - średnio na punkt 1:18, w tym tempie powinniśmy odnaleźć 18 PK. Jesteśmy realistami i wiemy, że w nocy tak nie będzie. 14-15 byłoby OK.

Jedziemy na PK3 - Ruiny młyna, na dole między jazem, a elektrownią. Punkt wydaje się być prosty do odnalezienia. Na stacji w Ptuszy przekraczamy tory, chwilę szukamy ścieżki, zakładamy czołówki i jedziemy. Docieramy do mostka. Punkt powinien być gdzieś w pobliżu.

Wokół rzeki szeroki pas mokradeł i mgła. Ciemno. Próbujemy z kilku stron i nie ma. Krążymy w kółko. Znów coś jest nie tak. Z oporami ale zgadzam się na propozycję wyjazdu na DK22 i ponowną próbę ataku na punkt z innej strony. Jedziemy strasznie długo, zbyt długo. W końcu asfalt. Zimno. Szukamy jakiegoś punktu odniesienia. Nic nam nie pasuje. W realu o wiele więcej ścieżek niż na mapie. Jedziemy do Prąd i spróbujemy odmierzyć właściwą odległość. Jest most.

Wracamy. Monika się trzęsie z zimna. Nie mamy nic więcej do ubrania. Nie ma sensu w takim stanie jechać dalej. Jest 0:48. Ponad 3,5h od poprzednio odnalezionego punktu. Decydujemy się przespać chwilę i ogrzać. Jedziemy w stronę Szwecji. 1:30 kładziemy się na chwilę. Wstajemy kiedy jest już zbyt jasno.

Ruszamy w stronę PK10 - pomnika. Lasami, co chwilę mijając tabliczki TEREN WOJSKOWY - WSTĘP WZBRONIONY. Ciekawe czy prędzej nas zatrzymają czy zastrzelą. Do punktu docieramy o 4:48, czyli 7:36 minut od poprzedniego punktu. Średni czas zdobycia punktu wzrasta z 1:18 do 2:06. :-( Już nie jest dobrze.

O świcie przy pomniku © djk71


Dowiadujemy się gdzie jest PK13 - Ruiny mostka, słup pod spodem.

Ruszamy w tamtym kierunku. Jedzie się długo. Chyba czujemy zmęczenie. Posilamy się, w ruch idzie jakiś napój energetyczny.

Dojeżdżamy do punktu. Jest zniszczony mostek. Po raz pierwszy Monika mówi żebym dał karty, teraz ona podbije. Zgadzam się. Okazuje się to być dobrą decyzją. :-)

Zaraz dojdę... © djk71


Wychodząc z wody o mało co nie rozdeptuje pajączka :-)

Pajączek © djk71


Jest 6:42, 1:54 od pomnika, było daleko. Czasu coraz mniej. Dostajemy info o PK15 i PK16. PK16 za daleko więc ruszamy do PK15 - Skrtaj lasu, ok. 5m na N od drogi.

Dalej nie jadę... © djk71


Znów tereny wojskowe i zakazy :-) Docieramy do Starowic. Dyskutujemy czy skręcamy w prawo czy w lewo. Okazuje się, że na mapach zaznaczyliśmy inne warianty drogi. Ostatecznie licho nas kusi i… jedziemy prosto. Szlag by to trafił. Jak można było pojechać drogą, która na mapie nie wiedzie do celu. Nie wiemy gdzie wylądowaliśmy. Nic nam nie pasuje. W końcu zakładamy że jesteśmy w
dobrym miejscu i szukamy punktu. Długo, na dużym obszarze. Nie ma. Po prostu nie ma. Jesteśmy wściekli. Chyba najbardziej ja, za wybór drogi, którą tu dotarliśmy. Co gorsza nie mamy pewności, że szukamy w dobrym miejscu. Wracamy do drogi próbujemy raz jeszcze.

To nie są bociany © djk71


Niestety dojazd do drogi też na azymut i zajmuje sporo czasu. Nie ma czasu na ponowny atak. Tak teraz myślę, że nie znaleźliśmy tego punktu, bo nie wiedzieliśmy co to jest "skrtaj lasu" ;-)

Trudno, już nic nie zrobimy. Wracamy na metę zaliczając po drodze PK7 - bunkier do przechowywania głowic atomowych, na górze przy pł. wejściu. Punkt odnaleziony szybko dzięki obecności tam innych zawodników, którzy chwilę wcześniej zostali w pobliżu zatrzymani przez ochronę. W końcu to tereny wojskowe :-) Jest 10:18, 3:36 od mostka :-(

Punkt jest na bunkrze © djk71


Ile punktów... tylko czasu brak... © djk71


Pędzimy do mety. Co ciekawe wciąż mamy siły, tylko znów nam brakło czasu. Szkoda. Jestem zły. Mogło być inaczej. Znów błędy w organizacji, w nawigacji. I co z tego, że uczymy się na błędach jak wciąż popełniamy nowe, często dużo banalniejsze niż te kiedyś.

Na miejscu posiłek i czekanie na wyniki. Są. Na trasie rowerowej wystartowało 28 osób na dystansie 300km i 5 na trasie 150km.

Jesteśmy z Moniką na 23 miejscu, 10/20punktów, 265km (odliczając dojazd do/z bazy na samej trasie 239km) w czasie 22:55h (czystej jazdy na trasie 13:30h). Wśród kobiet Monika jest 4/4, gdyby zdobyła jeden punkt więcej byłaby trzecia, a ja 20/24. Słabo :-(

Fajnie, że pojechaliśmy.
Fajnie, że dojechaliśmy.
Fajnie, że to mój nowy rekord dystansu, choć szkoda, że nie było trzysetki ;-)
Fajnie, że…
Szkoda, że nie było 300km
Szkoda, że tak mało punktów odnalezionych
Szkoda, że w taki sposób…
Szkoda, że organizacja imprezy nie była taka jak np. Bike Orient, bo ta impreza zasługuje na to…
Szkoda, że…

Dzięki wszystkim za życzenia urodzinowe i przepraszam jeśli nie odbierałem telefonu w trakcie maratonu :)

Bike Orient 2011

Sobota, 18 czerwca 2011 · Komentarze(8)
Bike Orient 2011
Bike Orient. Od tego zaczęła się moja/nasza przygoda z jazdą na orientację. To tu co roku spotykamy starych znajomych, poznajemy nowych . To tu co roku przez dwa, a nawet trzy dni odpoczywamy zapominając o wszystkich problemach dnia codziennego. Od tego wydarzenia co roku zaczynamy wakacje, jest ono stałym punktem w naszym kalendarzu.

W tym roku jest inaczej. Po raz pierwszy nie chce mi się jechać. Jestem zmęczony. Nie mam czasu. Do tego spora część znajomych musiała zrezygnować z przyjazdu. Nie chce mi się. Dzieci jednak czekają na ten maraton więc mimo, iż nie udało mi się wyjść z pracy wcześniej to.. jedziemy. Do Spały docieramy tuż przed dwudziestą trzecią. Mimo, że jeszcze przed chwilą byłem wściekły na wszystko to widok Piotrka, Pawła, ich rodziny i przyjaciół sprawia, że wraca mi humor. Nie wiem jak oni to robią, ale trudno się smucić przy nich. Rejestracja i lądujemy w domu rekolekcyjnym gdzie mamy noclegi.

Rano, mimo, iż wstajemy wcześnie na odprawę przyjeżdżamy w ostatniej chwili. Może dlatego, że wcześniej siedzę i rozmyślam pod tabliczką… NADZIEJA ;-)

Jechać czy nie jechać? © djk71


Jeszcze smarowanie łańcuchów, poprawa hamulców i… są mapy.

Wow, w tym roku organizatorzy przeszli samych siebie. Mapa wydana przez Compass, pierwsza chyba tego typu z zaznaczonymi punktami, które będzie można zdobywać… nie tylko na Bike Oriencie, ale również w przyszłości. Punkty zostają na stałe w terenie. Miejmy nadzieję, że nikt ich nie zniszczy.

Planujemy trasę, świadomie odpuszczając kilka punktów. Krótkie wskazówki dla Anetki, Wiktorka i Igorka i ruszamy. Od razu źle. W przeciwnym kierunku. Po chwili uświadamiam Monikę jak działa kompas - zwykle nie pokazuje południa - i jedziemy na pierwszy punkt - PK12 - brzeg stawu.

Ponoć na Dymnie tak było. Ja też chcę spróbować... © djk71


Lądujemy nad brzegiem i punktu nie ma. Do tego zaczyna lać. Brodzimy w pokrzywach ale zero. Wycofujemy się i postanawiamy przesunąć się trochę dalej. Jest punkt. Przy ścieżce, a nie tak jak szukaliśmy przy brzegu.

Jedziemy dalej. Chwila wątpliwości i w efekcie docieramy do zabudowań, nie ma jak przejść. Chcę wracać ale Monika nalega żeby próbować między domami. Udało się, choć kosztowało nas to przeprawę przez wysokie do pasa pokrzywy.

PK11 to lewy brzeg Pilicy. Trochę dalej niż tam gdzie zaczęliśmy szukać ale znajdujemy punkt.

Jedziemy do PK1 - strażniczówki. Droga prosta. Zbyt prosta, bo zagadujemy się i nie pilnujemy ani odległości ani szlaku. Kiedy się budzimy chwilę trwa zanim odnajdujemy się na mapie.

Plaża czy piaskowinica? © djk71


Piaskownia © djk71


Nadrobiliśmy kilka kilometrów. Po chwili docieramy do punktu. Niektórzy walczą nie tylko z mapą.

To się każdemu może przydarzyć... © djk71


Skansen, czyli PK6 zdobywamy bez problemu… nawet nie trzeba skakać przez płot…

Jak tam sięgnąć? © djk71


Droga na PK13 - lewy brzeg strumienia piaszczysta bo… Monika wybiera drogę, którą wcześniej wykluczyliśmy. Trudno. Dzięki temu mamy okazję ochłodzić nogi w strumyku. Wraz z butami ;-)

Dalej kapliczka, czyli PK5. Bez problemów. Chwila przerwy na jedzonko i dalszą analizę mapy.

A gdzie pustelnik? © djk71


Jedziemy na PK19 - szczyt wzniesienia. Najlepszy cel kiedy zaczyna się burza ;-)

Bedę pierwsza... © djk71


Burza jednak przechodzi obok, nas natomiast dopada ulewa. Drzewa w lesie w żaden sposób nas nie chronią.

Wyschłam już? © djk71


Mimo deszczu piaszczyste drogi dają trochę popalić.

Kiedy skończy się piach? © djk71


PK15 to również szczyt wzniesienia
, tym razem jest to Cholerna Góra. Bez problemu. Prawie, bo nie wystarczy mieć kompas, trzeba go jeszcze używać...

Na PK4 - miejscu biwakowym spotykamy między innymi Niewe i Goro.

Wreszcie bufet © djk71


Nie wiem, czy to pod wpływem owoców, które zjadła, czy też pod wrażeniem chłopaków Kosma zapodaje takie tempo, że uchodzą ze mnie siły. Inowłódz mijam chyba siłą rozpędu. Do tego zapominam zatrzymać się przy sklepie. Nadrabiam to w następnej wiosce. W międzyczasie dowiadujemy się, że Wiku zgubił kartę startową, a potem ginie on sam. Na szczęście gdy docieramy do PK2 - dawnej gajówki już wszystko jest ok.

Chwila dyskusji co dalej. Zmęczony daję się namówić na PK17 - dla odmiany szczyt wzniesienia ;-) Jednak z kompasem na dłoni się jedzie inaczej - nie ma to jak trafiony prezent urodzinowy :)

Zdecydowanie łatwiej kiedy się przez cały czas widzi kierunek © djk71


Odpuszczamy szesnastkę i jedziemy do PK14 - ścieżki w obniżeniu. Chwilę się gubimy bo znika nam ścieżka. W tym samym czasie dzwoni Anetka, że też szukają czternastki i nie mogą znaleźć. Po chwili mamy punkt, ale w żaden sposób nie jesteśmy im w stanie pomóc, bo mamy problemy z zasięgiem. Dojeżdżamy do mety. Oddajemy karty i chcemy im jechać naprzeciw ale okazało się, że już dojeżdżają.

Zmęczeni ale zadowoleni © djk71


Pogaduchy ze znajomymi. Grill i dekoracja najlepszych. Tradycyjnie wracamy z kilkoma nagrodami: za najliczniejszy zespół, za najmłodszego uczestnika, dwukrotnie tombola… Jest tak fajnie, że nawet nie chce nam się sprawdzać wyników. Nie to jest przecież najważniejsze.

Ech, fajny dzień, fajny wieczór, fajna impreza. Czyli standard. Jutro jeszcze rajd rekreacyjny. Wielkie dzięki dla organizatorów. Tak trzymać. Pozdrowionka dla wszystkich :-)

Wynik: Zdobywamy 12 na 20 pkt czyli kwalifikujemy się do trasy Giga i zajmujemy tam miejsca: Monika 5/14, ja: 48/64

WaypointRace 2011 - jestem zły

Sobota, 28 maja 2011 · Komentarze(25)
WaypointRace 2011 - jestem zły

Zawsze traktowałem maratony z przymrużeniem oka. Jak dobrą zabawę. Fun. Mimo wszystko emocje zawsze dawały o sobie znać. Zawsze jednak byłem co najwyżej niezadowolony.

Dziś inaczej. Jestem zły. Wściekły. Na wszystko. Nie, nie na wszystko, bo wszystko było ok... tylko my z Moniką daliśmy ciała. Jestem wściekły na siebie, jestem wściekły na Monikę…

Nie tak miało być. Miało być zupełnie inaczej. Kiedy wczoraj oglądałem mapy WPR z poprzednich lat byłem w szoku jak łatwo musiało być odnaleźć punkty. I to nas chyba zgubiło.

Czego się nie robi dla dobrego zdjęcia... © djk71


Dostajemy mapy. Skala 1:75 000, przesunięte o 45%. Nie szkodzi, na Dymnie były trudniejsze. Do zdobycia 13 punktów + ew. jeden bonusowy. Minimum 7 żeby być klasyfikowanym jako PRO. Pestka.
Dowiadujemy się, że na PK11 dostaniemy informację gdzie jest punkt bonusowy, który odejmie nam potem 30 min od czasu. Decydujemy się zaliczyć go jako jeden z pierwszych, bo nie wiadomo gdzie trzeba będzie potem szukać bonusu. Co za durna decyzja. Pogrzało mnie.

Wcześniej jednak trzeba wyjechać z miasta. Tylko jak to zrobić przy takiej skali mapy. Na azymut w okropnym ruchu. Udaje się. Po drodze zaliczamy PK1 - kępa drzew na łące. Idzie dobrze, ale w końcówce się gdzieś pogubiliśmy. Na szczęście po chwili jesteśmy na punkcie.

Na kolejny punkt decydujemy się jechać asfaltem przez Nadarzyn. Chwilę trwa zanim wydostajemy się z punktu i ruszamy w przeciwną stronę. A gdzie był kompas? ;-(

W Nadarzynie zmieniamy plany i postanawiamy zaliczyć PK13 - ambona myśliwska. Bez większych problemów (nie licząc chwili zawahania w Nadarzynie) docieramy do ambony. Przez chwilę dostaję jakiegoś zaćmienia, dobrze, że Monika kontroluje drogę.

W końcu trafiamy na niebieski szlak. Szlak, którym w tym roku chyba jeszcze nikt nie podążał. W każdym razie na to wskazują olbrzymie pokrzywy.

Dla zdrowotności... © djk71


Przedzieramy się i lądujemy… nie wiem gdzie. Przekraczamy DK8 i dojeżdżamy do PK11 - łąka. Punkt odnajdujemy szybko głównie dzięki głosom dobiegającym z krzaków - a miała być łąka. Rzut oka na fotograficzną mapę w skali 1:10 000 i wiemy gdzie jest punkt bonusowy - rów. Bez problemu go odnajdujemy zastanawiając się tylko czy naprawdę coś na nim zyskujemy, czy tylko niepotrzebnie traciliśmy na niego czas.

Wyjeżdżamy z punktu, przejeżdżamy przez DK8 i zatrzymujemy się, aby wyznaczyć resztę trasy. Coś mało czasu nam zostaje, mimo iż jak na nas jedziemy szybko. Mierzymy, liczymy i nie bardzo się możemy dogadać.

I co dalej? © djk71


Ja chcę wracać i zaliczyć to co będzie po drodze, Kosma chce zaliczać pobliskie punkty. W końcu idziemy na kompromis. Zaliczmy tylko dwa w pobliżu. I wracamy.

Do PK10 - mostek docieramy bez problemu. Zabiera na to jednak trochę czasu, którego jest coraz mniej.

Mogło być gorzej... © djk71



PK12 - w wąwozie
- jest daleko mimo iż jedziemy dość szybko. Za długo szukaliśmy punktu. Po raz kolejny zamiast zaufać linijce dałem się zwieść ścieżce w terenie.

Następny punkt daleko. Mimo iż przejeżdżamy obok piątki, odpuszczamy. Jedziemy na PK4 - drzewo - pomnik przyrody (dojazd od północnego zachodu). Mimo iż wiedziałem, że dojazd jest z innej strony próbujemy dotrzeć do niego z przeciwnej. W końcu jednak wracamy i znajdujemy go. Kolejny stracony czas. Kolejny rzut oka na zegarek i już nic więcej nie zaliczymy. Nie ma czasu, mimo, że będziemy przejeżdżali tuż obok dwóch punktów.

W Łazach się gubimy i zamiast na DK7 lądujemy na drodze 721. Teraz już nie ma żadnych szans żeby wrócić na czas na metę. Teraz już mi nie zależy. Mimo, że jedziemy szybko to mam to gdzieś. Jestem wściekły. Po drodze gonią nas jeszcze jakieś burki. Wjeżdżamy na metę spóźnieni. Nie wiemy jaki mamy wynik, bo wyniki będą najwcześniej w poniedziałek.

Jedno jest pewne nie zostaniemy zakwalifikowani w PRO. Co nas podkusiło że chcieć zdobyć wszystkie punkty? Trzeba było założyć tyle ile zwykle nam się udaje i atakować te w pobliżu bazy. Jak to Monika stwierdziła godnie wpisujemy się w nazwę naszego teamu - Bułgarskie Centrum

Na mecie pogaduchy ze znajomymi… dekoracje i tombola…

Wracamy do domy. Jestem zły. Koszmarny wynik, mimo że najwyższa średnia, że prawie zero postojów, że... szkoda gadać. Jestem zły.

EDIT:
Wg wstępnych wyników nie zakwalifikowaliśmy się do PRO (o czym wiedzieliśmy) a w FAN po odjęciu punktów za spóźnienie wylądowaliśmy w końcówce stawki :-(

Monika: 76/80 w FAN i 97/101 ogólnie wśród kobiet
ja: 163/180 w FAN i 238/255 ogólnie wśród mężczyzn

A wystarczył jeden punkt więcej i 12 minut wcześniej być na mecie. Co do diabła było bez problemu do zrobienia :-(

KoRNO - druga edycja

Sobota, 21 maja 2011 · Komentarze(11)
KoRNO - druga edycja

Miało być inaczej, zapowiadało się inaczej, a wyszło jeszcze inaczej - oczywiście świetnie :-)

Tradycyjnie zebrała się fajna ekipa, choć zabrakło kilku osób… Oprócz organizatorki na starcie stawiła się Ewcia, miałem w końcu okazję poznać Yoasię (daleko trzeba było jechać żeby się spotkać), Młynarz z Asicą zrobili wszystkim niespodziankę przywożąc Bernę (GDZIE JEST BLOG???) no i oczywiście trochę tłumu narobiła nasza rodzinka.

KoRNO II - odprawa © djk71


W trakcie odprawy niektórzy ziewali…

Nudna ta odprawa... © djk71


Inni zastanawiali się jak się naprawdę nazywają…

Who am I? © djk71


Profesjonaliści oglądali mapy… Były trudniejsze niż na Dymnie, bo czarno-białe...

A gdzie kolory? © djk71


Było po co, bo już pierwszy punkt (PK1 - brzózka) wymagał sporo sprawności fizycznej…

Mamusiu! Pomocy! © djk71


A teraz szybko... © djk71


Drugi (PK9 - ambona) pokazywał koegzystencję przemysłu i przyrody…

W zgodzie z naturą... © djk71


Matka natura zasłoniła niebo chmurami i pomrukiwała coś z oddali ale nie poddaliśmy się i ruszyliśmy dalej…

Łatwiej było wejść... © djk71


Nie były nam straszne przeprawy przez doły…

Gdzie jest Anetka? © djk71


Ani matematyczne zadania (PK7 - drzewo na skraju lasu), które musieliśmy wykonać…

Wykres funkcji © djk71


Odpoczynek... © djk71


Mury runęły (PK6 - ruiny domu), ale my wciąż trwaliśmy…

A mury runą... © djk71


... nawet kiedy złośliwcy przebili Wiktorowi oponę…

Ostatni raz pokazuję Ci jak się to robi... © djk71


Anetka patrzyła dziwnie na organizatorkę….

Co ona jeszcze wymyśli? © djk71


Ale potem dzielnie walczyli z pracownikami PKP na torach… (PK5 - nawet najstarsi górale nie wiedzą gdzie jest ten PK)

Ciekawe czy przyjedzie pociąg © djk71


Jako, że się ściemniało był pomysł żeby przenocować gdzieś po drodze…

Schronisko? © djk71


Ale światło dąbrowskich latarni przekonało nas żeby jechać dalej…

Ciekawe o której włączają światło... © djk71


Igorek dzielnie walczył w pokrzywach… (PK2 - podpora pewnej konstrukcji)

Co to za słup? I po co te pokrzywy? © djk71


Już wiem... © djk71


I na podjazdach… i nawet kiedy wszyscy chcieli odpuścić część punktów przekonał nas żeby zaliczyć wszystkie. Nawet ten daleki PK3 - krzaczek na poł-wschód od tablicy:"PPUH DOLOMIT...."

Ciemno się robi © djk71


Przed PK4 (drzewo w pobliżu rury - poł-wsch brzeg zbiornika) próbowałem zmylić Piotrka, ale wyszło, że miał rację. Widać było za ciemno dla mnie.

Ciemno się zrobiło © djk71


Punkt odnaleziony. Gorzej było z następnym (PK8 - miejsce wpływu wody - zachodni brzeg nie zalanego zbiornika) ale też daliśmy radę. Dobrze, że miałem kask, bo… zdrowo przywaliłem w sklepienie…

Fajne imprezy tu muszą się odbywać... © djk71


W drodze do ostatniego punktu PK10 zatytułowanego "ale to już było" który znaliśmy z poprzedniego rajdu miejscowi chcieli wzywać policję ale udało się uciec... Przy punkcie odśpiewaliśmy fragment piosenki i dotarliśmy na metę gdzie nastąpiło after party… ;-)

Pozostałe zadania geograficzno-matematyczno-historyczno-rowerowe rozwiązywaliśmy dopiero następnego dnia ;-)

Dzięki Monika za fantastyczną imprezę. Dzięki wszystkim za wspaniałe towarzystwo ;-)

Dymno 2011 i pierwsze miejsce

Sobota, 14 maja 2011 · Komentarze(25)
Dymno 2011 i pierwsze miejsce

Niestety nie moje :( Ale mojego syna, i nie Dymnie tylko na innej imprezie :)
Chłopcy wraz z Anetką, Kosmą i znajomymi pojechali na zawody Family Cup w Radzionkowie.

W skrócie (podsumowanie skopiowane od Kosmy):

- Igorek – I miejsce (puchar + dyplom);
- Wiku – VI miejsce (dyplom);
- Igorek & Wiku – III miejsce w kategorii Rodzina (puchar + dyplom);
- Igorek & Wiku – wylosowany Karcher (myjka ciśnieniowa) w kategorii rodzinnej teletomboli;
- Kosma – IV miejsce (dyplom);
- Kosma – wylosowany plecak w teletomboli.

Zwycięzcy K & K! © kosma100



Jestem z nich dumny. Świetnie się spisali. Lepiej niż ich ojciec. Dużo lepiej. Ale po kolei…

Gdy wczoraj przyjechałem do Sadownego odprawa techniczna już trwała:

- Kilka map do tego poskładanych z różnych źródeł
- Mapy są nie do końca spasowane więc są 5mm (100m) białe plamy :-)
- Jedna jest przekrzywiona (nie do końca zajarzyłem o co chodzi)
- Ortofotomapa w skali 1:6000
- Inne skale ro: 1:50000, 1:25000, 1:13333
- Świetliki - czy jak to nazwali organizatorzy...
- Poza tym nie należy się mapami zbytnio przejmować bo są stare i w terenie to inaczej wygląda.
- Nie ma być deszczu ale organizator nie obiecuje, że wrócimy sucho…
- Oprócz zwykłych punktów punkty stowarzyszone za które dostaje się minuty karne…
- Jest zalecenie żeby jechać w długich ciuchach i zamkniętymi ustami - tyle komarów i innych owadów…
- Nie pamiętam co jeszcze ale przez głowę przeszła mi myśl, że przecież jeszcze się nie rozpakowałem więc może…

W końcu jednak zostałem. Trochę rozmów ze znajomymi i koło północy kładę się spać. Budzę się koło czwartej ale żeby nie robić zamieszania do szóstej jeszcze próbuję drzemać. W końcu wstaję. Przyglądam się wyruszającej ekipie ekstremalnej i pieszej. My mamy jeszcze sporo czasu do startu. W końcu ubieram się (zdecydowałem się jednak na krótkie spodenki) i ruszam pod kościół skąd nastąpi start.

Kosciół w Sadownem © djk71


Sprzęt odliczający czas do startu.

Zaraz zaczynamy © djk71


Oczekiwanie

Czekamy na start © djk71


Rozdanie map i… patrzę na nie bezradnie próbując je ogarnąć. Mam za mały mapnik...

Mam za mały mapnik © djk71


Zamiast rozrysować trasę, jak zwykle to robię, ruszam na pierwszy punkt. I od razu zonk. Nie ma drogi, która powinna tu być. Mimo wszystko jadę widząc, że nie tylko ja zmierzam w tę stronę. W trakcie jazdy próbuję zorientować się raz jeszcze. Już wiem gdzie jadę, choć są to punkty, które chciałem wstępnie pominąć. Tylko jak się to stało? Po chwili już wiem. Północ na tej mapie nie jest na górze. Jest przesunięta o około 45 stopni. No tak, przecież napisy też są pod kątem… Niech żyje spostrzegawczość.

PK 22 - przesmyk między jeziorem i odnogą Bugu. Koszmarnie przeskakuje się między dwoma mapami. Tą właściwą i tą ze szczegółowym położeniem punktu. Punkt jest. Ale dość łatwo można go było przeoczyć. Tym razem pomagają mi inni zawodnicy, którzy gromadzą się obok lampionu.

Nad Bugiem © djk71


Dalej wałem w stronę PK21 - jeziorko. Po zjeździe z wału mokro. Jakoś udaje się jechać. Na punkcie spotykam Tomalosa, który nadjechał z drugiej strony.

PK 19 to zagłębienie
. Hmmm… Pierwsza przeprawa przez strumyk. Nawet się nie zastanawiam i nie kombinuję - wskakuję do wody, nie jest głęboko, do połowy łydki.

Przez strumyk © djk71


Lecę dalej. Mokro. Na punkcie spotykam Mavica. Jak się potem okaże to był jego ostatni punkt - poszedł hak przerzutki (w sumie chyba 6 osób rozwaliło przerzutki).

Wyjeżdżam z lasu i… chwila zaćmienia - jadę w lewo zamiast w prawo. Ląduję w Prostyniu. Długą chwilę trwa zanim orientuję się gdzie jestem. Zbyt długo.

W Prostyniu © djk71


Jadą na PK1 - dół głęboki. Najpierw piachy, potem, mokradła. Ścieżki wyglądają inaczej niż na mapie. Ląduję w jakimś grzęzawisku. Nie ma punktu i nie do końca wiem gdzie jestem.

Gdzie jest punkt? © djk71


Wycofuję się i próbuję jeszcze raz. Znów nic z tego. Jestem zły. Rezygnuję. Trochę mnie to załamuje.

Ruszam w stronę PK2 - dół płytki. Wjeżdżam do lasu i trafiam na niewłaściwą ścieżkę. Kompas pomaga mi wrócić na właściwą drogę. Chwilę trwa szukanie punktu. Schowany w krzakach. Nie da się jechać. Prowadzę rower ale w końcu jest.

PK3 - zagłębienie na szczycie. Od północy nie widzę ścieżki, która jest na mapie. Trudno, spróbuję od wschodu. Mierzę odległość. Wbijam się pod kątem prostym do góry i… jest ;-) Dobrze.

A rower w dole... © djk71


Teraz pora na PK4 - szczyt grzbietu. Będzie ciężko. Same ścieżki leśne. Co więcej teren nijak ma się do tego co wg mnie wynika z mapy.

Przerwa na popas i ponowną analizę mapy. Nie ma sensu jechać na czwórkę po drodze za dużo krzyżówek i za mało konkretnych punktów odniesienia. Szkoda czasu. Odpuszczam i jadę na PK6 - ambona myśliwska. Droga wydaje się być prosta choć przebijanie się przez piachy nie jest łatwe. W pewnym momencie popełniam jakiś błąd i… nie wiem gdzie jestem. Błąkam się bezradnie po lesie chyba z godzinę. Porażka. Po drodze spotykam jeszcze dwa zespoły, które podobnie jak ja nie mają pojęcia gdzie są.

Wybieram jedną z dróg i jadę… do końca, aż będzie coś co pomoże mi w zlokalizowaniu się. W końcu jest asfalt i drogowskaz, wiem (chyba) gdzie jestem. Ok, jeszcze jedna próba ataku na PK6. Tym razem zakończona powodzeniem.

Teraz PK12 - mostek na rzece Ugoszcz (pod mostkiem) - piachy, sporo pchania roweru.

Ciężko... © djk71


Jest mostek tylko punktu nie widzę. Czyżby ktoś go ściągnął?

Punkt miał być pod mostkiem © djk71


Rzut oka na mapę i… kawałek dalej jest drugi mostek! I jest punkt.

Teraz na PK11 - bród na rzece Ugoszcz (od południa). Mokro. Bardzo. Wydaje mi się, że precyzyjnie odmierzam odległość ale nie widzę wśród traw drogi.

Tylko gdzie tu biegnie droga? © djk71


Ryzykuję i idę przez kolejne grzęzawisko zastanawiając kiedy zmieni się w regularne bagno i zacznie mnie wciągać. Udaje się jednak dojść bez strat.

Jest punkt © djk71


Gdy zastanawiam się czy przejść przez bród (woda co najmniej do pasa) czy wrócić nadjeżdża zawodniczka, która decyduje się przeprawić przed rzekę. Ja wracam.

Spotykamy się przed PK7 - szczyt grzbietu - okazuje się, że próbowała przejść przez wodę ale było zbyt głęboko i zrezygnowała. Tym razem ona pierwsza odnajduje dociera na punkt - dzięki za głos :-)

Zjeżdżam ze szczytu i nie do końca jest pewien gdzie zjechałem. Jadę, znów na azymut. Po chwili okazuje się, ze jestem tam gdzie myślałem - Brzózka. Czas na PK8 - róg granicy kultur.

Jestem zmęczony. Do tego mam już dość komarów. Jest ich coraz więcej, szczególnie, że wody tu nie brakuje. Przez te kałuże i próby nie utonięcia gubię drogę i po raz kolejny jadę po omacku. Wyjeżdżam na asfalt. Jestem padnięty. Odpuszczam punkt, chcę jechać na metę. Postój w jedynym otwartym sklepie. O jak smakuje Cola.

Hmm… Po drodze jest jeszcze PK9 - płn-wch róg polany. Może spróbować? Ok, ostatni. Mokro, mokro, bardzo mokro. Znów spotykam Tomalosa. Grzęźniemy w błocie, opędzamy się bezskutecznie od komarów i próbujemy szukać punktu.

Iść czy płynąć? © djk71


W końcu jest droga, której nie mogliśmy odnaleźć. Tomek bez roweru pierwszy go odnajduje. Jeszcze tylko trzeba się wydostać stąd.

Kto wymyślił lokalizację tego punktu © djk71


Przejeżdżam obok punktu X - zagłębienie na grzbiecie. Nie mam siły. Odpuszczam. Dojeżdżam do mety.

Kiedy ja wcinam zupkę i kanapkę, które przygotowali organizatorzy… komary urządziły sobie ucztę na mojej głowie. Dokończyły w trakcie mycia roweru. Nie mam chyba na głowie miejsca bez bąbli…

Biorę zimny prysznic i idę zobaczyć wstępne wyniki. Kiepsko 14/17 w swojej kategorii i 49/59 w Open. Odnalezionych 10 z 27 punktów :-( Bardzo kiepsko.
Pocieszające jest tylko to, że tylko jedna osoba zaliczyła wszystkie punkty - Paweł Brudło - gratulacje.

Zadowolony, że przyjechałem ale zmęczony i zły z powodu wyników kładę się spać. Jutro wczesny wyjazd.

Mini Odyseja Miechowska

Sobota, 16 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Mini Odyseja Miechowska

Tydzień temu świetnie się bawiliśmy na maratonie w Otwocku. Dziś mini Odyseja w Miechowie.
Pierwsza niespodzianka już po wyjściu do auta…

A niby wiosna... © djk71


No cóż, może ciekawie, tylko czy zabrałem odpowiednie ciuchy?
Na miejscu rządzi już Monika - zadbała o to, abyśmy mieli odpowiednie numerki: Kosma - 100, ja - 71 :-)

Ciekawe czemu mam nr 71 © djk71


Ekipa zbiera się pod Miejskim Domem Kultury. Konkurencja duża…

Konkurencja... © djk71


W końcu ruszamy. Start honorowy niestety powoduje pewne zamieszanie i… niektórzy uciekają na trasę kilka minut przed resztą. Dobrze, że traktujemy to jako zabawę bo inaczej bylibyśmy źli i pewnie byśmy się odwoływali…

Zaczynamy od PK6. Prosty do odnalezienia więc na miejscu kolejka.

Dużo nas... © djk71


Zaraz za punktem błędny wybór drogi zamiast szybko znaleźć kolejny punkt maszerujemy przez pola. A pola są piękne…

A to Polska właśnie... © djk71


Punkt nr 5 to miejsce po byłym kościele. Niestety nie ma lampionu ani perforatora.

Tu kiedyś był kościół... ale spłonął... © djk71


Dzwonimy do organizatora i… już wie… Ktoś ściągnął punkt - zapisuje nasze numery i ruszamy dalej. W tym samym momencie pojawia się ktoś z organizatorów i…. okazuje się, że jeszcze nie zdążyli tu zawiesić punktu, bo… nie spodziewali się, że ktoś zacznie z tej strony. Na szczęście to jedyna wpadka orgów.

Podbijamy punkt i ruszamy dalej na PK4. Kilkaset metrów przed punktem Monika dyskutuje z kamieniem. Nie wiem jak wygląda kamień, ale Monika nosi pewne ślady użytkowania…. :-)

Tak też bywa... © djk71


Ruszamy na "dziesiątkę" Szybko znaleziona i okazuje się, że zapomnieliśmy o "trójce". Rzut oka na mapę i… nie jest tak źle, zaliczymy ją wracając z PK11, który znajduje się na nasypie po wąskotrówce.

Trójka wydaje się prosta, gdyby nie fakt, że zamiast wierzyć odległościom z mapy jadę szukając torów. A torów nie ma po je minąłem tylko nie zauważyłem, bo… nie mogłem - były w tunelu. Naprawiamy błąd i jedziemy dalej.

Droga na PK9 to droga przez las po koleinach i błocie. Skrzyżowanie ścieżek - spoko. Patrzymy na zegarek i zostają dwie godziny i cztery punkty. Rezygnujemy z ósemki. Za daleko.

Dwójka pojawia się szybciej niż się spodziewamy. Choć miałem wątpliwości ruszamy na PK7.

Błoto i koleiny. Na szczęście trafiamy bezbłędnie. Skraj lasu i znów jest pięknie...

Znów pola © djk71


Wracamy i szukamy starego sadu, czyli PK1. No problem. Wracamy do bazy. Szybkim tempem. Może by było szybciej gdybym podjazdów z blatu nie brał ;-)

Na mecie jesteśmy równo godzinę przed zamknięciem mety. Zdążylibyśmy zaliczyć ósemkę i mielibyśmy komplet punktów, a tak mamy 45 min. kary. Trudno. Nauczka na kolejny raz.

Na mecie grochówka i kiełbaska z chlebkiem, ogórkiem i napojem. Do oporu. W oczekiwaniu na wyniki kilkukrotnie zostajemy zaproszeni na dokładkę. Czas oczekiwania umila nam lokalny zespół...

Młodzież koncertuje... © djk71


oraz artyści amatorzy...

Śpiewać każdy może... © djk71



W końcu są wyniki - Monika jest na 4 miejscu.

Prawie na podium... © djk71


Ja na 13 w swojej kategorii. Mogło być lepiej. Mimo to jesteśmy zadowoleni, że udało nam się poznać kolejne fajne tereny do jazdy.

Brawa dla organizatorów. Na koniec jeszcze jeden występ :-)

Fajna gitara © djk71


ach te spodnie... © djk71

1:82 000 i wiaterek

Sobota, 9 kwietnia 2011 · Komentarze(10)
1:82 000 i wiaterek

Dziwna skala © djk71


Maraton Terenowy Blisko Otwocka
, dawniej Otwocki PREHARP. Tu nas jeszcze nie widzieli.
Od kilku dni wieje i koszmarnie i na dziś zapowiadają podobną pogodę. Do tego jakieś 5-7 stopni powyżej zera. Kumpel, który mnie podwozi patrzy na nas chyba trochę jak na wariatów. No cóż, może coś w tym jest :-)

Przebieramy się i rejestrujemy. Dostajemy laminowane numerki, smycze z laminowaną kartą i kuponem na obiad. Nawet depozyt jest przewidziany. Wszystko w woreczku, który można potem wykorzystać do osłony mapy. Sprawna organizacja. Wracamy do auta przygotować prowiant i po chwili znów jestem przy ośrodku kultury.

Otwock 2011 - przed startem © djk71


Rozdanie map i… pierwsze zaskoczenie - skala 1:82 000, co prawda prowadzący wspomniał o tym ale potraktowałem to z przymrużeniem oka. Będzie ciekawie ;-)

Krótka analiza mapy, zaznaczymy tylko kilka pierwszych punktów, stwierdzając, że w trakcie jazdy zobaczymy na co dalej pozwoli czas i siły. Nawet nas ktoś sfocił ;-)

Otwock - MTBO Mlądz, jak pojechać ? © surf


Zaczynamy od punktu 7 - mostek na Mieni. Część ekipy wybiera asfalt, my las. Piękna ścieżka, aż chce się jechać. Podbijamy kartę i niesieni emocjami chcemy ruszyć jak inni…

Nie spadł... © djk71


Rzut oka na mapę i… bez sensu, przecież szlak jest z tej strony rzeki. Droga wiedzie cały czas wzdłuż rzeki.

Nad rzeczką opodal krzaczka... © djk71


Wyjeżdżamy na asfalt i witaj wietrzyku. Masakra ale jedziemy. Kolejny punkt (PK 3) to dąb na skraju lasu. Bez większych problemów go odnajdujemy, choć kiedy ja się zatrzymuję koło dębu Kosma jedzie dalej i krzyczy "Jest!". Trochę się zdziwiłem, ale po chwili wszystko stało się jasne, Monika zrozumiała: "dom", a nie "dąb" ;-)

Jedziemy dalej. I na prostym jasnym skrzyżowaniu skręcamy w prawo zamiast w lewo. Po ponad kilometrze orientujmy się, że coś jest nie tak i wracamy. Głupi błąd. Do Kącka bez problemów, ale dalej znów błąd, tym razem w lesie. Zagubiliśmy się na skrzyżowaniu ścieżek - pojechaliśmy co prawda w dobrym kierunku, ale po niewłaściwej stronie rzeki. Powrót i przeprawa przez rzeczkę. Ja skaczę, a Monika… ściąga buty :-)

Zmoczyć na chwilę nogi... © djk71


Ruszamy dalej i zaczyna się zabawa… Na wprost biegnie droga… Hmmm…

Strumyk, czy droga? © djk71


Budujemy prowizoryczny mostek i jesteśmy już po drugiej stronie strumyka. Po chwili jeszcze raz to samo. Niepotrzebna strata czasu, gdyż teren okazuje się tak grząski, że stawiając stopę, na z pozoru twardej powierzchni po chwili zapadamy się i w efekcie i tak mamy mokre buty.

PK 6 - szczyt wzgórza 138 - wymaga chwili szukania ale w końcu się udaje. W drodze do kolejnego celu postanawiamy chwili usiąść na trawce i coś zjeść. Po chwili dołącza do nas 80-letnia właścicielka terenu. Chcąc zachować się kulturalnie tracimy trochę czasu.

PK5 to skrzyżowanie rowów. Tu chyba tracimy najwięcej czasu. W końcu dzięki jednej z zawodniczek, która go odnajduje, udaje się podbić kartę. Patrzymy na zegarki i jest… bardzo późno. Cały czas się chmurzy.

Padać, czy nie padać? © djk71


Zwykle problemem dla nas jest zmęczenie, dziś brak czasu. Modyfikujemy trasę i jedziemy w kierunku PK9. W Gliniance fotografujemy XVIII-wieczny kościółek.

W Gliniance © djk71


Bez większych problemów odnajdujemy cypel poniżej ruin młyna.

Woda na młyn... © djk71


"Dziesiątka" to "sosna z pieńkiem, NE brzeg jeziora" - pomysł Kosmy trafienia na punkt idealny. Szybko odnajdujemy drzewo.

NE brzeg jeziora © djk71


Kawałek dalej przypatrują nam się bociany.

Ciekawe czy bociany boją się burzy? © djk71


Monika sugeruje zaliczenie jeszcze PK11 ale przekonuję ją, że nie mamy już czasu. Czerwonym szlakiem jedziemy na metę. Gdyby nie kilka przepraw błotnych byłoby bez problemu. W końcu docieramy jednak do mety. Zdążyliśmy.

Na miejscu niespodzianka. Czeka na nas żurek, herbata i ciasto. Tego się nie spodziewaliśmy. Kolejny plus dla organizatorów. W oczekiwaniu na wyniki pogawędki z innymi uczestnikami zawodów, w tym z Niewe. Wszyscy zadowoleni i zachwyceni organizacją imprezy.

Okazuje się, że z 6 na 15 punktów zostajemy sklasyfikowani na 45 i 46 miejscu na 100 startujących. Czyli pierwsza połówka ;) Jak tydzień temu. Oby tak dalej. Wielkie dzięki dla organizatorów i innych uczestników za wspaniałą atmosferę.

Tylko ten wiatr - patrząc po danych w serwisach pogodowych wiało około 40km/h,a w porywach... nawet powyżej 70km/h. Dało się to odczuć.

Z akcentem rowerowym

Sobota, 2 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
Z akcentem rowerowym

Dziś impreza inna niż zwykle. Rajd Przygodowy…. pieszy, miejski w Katowicach.

Wariactwo ale decydujemy się z Kosmą wziąć udział. Jako rozgrzewka przed rowerowymi zawodami na orientację…? Chyba :-) Dawno nie chodziłem, a tym bardziej nie biegałem. Patrząc na zawodników, których na starcie zebrało się chyba za 150, wygląda to groźnie. Widać, że część z nich to prawdziwi wyjadacze. My przyjechaliśmy dla zabawy. Jak zwykle. Cel był prosty wyprzedzić chociaż 10% zespołów. Zespołów, bo startujemy w dwuosobowych grupach.

Mapę do ręki dostajemy wyjątkowo wcześnie. Mamy sporo czasu na planowanie trasy.

Tym razem mapa bez roweru... © djk71


Ze startem musimy jednak poczekać na szczegółowe wytyczne. W końcu chwila komentarza, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy.

Część od początku biegnie, my idziemy szybkim krokiem. To znaczy ja idę, a Monika podbiega :-)

PK 1 - pierwszy punkt w Bogucicach. Musimy zrobić sobie zdjęcie obok tablicy pamiątkowej poświęconej Jerzemu Kukuczce, a umieszczonej na budynku, gdzie mieszkał. Bez problemów trafiamy na miejsce spotykając po drodze innych zawodników.

Tu mieskzał Jerzy Kukuczka © djk71


Stąd ruszamy do Tesco w SSC (PK 12). Na miejscu musimy zrobić zakupy za… 2,50. Jedynym problemem jest fakt, że towar musi być na wagę, a w tym markecie ważenie następuje przy kasie. Monika znajduje jednak nieco ukrytą wagę w sklepie i po chwili biegniemy do kasy z orzeszkami arachidowymi. Mili ludzie przepuszczają nas i.. Zaczyna się zabawa, bo pani w kasie nie ma kodu. Monika biegnie po kod i już po chwili wybiegamy z orzeszkami za 2,49zł :-)

Wracamy do centrum. W Punkcie Informacji Turystycznej (PK 11) przy Rynku dostajemy 10 zdjęć z obiektami w Katowicach. Niektóre są oczywiste, inne mniej. Na szczęście można korzystać z folderów. Wydaje nam się, że odnaleźliśmy wszystko więc ruszamy dalej. Strasznie się tu spociliśmy.

Teraz sklep Fjord Nansen (PK 8), tu dostajemy listę 11 szczytów, które należy ułożyć od najniższego do najwyższego. Zadanie wcale nie jest proste.

Kolejny punkt to Jopi Hostel (PK 9) gdzie musimy przetłumaczyć 12 słów... ze śląskiego na polski :-) Największy problem stwarza nam słowo: przepadzity.

Kolejny punkt to… ścianka wspinaczkowa AWF (PK 7). Spodziewaliśmy się jej i już wcześniej ustaliliśmy, że to Kosma będzie się wspinała, bo z moimi rękoma…. Okazało się, że trzeba tylko (albo aż) zawisnąć na ściance na czas. Udało się zdobyć punkt.

Na ściance © djk71


Dalej basen AWF (PK 6), tu mój błąd nawigacyjny i trafiamy tam lekko dookoła. Oboje się przygotowaliśmy ale płynie… Monika.
Daje radę. Lekkie zamieszanie w szatni, bo adrenalina działa i zasadniczo zniknął podział na damską i męską ;-)

Po basenie © djk71


Teraz na siłownię na Ceglanej (PK 5, ale najpierw przez płot… gdzie Monika decyduje się zostać. Po krótkiej namowie udaje się ją jednak przekonać żeby zeszła i lecimy dalej.

Na siłowni pora na mnie. Porażka. Udaje mi się wycisnąć w sumie tylko 750kg. Czas się wziąć za siebie?

Teraz długi odcinek do lotniska (PK 4), gdzie… jest jazda na rowerze. Do ręki dostaje się kubek z wodą i trzeba przejechać odcinek po trawie i wylać jak najmniej. Zanim zdążyłem się zdecydować Monika już siedziała na rowerze. Zdobywamy komplet punktów.

Nowa wersja bidonu © djk71


Kolejny długi pieszy odcinek do Doliny Trzech Stawów. Tam trzeba sobie zrobić zdjęcie przy recepcji Campingu (PK 3). Zaczynamy czuć zmęczenie. Jestem w szoku ilu tu rolkarzy i rowerzystów.

Zamknięte © djk71


Wracamy do centrum. Przedostatni punkt w restauracji Dobra Karma (PK 2). Nie wiem czy wypada ale w oczekiwaniu na zadanie ściągam buty. Nogi już zmęczone. Czas na zabawę. Musimy odgadnąć co znajduje się na talerzach, z jakiego regionu pochodzi i czasem do czego tego można użyć. Łatwo nie jest ale jakimś cudem odgaduję nawet kolendrę… :-)

Ostatnie zadanie to… Altus… (PK 11) Musimy wbiec na 30 piętro wieżowca i…. zbiec…

Altus - wysoki © djk71


Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie trzeba było o tego zacząć ale chyba nie… O dziwo jest łatwiej niż myśleliśmy, tylko Kosma na szczycie pyta gdzie zdążyłem wziąć po drodze prysznic :-)

Z góry świat wygląda inaczej © djk71


Gdzieś to już widziałem © djk71


Meta. Niecałe 5 godzin z 7 jakie mieliśmy do dyspozycji. Jesteśmy padnięci.

Ogłoszenie wyników nieco opóźnione ale w końcu jest. Uroczysta oprawa, fajna atmosfera. Dobrze wytypowaliśmy zwycięzców w Mixie :-)

Po wręczeniu nagród laureatom zostajemy zaproszeni do sali obok, gdzie każdy otrzymuje dyplom (trochę śmiechu przy odczytywaniu imion), mapę i nagrodę. Szkoda tylko, że nie udało się zorganizować koszulek rajdowych jak to było zapisane w regulaminie rajdu. Mimo to było… świetnie. Fantastyczna atmosfera, świetna organizacja i… po prostu było ok.

Po sprawdzeniu w domu wyszło, że zaliczyliśmy 19km. Zostaliśmy sklasyfikowani na 18 miejscu na chyba ponad 40 zespołów. Nieźle, powyżej oczekiwań.

Cieszyliśmy się, że uwzględniając zadania zrobiliśmy to w czasie poniżej 5h, na rozdaniu nagród dowiedzieliśmy się, że zwycięzcy w MM zrobili to w o ile pamiętam 2,11h. Szok.

Zastanawialiśmy się jeszcze po drodze, czy to dobrze, że nie wiedzieliśmy jaka jest punktacja za zdania i jakie są punkty karne za opuszczenie punktu ale w sumie stwierdziliśmy, ze to dobrze, bo nie było kalkulacji tylko każdy dawał z siebie wszystko.

Odyseja 2010 - Jednak nagrody :)

Niedziela, 3 października 2010 · Komentarze(14)
Odyseja 2010 - Jednak nagrody :)

Jako, że wczoraj nie zostaliśmy sklasyfikowani dziś nie ma powodu do pospiechu. Odbieramy mapy, jemy śniadanko i później niż wszyscy ruszamy. Ruszamy pojeździć. Nie szukamy punktów, chcemy tylko się trochę zmęczyć. Jakby nam wczoraj było mało. :-)

Pierwszy podjazd i znów błąd w nawigacji, nie tu chcieliśmy się znaleźć. Nad tym elementem też trzeba będzie popracować. Chwila błąkania się po lesie i w końcu jest droga. Kiedy już się odnajdujemy na mapie, wciąż nie do końca wiemy gdzie wcześniej popełniliśmy błąd, którą ścieżkę przegapiliśmy…

Podjazd. Długi. Długi ale fajny. Odkrywam, że zdecydowanie lepiej się podjeżdża z zablokowanym amortyzatorem. Czemu wczoraj o tym nie pamiętałem?

Sama sobie zrobię zdjęcie... © djk71


Pogoda jeszcze lepsza niż wczoraj. Widoki cudne.

Ale się jedzie... © djk71


Zjazdy jeszcze ostrzejsze. Na asfalcie nie dało się tym razem zjeżdżać bez hamulców. Tzn. nie tyle nie dało się, ile ja nie potrafiłem i chyba nigdy się nie odważę. Zjazdy robiły wrażenie.

I w dół © djk71


Czujemy zmęczenie po wczorajszym. Decydujemy się jechać wzdłuż jeziora. Tu podjazdy i zjazdy ciągłe ale relatywnie niewielkie. Odpoczynek nad jeziorkiem i wracamy. Dziś wyjątkowo rekreacyjnie.
Kąpiel, pakowanie i oczekiwanie na dekorację zwycięzców i zakończenie imprezy.

Po rozdaniu nagród za odyseję jesienną następuje wręczenie nagród dla zwycięzców w klasyfikacji generalnej - łącznej za imprezę wiosenną i jesienną.

Chwilę później dowiadujemy się, że mimo iż nie było tego w regulaminie to organizatorzy postanowili nagrodzić również najlepsze zespoły w poszczególnych kategoriach w klasyfikacji generalnej.

I tu szok. Okazuje się, że… Bułgarskie Centrum (czyli my) jesteśmy na 3 miejscu. Tzn. tak naprawdę na czwartym, bo nie uwzględniali tu już Justyny Frączek i Michała Dzika, którzy byli już nagrodzeni za drugie miejsce bez podziału na kategorie. Szok. Wysoko. Inna sprawa dlaczego... ;-)

Lekko zdezorientowani odbieramy nagrodę, by… po chwili pójść po następną, tym razem… mając po prostu szczęście, bo nastąpiło losowanie nagród dodatkowych. :-) Sympatyczne.

Pora się żegnać i wracać do domu.
Było naprawdę fajnie. Świetne tereny. Organizacja. Ludzie. Jedyne zastrzeżenie mogły budzić warunki lokalowe ale powiedzmy, że można na to przymknąć oko. No i oczywiście nasza (moja) kondycja. Trochę obciach żeby przez 2 dni na odysei zrobić 60km... :( Jest nad czym pracować...