Wpisy archiwalne w kategorii

W górę

Dystans całkowity:5361.67 km (w terenie 1715.19 km; 31.99%)
Czas w ruchu:542:32
Średnia prędkość:9.84 km/h
Maksymalna prędkość:67.33 km/h
Suma podjazdów:50796 m
Maks. tętno maksymalne:200 (108 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:143907 kcal
Liczba aktywności:141
Średnio na aktywność:38.03 km i 3h 54m
Więcej statystyk

Spacer po Dusznikach

Piątek, 7 sierpnia 2020 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Po 23 km po skałkach postanawiamy jeszcze pospacerować po Dusznikach.

A to co? © djk71

Chwila spaceru po mieście, potem po parku zdrojowym.

Fontanna w parku zdrojowym - Duszniki © djk71

Nie chce się wracać.
Ostatecznie lądujemy jeszcze w jakieś czeskiej knajpce.

Błędne Skały i nie tylko

Piątek, 7 sierpnia 2020 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Wczoraj chodziliśmy po pustych ścieżkach już pod wieczór, dziś postanawiamy ruszyć z rana zanim inni wyjdą (wyjadą) na szlak. Podjeżdżamy na parking w okolicach Błędnych Skał. Przez chwilę wahamy się, czy nie podjechać na samą górę, ale i cena wjazdu i fakt, że wjazdy/zjazdy są w odstępach godzinowych (wąska droga) skutecznie nas do tego zniechęca. Zostawiamy samochód na dole i maszerujemy szlakiem w górę.


Kierunek Błędne Skały © djk71

Kiedy docieramy do góry zaczynają się pojawiać pierwsi kierowcy. Ruszamy szybko do przodu żeby uniknąć tłumów.

I zaczynają się zagadki: co to jest © djk71

I znów jest pięknie.

I znów się rozglądam zaciekawiony © djk71

Chciałbym opisać wszystkie wrażenia jakie miałem po drodze, ale nie da się.

Niesamowite © djk71

To trzeba po prostu zobaczyć.

Kamyczek między skałami © djk71

Każdy kolejny krok, każdy zakręt to kolejna niespodzianka.

Pięknie © djk71

To kolejny niesamowity widok.

Podoba mi się © djk71

I to zarówno z góry...

Śliczna panorama © djk71

Jak i tuż obok.

Niesamowite skały © djk71
Te skały są niesamowite.

A jak to powstało? © djk71

Zaczynam się zastanawiać, czy tego nie stworzyli kosmici.

Różnorodna ścieżka © djk71
Przecież to niemożliwe żeby to samo się tak ukształtowało.

Wierzyć się nie chce, że to natura © djk71

Miejscami jest wąsko.

Miejscami wąsko © djk71

Po minięciu Błędnych Skał postanawiamy pójść dalej.

Skały, korzenie... © djk71
Wytyczamy sobie trasę i ruszamy.

Dróżka © djk71

Jest ciepło. Łatwo nie jest, ale jesteśmy dzielni.
Po kilkunastu kilometrach wita nas taki znak.

Po angielsku... Hope :-) © djk71

Schodzimy ze szlaku, ale niestety zamknięte.
Na szczęście kawałek dalej jest mała knajpka. I mają bezalkoholowe :-)

Po krótkiej przerwie ruszamy dalej. Słońce praży. Na szczęście las daje schronienie.

I mchy, mchy... © djk71

Jest pięknie.

W górze też pięknie © djk71

Pod koniec trasy pstrykam zdjęcie przydrożnego krzyża. Dopiero w domu zauważam, jak się wpasowałem :-)

Jak ja się tam znalazłem? © djk71

Było pięknie. Ponad 20km. Wieczorem zahaczamy jeszcze o sawannę żeby zerknąć na zachód słońca.

Chwila odpoczynku © djk71

Piękny dzień za nami.

Zachodzić, czy znów się pokazać? © djk71

Czas wracać na kwaterę.

Dobranoc © djk71

Pięknie, ambitnie i ciężko, czyli zmiana planów

Środa, 5 sierpnia 2020 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Kilka miesięcy temu w trakcie jednego ze spotkań Piotrek zaproponował męski wyjazd w góry. Do końca nie wiedziałem, czy zrobił to żartem, czy z nadzieją, że się nie zgodzę :-) ale... podłapałem temat. Tym bardziej, że pomysł był zwariowany. Siedem dni marszu z Gór Opawskich do Świeradowa w Górach Izerskich. Ponad 200 km z plecakami i... bez żadnego wcześniejszego doświadczenia w takich wędrówkach. Mnie nawet chodziło po głowie żeby część przebiec... A co? Nie takie głupoty już robiłem.

Czas mijał, a pandemia skutecznie zniechęcała do budowania formy, tej biegowej też. Pierwszy, czerwcowy termin wyjazdu też został przełożony, bo granica z Czechami była zamknięta.
W końcu udało się ustalić kolejny. Trasa z grubsza wytyczona okazała się być dłuższa... 240 km... I do tego mamy 6, no może 6,5 dnia. To w praktyce oznacza 40 km dziennie. Jak na nowicjuszy to... dużo...

Napój mocy i startujemy © djk71

Pakujemy się. Każdy oddzielnie i... każdy... przesadza... Średnio prawie o... 100%. Wagowo.
Obaj doszliśmy do wniosku, że 9-10kg plecak to maks. Ostatecznie mój waży chyba ok. 16-17 - bez wody. Piotrka podobnie. Dobrze chociaż, że zmieściliśmy się w plecakach, choć mój przyjaciel próbował różnych wariantów.


Bagaż chyba zbyt duży © djk71

Ruszamy w środę rano. Pełni optymizmu dzielnie maszerujemy.

Zaczynamy w Górach Opawskich © djk71

Dość szybko przekraczamy granicę czeską.

I już po czeskiej stronie © djk71

Zaczynają się górki. Idzie się spokojnie, choć pierwsze kilometry poświęcamy na dopasowanie plecaków, chwilę trwa zanim dobrze leżą na plecach. Póki co pogoda dopisuje, nie jest zbyt gorąco.

Zaczynają się górki © djk71

Przechodzimy przez malutką, choć malowniczą wioskę Rejviz.

Strasznie, czy śmiesznie? © djk71

Ładnie, choć pojawia się dość sporo turystów, rowerzystów...

Ładnie © djk71

Na szczęście po chwili zabudowania się kończą, a my schodzimy znów na szlak w lesie.

Lubię takie domki © djk71

Tu zdecydowanie lepiej.

Którędy teraz? © djk71

Maszerujemy, rozmawiamy i zatrzymujemy się tylko po to by zerknąć na panoramy okolicy.

To lubię © djk71

Szlaki dobrze oznakowane. Nawet tam gdzie była wycinka.

Maszerujemy z plecakami © djk71
Po ok. 20 km docieramy na Zlaty Chlum. Jest dobrze. Czas na chwilę przerwy. O ile na trasie było pusto to tutaj jest trochę ludzi - większość to pewnie turyści, który postanowili zdobyć szczyt ruszając z pobliskiego Jesenika.

Zlaty Chlum © djk71

Po chwili przerwy ruszamy dalej - właśnie w stronę Jesenika.

W dole Jesenik © djk71

Póki co idzie się całkiem przyjemnie. Ciężar plecaków niestety daje o sobie znać ;-(

Dziwnie to wygląda © djk71

Mimo dobrego oznakowania udaje nam się przegapić jeden z zakrętów. Chyba zbytnio się zagadaliśmy. Musieliśmy wyglądać na profesjonalistów, którzy wiedzą co robią, bo podążająca za nami Czeszka chyba nam w pełni zaufała :-) Po chwili musiała wracać za nami.

Drzew nie ma, ale oznaczenia pozostały © djk71

Schodzimy w Jeseniku. Od jakiegoś czasu świeci już mocniej słońce. Czujemy lekkie zmęczenie. Postanawiamy nieco zmodyfikować trasę do Lipova Lazne.

Ciekawe © djk71

Chcieliśmy pójść nieco na skróty, w efekcie dostajemy mało przyjemny odcinek asfaltową drogą bez pobocza. Obaj marzymy, o tym żeby skończył się jak najszybciej.
Na domiar złego zaczynają dawać znać o sobie plecy i... szybko, zbyt szybko pojawiające się pęcherze na stopach ;-(

Docieramy do miasteczka. Za nami 30 km. Przed nami jeszcze zaplanowana dycha. Tylko... mamy problem z chodzeniem, a i godzina późniejsza niż planowaliśmy, a przed nami podejście w góry. Jeśli pójdziemy skończymy w górach w nocy. O ile... dojdziemy, bo każdy kolejny krok to problem, ból...


Tu skończyliśmy © djk71

Siadamy na ławeczce. Nawadniamy się i dyskutujemy co dalej. Choć obaj nie bardzo jesteśmy z tego zadowoleni to musimy przyznać się, że chyba cel był zbyt ambitny. Do tego ciężar na plecach nie pomógł. Nie tak to miało być, ale podejmujemy decyzję. Kończymy. Ten wyjazd to miała być przyjemność (i póki co była). Wiemy jednak, że nawet gdybyśmy jutro ruszyli dalej to... byłaby to walka o przetrwanie.

Decydujemy się na wezwanie wsparcia. jakieś dwie godziny później jesteśmy tam, skąd zaczęliśmy.
Trochę żal, ale to była dobra decyzja. Sam dzień też był ogólnie udany. Na pewno wiele się nauczyliśmy. Będziemy o tym jeszcze dyskutować przez kolejne dni, bo to, że zakończyliśmy inaczej niż planowaliśmy, nie znaczy, że skończyliśmy wyjazd zupełnie. :-)































Lodowiec Dachstein

Czwartek, 30 lipca 2020 · Komentarze(0)
Cały czas w górę © djk71
Po porannym bieganiu ruszamy do Ramsau żeby wjechać na lodowiec Dachstein.

Tu wjeżdżamy kolejką na wysokość 2700 m n.p.m.

Wjeżdżamy kolejką © djk71


Tu oprócz wspaniałych widoków czeka nas przeprawa przez najwyżej położony w Austrii wiszący most z pięknymi widokami na alpejskie szczyty i widokiem na położone 400 m niżej skały...

Most robi wrażenie © djk71

Mimo obaw wszyscy przeszli by na końcu wejść jeszcze na" schody do nicości".

Schody do nicości © djk71

Schody do nicości © djk71

Na krawędzi © djk71

U góry widoki piękne

Piękne widoki © djk71

Góry © djk71

Dalej wizyta w lodowym pałacu

Lodowa żarówka © djk71

Zamarznięta lokomotywa © djk71

Po wyjściu na zewnątrz chwila wahania co dalej i... wybieramy niespodziewany 7 km spacer po śniegu.

Wędrówka po śniegu © djk71

Synowi też się podoba © djk71

Z żoną © djk71

Jest co maszerować...

Długa droga przed nami © djk71

Piękne skały © djk71

Cały czas w górę © djk71

Po dotarciu na górę chwila przerwy na jedzenie i picie.

Nasz cel © djk71

Najwyższy dziś punkt © djk71

Czas na obiad i bezalkoholowe © djk71

I czas wracać żeby zdążyć na powrotną kolejkę.

Droga w dół © djk71

Ten ma łatwiej © djk71

Czas wracać bo już pusto © djk71

Ślicznie tu © djk71

Już blisko © djk71

Wracamy © djk71

Warto było...

Dachstein Krippenstein

Wtorek, 28 lipca 2020 · Komentarze(1)
Zupełnym (prawie) przypadkiem wylądowaliśmy na urlopie w Górnej Austrii, w Obertaun nad jeziorem Hallstättersee (miały być Bieszczady). Okazało się, że w okolicy jest mnóstwo niesamowitych atrakcji. Po porannym bieganiu wybraliśmy się na Dachstein Krippenstein.

Już po drodze jest pięknie.

Gemeinde Obertraun © djk71

W drodze do kolejki © djk71

Rzeczka po drodze © djk71

Najpierw spacer obok ośrodka sportowego dla piłkarzy...

Ośrodek piłkarski © djk71

... potem obok toru dla rowerzystów, by wreszcie dotrzeć do stacji kolejki. Kilka opcji biletów, ale najbardziej sensowna wydaje się All inclusive obejmująca kolejki, jaskinie, platformy widokowe.

Wjeżdżamy na stację pośrednią. Widoki przepiękne.
Obsługa kieruje nas do jaskini lodowej, a potem do mamuciej. Wydaje nam się, że mamy mnóstwo czasu. Potem okaże się, że wszystko jest tu perfekcyjnie wyliczone.

Wchodzimy do jaskini.

W lodowej jaskini, szczątki misia © djk71

Lodowe fantazje © djk71

Przed nami 50 minut spaceru pod ziemią w lodowym klimacie. Z 30 stopni temperatura spada momentami do 0.

Trzydzieści stopni chłodniej niż przed chwilą © djk71

Jesteśmy pod sporym wrażeniem.

Śliczny mostek © djk71

Mostek (można obejść bokiem) © djk71

Mamy nawet krótki koncert.

W trakcie koncertu © djk71

Jaskinia warta zobaczenia.

Widoki po wyjściu jeszcze piękniejsze.

I znów na powierzchni © djk71

Ślicznie tu © djk71

Jaskinia mamucia choć olbrzymia już nie jest tak efektowna, ale oczywiście ją zaliczamy. 

W jaskini mamuciej © djk71

Następnie wjazd na ponad 2000 m.

U góry © djk71

Kolejne niesamowite widoki.

Piękne góry © djk71

Rodzinnie © djk71

I trochę spaceru na platformy widokowe.

Super widoki © djk71

Góry © djk71

Góry © djk71

Najpierw Wetelbespirle

I znów góry © djk71

Wszędzie wokół góry © djk71

A potem ta najbardziej znana, czyli 5 Fingers. Nie wszyscy dobrze się tu czują, ale my oczywiście robimy sesję.

Chłopak jak z obrazka © djk71

Po drodze mijamy też ślizgawkę na śniegu, czego oczywiście dzieci nie omijają.

Tam w dole widać nasze miasteczko © djk71

W oczekiwaniu na kolejkę powrotną ktoś nam zwraca uwagę, że nasze maski niezbyt dokładnie zakrywają nosy. Poprawiamy. Fakt, tu wszyscy tego pilnują. I tu u góry, i na dole w sklepach...

Wracamy do domu wieczorem. Było pięknie. Kończymy w pizzerii gdzie zastaje nas oberwanie chmury. Choć do domu niedaleko wracamy przemoczeni. Nie szkodzi :-)

Rozruch po Rzeźniczku

Sobota, 13 czerwca 2020 · Komentarze(1)
Po wczorajszym starcie czułem się nadzwyczaj dobrze.

Przy wieczornym ognisku postanawiamy wybrać się rano na Tarnicę. Niestety rano życie weryfikuje nasze plany. Oboje mamy jeszcze mokre buty, a te które nam zostały nie nadają się do wyjścia w góry (ja wiem, że można w klapkach, ale jakoś nie zdecydowaliśmy się).

Zmieniamy plany. Wsiadamy w auto i jedziemy do Lutowisk zobaczyć, czy zapamiętane z wcześniejszych wizyt arboretum jeszcze istnieje.
Istnieje. Ruszamy dydaktyczną ścieżka na spacer.

Patrzy na mnie jakoś dziwnie © djk71

Obowiązkowo zaliczamy będący na jej trasie kirkut.

Kirkut w Lutowiskach © djk71

Podziwiamy panoramę Bieszczad.

Z widokiem na góry © djk71

Obserwujemy przyrodę.

Ptaszek © djk71

Niestety w pewnym momencie ścieżka proponuje nam błotnisty odcinek, odpuszczamy.

Chrystus Frasobliwy © djk71

Skracamy trasę i wracamy do Lutowisk.

Kościół w Lutowiskach © djk71

Po chwili ruszamy już samochodem na objazd okolicy.
Wpadamy do Ustrzyk Dolnych.

W Ustrzykach Dolnych © djk71

Trochę wspomnień, trochę rozpusty (kawa, lody, szarlotka…) i… olbrzymi ruch… Chyba wszyscy rzucili wszystko i przyjechali w Bieszczady.

Miejsce na rower? © djk71

W knajpach kolejki, aż na zewnątrz. Nam na szczęście, dzięki rekomendacjom, udaje się trafić na prawie zupełnie puste miejsce z super jedzeniem :-)

Schronisko © djk71

Jeszcze wieczorna integracja i… juro czas wracać do domu.

Potrzebny był mi taki reset. Choć oczywiście szkoda, że tak krótki.

Rzeźniczek

Piątek, 12 czerwca 2020 · Komentarze(1)
Z wiadomych powodów większość imprez biegowych została odwołana lub przeniesiona na okres jesienny. Z biegami odbywającymi się w ramach Festiwalu Rzeźnika można było zrobić podobnie. I część naszej ekipy przeniosła swoje starty na przyszły rok. Ja przegapiłem krótki okres kiedy można było to zrobić. Gapiostwo kosztuje - muszę wystartować w tym roku.

Mimo, że od początku wybrałem stosunkowo krótką trasę - Rzeźniczka - w tym roku ok. 26 km długości i ok. 1000 m przewyższeń to się trochę boję. W kwietniu biegałem dwa razy, w maju trzy… i to głównie po płaskim i na znacznie krótszych dystansach.

Jest i medal :-) © djk71


Formuła wszystkich biegów też nieco inna. Startujemy i kończymy w Cisnej. I choć jest pomiar czasu to każdy startuje o innej godzinie w okresie od 6 do 14 czerwca - można sobie wybrać dowolny dzień. Wszystko to trzeba było wcześniej zadeklarować w swoim panelu uczestnika. Ja wybrałem start w piątek o godz. 9:00.

Pakuję się już dzień wcześniej, jak zawsze dylematy: co zabrać na trasę, ile jedzenia, ile picia. Tym razem jest to o tyle ważne, że na trasie nie będzie bufetów, chyba że ktoś sobie sam zorganizuje. Taki właśnie plan mają koleżanki, z którymi dzielimy domek. Ich mężowie mają pojawić się tuż przed początkiem najtrudniejszego odcinka. Jest szansa, że i ja na tym skorzystam. :)

W nocy i nad ranem strasznie leje. Dźwięki deszczu uderzającego z ogromną siłą w dachy domków nie działają motywująco. Na szczęście rano przestaje padać i… zapowiada się ciepły, słoneczny dzień.

Śniadanko, toaleta i ruszam do Cisnej. Jadę sam, bo bez sensu żeby Anetka czekała kilka godzin na mecie. Znajomi startują pół godziny po mnie więc też mają jeszcze trochę czasu.
Jak zawsze dojeżdżam na start trochę wcześniej - wole mieć chwile czasu w zapasie niż się stresować, że nie zdążę. Okazuje się, że tym razem nie ma to żadnego znaczenie, bo kiedy wchodzę do strefy startowej okazuje się, że mogę już biec mimo, że jestem dwadzieścia minut przed czasem. No tak, przy przydzielaniu czasów chodziło głownie o to, aby nie było tłoku na starcie.

Ruszam…. Od razu po błocie i… po jakiś 200 m pierwsza niespodzianka… przeprawa przez rzekę…

Gdyby był niższy poziom wody byłoby na sucho © djk71

Biegnąc za innymi staję przed wąskim betonowym przejściem gdzie nogi zamaczam tylko do kostki :-) lub mogę przejść obok na szerszą drogą z linką do asekuracji i moczeniem nóg co najmniej do kolan ;) Z rozpędu wybieram pierwszą wersję i.. To nie jest coś co lubię… boję się, że za chwilę z tego spadnę i wykąpię się cały. Szczęśliwie udaje się dotrzeć na drugi brzeg bez przygód.

Tylko… teraz przede mną 26 km biegu w zupełnie mokrych butach… Tego się nie spodziewałem i nie ukrywam, że nieco się boję jak zareagują na to moje stopy.
Po chwili okazuje się, że to nie koniec atrakcji. Od razu zaczyna się podbieg (podejście) z pięknym błotem. :-) W ruch idą kije. Po jakimś kilometrze walki z brązowym…. sami wiecie czym wybiegamy na szeroką szutrówkę.

Szeroka szutrówka © djk71


Czuję jakiś podstęp, ale korzystam z tego co jest i biegnę. Pamiętając, że przede mną jeszcze najtrudniejsze odcinki staram się oszczędzać siły. Tag gdzie jest w miarę łatwo truchtam, a jak zaczyna się pod górkę to przechodzę do marszu. Tłumaczę to rozsądnym podejściem do startu (a nie brakiem kondycji ;) ).

Póki co jest spoko © djk71

Szutrówka ciągnie się wyjątkowo długo. Mam podejrzenie, że tak być może nawet do początku trasy na Fereczatą. I… nie mylę się. Za to mylne były moje nadzieje na spotkanie organizowanego przez znajomych bufetu. Wiem, że mieli mieć colę i choć zwykle jej nie lubię to tutaj biegłem z myślą, że przed najtrudniejszym odcinkiem nie tylko się jej napiję, ale również wleję sobie trochę do soft flaska.

Niestety okazało się, że dotarłem do miejsca spotkania zbyt wcześnie… Czuję lekkie rozczarowanie :-( Nic to, trzeba zacząć wspinaczkę bez kofeiny. Łatwo nie jest, ale nie daję się. Wiem, że ten odcinek jest stromy, ale… kiedyś się skończy :-)

Kiedy docieram do pierwszego szczytu czuję lekkie zmęczenie, ale jestem zaskoczony, że poszło tak szybko.

Pięknie tu © djk71

Za mną już ponad połowa trasy. Cały czas czekam kiedy dogoni mnie ekipa, w której biegnie Magda z Asią i Piotrkiem. Póki co mam od startu motywację żeby uciekać im tak długo jak tylko się da…. Oprócz nich goni mnie jeszcze Adam z Anetą i drugim Piotrem. W sumie to spodziewam się, że to oni pierwsi mnie dogonią. Pytanie tylko kiedy.



Róbmy sobie zdjęcia © djk71

Znów można biec, a przynajmniej próbować, bo łatwe to nie jest. Błoto skutecznie zniechęca do zbyt szybkiego szarżowania.

Jaki kolor miały buty? © djk71

Co chwilę ktoś wywija orła. Do tego na trasie sporo ludzi w obie strony (trasy różnych biegów się tu krzyżują, łączą), oprócz biegaczy są też turyści choć Ci stanowią akurat niewielki procent spotkanych miłośników błota.
W sumie to trochę dziwne, że jest tylu biegaczy mimo, że starty były rozłożone na cały tydzień, a część zawodników przepisała się na przyszły rok.

Tak, czy inaczej gdzie się dato biegnę. Nie wszędzie się da bo czasem jest po prostu niebezpiecznie, a czasem błoto wciąga tak mocno, że trzeba sprawdzać czy but jeszcze na nodze, czy ugrzązł gdzieś za nami…

Trochę błotniście © djk71


Póki co nie jest też zupełnie płasko, co chwilę kolejne podbiegi i kolejne szczyty… Okrąglik, Wielkie Jasło, Małe Jasło...

Jeszcze trochę przede mną © djk71

W pewnym momencie czuję już silne zmęczenie… zaczynam mieć dość podbiegów…

Jeszcze trochę © djk71


Na szczęście to już był chyba ostatni….

Jest nieźle © djk71

Teraz zbieg do szutrówki, a kawałek dalej ostatnia już walka z błotem…

Jakieś 500 m przed metą dogania mnie Piotr, czyli jednak… a już miałem nadzieję, być na mecie przed resztą (i co z tego, że miałem handicap na starcie :-) ). Pozostało mi walczyć żeby już nikt inny z naszej ekipy mnie nie dogonił :-)

I na deser przeprawa przez rzekę. Tym razem nikomu ona nie przeszkadza. Zaraz meta, a tu jest okazja nie tylko chłodzić nogi, ale też opłukać choć trochę buty.

Czyszczenie butów © djk71

O ile to pierwsze się udaje to świeżo opłukane obuwie po chwili ląduje w kolejnej porcji błota na końcowym odcinku do mety.

Jest meta. Zrobiłem to! :-) Zmęczony, ale szczęśliwy. 4:59:58.

Zrobiłem to! © djk71

Po chwili przybiega Aneta.

Jest i Aneta :-) © djk71

Oddajemy czipy, bierzemy po piwie (na szczęście jest wersja zero) i… koniec imprezy. Kiedy przybiega reszta ja już biorę kąpiel.

Cieszę się, że wystartowałem. Mimo ogromnego błota i braku przygotowań do startu…. Żyję i czuję się całkiem nieźle. Biorąc pod uwagę, że udało się połączyć start z krótkim urlopem… Jest super.

Smerek wbrew rozsądkowi i w burzy

Czwartek, 11 czerwca 2020 · Komentarze(0)
Mimo różnych przeciwności losu udało się jednak wyjechać na kilkudniowy urlop.
Droga w Bieszczady mimo, autostrady wciąż jest długa. Wczorajsza podroż zmęczyła chyba wszystkich, bez względu na to skąd kto jechał.

Po rozpakowaniu się ruszamy do Cisnej po pakiet startowy.

Pakiet odebrany © djk71

Wracamy na kwaterę w sam raz na ognisko ;-)

Tak mieszkamy © djk71

Urlop czas zacząć © djk71

Przy wieczornym ognisku wpadamy na pomysł, że pójść w góry. Skoro jutro start to nic ciężkiego, ani długiego. Wybieramy pobliski Smerek. Tereska z Piotrem postanawiają do nas dołączyć. 

Ruszamy nieco później niż planowaliśmy, ale niezbyt nam to przeszkadza. Kupujemy bilety do Parku i już po chwili zaczynamy się zastanawiać czy to był dobry pomysł.

Ruszamy © djk71

Przed nami super błotniste podejście.

Jest i błotko © djk71

Kije idą w ruch. Tylko Anetka nie wzięła swoich. Do tego, o ile jej buty świetnie nadają się do marszu w terenie to… nie dotyczy to błota. O ile kijami się podzieliliśmy i teraz każdy ma po jednym to z butami już tak się nie udało - każdy został w swoich. Idziemy wolniej więc daję Teresce znać żeby szli swoim tempem, a my pójdziemy sami.
Im dalej tym trasa lepsza. Trochę lepsza, ale lepsza :-)

Droga © djk71

Widoki nagradzają wcześniejsze niedogodności.

© djk71

Im dalej idziemy tym częściej się zatrzymujemy żeby podziwiać krajobraz.

Uwielbiam Bieszczady © djk71

Jest pięknie.

Pięknie © djk71

Liczba zakazów w parku poraża.

I jak to zapamiętać © djk71


Uwielbiam te góry. Jedyne co mi przeszkadza to tłumy ludzi. Kiedyś było tu inaczej. Ale jak się wyszło na popularny szlak to nie ma co się dziwić.

© djk71

Docieramy na Smerek.

Smerek © djk71

Chwila odpoczynku i trzeba schodzić.

© djk71

© djk71

© djk71

Tereska z Piotrem już na dole. Kiedy mijamy Przełęcz Orłowicza zaczyna padać.

Leje © djk71

Do tego dochodzi burza. Powinniśmy się pospieszyć, ale warunki na trasie tego nie ułatwiają. Co chwilę ktoś siada na tyłku, albo inną częścią ciała sprawdza twardość podłoża…
Leje. Przestaje kiedy… jesteśmy na dole.


Zostaje nam ostatni odcinek asfaltem do domu. Czujemy zmęczenie, wycieczka wyszła czasowo dłuższa niż planowaliśmy. Mimo to dzielnie maszerujemy. Znajomi, którzy nas po drodze mijali samochodem mają wrażenie, że się pokłóciliśmy, bo idziemy kilka metrów od siebie. :-) A my po prostu idziemy każdy swoim tempem, co kawałek na siebie czekając -)

Kilometr przed domem zatrzymuje się obok nas samochód z … Tereską i Piotrem w środku - to znajomy podwozi ich z Wetliny. Chcą nas zabrać ale grzecznie dziękujemy, mam już końcówkę, a jesteśmy tak brudni, że dłużej trzeba by czyścić potem samochód niż byśmy nim jechali. Nie wiemy, że to był błąd. Kiedy auto odjeżdża następuje oberwanie chmury. O ile jeszcze przed chwilą byliśmy mokrzy to teraz jesteśmy przemoczeni.

Mimo to jesteśmy zadowoleni z wycieczki. Jedynie ja się zastanawiam, czy to był dobry wybór na dzień przed startem. Do tego zbyt ciężki i niezbyt wygodny plecak sprawił, że czuję ból w plecach. No cóż… maści, tabletki i zobaczymy co będzie rano.

Leskowiec i Potrójna w cieniu cenzury

Sobota, 16 maja 2020 · Komentarze(0)
Ostatni mój wpis (i jednocześnie aktywność) nosił tytuł: "Początek długiego weekendu" i był datowany na ostatni dzień kwietnia. Weekend okazał się być rzeczywiście długi i... bezproduktywny ;-( Trwał do wczoraj - piętnaście dni :( Nie lubię weekendów.

Treningi biegowe skończyły się miesiąc wcześniej, pod koniec marca. Były jeszcze dwie krótkie próby powrotu, ale bez sukcesu. :( Szkoda aktywnie przepracowanej zimy, planów na ten rok, ale tak wyszło. Odwołane zawody też nie pomagały w motywacji.

Ciężkie dwa tygodnie maja za mną. Żona już chyba nie potrafi tego wytrzymać, poskarżyła się nawet wśród znajomych. Efekt był szybki. Dostaję wczoraj telefon z zaproszeniem do pobiegania po górach. Od razu odmawiam. Żeby biegać po górach to trzeba mieć naprawdę dobrą kondycję... Łatwo nie jest. Odmowa nie została przyjęta. Piszę do Adama czy nie wybrałby się z nami. Mówi, że ma nockę. Uff... udało się... Ale... o szóstej może jechać, dodaje. Nikomu nie można ufać ;-)

Na szczęście ekipa chce wyjechać z domu o trzeciej nad ranem, do tego w planach mają ponad pięćdziesiąt kilometrów. Odpuszczam definitywnie. I nie chodzi o godzinę :-)

Za to Adam nie odpuszcza. Chwila rozmowy i jesteśmy umówieni na ósmą rano (musi się chwilę przespać). Przygotowuję ślad trasy w oparciu o trasę Toporka (taki bieg), wgrywam do zegarka i wysyłam Adamowi.  Może i dobrze. W końcu się ruszę. Wieczorem pakuję się, walczę chwilę z nowymi kijami i idę spać.

Kiedy wstaję rano to pomysł nie wydaje się już taki zajefajny. No ale nie ma już wyboru. Jadę po Adama i ruszamy do Rzyk koło Andrychowa.

Na starcie w Rzykach © djk71

Przed startem jeszcze sklep, przebieranie się, ostatecznie ruszamy dobrze po dziesiątej.

Zaraz będę gotów © djk71

Od samego początku ostre podejście.

Pierwsze podejście, jeszcze asfaltowe © djk71

Podejście bo decydujemy się zacząć spokojnie :-) Tętno i tak znacznie przekracza 180.

Dziarsko do przodu © djk71

Po chwili okazuje się, że moja nawigacja w zegarku przestaje działać. Dziwne, pierwszy raz. A jeszcze na starcie wszystko wydawało się ok. Na szczęście Adam działa. W odwodzie był jeszcze telefon, ale to już nie jest takie wygodne rozwiązanie. Będę musiał sprawdzić w domu o co chodzi.

Wspinamy się pod górkę. Jest ostro.

Nachylenie daje w kość © djk71

Kiedy choć trochę się wypłaszcza biegniemy, zamiast podbiegów mamy głównie podejścia. Dość szybko wyciągam kije. Mimo, że to mój debiut to jest zdecydowanie łatwiej. Biorąc pod uwagę, że póki co czeka nas głównie wspinaczka to nie chowam ich tylko biegnę z nimi w rękach. Nie jest najgorzej.

Wciąż pod górę © djk71

Mijamy Gancarz.

Ślicznie © djk71


Gancarz - Krzyż © djk71
Pod Gancarzem, spotkana trójka młodych ludzi podziwia nas mówiąc jak dobrze wyglądamy mimo biegu w porównaniu z nimi. +10 do ego ;-)
I jest okazja skorzystać z neta - Tree WiFi

Tree WiFi © djk71

Wspinamy się dalej. Łatwo nie jest.

I jeszcze przeszkody © djk71

W końcu docieramy do Leskowca.

Nie tylko my dotarliśmy na Leskowiec © djk71

Chwilę wcześniej rzut oka na kaplicę i okolicę.

Jan Paweł II przy kaplicy na Leskowcu © djk71

Na górze trochę ludzi więc robimy szybkie zdjęcia i biegniemy dalej.

Na Babiej śnieg © djk71

Selfie musi być © djk71

Po drodze jest pięknie. W słońcu ciepło, ale chłodny wiaterek co jakiś czas przypomina, że to jeszcze nie lato.

Ślicznie tu © djk71

Lubię takie klimaty © djk71

Skończyły się strome podejścia więc coraz więcej udaje się biec.
Czasem jednak trzeba odpocząć.

Chwila odpoczynku © djk71

Adam kontroluje trasę, ale chyba nie tylko :-)

Coś muszę sprawdzić © djk71

Zbliżamy się do Potrójnej.

Ciekawe co to za domki © djk71

Tu pora na chwilę odpoczynku

Przerwa obok Potrójnej © djk71

I zjedzenia czegoś.

Trzeba coś zjeść © djk71

Po chwili ruszamy. Teraz większość powinna być w dół - co wcale nie musi oznaczać, że będzie łatwiej :-)

I znowu podbieg © djk71

Zbiegając udaje nam się tak zagadać, że schodzimy z trasy i w rezultacie may 1,5 km gratis :-)
Nie szkodzi, przy okazji nawiązujemy znajomość z młodym kolarzem i podziwiamy okoliczną zabudowę.

Ktoś lubi kwiaty © djk71

Napisałem, że nie szkodzi, ale... czuję już zmęczenie. Czuję ból w nogach... Ale to już końcówka.

Niby niewielka rzeczka © djk71

Strach nie pozwala mi przejść po pniu. i idziemy po dwóch stronach rzeczki :-)

Na szczęście po chwili drogi się schodzą na moście. Jest okazja się napić.

Jest i studnia © djk71

Teraz już do końca asfaltem. Zaskakuje nas graffiti przy drodze :-)

I wszystko jasne © djk71

Mijamy rzeczkę jeszcze w jednym miejscu.

Znów rzeczka © djk71

I po chwili możemy już z parkingu obserwować góry.

Tam gdzieś byliśmy... © djk71

Było super, ale czuję się potwornie zmęczony. Ale zadowolony.  Niestety widać brak treningu.

W tytule było coś o cenzurze. Szkoda gadać. Wieczorem wysłałem znajomym info o zwycięstwie Kazika na Liście Przebojów Programu III - info ze strony Polskiego Radia. Rano już było Error 404 :-(  Przed południem szukaliśmy słynnego rapu Adriana i też zniknął - choć ten wieczorem już znowu był. Źle się dzieje w państwie polskim... :-(

Dzięki Adam za super towarzystwo. Dzięki Marek za pomysł trasy. No i podziękowania dla Anetki, bo od niej to się zaczęło. :-)

*

Runek Run -pierwszy bieg górski. Żyję.

Niedziela, 8 września 2019 · Komentarze(0)
Po wczorajszej Życiowej Dziesiątce czułem zmęczenie. Wieczorem pakowanie, szybka decyzja co na siebie założyć, szczególnie, że prognozy od kilku dni się zmieniają i deszcz ma raz być, a raz nie. W nocy lało więc może być wesoło na trasie. W końcu decyduję się biec na krótko, jedynie zakładam dodatkowo rękawki, które mogę w każdej chwili zdjąć. W plecaku ląduje jeszcze wiatrówka.

Kiedy jakiś tydzień temu (a może więcej) zerknąłem sobie na profil trasy nie wierzyłem. Narysowałem go sobie raz jeszcze samemu i... nic się nie zmieniło. Wyglądał jak dla mnie przerażająco. Nie do końca byłem przekonany, że start to dobry pomysł. Byłem raczej przekonany, że to zły pomysł. Tydzień minął na płakaniu i użalaniu się nad sobą. Gdy wczoraj koledzy z teamu przebiegli w górach po 64 km zrobiło mi się wstyd. Naprawdę wstyd. Oczywiście musiałem pozostać sobą i jeszcze trochę ponarzekać, ale w głowie miałem już tylko to co oni zrobili. I wiedziałem już, że ja też swoje zrobię.

Limit czasu 5 godzin na 22 km więc choćbym miał przejść całość to dam radę.

Wstajemy z Marcinem o 5-tej rano. Start o 7:20, ale wcześniej trzeba coś zjeść, napić się... Śpimy na drewnianych piętrowych łóżkach więc schodząc z góry skrzypieniem (łóżek, nie swoim) budzimy całą ekipę. Oni oczywiście leżąc w łóżkach mają świetny ubaw, a nam się coraz ciężej zebrać. W końcu idziemy na start. 1,5 km spacer sprawia, że na starcie jesteśmy już pełni energii.

Jeszcze selfie przed startem i ruszamy.

Zaraz ruszamy © djk71

Marcin swoim tempem, nawet nie próbuję go gonić. Po kilometrze asfaltu skręcamy... pod naszą kwaterę.

Jeszcze biegnę © djk71

Ekipa dopinguje nas z balkonu i z chodnika.

Doping z balkonu © djk71

Ten odcinek to już ścianka, ale ja dzielnie truchtam choć wielu innych przeszło już do marszu.

Pierwszy podbieg © djk71

Dopiero za zakrętem droga się zwęża i wszyscy już idą. Próbuję jeszcze chwilę wyprzedzać, ale to nie ma sensu.

Idziemy. Nie do końca mi się to podoba, w końcu to miał być bieg. Zdaję sobie jednak sprawę, że sam pewnie długo bym nie pobiegł, a jeśli to pewnie i tak w takim samym tempie, tylko męcząc się bardziej.

Ok, poddaje się i wyciągam krok. Maszeruję wyprzedzając innych. Część wspomaga się kijkami, ale wielu z nich i tak wyprzedzam. Zastanawiam się tylko na ile starczy mi sił na takie rumakowanie...


Coś mi szkiełko zaparowała © djk71

Docieramy do pierwszego szczytu, teraz zbieg w dół. Łatwo nie jest. Dla mnie to zupełna nowość. Nie szaleję, ale staram się też nie blokować trasy. Tu mi się podoba :-)

Kawałek asfaltu i początek podbiegu (podejścia) na Jaworzynkę. Tym razem będzie trudniej. Znów większość trasy to jednak marsz, choć jak tylko choć trochę robi się łagodniej to próbuję podbiegać. Widoki piękne.

Tu jeszcze słono świeciło © djk71

W plecaku słuchawki, ale nawet przez chwilę nie myślę o tym by je zakładać. Jest zbyt pięknie. Las, góry, ptaki...

Ostatni odcinek przed szczytem bardzo stromy, ale daje radę.

Na szczycie pochmurno i mgliście © djk71

Kawałek banana, żurawina i łyk wody.

Zawiązuję mocniej sznurówki i zaczyna się zbieg. Nie robiłem tego wcześniej więc eksperymentuję, raz tak, raz tak. Jakoś biegnę. Pojawiają się oczywiście jeszcze podbiegi. Przecież Runek dopiero przed nami. Ale już jest dobrze.

W głowie zaczynają się kalkulacje. Gdybym był o tej i o tej na tym i tym kilometrze to może udało by się zrobić całość w 3 godziny. Nie, wariactwo, bez szans. Poza tym jeszcze dwie godziny temu cel był żeby się zmieścić w limicie.

Wciąż kalkuluję. Na trasie pojawia się info, że do mety 5 km. Zegarek pokazuje mi nieco ponad 6. Przy pięciu jest szansa na trójkę, choć tak naprawdę nie wiem jeszcze jakie niespodzianki na trasie jeszcze mnie czekają. Tym bardziej, że miejscami jest ślisko. Raz mało nie skręcam nogi ustępując drogi komuś kto mnie wyprzedza. Kilka razy zahaczam o korzenie, ale ogólnie jest ok. Buty dają radę. Nie ślizgają się. Wciąż mam siły, choć mięśnie już czuć.

Do mety ostatni kilometr. Słyszę, że najgorszy. Nie wiem, czy dlatego, że ostatni, czy jakieś niespodzianki na trasie. Jest wąsko i ślisko, ale spokojnie wyprzedzam jeszcze kilka osób. Niosą mnie emocje.

Zmęczenie mnie dopada dopiero na kilkuset ostatnich metrach asfaltu. Nogi dostały jednak w kość. Tu jednak nie mam wyboru. Muszę dobiec tym bardziej, że czas poniżej 3h już jest pewny. Ostatecznie jest 2:56:27.

Zrobiłem to © djk71
Trzeba zegarek zastopować :-) © djk71
Piątki ze znajomymi © djk71

Z medalem i nie tylko © djk71

Marcin oczywiście był przede mną jakieś 20 minut, ale to nie było zaskoczeniem.

Marcin kończy © djk71

Jestem super zadowolony.

Zrobiliśmy to © djk71


Można się rozebrać © djk71

Dostajemy koszulki Finisher ;-)

Finisherzy ;-) © djk71

Kiedy później idziemy coś zjeść, dumni z tego co zrobiliśmy, w koszulkach potwierdzających nasz "wyczyn", szybko zostajemy sprowadzeni na ziemię. Wokół mnóstwo osób w koszulkach finiszerów tylko zamiast naszego 22 u nich widnieje 35, 64, 100... km :-)

Żartuję. Nie szkodzi. To wszystko przed nami, bo... już wiem, że jeszcze wrócę w góry. Bałem się, że tak będzie ;-)
Tylko chciałbym więcej podbiegać, bo bieg to bieg. Może to jest jakiś cel treningowy...

Są wyniki. Jestem 382/610 (96/136 w M40), czyli znów wyprzedziłem prawie 40% zawodników :)

Dziękuję wszystkim (a w szczególności mojej żonie) za wsparcie i doping. Potrzebowałem tego :-)