Wpisy archiwalne w kategorii

łódzkie

Dystans całkowity:2302.60 km (w terenie 902.40 km; 39.19%)
Czas w ruchu:133:30
Średnia prędkość:17.25 km/h
Maksymalna prędkość:50.68 km/h
Suma podjazdów:317 m
Maks. tętno maksymalne:199 (105 %)
Maks. tętno średnie:175 (90 %)
Suma kalorii:2537 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:85.28 km i 4h 56m
Więcej statystyk

The day after

Niedziela, 6 lipca 2008 · Komentarze(1)
The day after

Po wczorajszych wyczynach jednak wszyscy padli. Rano ciężko było ze wstaniem z łóżek. Dopiero koło południa załoga była w komplecie. Obiad i mecz piłki nożnej...





... sprawił, że w gruzach legły plany zwiedzania kolejnego parku. Będzie musiał zaczekać na nas do nastepnej wizyty w tych stronach.

Po meczu okazało się, że obuwie rowerowe nie jest jednak dedykowano do gry w piłkę. Szybka reanimacja pozwoliła jednak Piotrkowi znów pedałować.



Najpierw męski (Młynarz, Wiku, Igor) wyjazd na dwa mosty.

Potem niestety koniec zabawy i wraz Agnieszką i Anetką ruszamy odwieźć Kosmę i Młynarza do Wielunia na pociąg.

Po drodze dowiadujemy się czym Kosma trudni się na codzień.



W Wieluniu przepyszne lody. Szkoda, że tak mało czasu mamy, jest tu co pooglądać.

Dojście na dworzec do wyzwanie dla prawdziwych twardzieli... i twardzielek...



Przy pożegnaniu zrobiło się trochę smutno...



Powrót do domu trochę inną drogą, prze ulubione piaski mojej małżonki.



I tak skończył się kolejny fantastyczny weekend. Oby więcej takich.

Z Tomalosem czyli... bez niego

Sobota, 5 lipca 2008 · Komentarze(5)
Z Tomalosem czyli... bez niego

W nocy dojechaliśmy z Kosmą do Skrzynna (chwilę przed nami dotarł Młynarz – jednak rowerem jest szybciej niż samochodem ;-) ). Oczywiście wszystkich witała już mocno stęskniona moja rodzinka. Po gorących powitaniach i nocnym piwkowaniu pierwszy zonk… Jako, że celem naszej sobotniej wyprawy ma być Załęczański Park Krajobrazowy to przewodnikiem mógł być tylko Tomalos – i tak ustaliliśmy 2 tygodnie wcześniej. Tylko… no właśnie…tylko nikt nie powiadomił o tym Tomalosa… daliśmy ciała. Rano okazuje się, że Tomek ma już inne plany… i nawet nie próbowaliśmy nalegać na ich zmianę… :-)

Po długiej nocy wstajemy później niż planowaliśmy, ale z uśmiechem na ustach ruszamy w drogę: Agnieszka (ciekawe kiedy w końcu zobaczymy ją na BS), Kosma, Anetka, Wiku, Młynarz i ja.

Spokojnie suniemy przez wieluńskie wioski, co rusz podziwiając piękne lasy i piaszczyste urwiska. Czasem trzeba czekać na resztę.



W końcu jednak dojeżdżają.



W Krzeczowie chwila przerwy na uzupełnienie płynów. Świetna atmosfera, dobre piwo, uroki Warty sprawiają, że wcale nie chce nam się ruszać. I to jest dobra decyzja, bo po chwili zaczyna się ulewa. W zaistniałej sytuacji raczymy się pysznym żurkiem. Po chwili deszcze ustaje i ruszamy dalej. Powoli kończy się asfalt i coraz częściej pod kołami będzie trudniejsza nawierzchnia. Z piaskami łącznie… Nie wszyscy są szczęśliwi, choć Piotrek odkrył nowe przeznaczenie slicków…

Mimo trudniejszego terenu wszyscy są uśmiechnięci. W lesie zaczyna się zabawa w chowanego. To trzeba znaleźć szlak, który się zgubił...



... to deszcz znajduje nas w miejscu gdzie nie bardzo się jest gdzie schować, to znów Anetka gubi pieniądze, dokumenty i komórkę, szczęśliwie Monika wszystko odnajduje.



To znów chłopcy szukają jak największych kałuż… Ogólnie jest rewelacyjnie.



Bobrowniki. Tu kolejna zabawa w szukanie, tym razem zajmuje nam chwile odnalezienie przeprawy przez Wartę i drogi do rezerwatu Węże. W końcu udaje się. Na Bike Oriencie były jednak lepsze mapy. Pozdrowienia dla gościa który projektował mapę ścieżek rowerowych w okolicach Wielunia.



Przed nami górka… klimat rodem z Beskidów. Nie mam czasu zastanawiać się czy tam się da wjechać… Monika wjeżdża, więc… nie mam wyboru… twardym trzeba być. Miejscami trochę niebezpiecznie, kamienie spłukane deszczem są nieco śliskie… dajemy jednak radę. Jak się okazuje nie sami. Wjeżdża jeszcze Wiku, jak on to zrobił? Nie wiem. Jest dzielny. Reszta też po chwili dociera do góry.

Znajdujemy jaskinię, jednak zdrowy rozsądek nakazuje nam zostać u góry.



Po chwili odnajdujemy jeszcze jedną. Jest ich tu jeszcze kilka, jednak z taką mapą odnalezienie ich wydaje się być niezbyt możliwe.



Rezygnujemy i decydujemy się wracać, tym bardziej, że zaczyna się robić późno, a nie wszyscy mają lampki (a poza tym sklep jest czynny tylko do 21).

Zjeżdżamy w dół (część załogi sprowadza rowery) i jesteśmy świadkiem kolejnej glebki (wcześniej Wiktor sprawdza jak długo się leci z siodełka na ziemię), tym razem Anetka postanawia się zbliżyć z jej ulubionymi piaskami.



Ustalamy trasę, asfaltem przez Działoszyn. W Działoszynie miał być obiad. I był. :-) Musieliśmy wyglądać dziwnie, ale jak w mieście nie ma czynnej restauracji to trzeba było sobie jakoś radzić.



Dzielnie docieramy do Czernic. W obawie, że nie zdążymy wrócić do Skrzynna przed zamknięciem sklepu wykupujemy całe zaopatrzenie lokalnego sklepu i wrzucamy je w sakwy Piotrka. Mieści się :-)



Niektórzy miejscowi rowerzyści wolą inne trunki :-)




Po 21 docieramy do domu. Świetna wycieczka. Na tym jednak nie koniec. Po szybkim posiłku dalej w drogę. Obiecaliśmy Igorkowi, że jeszcze się z nim przejedziemy. Więc, mimo, że już po 22 ruszamy w trasę. Ekipa prawie w komplecie, nikt nie narzeka, że późno, że zmęczony bo… wszystkim brakuje około 10km do setki :-)
Więc po pretekstem jazdy z Igorkiem dokręcamy. Igor jest niesamowity. Mimo ciemności nadaje takie tempo, że co chwilę słychać jak ktoś woła „Igorku, zwolnij” ;)

Po chwili jego radość sięga zenitu, Piotrek montuje mu swoją lampkę. Jest wniebowzięty.

Dojeżdżamy szczęśliwe do domu. Rewelacyjny dzień. Fantastyczna trasa, świetne towarzystwo i cała masa przygód. I najważniejsze pierwsze w życiu setki Anetki i Wiktorka. I prawie setka Agnieszki. Gratulacje.

Szkoda tylko, że Tomalos nie mógł nam pokazać fantastycznych miejsc, które pewnie mijaliśmy w błogiej nieświadomości. Może następnym razem…

Więcej zdjęć i opisów u Kosmy i Młynarza.

Wypadek

Niedziela, 22 czerwca 2008 · Komentarze(16)
Wypadek
Po wczorajszej imprezie czułem lekki niedosyt, brakło mi trochę jazdy, na szczęście dziś rano Damian proponuje małą przejażdżkę.

Żegnamy się z częścią ekipy i wraz z Wiktorem ruszamy nad wodę. Raz jeszcze Zalew (Jezioro) Sulejowski.

Po drodze rzut oka na Wolbórz



i ruszamy w stronę wczorajszego pkt 2. W stronę, bo nie zamierzamy walczyć z piachami, a jedynie znaleźć się w jego pobliżu.

W pewnym momencie decydujemy się jechać rowerówką i... witamy na piachach, znów momentami trzeba pchać rowery.

Chwila przerwy nad wodą Wiku odpoczywa wśród czerwonych mrówek...
Jak się okaże to nie one były najgorsze.



Czas wracać, bo jest jeszcze kilka osób, z którymi trzeba się pożegnać.
Docieramy tuż przed odjazdem Jahoo81, Kosmy100 i Kobry...

Przed odjazdem odkrywamy jeszcze jednego BS-owicza. Niestety jego tu nie zapraszaliśmy. Obok ucha Wiktora jest... wbity kleszcz :-(

Prosto do szpitala w Piotrkowie. Na szczęście udaje się go bezawaryjnie usunąć. Lekarz zapewnia, że nie będzie problemów. Wierzymy, że ma rację.

Odwożę rodzinę do Skrzynna i wraz z Anetką, Wiktorem i kuzynką Agnieszką... ruszamy naprzeciw Kosmie , która jedzie tu rowerem. :-)

Po drodze Aga ucieka do przodu, a my... jesteśmy świadkami koszmaru... Kierowca jadącego z przeciwka BMW traci panowanie nad kierownicą i po wykonaniu kilku koziołków ląduje na słupie w przydrożnym rowie.
Szok, do tej pory takie sceny widziałem tylko na amerykańskich filmach.. samochód leciał w powietrzu, odbijając się raz od boku, raz od przodu...

Dzieje się to wszystko jakieś 100m przed nami. Ruszamy w stronę, auta, gdy tymczasem kierowca i pasażer uciekają z niego. Nie udaje się nam ich zatrzymać, bo ważniejszy jest drugi pasażer, który zakrwawiony wychodzi z auta i pada.
Dodzwonienie się na 112 graniczy z cudem. W końcu udaje się i odpowiednie służby zostają powiadomione. Wygrzebuje drżącymi rękoma bandaż z sakwy (dobrze, że je założyłem) i Anetka opatruje pacjenta. Krwawi okropnie, głowa rozwalona... Dobrze, że trafiło na nią bo ekipa gapiów potrafi jedynie stać i komentować. Nie wspomnę o kierowcy, który jechał za nimi i... po prostu pojechał dalej. Oby on nie musiał kiedyś czekać na czyjąś pomoc.






Jak się okazuje, cała ekipa była pijana, stąd ucieczka dwóch pozostałych "kolegów"...

Po chwili dociera do nas Aga z Kosmą. Okazuje się, że chwilę wcześniej goście omal nie zabili Moniki.... ciarki nas przechodzą...

Oczekiwanie na policję, zeznania sprawiają, że do naszej cioci docieramy bardzo późno. Szybka kolacja, pożegnanie z rodziną (moja żona z dziećmi tam zostaje się wczasować) i ruszamy z Kosmą do domu. O drugiej jestem w domu. Długi był ten dzień i powrót z Bike Orientu…

Całą powrotną drogą mam przed oczami tego chłopaka i to koziołkujące auto... nie chcę tego więcej oglądać...

Bike Orient

Sobota, 21 czerwca 2008 · Komentarze(9)
Bike Orient
Wczoraj dotarliśmy do Wolborza mocno spóźnieni, jednak towarzystwo tak mocno się integrowało, że mimo późnej pory, większość osób zdążyliśmy poznać od razu w piątek. Fantastyczna atmosfera nam również się udzieliła i do jeszcze późniejszych godzin integrowaliśmy się już wspólnie.

Sobotni poranek. Towarzystwo na mocno zwolnionych obrotach, powoli konsumuje śniadanie, ubiera się, z coraz większymi obawami spoglądając na chmury za oknem. Mnie również udziela się ten spokój i... nagle spostrzegam, że nikogo już nie ma na kwaterze. Szybko na dół, a ekipa już robi sobie pamiątkowe zdjęcie. Udaje mi się też załapać.



Zdjęcie pożyczone od brata, ale w tym pośpiechu nie zdążyłem wziąć swojego aparatu. Niestety, bo na trasie będzie co focić.

Ruszamy wspólnie na punkt startowy. Prawie wspólnie, bo ja jeszcze w pośpiechu zapinam torbę z narzędziami i gonię ekipę. Wygląda na to, że mamy silną ekipę:
kosma, jahoo81, agenciara, dmk77, wrk97, kobra, flash, tomalos, hose, pyszard, pixon, kitaxc, silenoz,... pewnie kogoś pominąłem (sorry wielkie, wybaczcie mi )...
EDIT: Pominąłem: demvari
Do tego jeszcze trójka obecnych, ale nie startujących: cykorek, anetka i igor03. Dużo nas :-)

Pobieramy numerki startowe, mapy dostaniemy za chwilę na linii startu. Wiktora rower budzi respekt wśród tych, którzy próbowali go podnieść. Ciężki, jak dla 11-latka bardzo ciężki.

Ruszamy. Pod eskortą policji mijamy krajową "ósemkę" i... w drogę. Ekipa rozdziela się przyjmując różne warianty jazdy, w różnej kolejności, pojedynczo, grupkami... Do Wiktora i do mnie dołącza Kosma i Kobra. Decydujemy się jechać spokojnym tempem i zaliczyć choć kilka punktów (przed wyjazdem z domu w założeniu było: chociaż JEDEN). Ruszamy w stronę pkt 8 i już po chwili jedziemy prawie sami. Reszta peletonu się już rozjechała.

Ósemka okazuje się być na tyle blisko, że żałuję, że Anetka z Igorkiem nie pojechali, myślę, że daliby radę, a Igor jako niespełna 5-latek zebrałby nagrodę dla najmłodszego uczestnika.

Od ósemki do naszej małej grupy dołącza Maciek z Łodzi i w takim 5-osobowym teamie spędzimy cały dzisiejszy dzień.

Kolejnym punktem jest "dwójka", ukryta tuż nad brzegiem Zalewu (Jeziora) Sulejowskiego. Dotarcie do tego punktu kosztuje nas trochę wysiłku, bo... piasku tu ni brakuje, nie wszędzie da się jechać.

Docieramy tu z innej strony niż wszyscy, ale jak się okazuje dość szybko. Chwila przerwy na posiłek i ruszamy dalej.

Tym razem pkt 10. Mocno oddalony. Na tamie nad zalewem Monika decyduje się nas opuścić i odpocząć więc dalej ruszamy już w czwórkę, odbierzemy ją wracając. Tuż po tym jak zostawiliśmy naszą przewodniczkę lekko gubimy drogę, ale po chwili już jesteśmy na pięknej leśnej rowerówce.

Odnajdujemy pkt 10 i... szok. Punkt jest obok schronu... kolejowego. Schronu o długości ponad 350m. Niestety nie mamy sprzętu pozwalającego na zwiedzenie go. Jak się potem dowiadujemy koleżanki próbowały go spenetrować z użyciem rowerowych lampek ale szybko odpuściły. Niemniej jednak widzieliśmy śmiałka (idiotę), który wjechał tam bodaj Kangoorem.

Spożywamy słodko-owocowy poczęstunek. Mamy za sobą dobrze ponad 50km. Debatujemy co robić dalej. Kobra bardzo chce zaliczyć kolejne punkty, już nawet obmyślamy kolejność, ale w pewnym momencie rozsądek zwycięża i decyduję się wracać z Wiktorem. Muszę mieć jednak na względzie jego wiek. On oczywiście chciałby pojechać dalej, ale oznaczałoby to, że oddalimy się jeszcze bardziej od Wolborza. Wracamy. Reszta drużyny decyduje się wracać z nami, choć mówiłem żeby jechali sami. Ale okazało się, że drużyna to drużyna :-)

W drodze powrotnej mamy z Wiktorem małą przytulankę, czego efektem jest zdarte kolano mojego syna. Odbieramy Kosmę, po drodze mija nas pędzący jeleń, znaczy się Damian... tak jak myślałem, zdecydował się powalczyć...

Zaliczamy jeszcze mocno ukrytą w lesie piątkę i spokojny powrót na metę, gdzie czeka nas już pyszna kiełbaska, a potem zwiedzanie Muzeum Pożarnictwa.
Organizacja imprezy fantastyczna. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik.

Gawędzimy w oczekiwaniu na wyniki. Mimo, że nie jesteśmy na podium to nastroje wyśmienite. Na pocieszenie zdobywamy nagrodę dla najliczniejszej drużyny.

Igor losuje nagrody pocieszenia i... wygrywamy z Wiktorem bidony.



Dość oryginalne bidony…



Wracamy. Ostatnie 4km do kwatery jedziemy z Igorkiem, więc średnia drastycznie nam spada, co 200-300m postój… Oj było tych postojów.

Wieczorem ciąg dalszy integracji, jednak dziś już krócej… widać zmęczenie…
Ogólnie… fantastyczny dzień, fantastyczni ludzie… Po prostu fantastycznie…


Podsumowanie, wyniki, wywiady i inne relacje na stronie imprezy

I nawet na wywiad się załapałem.... :-)

Kontuzje?

Sobota, 3 maja 2008 · Komentarze(14)
Kontuzje?

Rankiem, gdy dzieci jeszcze śpią małżonka mówi... jedziemy.
Ok. Przed śniadaniem wsiadamy na rowery i w drogę. W ramach testów zamieniliśmy się siodełkami. Da się jechać, choć zdecydowanie wolę moje, mimo iż twardsze. Przebiega nam drogę sarenka, a za chwilę zając. Słonko świeci, ptaszki śpiewają, jest jak w bajce. Chcąc uniknąć głównej drogi jedziemy przez Emanuelinę (ciekawa nazwa).



Kościół w Czarnożyłach.



W Gromadzicach żona stwierdza, że czas wracać na śniadanie, do dzieci. Skracamy dystans. Jak się po chwili okazuje, będzie krócej, ale nie szybciej. Piaski jeszcze większe niż wczoraj. Wczoraj dało się jechać, dziś w niektórych miejscach ciężko jest nawet prowadzić rower. Kolejne zające i sarenki.

W końcu po porannej rozgrzewce docieramy do domu. Prawie 20km za nami.


Śniadanko i mały przegląd rowerów.
Zakładam rogi, które kupiłem wcześniej, ale nie zdążyłem założyć. Zmieniłem klocki hamulcowe, wciąż ustawienie hamulców stanowi dla mnie wyzwanie, wciąż mam wrażenie, że to co jest to nie jest ideał.

Po obiedzie ruszamy w czwartkowym składzie (Agnieszka, Anetka, Wiktor i ja). W planie zwiedzanie Wielunia.
Początek trasy podobny do porannego. W słońcu jest przyjemnie, choć kiedy chowa się za chmurami to chłodny wiatr daje mocno o sobie znać.

Jedziemy przez Łagiewniki, podoba mi się ten klimat bocznych dróg wiodących przez wioski, pola, lasy...

Kościół w Raczynie - chyba najbardziej oflagowanej wsi w Polsce.





Wjeżdżamy do Wielunia. Niestety szukając apteki. Anetce zaczyna doskwierać kolano. Po drodze mijamy resztki murów obronnych



Stojących w dość ciekawym sąsiedztwie... kto wydał zgodę na budowanie bloków w takim miejscu?



Kiedy Anetka udziela sobie pierwszej pomocy...



... my zapoznajemy się z historią tego 725-letniego miasta.
Miasta niestety mocno zniszczonego przez II Wojnę Światową. Wojnę, która rozpoczęła się 1 września 1939 roku o godz. 4:40... nalotem Luftwaffe na Wieluń.



Tu stał zupełnie zniszczony w trakcie nalotów kościół św. Michała Archanioła z przełomu XIII/XIV wieku, kolegiata wieluńska.



Przerwa na lody. Duże czy małe? Duże! Były duże ;-)



Kościół św. Józefa



Ratusz



Chwila włóczęgi po parku



Gdzie ja wjechałem?



I oczywiście okrężnie wracamy do domu. Po drodze Agnieszka chce nam pokazać byłą jednostkę wojskową. Okazuje się, że jest tam dziś Ośrodek Konferencyjny Aurora. Jak się bliżej wczytujemy to jest to Międzynarodowa Szkoła Złotego Różokrzyża.



Uwielbiam takie widoki jak ten w Turowie...



Przez Kurów, obok Kopydłowa (znanego z telewizyjnych ballad) docieramy na obrzeża Wielunia. Niestety Agnieszkę też dopada ból nogi. To chyba wina awarii sprzętu (problemy z korbą) - każdy obrót to lekkie odbicie, które przenosi się na kolano Agnieszki. Niestety z każdym km jest coraz gorzej.

Na szczęście w miarę sprawnie przez kolejne wioski docieramy do domu.
Dziewczyny szczęśliwe, że już dom, Wiktor szczęśliwy, że zaliczył kolejny poważny dystans, ja szczęśliwy, bo dopisała pogoda, bo był czas żeby się powłóczyć, bo... było świetnie.


Część pierwsza trasy: Skrzynno-Niemierzyn-Działy-Emanuelina-Czarnożyły-Gromadzice-Skrzynno

Część druga trasy: Skrzynno-Niemierzyn-Działy-Emanuelina-Czarnożyły-Łagiewniki-Raczyn-Wieluń-Turów-Kurów-Dąbrowa-Niedzielsko-Staw-Gromadzice-Niemierzyn-Skrzynno

Piaski...

Piątek, 2 maja 2008 · Komentarze(6)
Piaski...

Dziś celem jest Park Krajobrazowy Międzyrzecza Warty i Widawki. Późnym popołudniem ruszamy w drogę w okrojonym składzie (Anetka, Agnieszka i ja) - Wiktor pożycza rower cioci i zostaje w domu - przyda mu się odpoczynek po wczorajszym wyczynie.

Ze Skrzynna przez Rudlice w stronę Jackowskiego. I tu od razu na głeboką wodę, a właściwie na głęboki piasek. Złowrogie błyski w oczach małżonki ale jedziemy, a raczej brniemy, przez las, przez suche piaski. Trasa rowerowa EWI11 - tylko czemu przez piasek?



Docieramy do starego młyna w Jackowskiem. Chwila przerwy.







Rzut oka na Pyszną (tak nazywa się tutejsza rzeka)



Ruszamy dalej w stronę Wielgiego. Śliczna kapliczka przy drodze.



Po chwili przypomina się stare hasło: "Stolec był?"



Cztery razy :)
Kawałek dalej ślicznie odnowiony pałac.





Zajęty zdjęciami nie zauważam, że dziewczyny odjechały i... gubię drogę... Po szybkim telefonie jesteśmy znów razem. Bębnów, Walków... gdzie my jesteśmy?
Powinniśmy wracać, ale decydujemy się dojechać do Konopnicy. Trochę okrężnie bo przez Osjaków. Po drodze spotykamy trójkę Poznaniaków, którzy od źródeł Warty jadą do Poznania. Puszczamy ich przodem, jednak w Konopnicy pod sklepem znów się spotykamy. Rzut oka na fantastyczny kościółek i czas wracać.



Po drodze zabytkowy dworek przekształcony w ośrodek wypoczynkowy.



Warta.



I spokojnym tempem wracamy do domu. Agnieszce tak spodobało się jeżdżenie, że jak ruszyła z kopyta to... widzimy się dopiero po kilku kilometrach, w domu. Niezłe tempo miała... nic dziwnego, ktoś na nią czekał... ;-)

Mimo trudnej trasy w początkowym etapie i wizyty w parku krajobrazowym ograniczonej do Konopnicy wycieczka udała się znakomicie.


Trasa: Skrzynno-Rudlice-Jackowskie-Kuźnica-Wielgie-Borki Walkowskie-Bębnów-Walków-Osjaków-Strobin-Konopnica-Bębnów-Czernice-Huta Czernicka-Dębiec-Skrzynno

Wieluńskie klimaty

Czwartek, 1 maja 2008 · Komentarze(12)
Wieluńskie klimaty

Wczoraj zapakowaliśmy rowery na bagażnik i z lekkim drżeniem serca ruszyliśmy w okolice Wielunia. Strasznie męcząca jazda, cały czas wzrok utkwiony we wstecznym lusterku. Czemu te rowery tak się trzęsą, szczególne na wszystkich nierównościach na drodze, których oczywiście jest niemało.
Najbezpieczniejszy jest rowerek Igorka, który jedzie wewnątrz bagażnika (cudem stało się zapakowanie reszty bagażu), nasze trzy pozostałe dwukołowce jednak również szczęśliwie docierają do tabliczki Skrzynno. Jest już bardzo późno więc jazdę na rowerach zostawiamy na dzień następny.

Rankiem z kuzynką Agnieszką, Anetką i Wiktorkiem ruszamy na podbój okolic Wielunia.

Wcześniej dzwoni Monika, że w drodze do Pragi właśnie zrobili przerwę w Rokitnicy (2km od mojego osiedla), niestety nie ma nas w domu. Szkoda, bo pewnie odwiózłbym ich choć kilkadziesiąt kilometrów. Są po pierwszych przygodach z bagażnikiem w Czeladzi... miejmy nadzieję, że teraz już będzie tylko lepiej.

Zaopatrzeni w mapę okolic Wielunia i uśmiechy na ustach startujemy. Asfaltem przez okoliczne wioski ruszamy w stronę Osjakowa.



Ktoś nieźle urządził sobie podwórko.



Kumpel daje znać. że w Karpaczu przestało padać, no cóż kolejny maraton, który nie wyszedł, ale wszystko przede mną...

Przecinamy krajową ośemkę i mimo, że asfalt jest dość przyzwoity i ruch znikomy (ciekawe czy tu tak zawsze, czy tylko dziś wszyscy świętują) za Raduczycami chcę do lasu. Długo nie musiałem mówić, Agnieszka ( w końcu to jej strony i ona dziś prowadzi) skręca w las. Jest pięknie. Trafiamy na szlak rowerowy. Dobrze oznaczony, choć nie ma go na naszej mapce, która ponoć zawiera trasy rowerowe - widać szlak jest nowy. Robi się coraz cieplej. Lekka korekta garderoby i po chwili docieramy nad Wartę. Właściwie można by tu zostać.



Ruszamy jednak dalej, wciąż w terenie. Trochę nam w kość dają piaski, koła się ślizgają ale jest fajnie. Tylko czy na pewno wiemy gdzie jesteśmy?



Znów trafiamy nad Wartę i... chyba jednak zgubiliśmy szlak, bo wygląda, że ścieżka też się skończyła. Nie szkodzi. Decydujemy się jechać przez pola, gdzieś w końcu musi być cywilizacja. Dziewczyny ruszają do przodu a my z Wiktorem... rozplątujemy żyłki. Nad Wartą jest pełno wędkarzy i Wiku wplątał jakieś pozostałości żyłek w hamulce, przerzutki i gdzie tylko się dało. Świetna zabawa... W międzyczasie nasze współtowarzyszki podrywane są przez kajakarzy - czyżby chcieli przerobić kajaki na rowerki wodne?

Wszystko rozplątane i po chwili znów jedziemy wspólnie.

W sumie tereny płaskie, ale miejscami trudno podjechać.




Trafiamy na zagubioną ścieżkę... mógłbym tędy jechać jeszcze długo, niestety dziewczyny wybierają szosę.



Trudno. Dojeżdżamy do Krzeczowa, przerwa na lody i pytanie co robimy dalej. Jesteśmy już blisko Załęczańskiego Parku Krajobrazowego jednak obawiam się pogody - wg ICM-u i chmur na niebie ma padać, a poza tym boję się o Wiktora, mamy już trochę km za sobą a trzeba jeszcze wrócić.

Decydujemy się jechać jeszcze do wsi Kamion (wybrnąłem, bo nie wiedziałem jak się to odmienia :-) ) i wracać. Przy okazji dowiadujemy się co na tej mapie oznacza "droga inna" - Anetka jest "szczęśliwa" jadąc po kolejnej polnej drodze pełnej kamieni (chyba trzeba będzie jej wymienić siodełko).


Przejeżdżamy nad Wartą i dopada nas ulewa. Dobrze, że akurat trafił się przystanek PKS z wiatą. Po około półgodzinnym postoju, na szczęście przestaje padać - ruszamy do domu. Przez Niżankowice docieramy ponownie do Krzeczowa i asfaltem wracamy do domu.







Wiktor co chwilę robi dodatkowe kółka, przy każdym naszym postoju wciąż jeżdzi, na mecie okaże się, że nakręcił w ten sposób około 4km więcej niż my. Jest szczęśliwy, że pobija kolejne rekordy dystansu. My również dumni, ale pełni obaw czy nie przesadziliśmy trochę, czy jutro wstanie.

Fajna wycieczka, fajne okolice, świetnie, że oprócz małego incydentu pogoda wytrzymała, ogólnie rewelacyjny dzionek. Dzionek, który się jeszcze nie skończył. Po późnym obiedzie moja młodsza pociecha wyciąga mnie na dwór, bo chce się nauczyć jeździć na dwóch kółkach. Ok. Próbujemy i... szok, po 10 min. Igor jeździ!!! Oczywiście ma jeszcze problemy ze startowaniem, co drugie zatrzymanie kończy się w pozycji horyzontalnej (albo na samochodzie - co tam rozwalone światło, grunt, że dziecko ma ubaw). Z każdą chwilą jest coraz lepiej. Tylko kto go będzie pilnował jak zacznie szaleć po powrocie na osiedle? ;)



Trasa: Skrzynno-Dębiec-Huta Czernicka-Czernice-Dolina Czernicka-Dębina-Osjaków-Felinów-Raduczyce-Drobnice-Krzeczów-Toporów-Kamion-Niżankowice-Krzeczów-Drobnice-Raduczyce-Felinów-Osjaków-Dębina-Dolina Czernicka-Czernice-Huta Czernicka-Dębiec-Skrzynno