No cóż... zobowiązuje? Może, ale nie dziś. Dziś spokojna jazda po okolicy. Zahaczam o Czekanów, ale tam po ciemku kończą mi się ścieżki i nie chce mi się przebijać na azymut. Zawracam. Rundka po strfie, po osiedlu i można wracać.
Wczoraj było bieganie, więc dziś po pracy rower. Trzeba korzystać póki jest pogoda i są siły. Znów bez celu, bez pospiechu, ot pokręcić. Kiedy wyjeżdżam jest ciepło, ale po chwili zachodzi słońce i nie dość, że zaczyna się robić ciemno to jeszcze chłodno. Na szczęście wiatrówka wystarcza.
Ładna pogoda, normalny powrót z pracy więc grzech by było nic nie robić. Chwila biegania. Po lesie, trochę trasą sobotniego duathlonu, choć w odwrotną stronę. Powoli, a podbiegi i tak dawały w kość. Ale nie przejmowałem się tym. póki co żadnych startów w najbliższym czasie nie ma więc... bieganie dla biegania. :-) W lesie ładnie, szkoda tylko, że niedługo znów będzie szybko ciemno i zostaną asfalty...
Krótka przejażdżka po lesie. Bez celu. Żeby pokręcić. Zerknąć w stare kąty. Trochę drzew powycinali, kilka miejsc wygląda nieco inaczej. A może po prostu już zapomniałem jak tam jest. W końcu jednak udało się znaleźć jedno z miejsc gdzie czasem przyjeżdżałem...
Koniec urlopu. Długiego urlopu. Nagłego. Spędzonego w domu. Z konieczności. Tym razem zdecydowało o nim zdrowie. A raczej jego brak.
Początek był koszmarny, ból i brak możliwości ruchu. Potem było lepiej. Było też trochę czasu na odrobienie zaległości. Na przemyślenia. Na spojrzenie z dystansu na wielu rzeczy. Z innej perspektywy. Bez barier. Dosłownie i w przenośni.
Był nawet czas na powrót do lekkich aktywności. Trochę wbrew zaleceniom rehabilitantów. Choć z drugiej strony na pożegnanie powiedzieli mi... Idź i żyj!
I może właśnie tak trzeba. Póki jeszcze da się. Póki jeszcze można... Bez względu na wszystko...
Dziś podobna trasa jak ostatnio, ale tym razem na kołach 27,5+. I znów zaskoczenie. Szybciej niż na 29. Nie rozumiem tego. Być może chodzi o odważniejszą jazdę na nierównościach, których tu nie brakuje. Ale żeby aż tak? Dziwne.
Miało być spotkanie z chłopakami z Rajzy, ale nie wyszło. Udało się tylko na krótko wyjść na rower. Powtórka poniedziałkowej trasy. Tylko, że po błocie i w deszczu. Ale o dziwo szybciej niż w poniedziałek. To dobrze.
Po ponad 2 miesiącach przerwy w bieganiu, po 9 dniach leków i zabiegów... trzeba było w końcu ruszyć tyłek :-)
Krótko, po ciemku, w chłodzie (choć niby jest +8C), ale udało się. Raptem jedna rundka wokół osiedla, ale głównym celem było sprawdzenie czy dam radę. Było ok. Oczywiście kondycji zero, ale chodziło o plecy. W sumie lepiej niż na rowerze, co nieco mnie zaskoczyło. Zobaczymy co będzie dalej.
Tak czy owak z niedzielnego półmaratonu (Silesia) nici. No trudno. Nie wyszedł mi ten rok tak jak miał wyjść. Tak bywa.
Ostatnia jazda z Anką skończyła się... w łóżku... I bez głupich domysłów, świntuchy :-)
Ja wylądowałem w łóżku. Wracając czułem znów ból w plecach, ale myślałem, że przejdzie. Nie przeszło. Nie potrafiłem nawet wyjść z wanny. Tabletki, maści i... nic. W niedzielę rano wizyta w szpitalu w Biskupicach, ale tam przepisano mi jedynie tabletki, które i tak już brałem.
W poniedziałek rano bez dyskusji do Centrum Rehabilitacji... Dobrze, że teść mnie zawiózł, bo sam bym nie dał rady. Ledwo udawało się wejść do auta. Tam przez ponad tydzień robili ze mną różne dziwne rzeczy, ale efekt było widać, czasem nawet po chwili. Dziś ostatni zabieg i... po obiedzie świeci słońce.
Oczywiście nie powinienem tego robić, ale postanowiłem choć na chwilę wyskoczyć na delikatny i krótki rowerek. Krótki był, delikatny trochę mniej, ale starałem się oszczędzać. Niestety czuję jeszcze plecy... Nie jest to już może wielki ból, ale czuję tam jakiś niepokój. Miejmy nadzieję, że z każdym dniem będzie lepiej....