Wpisy archiwalne w kategorii

zachodniopomorskie

Dystans całkowity:1163.63 km (w terenie 316.00 km; 27.16%)
Czas w ruchu:87:10
Średnia prędkość:13.35 km/h
Maksymalna prędkość:43.38 km/h
Suma podjazdów:606 m
Maks. tętno maksymalne:194 (98 %)
Maks. tętno średnie:182 (89 %)
Suma kalorii:14683 kcal
Liczba aktywności:35
Średnio na aktywność:33.25 km i 2h 29m
Więcej statystyk

Po miesiącu przerwy... ku słońcu

Środa, 3 sierpnia 2022 · Komentarze(0)
Miesiąc bez biegania.
I nawet pobyt nad morzem nie skusił od razu do wskoczenia w buty biegowe.
Dziś w końcu się udało. Udało się nawet wstać na wschód słońca.

Dzień wstaje © djk71

Co prawda kulminacyjny moment przegapiłem próbując obiec budowany hotel Gołębiewski w Pobierowie (a było co okrążać), ale nie zepsuło mi to humoru.

Kolejny Gołębiewski w budowie © djk71

Chyba bardziej zdegustowany byłem samym Pobierowem, mimo, że o tej porze jeszcze zupełnie pusto to liczba apartamentów, ochroniarzy, zaparkowanych samochodów skutecznie skłoniła mnie do odwrotu.

Przewróciło się... niech leży © djk71

Klejnot Pomorza

Niedziela, 31 lipca 2022 · Komentarze(2)
W drodze nad morze postanowiliśmy się kilka razy zatrzymać.
Najpierw w Krzywym Lesie. Ciekawe, choć mniejsze niż się spodziewałem.

Krzywy Las © djk71

Potem w Stargardzie.

W Stargardzie © djk71

Stargardzie Szczecińskim jak mi się wydawało.
Jednak na mapach i na znakach wszędzie widniała nazwa Stargard. Jednak skojarzenia miałem dobre, bo nazwę zmieniono w 2016 roku. Wcześniej jak podaje Wikipedia było największe miasto w Polsce i na świecie z określeniem pochodzącym od innej miejscowości.

W Stargardzie © djk71


Kamienica gotycka © djk71


Samo miasto zrobiło na nas niesamowite wrażenie z uwagi na liczbę bram...

Jedna z bram © djk71

i baszt...

Jedna z baszt © djk71

Pod jedną z baszt © djk71


XXIV Bieg ku Słońcu

Sobota, 27 lipca 2019 · Komentarze(2)
Dziś koniec urlopu. Nie planowałem w wakacje startów, ale spotkany kilka dni temu znajomy wspomniał, że w sobotę (czyli dziś) odbędzie się XXIV Bieg Ku Słońcu. Start imprezy w sąsiedniej miejscowości. Czytałem o tym wcześniej, ale jak pisałem w planach nie było... do tamtej rozmowy :-) Kilkanaście minut później już byłem zapisany. Tym bardziej, że rodzinka zachęcała :-)

Dziś wymeldowaliśmy się z kwatery i ruszyliśmy do Dźwirzyna. Szybki odbiór pakietów.

Z ciekawostek numer startowy był... nadrukowany na koszulce :-) W związku z tym nie było wyboru - trzeba było biec w okolicznościowym stroju :-)

Oryginalny numerek © djk71

Rodzinka ruszyła pieszo na oddalone o jakieś 2,5km miejsce startu na plaży, a ja... zaczekałem na autobus, który zawoził zawodników na start. A co... :-) Organizacja super.

Trochę boję się tego biegu. Start o 11:00, 4 km po plaży i 6 po asfalcie. Do tego słońce. Zupełnie nie moja bajka.
Najbardziej boję się piachu - wiem, że potrafi dać w kość.

Ostatnie zdjęcia przed startem i za chwilę ruszamy.

Oczekiwanie na start © djk71

Nasz pilot już czeka...

Gotowi do startu? © djk71

Biegniemy.

No to biegniemy © djk71

Nie jest źle. Obawiałem się, że będziemy lawirować między parawanami albo biec w kopnym piachu. Na szczęście biegniemy tuż przy linii brzegowej, a opalający się są nieco odsunięci. Nie wiem jak to zrobili organizatorzy, ale jest ok.

Wojsko zamyka biega © djk71

Biegnie się nawet dobrze, jest twardo więc piach nie wpada wbrew obawom zbytnio do butów. Czasem trzeba skakać uciekając przed mocniejszymi falami.

W pewnym momencie zaskakuje nas widok nagiego mężczyzny na plaży, po chwili jest kolejny, pojawiają się i kobiety... Szok... to plaża dla naturystów... Tego się nie spodziewałem... Mnie to nie przeszkadza, ale kilka osób było chyba oburzonych...

Po  prawie 4 km wybiegamy na ścieżkę rowerową dziś zajętą przez biegaczy.
Pojawiają się punkty z wodą. Szkoda, że wcześniej nie wiedziałem, nie brałbym plecaka z bukłakiem.

Puls skoczył do 184. Źle. Daję radę, ale wiem, że to się może źle skończyć. Mimo to biegnę dalej, co ciekawe w całkiem niezłym tempie (oczywiście jak na mnie). Kolejne kilometry to: 6:18, 6:24, 6:20, 6:43 - to po piachu i po asfalcie: 6:03, 6:03, 6:03, 5:53, 5:49, 5:51...

Gorąco, ale spokojnie dobiegam na metę.

Znów się udało © djk71

Udaje się nawet "zrobić" najlepszą piątkę w tym roku.

Jest medal.

A tak się bałem © djk71

Czas na zupkę, drożdżówkę i banana. Piwo oddaję komuś z kolejki.

Z żoną na mecie © djk71

Jeszcze prysznic i można kończyć urlop. Teraz ładnych parę godzin za kółkiem przede mną...
Super impreza. Brawa dla organizatorów.

Poranny trening

Piątek, 26 lipca 2019 · Komentarze(0)
Urlop, nie urlop, ale trening musi być. Niby krótki, ale zmęczył mnie. Na szczęście ścieżki puste więc biegło się fajnie.

O poranku pusto © djk71

W sumie myślałem, że będzie wolniej niż założyłem, a wyszło nieco szybciej.
Szybki rzut oka na plażę.

Na plaży póki co pochmurno, ale zaraz ma być czyste niebo © djk71

i... po bułki. Kolejka chyba z 20 osób. Ale akurat zdążyłem odpocząć :-)

FIRST 6_2_T_8000 (6:25-6:30 -> 6:16)

Interwały po pierwszych próbach pływania w morzu. Mądre :)

Środa, 24 lipca 2019 · Komentarze(0)
Wczoraj treningowo dzień odpoczynku za to był drugi dzień zwiedzania ogrodów Hortulus. Nie powiem, ciekawe miejsce :-)

Labirynty Hortulus © djk71


Pierwszy dzień też był interesujący.

Grajek w Dobrzycy © djk71

Dziś miałem pobiegać o wschodzie słońca. Budzik co prawda mnie obudził, ale nie chciałem budzić reszty towarzystwa (ot, jakie piękne wytłumaczenie znalazłem tego, że nie chciało mi się wstać) i zostałem w łóżku. Późniejsze walki z budzikiem też udało mi się wygrać. :-)

Kiedy w końcu wstałem na śniadanie postanowiłem zjeść lekkie, żeby pójść pobiegać... Tym, razem śniadanie wygrało ze mną - zjadłem za dużo. Ostatecznie dałem się jeszcze namówić na plażę (czego delikatnie mówiąc nie lubię), a nawet na kąpiel w morzu. Oprócz wygłupów były nawet próby pływania i ścigania się z synem ;-)

To ja czy nie ja? © djk71

Po tym wszystkim bardzo mądrze postanowiłem zrobić trening przed obiadem. Idealnie - po wysiłku, w słońcu - interwały.

Początek w miarę spoko bo po ścieżce w lesie, niestety później już w pełnym słońcu. Końcówka znów w cieniu. Dostałem nieźle w kość.

Po treningu © djk71

Trening nieco wolniejszy niż zakładany. Nie wiem, czy to wina słońca w trakcie biegu, czy może wcześniejszego leżenia na słońcu, a potem zabaw w wodzie i prób pływania. A może wina jednego i drugiego.

FIRST 6_1_S_5x1200 (5:25-5:30 -> 5:39 / 5:37 / 6:08 / 5:47 / 5:42)

Kołobrzeskie wybieganie i brak gościnności.

Poniedziałek, 22 lipca 2019 · Komentarze(2)
Rzut oka na port © djk71
W weekend nie udało się zrobić długiego wybiegania. W sobotę odpoczywałem po piątkowej hałdzie :-), a w niedzielę odpoczywałem po całonocnej jeździe nad morze :-)

Dziś jednak nie ma zmiłuj. Staram się rano nie obudzić reszty ekipy i wychodzę potruchtać. Bez konkretnej trasy i... bez śniadania. To drugie chyba niezbyt mądre jak na długie wybieganie. Ruszam w stronę Kołobrzegu. Po drodze sugerują żebym jednak wybrał rower :)

A może jednak na rower © djk71

Po wbiegnięciu do Kołobrzegu czuję się jak w Holandii. Co chwile koniec drogi, albo port, albo wojsko, albo jakaś firma... Do tego wszędzie zapach ryb, a ja... za nimi nie przepadam. I te sugestie...


A może na ryby © djk71

Biegnę dalej omijając port.

Rzut oka na port © djk71

Spotykam sporo biegaczy. Niestety im bliżej plaży tym więcej kończących wczorajszą imprezę "turystów".

Mam ochotę stąd uciec.

A może się zaokrętować? © djk71

Zaczynam mieć jakieś problemy żołądkowe.
Biegnę jednak dalej.

Latarnia w Kołobrzegu © djk71

Rzut oka na morze © djk71

Pomnik Zaślubin Polski z Morzem © djk71

11 km za mną czas zawracać. Biegnę przez miasto. Nic ciekawego. Chwila postoju na przejeździe kolejowym.

Problemy z żołądkiem coraz większe. Wpadam do jakiejś otwartej knajpki. Jest wcześnie rano więc zero gości.
- Dzień dobry
- Dzień dobry.
- Czy mogę skorzystać z toalety?
- Nie. Jest tylko dla klientów.
- Zapłacę. Naprawdę potrzebuję.
- Nie.
- Ale zapłacę. Czemu nie?
- Bo jest tylko dla klientów. 
- Do widzenia. (W sumie to na pewno NIE do widzenia).

Jestem zaskoczony. Nie bardzo ogarniam co się wydarzyło. Poza granicami tego choreo kraju nigdy nie miałem problemu żeby skorzystać z toalety. U nas zdarza się, że nie będąc klientem trzeba zapłacić, ale tu nawet takiej opcji nie było.
Potem dotarło do mnie, że przecież mogłem coś zamówić, ale potem się ucieszyłem, że na to nie wpadłem, bo nie będę sponsorował chamstwa.

Kilkaset metrów dalej kolejna kawiarnia i.... rozmowa wygląda identycznie!!!
Nie wierzę. Zawsze wydawało mi się, że to górale chcą wykorzystać ceprów jak się da, ale Oni robią to przynajmniej z humorem i są mimo wszystko normalni.
Tu już nie wrócę. Kołobrzeg już zawsze będzie mi się kojarzył z chamstwem i brakiem gościnności.

I wiem, że to tylko opinia na podstawie spotkania z kilkoma osobami, że to uogólnienie. Budowanie jakiś stereotypów, ale nic nie poradzę. Nigdy nie lubiłem jeździć nad morze, teraz się w tym tylko utwierdzam. To nie moje klimaty, a miejscowi ludzie tylko mnie w tym utwierdzają.

Dobrze, że kawałek dalej był Orlen.... :)

Trening spokojnie zrobiony, nawet trochę szybciej. FIRST 5_3_W_23000 (7:00-7:15 -> 6:50)

Nocna Masakra 2013

Sobota, 14 grudnia 2013 · Komentarze(15)
Uczestnicy

Nocna Masakra 2013

Ostatnia już chyba impreza na orientację w tym roku, na którą się wybieramy. Po krótkiej nocy ruszamy w drogę do Ińska. Daleko. Dojeżdżamy na miejsce około czternastej. Planowana godzina startu: 16:30. Meta: 7:30. 15h do naszej dyspozycji… :-)

Nocna Masakra © djk71

Czasu mamy akurat tyle żeby załatwić formalności, porozmawiać trochę ze znajomymi, rozpakować się, przygotować rowery i coś zjeść.

Trzeba coś zjeść przed startem © djk71

Największy problem to podjęcie decyzji w co się ubrać. 15 godzin jazdy w temperaturze 1-4 stopni. Na szczęście (choć czy na pewno) nie ma mrozu, może jedynie trochę pokropić.

Ubrani i spakowani stawiamy się na odprawie, a może to raczej odprawa się zaczyna obok nas :-). Inni w tym czasie przygotowują się do... odpoczynku :-)

Niektórzy się obijają © djk71

Do odnalezienia mamy 18 punktów kontrolnych, oznacza to, że skoro optymalny dystans to ok. 200km, to będą długie przeloty między punktami. Czyli każdy punkt co ok. 45 minut. Bierzemy mapy (1:100 000) oraz opisy punktów i zaczynamy planowanie. Nie łudzimy się, że zaliczymy wszystkie punkty, ale zaznaczamy całą trasę, najwyżej w trakcie jazdy będziemy ją modyfikowali. Start o 16:50, ruszamy kilka minut później.

PK 2 - Paśnik, po drabince do góry
Ruszamy na północny-zachód. Już krótko po starcie nie wiem, czy to pojawiająca się mgła, czy mżawka sprawiają, że niewiele widzę. Okulary trzeba schować do kieszeni. Nie ułatwi to nawigowania. Zjeżdżamy z asfaltu i zaczyna się zabawa. Nie mam mrozu, a padało, więc jest… błotko… Dojeżdżamy w okolice punktu, chwila poszukiwań i jest. Paśnik dla niedźwiedzi, dinozaurów? I czy potrafią wchodzić po drabince? :-)
Punkt zaliczony o 17:50. Jest dobrze.

PK 6 - Skrzyżowanie przecinek
Ruszamy do następnego punktu. Wjeżdżamy do lasu od strony Linówka. Na rozjeździe Darek sugeruje zjazd w lewo. Nie podoba mi się. Za wcześnie. 250m dalej jest droga. Skręcamy. Niestety szybko się kończy. Chyba. Do tego jest mokro. Wracamy. Sam nie wiem czemu, bo przecież tu nam się dystans zgadza. Wracamy do poprzedniego rozjazdu i zaczynamy przeprawę przez błoto. Rowery zaczynają tańczyć, momentami trzeba je prowadzić. Jest przecinka, ale trochę dalej niż być powinna. Przeczesujemy całą okolicę, drzewo, po drzewie. Nie ma. Zajmuje nam to trochę czasu. Jeszcze raz ruszamy w stronę poprzedniego miejsca, szukamy innej przecinki, nie ma. Patrzymy na zegarki - jest już chyba około 20-tej. Gdzie uciekło nam tyle czasu?
Rezygnujemy z dalszego szukania.

PK 7 - Drewniana wieża, południowo-wschodnia podpora
Z wieżą nie powinno być chyba problemu. Długi przelot do Ciemnika. Postanawiamy zjeść jakiegoś kabanosa i zatrzymujemy się na przystanku autobusowym. Stawiamy rowery i słychać jakiś syk… Dziura w tylnym kole :-( Oprócz posiłku czeka mnie serwis. Kolejny zmarnowany czas.
Ruszamy i w lesie niespodzianka, niewiele widać, tylko najbliższe drzewa. Jeśli punkt nie jest tuż przy ścieżce to może się okazać, że go miniemy nie zauważając go. Odbijamy z głównej ścieżki na wschód, docieramy na skraj lasu, a wieży nie ma, tzn. my jej nie widzimy. W międzyczasie Amiga gubi licznik. Jeszcze chwila szukania i poddajemy się. Mgła z nami zwyciężyła.

PK 1 - Urwany nasyp, na dole w strumieniu, przejście możliwe
Jedziemy w stronę Krzemienia, a następnie asfaltem w stronę Bytowa. Rozpędzamy się trochę za daleko, ale ma to swoje dobre strony. Zauważmy czynny (choć już po godzinach otwarcia) sklep. Jesteśmy niewątpliwą atrakcją dla imprezujących tam mieszkańców. Szybko dowiaduję się jaką żyłkę trzeba mieć na 32-kg szczupaka i, że mapa jest do niczego, bo przez pryzmat butelki miejscowości są poodwracane :-) W końcu żegnamy się i ruszamy w stronę punktu. Jest strumyk i nawet dwa mostki, ale punktu nie ma. Szukamy wszędzie i nic. Jeszcze raz rzut oka na opis i na kompas. Hmmm, czy to na pewno jest nasyp? I czemu kierunek się nie zgadza? Ruszamy dalej i mamy urwany nasyp. Jest też punkt i jest 22:58. Ponad 5 godzin od poprzedniego punktu. Masakra.

PK 10 - Most kolejowy, możliwe przejście dołem wzdłuż rzeki, drzewo ok 20m na zachód
Kolejny długi przelot. Jesteśmy w Rybakach. Za mostem powinien być zjazd na czerwony szlak. Niestety nie ma po nim śladu . Musimy brać pod uwagę, że mapa może nie być najnowsza. Niestety z tej strony nie ma też chyba żadnej sensownej ścieżki. Decydujemy się na zjazd do Recza i atak z tamtej strony. Mijamy tory kolejowe, jakoś nie chce nam się włóczyć po czynnej linii kolejowej.
Skręcamy w prawo w ul. Srebrną i ulica się kończy… baranami. Wracamy. Na głównej ulicy zaczepiają nas policjanci z drogówki, którzy akurat mają przerwę w kontroli kierowców. Dopytują się co to za impreza i usilnie chcą nam pomóc. Ich rozmowa budzi momentami uśmiech na naszych twarzach, ale trzeba przyznać, że starają się bardzo. Żegnamy się i ruszamy jeszcze raz w Srebrną. Obok baranów jest ścieżka, którą decydujemy się podążać. Początkowo jedziemy, jednak później czeka nas długi spacer. Szum rzeki oraz nasyp po prawej stronie utwierdzają nas w przekonaniu, że to dobra droga. W końcu jest strumyk. Początkowo szukamy punktu nie po tej stronie rzeczki, ale w końcu odnajdujemy go z drugiej strony. Oznacza to przeprawę po położnej nad wodą drabince, której jeden ze szczebli potem się zarwie pod Krzyśkiem, zwycięzcą dzisiejszych zawodów.
1:18 - Prawie 2,5h od poprzedniego punktu i prawie 7,5 godziny od startu. Ogólnie jest ciepło, ale stopy po ich całkowitym zamoczeniu w wodzie dają o sobie znać, co jakiś czas.

PK 17 - Mostek, drzewo ok 40m na SW
Kolejne prawie pół godziny zajmuje nam powrót z punktu do głównej drogi w Reczu. Rzut oka na mapę i nie jest dobrze, niewiele możemy zrobić. W takim tempie zaliczymy jeszcze góra 1-2 punkty. Niestety żaden nie jest w drodze do mety. Ruszamy w stronę PK 17, co prawda na trasie jest jeszcze PK 5 , ale ma opis: Dół i jest w lesie z dala od ścieżek. Skoro nie znaleźliśmy wieży to nie wierzę w odnalezienie zagłębienia w ziemi.
Jedziemy DK10. Przed nami około 25km, nie podoba mi się to, monotonia o tej porze nie wróży dobrze. I nie mylę się. W pewnym momencie zaczyna mi się coś śnić. To był moment, ale natychmiast zatrzymuję się i zaczynam prowadzić rower. Dobrze, że ruch o tej porze w weekend nie jest tu duży. Darek zauważa, że zniknąłem i wraca. Chwili prowadzimy rowery, ale po chwili znów pedałujemy. Jest ciężko, chce mi się spać.

Stacja benzynowa. Czas na kawę i może jakiegoś hot-doga. Wchodzimy do restauracji, kawa i… obiadek (śniadanko?) :-)
Ostatnie korekty trasy i czas ruszać. W międzyczasie uskuteczniam chyba jakieś dwie 2-3 minutowe drzemki :-)

W Suchaniu skręcamy na Sulino. Punkt banalny do odnalezienia, czemu poprzednie ni były takie? :-) Jest 4:12. Mamy zaliczone… 4 punkty. Porażka.

Meta
Czas na powrót. Bolą mnie już 4 litery. Za nami już ponad 11 godzin w terenie.
Sulino, Odargowo, Szadzko… Mijamy punkt H (miejsce na odpoczynek), ale nie zatrzymujemy się. Dobrzany, Kozy, Odole i droga, którą już dziś jechaliśmy z PK6. Choć się staram to Darek mi ucieka. Okazuje się, że oprócz braku sił… mam mało powietrza z tyłu. Kolejna dziura, czy coś jednak zostało w oponie? Przecież sprawdzałem. Do bazy już nie jest daleko, decyduje się tylko dopompować koło i jedziemy. Ostatnie 2-3 km czuję się już paskudnie. Już chcę się położyć. Może być bez mycia… :-)

6:30 Jesteśmy na mecie, po masakrycznej jak dla nas trasie, z koszmarnym dorobkiem punktowym. Oddajemy karty i dowiadujemy się, że nikt jeszcze nie przyjechał z kompletem punktów, a liderzy Pucharu już dawno zjechali i śpią.

Karta prawie pusta © djk71

Szybka kąpiel w zimnej wodzie i wskakujemy w śpiwory, by choć 45 minut się przespać - powinniśmy wrócić do domu tak szybko jak się da, a przed nami ponad 500km.

Budzi nas zimno, to chyba zmęczenie daje o sobie znać. Wraca Krzysiek z insERT Team i okazuje się, że to on dziś wygrywa. Zebrał 14PK, to świadczy o tym jak było ciężko, skoro zwycięzca nie znajduje aż 4 punktów.

Ktoś na forum napisał, że gdyby imprezą interesowały się tabloidy to tytuł artykułu brzmiałby:
ZMASAKROWANE CIAŁA UCZESTNIKÓW RAJDU!
Kto winien? Organizator czy pogoda?

Zmęczeni, niezbyt zadowoleni z wyniku, ale chyba ogólnie zadowoleni z przyjazdu wracamy do domu.
Daniel (organizator) do spółki z pogodą, dał nam dziś (i wczoraj) popalić :-) Ale warto było tu być ;-)

Jesienne Trudy 2013

Sobota, 21 września 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Jesienne Trudy 2013
Byłem na tej imprezie dwa lata temu. Główne wspomnienia to to, że było strasznie zimno na sali gdzie spaliśmy i że były długie przeloty między punktami.

Dojeżdżamy z Amigą późnym wieczorem w okolice Szczecina. Tuż po wyjściu z samochodu wita nas Turysta. Szybkie informacje nas co i i jak i zaprasza nas do hotelu :-)

Szkoda, że ogrzewania nie było w hotelu © djk71


Okazuje się, że na wszystkich rowerzystów czekają takie "wygody". Rejestracja, zniesienie gratów i krótkie wieczorne rozmowy przy ognisku. W końcu czas iść spać. W nocy… zimno… Budzę się kilkukrotnie. Zmarzłem. Czyli standard tutaj.

Poranek jest piękny choć chłodny.

Pięknie się dzień zaczyna © djk71


Śniadanie, przygotowanie rowerów i idziemy na odprawę. Mamy do zaliczenia 17 punktów w 15-godzinnym limicie czasu. Optymalny dystans to 200km. Szybka (jak na nas) analiza mapy i ruszamy na trasę.

9:27 - PK 1 - Drzewo ok. 80m od rozwidlenia dróg
W drodze do punktu chcę za wcześnie skręcić, Darek przypomina mi, że to mapa w skali 1:100 000, a nie "pięćdziesiątka", do której przywykliśmy. Niby wiedziałem, ale przyzwyczajenie…

Jazda po bruku daje w kość… (dosłownie). Chwila szukania i jest punkt, zresztą kręci się wokół niego sporo osób.

Pierwszy punkt zaliczony © djk71


10:00 - PK 2 - Drzewo za przepustem
Jedziemy dalej. Zapowiada się sporo asfaltu (lub bruku) i duże odległości między punktami.

10:45 - PK 4 - Drzewo w trzcinie
Jedziemy z punktu nieco inaczej niż zaplanowaliśmy, przez Stare Czarnowo. W Dębinie ścieżki nieco zagmatwane, ale objeżdżamy wioskę i lądujemy wprost na punkcie. Potem okazało się, że można było skrócić trasę przez jakiś PGR, czy coś w tym rodzaju.
Chwila szukania (za daleko)...

Gdzie jest punkt? © djk71


Ale w końcu jest :-)

12:00 - PK 17 - Złamane drzewo ok. 50 m od skrzyżowania dróg
Coś mi dziwnie mapnik powiewa... Okazuje się, że ułamał się fragment podstawy, no cóż... swoje już przeszedł... Tylko co teraz? Stajemy pod sklepem, Darek robi zakupy, a ja próbuję reanimacji. Zobaczymy na ile wytrzyma. W międzyczasie na zakupy dojeżdża inny rowerzysta.

Nie ma jak dopasowany rower © djk71


Oprócz zdjęć, krótka konwersacja z właścicielem. Samoróbka ma już 19 lat, ale jest w planie nowszy model...
Na punkt trafiamy bez problemu. Ale trochę czasu nam zeszło.

Złamane drzewo © djk71


12:40 - PK 9 - Za pagórkiem ok. 80m od znaku ślepa ulica
Znak jest, a wznoszący się za nim podjazd skojarzyliśmy z pagórkiem. Oj naszukaliśmy się punktu wszędzie. I po prawej (gdzie miał być) i po lewej. Już chciałem dzwonić do orgów, kiedy Darek stwierdza, że może punkt jest przed znakiem. Szukamy i jakimś cudem wchodzimy na punkt. Tylko gdzie ten pagórek?

Pagórek? © djk71


Za dużo czasu straconego.

13:39 - PK 14 - Drzewo pomiędzy 4, a 5 słupkiem ogrodzenia
Nie chcąc wbijać się na trasę szybkiego ruchu objeżdżamy teren wzdłuż torów. W Kliniskach Wielkich przejeżdżamy przez szosę i zamiast zaplanowaną wcześniej ścieżką jechać do punktu to wymyślamy, że pojedziemy niebieskim szlakiem. Szlak jest tylko nic się nie zgadza, jeszcze raz i lądujemy w miejscu gdzie byliśmy wcześniej. Wycofujemy się i jedziemy szukać naszej ścieżki. Chwila wątpliwości, czy to ta, ale próbujemy i bez problemu już namierzamy punkt.

Niestety tracimy tam bardzo dużo czasu, a szlak wiedzie zupełnie inną drogą niż na mapie...

14:15 - PK3 - Schody donikąd ok. 40 m od wiaty
Bez problemów docieramy do wiaty i szukamy schodów nad rzeką.

Aż by się chciało odpocząć © djk71


Nie ma. Są za to z drugiej strony.

Są i schody donikąd © djk71


15:18 - PK 8 - Brzoza ok. 15m od drogi
Jedziemy na skróty, ale jakoś strasznie ciężko mi się jedzie. Wyjeżdżam na asfalt zmęczony. Stajemy przy sklepie. Wewnątrz wrażenie niesamowite... Kilkadziesiąt lat wstecz...
Posilamy się i... za chwilę kolejna przerwa. Z tyłu niewiele mi już powietrza zostało. Może to stąd tak mnie zmęczył ten poprzedni odcinek...

Naprawa i za chwilę jesteśmy na punkcie.

16:31 - PK 11 - Drzewo przy rowie ok. 10m drogi
Jedziemy przez las od strony Sowna. Odmierzamy odległość i skręcamy. Jest rów, ale nie ma punktu. Szukamy wszędzie, z każdej strony, choć to wbrew mapie, ale nie ma. Po śladach widać, że nie tylko my tu szukaliśmy.

Wracamy do poprzedniej przecinki i tam też nic. Co najwyżej pająki.

Na co tu dziś zapolować? © djk71


Jedziemy w drugą stronę i jest jakiś ogrodzony młodnik, ale za daleko.
Jeszcze raz poprzednie miejsce i w końcu telefon do organizatora. Potwierdza, że punkt jest obok ogrodzonego młodnika. Niech to szlag.

Tym razem trafiamy na punkt, ale wydaje nam się, że ten jeden punkt był w nieco innym miejscu niż wskazywała to mapa. Strasznie dużo czasu tu straciliśmy.

17:31 - PK 15 - Drzewo na skraju skarpy
Wyjeżdżamy dyskutując o punkcie, ścieżki nijak mają się do mapy więc jedziemy trochę na czuja. Po chwili jest... bufet (?). Auto z zaopatrzeniem, w środku lasu, grill... i wołają nas... Zjeżdżamy. Okazuje się, że ktoś sobie imprezkę zrobił :-) Namawiają nas na skorzystanie z poczęstunku, ale czasu coraz mniej, a dopiero 100km za nami.
Śmiejąc się z bufetu nie zauważamy, że lądujemy przy stacji w Reptowie. Pięknie, kolejne kółko nas czeka.
Jest skarpa, jest punkt. Ale znów strata czasu.

18:28 - PK 13 - Betonowa zapora na skraju pola
Długi przelot aż do Stargardu Szczecińskiego na byłe radzieckie lotnisko wojskowe. Punkt przy pasie startowym ukrytym między kukurydzą robi wrażenie.

Pas startowy © djk71

Rozmowa ze spotkanym tu zawodnikiem utwierdza nas w przekonaniu, że lepiej było zacząć "od góry" - tam punkty były gęściej rozłożone.

19:25 - PK 6 - Samotne drzewo
Szybkie zakupy w sklepie i kolejny długi przelot.
Po zaliczeniu punktu, krótki popas (ach te kiełbaski) i czas założyć czołówki i lampki.

20:33 - PK 10 - Stare drzewo na samiutkim cypelku
Jedziemy w stronę Ryszewka i skręcamy w długą, gładką prostą szosę. Dalej wzdłuż wału na samiutki cypelek. Ciemno.

Gdzie jest Amiga? © djk71


21:35 - PK 16 - Drzewo ok. 10m od kładki wędkarskiej
Od jakiegoś czasu już bolą mnie 4 litery... Przejazd po płytach mnie męczy. Mam dość. Dojeżdżamy do Babina. Teraz trzeba znaleźć właściwą ścieżkę między budynkami. Po chwili wyjeżdżający z punktu zawodnicy niechcący wskazują nam niechcący gdzie mamy wjechać.

Zostały nam trzy punkty. Nie zdążymy wszystkich "zrobić":
PK 5 - Stara jabłoń
PK 7 - Murek śmietnika
PK 12 - Drzewo ok. 20 m od słupa elektrycznego

Może dalibyśmy radę zaliczyć w drodze do bazy "siódemkę", ale ja mam dość. Nie mogę siedzieć, a poza tym cały czas mam świadomość że ta noc będzie bardzo krótka. Nad ranem chcemy wyjechać do Bełchatowa. Jutro ostatnie zawody w Pucharze Bike Orient. Im później wrócimy, tym krócej będziemy spali.

22:43 - Meta
Decydujemy się wracać do bazy. Wybieramy skrót przez polną drogę blisko Babinka. Niestety droga się w pewnym momencie kończy i czeka nas przedzieranie się przez pola. Dobrze, że już wszystko skoszone.

W końcu wyjeżdżamy w Kartnie. Jadę na stojąco. Stąd już tylko kilka kilometrów do mety po... bruku.... Tak tego mi brakowało.

Przyjeżdżamy na 13 miejscu. Jak zwykle jest wiele gdyby... Ale nie ma na to czasu. Skromny posiłek, krótki pogaduchy przy piwie, które wyjątkowo ciężko dziś wchodziło i trzeba iść się spakować. Niestety nie ma szans na kąpiel, bo... nie ma ciepłej wody...
Spakowani, doprowadzeni do porządku alternatywnymi metodami, kładziemy się spać o 0:30. Budziki nastawione na 4:00.

Nocna Masakra 2011

Sobota, 17 grudnia 2011 · Komentarze(23)
Nocna Masakra 2011

Debiut na tej imprezie. O tyle trudny, że po tygodniowej chorobie. Szczerze mówiąc zastanawiam się czy jechać, bo wciąż nie czuję się najlepiej. Do tego Kosma do samego końca waha się czy pojedzie. Perspektywa nie wygląda więc zachęcająco… osłabiony, 15 godzin w nocy w lesie samemu przy zerowej temperaturze… Nie no, temperatura to akurat spoko, w poprzednich latach impreza odbywała się o ile pamiętam z relacji kolegów przy minus 15-20 :-)

W końcu jednak udaje się. Docieramy na start jakąś godzinę przed imprezą. Wieje, dzień wcześniej lało, tu ponoć nawet śnieg był widziany. Rejestracja, przygotowanie rowerów, ostatnie dylematy w co się ubrać, a co wziąć na drogę i idziemy na odprawę.

Start. Chwila zawahania przy wyjeździe z miasta, ale po chwili jesteśmy na właściwej drodze w… zupełnie ciemnym lesie. Do odnalezienie mamy 16 punktów. W zależności od czasu i tego co się będzie działo na trasie zakładamy odnalezienie 9-12 z nich.

PK5 - Jaz, drzewo na NE od drogi

Mimo, że w zupełnej ciemności jedzie się fajnie. Czuć wiatr ale na szczęście nie pada. Dobra, koniec asfaltu - czas na teren. Wjeżdżamy w jedną ze ścieżek i po chwili Monika zostaje w tyle. Okazuje się, że przeleciała przez kierownicę przejeżdżając przez jedną z kałuż. Na szczęście upadła na suchym i niezbyt twardym podłożu. Rozwidlenie ścieżek, to musi być gdzieś tu. Dojeżdża jeszcze jeden zawodnik. Przeczesujemy okoliczne drzewa. Nic. Wracam do mapy. Oczywiście, że nie tu. Musimy jeszcze kawałek dalej podjechać. Drugie podejście i mam. Wołam resztę ekipy. Podbijamy punkt. Jest 18:00 nieźle. W sumie nieco ponad godzina od momentu kiedy ruszyliśmy.

PK8 - Mostek na NW

Bez problemu wyjeżdżamy z lasu i jedziemy w stronę torów kolejowych. Tu spotykamy piechurów, każdy biegnie/jedzie po swojemu ale w końcu spotykamy się na punkcie. Byli pierwsi, ale nie musieli ciągnąć rowerów ;-) Łatwy punkt. 19.05 - dwie godziny dwa punkty jest dobrze.

Ciemność widzę... © djk71


Czas coś przekąsić. Prowadzimy rowery po torach wcinając batony. W międzyczasie gubię rękawiczkę. O nie… nie dziś… Na szczęście gubię ją na torach więc dość łatwo ją odnajduję. Chwilę później orientuję się, że jadę z otwartą kieszenią, w której mam aparat i kluczyki od auta. Bomba. Na szczęście nie wypadły.

PK3 - Szczyt górki, drzewo na E od przecinki

Nie lubię punktów typu szczyt górki. Zawsze w rzeczywistości okazuje się, że tych szczytów jest kilka. Jedziemy. Błotko, kałuże. Trafiamy na skrzyżowanie, które nie do końca widzimy na mapie. Brakuje drogi na wprost. Ruszamy w lewo, bo jest prawie na zachód. Lawirując między kałużami nie zauważam kiedy droga skręca i zamiast na zachód jedziemy na południe. Po 2km, kiedy ma być przecinka wiemy, że jesteśmy w złym miejscu. Wracamy, szukamy, błądzimy. Monika sugeruje żeby zrezygnować. Straciliśmy już sporo czasu. Nie poddaję się, proponuję objechanie lasu i dojazd do jeziora. I rzeczywiście jest woda. Niestety to chyba nie ta. Jeszcze kawałek. Nie widać wody ale w całkowitej ciemności może się okazać, że jest tuż obok. Kolejne skrzyżowanie i kolejne poszukiwania. Nic.
Wracając trafiamy na zawodnika, który przyjechał z drugiej strony. Czyli to musi być gdzieś tutaj. Jeszcze jedno podejście. Nie ma. Posiłek i podejmujemy decyzję o rezygnacji. Jest 22:00 Minęły trzy godziny od znalezienie poprzedniego punktu! Jedziemy na kolejny punkt. Błoto daje się Monice we znaki.

PK7 - Gruby buk przy skrzyżowaniu drogi poż. z drogą leśną , na SE

Ten punkt wydaje się być prosty. Tak się tylko wydaje. Choć odmierzamy odległości nie potrafimy odnaleźć punktu. Jednak szukanie drzewa w lesie jest trudne. Na ziemi ślady śniegu. A punktu nie ma. Podejście z drugiej strony i też echo ;-( Odpuszczamy, choć spędziliśmy tu sporo czasu.

PK9 - Południowo-zachodni narożnik ogrodzenia, przy drodze

W drodze do punktu spotykamy Ulę i Monikę. Chyba nam nie wierzą, że mamy dopiero 2 punkty, a już minęła ponad polowa czasu. One mają już siedem :-(
Na szczęście ten punkt jest banalny do odnalezienia. Jest 1:55. Prawie 7 godzin od odnalezienie poprzedniego punktu. Nasz nowy rekord. Mam nadzieję, że nigdy go nie pobijemy. Popas i analiza mapy. Monika nie chce już słyszeć o terenie. Wybieramy punkty blisko asfaltu. Jedziemy, niestety Monika nie czuje się najlepiej. Decydujemy się wracać do bazy zaliczając po drodze jeszcze tylko jeden punkt.

PK15 - Północno-wschodni brzeg jeziora na skraju lasu

W pobliże punktu dojeżdżamy asfaltami. Niby łatwiej ale nudno. Monika czuje się już lepiej ale zaczyna ziewać. Zaraz się obudzi. Do punktu musimy dojechać terenem. Co więcej na mapie… nie ma jeziora ;-)
Jedziemy. Tu błoto jest bardzo śliskie. W pewnym, momencie ucieka mi spod tyłka rower i ląduje parę metrów przede mną. Na szczęście mnie udaje się ustać na nogach. Zaczynam mieć wątpliwości , czy ten punkt będzie tak prosty jak się spodziewaliśmy. Po chwili jednak udaje się odnaleźć małe jeziorko w lesie. I jest punkt. 4:50. Czwarty i… ostatni punkt. Niewiele, ale tak czasem bywa.

Wracamy do mety. Myślimy już tylko o tym żeby znaleźć się w śpiworach. Około 5:45 meldujemy się na mecie. Zostawiamy rowery. Znajdujemy kawałek miejsca żeby rzucić karimaty i kładziemy się spać.

Po trzech godzinach pobudka. Mycie, pakowanie i idziemy na zakończenie imprezy. Wcześniej zostajemy mile zaskoczeni wspaniałym makaronem. Ogłoszenie wyników. Słabiutko ale byli słabsi od nas…


Jeszcze ostatnie pogaduchy, wrażenia i jakoś tak… wszyscy wiemy, że to już koniec w tym roku i chyba nikomu nie chce się wyjeżdżać… Bo co tu teraz robić przez te kilka miesięcy…. Tak przyszło mi do głowy, że po Masakrze… powinna się jeszcze odbyć Wigilia… ;-)

Ostatnia impreza i czas na podsumowanie… Nie, nie dziś, trzeba odpocząć… Podsumowanie będzie jak będą finalne wyniki. Wg moich wyliczeń wygląda, że w klasyfikacji generalnej skończę na 20 miejscu wśród mężczyzn, a Monika na 4 wśród kobiet. Czy tak będzie? Poczekamy.


Pakujemy brudne rowery i wracamy do domu. Moniki nówka przeszła dziś prawdziwy chrzest bojowy. To znaczy chrzest był na Funexie, ale dziś chyba rower miał większe wyzwania.

Drugi raz na nowym rowerze - ciężki będzie miał żywot... © djk71


Fajna impreza, choć wynik nie był marzeniem. Wielkie dzięki dla organizatorów i współuczestników.

Jesienne Trudy 2011 czyli matematyka, czepiak i cztery litery...

Sobota, 24 września 2011 · Komentarze(13)
Jesienne Trudy 2011 czyli matematyka, czepiak i cztery litery...

Cieszyno w powiecie łobeskim (zachodniopomorskie) - kolejna impreza na orientację. Daleko. Dojeżdżamy z Kosmą w piątek przed dwudziestą trzecią. Szybka rejestracja, kilka słów ze znajomymi, ugaszenie pragnienia i nocleg w zimnej sali. Zmarzłem.

Rano z trudem (w końcu to Trudy) się zbieram i przygotowuję. Do startu. Zimno.
Dostajemy mapy i szybka kalkulacja. Tym razem punkty liczone są wagowo więc trzeba dobrze przemyśleć co warto zaliczać, a na co szkoda czasu. Chwilę trwa zanim dochodzimy do porozumienia ale w końcu ruszamy.

PK6 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem
W drodze do punktu przypomina mi się teoria mojego syna, który twierdzi, że człowiek pochodzi od małpy, a jego ojciec od czepiaka… Ale czy to ja się czepiam?

Młode potomstwo czepiaka na Czepiaku ;-) © kosma100


Punkt odnaleziony o 8:09.
Baterie padły w aparacie więc dziś tylko zdjęcia zapożyczone od Moniki.

PK9 – skrzyżowanie dróg (przy znaku „dojazd pożarowy”).
Punkt odnaleziony bez szybko i bez problemów o 8:57.

PK7 – rozwidlenie dróg
Chyba najdłuższy odcinek terenem, dziś głównie asfalty rządzą i tu wygrywają, ci co są szybcy na szosie.
9:41

PK11 - skraj lasu, w pobliżu znaku „dojazd pożarowy”
Chwilę wcześniej tablica Teren Wojskowy - wstęp wzbroniony, ale nie dotyczyło to chyba szosy ;-)
10:36 jesteśmy na punkcie. W końcu synchronizujemy tempo jazdy. Wcześniej było rożnie.

PK12 - przy jeziorze w pobliżu narożnika płotu
Prosty dojazd. Spotykamy Pawła C. , z którym będziemy się jeszcze kilkukrotnie mijać na trasie.

PK8 - rozwidlenie dróg (przy pieńku)
Szukamy, szukamy, a punktu nie ma. Kiedy już chcę dzwonić do organizatora rzucam okiem po raz kolejny na mapę i… punkt pewnie jest przy następnym rozwidleniu. Oczywiście. :-) 11:54. Nie jest źle z czasem.

PK10 - skraj lasu (w pobliżu ruin domu)
Do punktu docieramy w towarzystwie tomalosa. Spociliśmy się nieco ;)
12:27.

Odjeżdżamy od punktu i trzeba zaplanować resztę trasy. Nie do końca wiedząc w jakiej będziemy formie zaplanowaliśmy tylko część na starcie. Minęło 5:30h (pozostało 9:30h), mamy 7 z 16 punktów (180 z 400 pkt przeliczeniowych). Jest… dobrze ;-)

PK15 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem
Spokojnie, bez przygód. 14:06. Tylko po drodze wizyta w sklepie. Jedna z kilku dziś. Dużo pijemy.

PK14 - rozwidlenie dróg
Punkt wydaje się być prosty jednak zamiast wylądować na skraju lasu lądujemy w jego głębi. Chwila szukania i… rezygnujemy. Szkoda bo to dość "ciężki" punkt, ale już przerabialiśmy na innych imprezach kręcenie się wokół punktu i tracenie czasu.

PK16 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem
Uchodzi ze mnie powietrze. Zmęczenie + nieodnaleziony punkt robią swoje. W jednej z kolejnych wiosek (Maszewo?) zarządzam postój. Kładę się na trawie i nie chce mi się ruszyć. Co więcej chyba nawet na 1-2 min. zamyka mi się oko. Potrzebowałem tego. Dostaję kopa i ruszamy dalej. Punkt odnaleziony o 16:31.

PK13 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem
Bolą mnie plecy i… trochę poniżej… Coraz częściej nie mogę znaleźć sobie właściwej pozycji na siodełku.
Na punkcie jesteśmy o 17:07

PK5 - rozwidlenie dróg w pobliżu strumyka.
Blisko i prosto. Jedyny punkt, na którym nie ma perforatora. Komuś się przydał. 17:48.

PK4 - przy jeziorze tablica informacyjna.
Od tego punktu mieliśmy zacząć, bo teraz nadrabiamy kup kilometrów. Jego odpuszczenie na początku było wynikiem błędnej kalkulacji. :( Jesteśmy na punkcie o 18:43. To ostatni punkt dla wielu osób. Dla nas ostatni… przy świetle słonecznym.

Na PK 4 - Jesienne Trudy © kosma100


PK3 - stary przystanek kolei wąskotorowej.
Punktu szukamy po ciemku, jest trudniej niż za dnia, ale po chwili jest ;-) 19:54. Tutejsze miasteczka mają swój klimat w ciągu dnia. W nocy… hmmm… to trzeba zobaczyć/ przeżyć… :-)

PK1 - skrzyżowanie drogi ze strumykiem.
Do punktu dojeżdżamy bez problemu o 20:15. I to chyba koniec. W sumie można by jeszcze próbować szukać dwójki, którą również przekalkulowaliśmy, bo powinniśmy ją zaliczyć dużo wcześniej, odpuszczamy jednak. Ryzykowne, za dnia pewnie pojechalibyśmy, teraz mogłoby się okazać, że nie zdążymy dojechać na metę na czas. Musielibyśmy dołożyć jakieś 16km

Na mecie jesteśmy o 21:05. Zupka, kąpiel i wieczorne pogaduchy. W międzyczasie dowiadujemy się, że Monika jest druga. Ładnie. Ja niestety gorzej mimo tlu punktów. Większość zaliczyła wszystkie :-( Dekoracja nastąpi za chwila, a nie rano jak było zapowiedziane. To dobrze, będzie można wcześniej wrócić do domu.

Okazuje się, że nagradzane są… tylko pierwsze miejsca. Szkoda. Nawet dyplom za drugie i trzecie miejsca byłby miły.

Ogólnie fajna impreza. Kameralnie, sympatyczni organizatorzy (choć nie wiem czemu się Zabrza czepiali… :-), fajne tereny i pogoda, która była świetna jak na koniec września.

Co do trasy to prosta nawigacyjnie i szybka. Szczerze mówiąc ja wolę chyba punkty bardziej pochowane i mniej asfaltu, ale to już tylko moja opinia. Organizacyjnie można by się było przyczepić do paru rzeczy (numerki (ich brak), karty bez laminacji, bufet dopiero na mecie…) ale chłopaki nadrabiali dobrymi humorami i uśmiechem więc można to było wybaczyć, szczególnie, że udostępnili publicznie swoje prysznice ;-)

Ledwie chodzę. Dawno mnie tak nie bolały nogi, plecy i... sami się domyślcie...