Jak to miło wrócić z pracy i nie dość, że jest ciepło to jeszcze do tego jasno. Przebieram się i do lasu. Niestety wszystkie drogi i przy lesie i w lesie strasznie rozjeżdżone ciężkim sprzętem (czyżby coś wycinali?). Miejscami biegnie się fatalnie. Do tego kilka pagórków i weekendowe zmęczenie, które mimo dnia odpoczynku jeszcze nie minęło.
Niezbyt szybko, ale spoko. Kolejny trening zaliczony z uśmiechem na ustach. Wciąż widzę cel. I wciąż widzę, że jest realny. Brak mi tylko przy tym wszystkim czasu na rower, ale może skończą się delegacje to jakoś się znów uda pokręcić.
W sumie to szkoda, że się skończą, bo do Holandii wróciłbym na dłużej... Lub chociaż tutaj...
Wczoraj planowa przerwa, dziś miał być trening. W planach był również start w rowerowym KoRNO, ale nocny powrót z tygodniowej delegacji sprawił, że nie było na to szans. W planach był jeszcze debiut na Gliwickiej Parkowej Prowokacji Biegowej, ale wobec małej ciężkiego tygodnia, kilku tysięcy km za kółkiem i dzisiejszej ilości snu miałem zamiar odpuścić. Ostatecznie jednak zdecydowałem pojechać choć na jedno kółko.
W GPPB można wybrać w trakcie biegu (lub NW) ile pętli się pokonuje. Jedna ma długość 1/10 maratonu, czyli 4219,5m.
W drodze na start spotykam Karolinę, później Marcina, Anię i Magdę z synem. Na mecie spotykam jeszcze Ewę. Miło :-)
Nie do końca wiem jak się ubrać i jak się finalnie okaże ubieram się mocno za ciepło. Wcześniej jednak odebranie numeru startowego, rozgrzewka i start. I pierwszy i chyba największy błąd. Zamiast od początku biec swoje i bez problemu przebiec dwa, a może nawet trzy kółka ja... podpalam się i lecę jak wariat za innymi... Puls oczywiście po minucie skacze na 180+. Efekt łatwy do przewidzenia. Szybko zaczynam tracić siły, kolejne kilometry coraz wolniejsze, nogi coraz cięższe. Odpuszczam. Mokry i zmęczony kończę na jednym okrążeniu. Niepotrzebnie na pierwszym okrążeniu dałem się sprowokować. Ale mimo wszystko cieszę się, że pobiegłem. Miło było spotkać znajomych, dobrze było dostać nauczkę, że trzeba robić swoje, a nie patrzeć na innych... a teraz trzeba odpocząć przed jutrem :-)
Open: 37/145 M: 21/69 M4: 7/20
I skończyć wcinać takie rzeczy jak ostatnio :-) Choć to było kultowe :-)
Dziś w planie nie było biegania, ale klimat tu taki, że aż się chce. Postanowiłem zrobić krótką przebieżkę przed szkoleniem. Max 4-5km. Plany mają jednak to do siebie, że życie je weryfikuje. W moim przypadku zweryfikował je most, a właściwie jego brak (remont). Brak mostu w Holandii oznacza dodatkowe kilka kilometrów o ile człowiek dobrze i szybko znajdzie następny most. :-)
Zasadniczo nawet mnie to bardzo nie zmartwiło poza tym, że zostało mało czasu na śniadanie i dojazd na szkolenie. Na szczęście udało się zdążyć. No dobra... zabrakło rozciągania, zobaczymy jaki będzie tego efekt jutro...
Kolejne bieganie po płaskim, choć dziś więcej metrów w górę, bo nad kanałami były wiadukty ;) Wczorajsza pogoda nie zapowiadała nic dobrego, ale rano już nie padało, na termometrze 7C więc jest ok. Tylko znów labirynt między kanałami. Pomny doświadczeń już nie próbowałem wbiegać w ślepe uliczki. Rankiem jeszcze mało rowerów więc zupełnie spokojne biegnie, co nie znaczy, że się nie zgrzałem. Jutro w planie wolne, ale aż kusi żeby znów rano wcześniej wstać. Zobaczymy :-)
Kolejne szybkie (czy raczej krótkie) bieganie o poranku. Wieczorem zrobiona mała korekta muzyki w odtwarzaczu i to czuć, choć nad kadencją (i rytmem piosenek) trzeba jeszcze popracować... Chłodno, ale przyjemnie.
Brak mi w tym wszystkim jeszcze pływania i roweru, ale mam nadzieję, że to będzie już ostatni tak szalony tydzień, a potem będzie więcej czasu. Zawsze mam taką nadzieję, a potem życie koryguje plany. ;)
A propos planów, to trafiłem wczoraj na fantastyczny wywiad z Karolem Bieleckim - rozmowa nie tylko dla sportowców i fanów sportu - tekst dla każdego komu się wydaje, że właśnie ma problem - "Nie mam oka, nie stało się nic wielkiego". Wywiad długi, ale wart przeczytania.
Na cały dzień zapowiadają opady. Jedynie między 4-7 ma być sucho. Trzeba to wykorzystać. Po szóstej ruszam na kolejny trening. Tym razem w Polsce :-) Standardowa trasa. Od wyjścia mży... musiało się pospieszyć. Na szczęście lekko więc nawet nie przeszkadza. Mimo to wolałbym żeby słoneczko gdzieś się wychyliło zza chmur, jakoś tak wtedy weselej.
Przez moment czuję lekkie zmęczenie, ale po kolejnych metrach przechodzi. Mimo zmęczenia wciąż w głowie coś podpowiada biegnij dłużej, więcej... przecież dasz radę... I chciałbym, ale jeszcze nie. Plan treningowi mówi powoli... Obym zdążył :-) Na szczęście puls wciąż coraz niższy.
Wracam do domu zadowolony. Śniadanie, szybka kąpiel i do pracy. Mimo soboty trzeba, za dużo ostatnio w rozjazdach i trzeba odrobić zaległości :-( Szkoda tylko, że w ten weekend braknie znów czasu na rower.
Za to jest lektura przywieziona z targów ;-) Ktoś uznał, że wyglądam na takiego co potrzebuje :)
Ponoć CIA potrafi podsłuchiwać przy użyciu telewizorów Samsung. Wierzę :-) Od dziś wierzę. Spałem w pokoju z Samsungiem. Rano się ubieram i idę pobiegać. Włączam niby losową muzykę (tym razem nie zapomniałem) i co słyszę...
A gdzie właśnie jestem? No właśnie... Może przypadek, może... :-)
Jako, że dziś mieszkam blisko lasu (podobnie jak w domu) to kierunek las. Kawałek dalej... winnice. A winnice są zwykle na zboczach wzniesień. I tak też było... Nieplanowane podbiegi. Oczywiście puls w górę, ale w sumie mi się podobało. Szkoda, że u nas nie mam takiego terenu do ćwiczeń. Krótko, ale zgodnie z planem treningowym i planem dnia. Mimo zmęczenia chciałoby się więcej...
Delegacja. I problem, uda się zmieścić buty do biegania między koszulami, czy nie? Niestety limity bagażu w samolotach to czasem porażka. Dobra, sweter, krawaty i inne rzeczy zostają w domu... przecież oprócz butów muszą się zmieścić ciuchy do biegania i inne akcesoria :-)
Wieczorem padnięty próbuję rzucić okiem na mapę. W sumie niedaleko jest do Morza Północnego, ale... zbyt daleko jak na plan treningowy. Może jednak warto spróbować... Nie udaje mi się jednak zaplanować i wgrać trasy. Zmęczony zasypiam. Rano budzę się i... jest ciemno... Słońce tu wstaje nieco później... Biegać po ciemku w nieznanym miejscu, bez lampki... średni pomysł. Chwilę później jednak się ubieram i ruszam przed siebie. Tzn. tak chciałbym, ale co chwilę znak informujący o ślepej drodze. Na początku próbuję tam pobiec, przecież pieszo jakoś się przecisnę między domami. I prawie się udaje gdyby nie.. kanał.... A właściwie kanały, sieć kanałów.... I co chwilę droga bez przejazdu, w kolejne nawet się nie zapuszczam... Trudno nie będzie morza, nie ma czasu na eksperymenty, zaraz śniadanie i do pracy...
Ogólnie bardzo fajnie mi się biegło, do tego stopnia, że co prawda z słuchawkami na uszach, ale z wyłączoną muzyką. Napawałem się widokami. Pięknie tu jest :-)
Dziś mi się ciężko biegło. Nie wiem, czy to dlatego, że niewiele jadłem (choć w sumie to chyba nie aż tak mało, tyle że sporo śmieci), czy dlatego, że ostatnie kilkadziesiąt godzin było męczące. Ważne, że dałem radę :-)
Dwa dni ciężkie, bo wczoraj i dziś kibicowaliśmy naszym chłopakom na międzynarodowym turnieju w Zawierciu. My pociliśmy się na trybunach...
Jakby tego było mało to wczoraj po turnieju wybraliśmy się jeszcze na koncert Dżemu do Spodka. Grześ zrobił nam przyjemność obdarowując nas biletami :-) Koncert fantastyczny. Widać, że ekipie wciąż sprawia przyjemność granie. Dla mnie koncert miał jednak drugie dno... Myślę, że to mój ostatni koncert Dżemu, na którym byłem. Za dużo emocji, za dużo wspomnień, za dużo myśli... Dopiero teraz do mnie tak naprawdę dotarła toksyczność tych tekstów... Pewnie nie pożegnam się z zespołem zupełnie, natomiast czym innym jest piosenka w tle, a czym innych jest koncert i skupienie się tekstach, na przekazie....
Dziś tylko chwila czasu na ruch więc po dwóch drzemkach nie ma zmiłuj. Trzeba się ubrać i zrobić trening. Chłodno, ale nie jest źle. Biegnie się w miarę dobrze. Puls wciąż niższy niż zwykł bywać, co nie znaczy, że nie mógłby być niższy :-) Nie wiem czemu, ale całą drogę mam ochotę się uśmiechać, jak wczoraj kiedy oglądałem reakcję dzieciaków kiedy im puszczone kawałki Guns'n'Roses :-)
A może to na myśl o dzisiejszych atrakcjach :-)
Z innej beczki, wczoraj wróciłem z pracy tak padnięty, że już nie miałem siły na nic. Położyłem się i leżałem w nadziei, że wrócą siły. Nie wróciły. Mimo, że nie spałem do 23-iej to zegarek wykrył sen od 17:53... Czyli byłem chyba naprawdę zmęczony...