Po bieganiu podkusiło mnie jeszcze wieczorem na krótki basen. Najpierw trochę pływania, potem jacuzzi. Ogólnie stosunkowo pusto na basenie. Czyżby temperatura na dworze wszystkich wystraszyła?
Zimno, ale słońce zachęca do choć krótkiej przejażdżki. Szybko okazuje się, że ładnie nie znaczy łatwo. Tylko koło co chwilę tańczy jak chce. Pomimo szerokiej i agresywnej opony ślizgam się strasznie. Do tego założyłem dziś kominiarkę i po chwili nic nie widzę.
Okulary lądują w plecaku. Teraz nie widzę przeszkód :-) Za to je czuję. Co chwilę podpórki, momentami nawet dłońmi :-) Na szczęście bez żadnych problemów.
Tempo powolne, ale wysiłek spory. Wystarczy zerknąć na prędkość średnią i na puls :-)
Za to zabawy mnóstwo. Obiecałem żonie, że będę za godzinkę więc niestety końcówka asfaltem, bo już brak czasu. Asfalt w większości suchy, ale tam już nie ma frajdy.
Dziś dzień w biegu. W planach był poranny basen, ale za nic nie chciało mi się wstać z łóżka. Z pracy też nie udało się wyjść wcześniej, a potem była obowiązkowa wizyta na treningu UKS "31 Rokitnica" Zabrze :-)
Wieczorem, a raczej wczesną nocą postanawiam jednak choć chwilę pobiegać. Nie wiem, czy to dobry pomysł bo na zewnątrz -9C !!!
Ale idę, tym bardziej, że dziś mi odbiło. Tak wiem, kolejny raz... Tylko teraz tak bardzo. Biorąc pod uwagę, że zamiast biegać to ledwie truchtam i najdłuższe dystanse jakie udało mi się pokonać to ok. 10 km to... zapisałem się dziś na maraton. Tak nie na ćwierć, pół tylko na maraton - 42,195 km biegiem.
Termin: 1 października. Zapisałem się i zapłaciłem. Teraz pozostaje trenować. Czy dam radę? Wierzę, że tak. Skoro w 9 miesięcy można urodzić dziecko to chyba też można przygotować się do maratonu.
Na wszelki wypadek napisałem o tym tutaj, żebym miał większą motywację. Żebym w razie czego musiał się przed Wami tłumaczyć. Żebyście... mnie wspierali i pilnowali :-)
Trzymajcie za mnie kciuki :-) I za tych na zdjęciu też :-)
I jak tu nie iść pobiegać. Idę, ale kiedy wychodzę na dwór to się odechciewa... zamieć, zawieja, zadymka... Chyba jednak zawieja. Wieje tak, że nie jestem w stanie biec i patrzeć przed siebie. Strasznie wieje i sypie. Do tego miejscami ślisko lub na chodnikach śnieg. Trzeba więc ostrożnie....
Krótko, ale trzeba się znów nauczyć wstawać wcześnie i w miarę sprawnie wychodzić z domu (uwzględniając jeszcze śnieg) :-) W wodzie bez zmian :-( Ale i tak fajnie, że byłem.
Znów pada. Bałem się, że będzie ślisko, ale nawet było znośnie. Choć zmęczony to jakoś mi się dziś w miarę lekko biegło. Tylko łykane powietrze trochę za zimne. Mam nadzieję, że herbatka z miodem nie pozwoli na przeziębienie.
Rano żona mnie skusiła na pączka. Ogólnie staram się ich nie jeść, ale te z czekoladą, orzeszkami i adwokatem potrafią mnie do siebie przekonać ;-) Zjadłem, więc co było robić, trzeba było iść spalić kalorie :-)
Wcześniej trochę zabawy z nowymi oponami do przełajówki, ale w końcu udało się przygotować rower i można było ruszyć. Cel Ostoja Miechowicka i Segiet. Trochę ciężko. Momentami wydawało się, że jest ślisko, ale opony dawały radę. Muszę się jednak znów przyzwyczaić do takiej pozycji i tak wąskiej kierownicy. Dodatkowo niektóre odcinki były raczej dla MTB niż dla przełaja, ale dałem radę :-)
No i się nie nauczę. Myślałem, że poprzednie porażki to efekt zmęczenia, zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Ale tak nie jest, dziś, gdy wydawało mi się, że przyszedłem z zupełnie świeżą głową, było podobnie. Nie potrafię oddychać w wodzie!!!
Zaczynam myśleć, że to nie ma sensu. Bo wciąż nie sprawia mi to przyjemności. Jestem zmęczony i nie widzę żadnych postępów :-(
Muszę przemyśleć czy ma sens dalej z tym walczyć. Może po prostu jestem stworzony do życia na lądzie...
Czasu mało, ale się udało. W innym wypadku pewnie znalazłbym powody, aby nie biegać jutro, pojutrze i tak dalej. Na dworze rześko, ale przyjemnie. O dziwo nawet nie czuć było domowych palenisk.
Tyle zrobiłem przez cały wczorajszy dzień. Łóżko - kuchnia - łazienka - łóżko. Brawo Ty!!! A ta złośliwa waga nie omieszkała mi o tym dziś rano przypomnieć .
Więc przed obiadem (wiem, powinno być zamiast ;-) ) znów chwilę pobiegać. Po wigilijnym biegu czułem (czuję) uda, dziś dość szybko zacząłem czuć piszczele. Ale udało się dobiec bez przerw do końca.
Trzeba szybko (póki mi się jeszcze chce) znaleźć jakieś cele. Biegowe, bo rowerowe już się krystalizują.
Choć z tym planowaniem to wiadomo jak jest. Kto by jeszcze wczoraj pomyślał, że to będą prawdziwe Last Christmas...
Nie był to mój ulubiony artysta, ale są postacie, których trudno nie doceniać... Chciałem tu wrzucić jakiś cover, jakąś specjalną wersję (metalową, punkową, celtycką... ), ale choć niektóre są naprawdę niezłe to... jednak żadna nie jest godna by ją dziś słuchać...