Z wiadomych powodów
większość imprez biegowych została odwołana lub przeniesiona na okres jesienny.
Z biegami odbywającymi się w ramach Festiwalu Rzeźnika można było zrobić
podobnie. I część naszej ekipy przeniosła swoje starty na przyszły rok. Ja
przegapiłem krótki okres kiedy można było to zrobić. Gapiostwo kosztuje - muszę
wystartować w tym roku.
Mimo, że od początku
wybrałem stosunkowo krótką trasę - Rzeźniczka - w tym roku ok. 26 km długości i
ok. 1000 m przewyższeń to się trochę boję. W kwietniu biegałem dwa razy, w maju
trzy… i to głównie po płaskim i na znacznie krótszych dystansach.
Jest i medal :-)
© djk71
Formuła wszystkich
biegów też nieco inna. Startujemy i kończymy w Cisnej. I choć jest pomiar czasu
to każdy startuje o innej godzinie w okresie od 6 do 14 czerwca - można sobie
wybrać dowolny dzień. Wszystko to trzeba było wcześniej zadeklarować w swoim panelu
uczestnika. Ja wybrałem start w
piątek o godz. 9:00.
Pakuję się już dzień wcześniej, jak zawsze dylematy: co
zabrać na trasę, ile jedzenia, ile picia. Tym razem jest to o tyle ważne, że
na trasie nie będzie bufetów, chyba że ktoś sobie sam zorganizuje. Taki właśnie
plan mają koleżanki, z którymi dzielimy domek. Ich mężowie mają pojawić się tuż
przed początkiem najtrudniejszego odcinka. Jest szansa, że i ja na tym
skorzystam. :)
W nocy i nad ranem
strasznie leje. Dźwięki deszczu uderzającego z ogromną siłą w dachy domków nie
działają motywująco. Na szczęście rano przestaje padać i… zapowiada się ciepły,
słoneczny dzień.
Śniadanko, toaleta i
ruszam do Cisnej. Jadę sam, bo bez sensu żeby Anetka czekała kilka godzin na
mecie. Znajomi startują pół godziny po mnie więc też mają jeszcze trochę czasu.
Jak zawsze dojeżdżam
na start trochę wcześniej - wole mieć chwile czasu w zapasie niż się stresować,
że nie zdążę. Okazuje się, że tym razem nie ma to żadnego znaczenie, bo kiedy
wchodzę do strefy startowej okazuje się, że mogę już biec mimo, że jestem dwadzieścia
minut przed czasem. No tak, przy przydzielaniu czasów chodziło głownie o to,
aby nie było tłoku na starcie.
Ruszam…. Od razu po
błocie i… po jakiś 200 m pierwsza niespodzianka… przeprawa przez rzekę…
Gdyby był niższy poziom wody byłoby na sucho
© djk71
Biegnąc
za innymi staję przed wąskim betonowym przejściem gdzie nogi zamaczam tylko do
kostki :-) lub mogę przejść obok na szerszą drogą z linką do asekuracji i moczeniem
nóg co najmniej do kolan ;) Z rozpędu wybieram pierwszą wersję i.. To nie jest
coś co lubię… boję się, że za chwilę z tego spadnę i wykąpię się cały.
Szczęśliwie udaje się dotrzeć na drugi brzeg bez przygód.
Tylko… teraz przede
mną 26 km biegu w zupełnie mokrych butach… Tego się nie spodziewałem i nie
ukrywam, że nieco się boję jak zareagują na to moje stopy.
Po chwili okazuje
się, że to nie koniec atrakcji. Od razu zaczyna się podbieg (podejście) z
pięknym błotem. :-) W ruch idą kije. Po jakimś kilometrze walki z brązowym….
sami wiecie czym wybiegamy na szeroką szutrówkę.
Szeroka szutrówka
© djk71
Czuję jakiś podstęp, ale
korzystam z tego co jest i biegnę.
Pamiętając, że przede mną jeszcze najtrudniejsze odcinki staram się oszczędzać
siły. Tag gdzie jest w miarę łatwo truchtam, a jak zaczyna się pod górkę to
przechodzę do marszu. Tłumaczę to rozsądnym podejściem
do startu (a nie brakiem kondycji ;) ).
Póki co jest spoko
© djk71
Szutrówka ciągnie
się wyjątkowo długo. Mam podejrzenie, że tak być może nawet do początku trasy
na Fereczatą. I… nie mylę się. Za to
mylne były moje nadzieje na spotkanie organizowanego przez znajomych bufetu.
Wiem, że mieli mieć colę i choć zwykle jej nie lubię to tutaj biegłem z myślą,
że przed najtrudniejszym odcinkiem nie tylko się jej napiję, ale również wleję
sobie trochę do soft flaska.
Niestety okazało
się, że dotarłem do miejsca spotkania zbyt wcześnie… Czuję lekkie rozczarowanie
:-( Nic to, trzeba zacząć wspinaczkę bez kofeiny. Łatwo nie jest, ale nie daję
się. Wiem, że ten odcinek jest stromy, ale… kiedyś się skończy :-)
Kiedy docieram do
pierwszego szczytu czuję lekkie zmęczenie, ale jestem zaskoczony, że poszło tak
szybko.
Pięknie tu
© djk71
Za mną już ponad połowa trasy. Cały czas czekam kiedy dogoni mnie
ekipa, w której biegnie Magda z Asią i Piotrkiem. Póki co mam od startu
motywację żeby uciekać im tak długo jak tylko się da…. Oprócz nich goni mnie
jeszcze Adam z Anetą i drugim Piotrem. W sumie to spodziewam się, że to oni
pierwsi mnie dogonią. Pytanie tylko kiedy.
Róbmy sobie zdjęcia
© djk71
Znów można biec, a
przynajmniej próbować, bo łatwe to nie jest. Błoto skutecznie zniechęca do zbyt
szybkiego szarżowania.
Jaki kolor miały buty?
© djk71
Co chwilę ktoś wywija orła. Do tego na trasie sporo
ludzi w obie strony (trasy różnych biegów się tu krzyżują, łączą), oprócz
biegaczy są też turyści choć Ci stanowią akurat niewielki procent spotkanych
miłośników błota.
W sumie to trochę
dziwne, że jest tylu biegaczy mimo, że starty były rozłożone na cały tydzień, a
część zawodników przepisała się na przyszły rok.
Tak, czy inaczej
gdzie się dato biegnę. Nie wszędzie się da bo czasem jest po prostu
niebezpiecznie, a czasem błoto wciąga tak mocno, że trzeba sprawdzać czy but
jeszcze na nodze, czy ugrzązł gdzieś za nami…
Trochę błotniście
© djk71
Póki co nie jest też
zupełnie płasko, co chwilę kolejne podbiegi i kolejne szczyty… Okrąglik, Wielkie Jasło, Małe Jasło...
Jeszcze trochę przede mną
© djk71
W pewnym momencie
czuję już silne zmęczenie… zaczynam mieć dość podbiegów…
Jeszcze trochę
© djk71
Na szczęście to już
był chyba ostatni….
Jest nieźle
© djk71
Teraz zbieg do szutrówki, a kawałek dalej ostatnia już
walka z błotem…
Jakieś 500 m przed
metą dogania mnie Piotr, czyli jednak… a już miałem nadzieję, być na mecie
przed resztą (i co z tego, że miałem handicap na starcie :-) ). Pozostało mi
walczyć żeby już nikt inny z naszej ekipy mnie nie dogonił :-)
I na deser przeprawa
przez rzekę. Tym razem nikomu ona nie przeszkadza. Zaraz meta, a tu jest okazja
nie tylko chłodzić nogi, ale też opłukać choć trochę buty.
Czyszczenie butów
© djk71
O ile to pierwsze
się udaje to świeżo opłukane obuwie po chwili ląduje w kolejnej porcji błota na
końcowym odcinku do mety.
Jest meta. Zrobiłem
to! :-) Zmęczony, ale szczęśliwy. 4:59:58.
Zrobiłem to!
© djk71
Po chwili przybiega
Aneta.
Jest i Aneta :-)
© djk71
Oddajemy czipy, bierzemy po piwie (na szczęście jest wersja zero) i…
koniec imprezy. Kiedy przybiega reszta ja już biorę kąpiel.
Cieszę się, że
wystartowałem. Mimo ogromnego błota i braku przygotowań do startu…. Żyję i
czuję się całkiem nieźle. Biorąc pod uwagę, że udało się połączyć start z
krótkim urlopem… Jest super.