Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie
Sobota, 27 lipca 2013
· Komentarze(20)
Kategoria EBT, łódzkie, od 50 do 100km, Orientuj się, świętokrzyskie, W towarzystwie, Z kamerą wśród..., Zawody
Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie
Kolejny Bike Orient w tym roku (najprawdopodobniej niestety już dla nas ostatni w tym roku). Tym razem Góry Przedborskie.
We wszystkich mediach ostrzeżenia dotyczące wysokiej temperatury. Będzie powyżej 30 stopni, należy unikać wysiłku, schronić się przed słońcem w godzinach największego upału itp… A nas czeka co najmniej 80km w godzinach 11-18 :-)
Jak nigdy, przyjeżdżamy do Przedborza w ostatniej chwili, na pół godziny przed startem. Szybka rejestracja, odbieramy numerek, kartę startową i pamiątkowy kubek izotermiczny. W pośpiechu zbroimy rowery, przebieramy się, napełniamy bidony i lekko spóźnieni docieramy na odprawę techniczną.
Jak zwykle sporo znajomych twarzy, ale dziś nie ma czasu na dłuższe pogawędki, bo już rozdają mapy. Tym razem już na spokojnie planujemy całą trasę, nie popełniając błędu z ubiegłego tygodnia. Pierwszy rusza Andrzej, jak zwykle sam. Po chwili my z Amigą. Chwilę wcześniej zagląda nam przez ramię Tomalos. Twierdzi, że z Kasią wybrali identyczną kolejność zaliczania punktów jak my. Nie jestem pewien czy się nie nabija z nas, ale jak się potem okaże, rzeczywiście przez całą trasę będziemy się dość często mijać ;-)
Ruszamy i od początku nie podoba mi się puls. O ile ostatnio trzymał się w normie (mojej wysokiej, ale normie), to tu od początku 170 nie jest niczym niezwykłym, a 185 też pojawia. Niedobrze. Upał?
PK 7 - Szczyt wzniesienia
Trudno nie trafić. Ludzie zjeżdżają i wjeżdżają na punkt. Widać, że ciepło i podjazd już niektórym dają się w kość.
PK 9 - Obniżenie terenu
Pierwsze piaski. Przez chwilę chodzi nam po głowie zjazd terenem, ale nie zyskujemy na tym kilometrów, a teren już pokazał, że może być ciężki. Wracamy na asfalt. Mapnik zaczyna mi fruwać, to chyba jego koniec.
PK 6 - Szczyt Fajnej Ryby
Kawałek podjazdu i znów piasek, zdradliwy zakręt szlaku i kolega, który jedzie przed nami jedzie prosto, my trzymamy się szlaku. Na punkcie jesteśmy przed nim ;-) Fajna Ryba to najwyższe naturalne wzniesienie w łódzkim, a jednocześnie co ciekawe jeden ze szczytów Korony Gór Świętokrzyskich.
Próba reanimacji mapnika. Cały czas się mijamy z Kasią i Tomkiem.
Obowiązkowa przerwa na zdjęcia.
PK 4 - Dno wąwozu
Kolejny podjazd - Góra Kozłowa. Jest ścieżka, ale chyba za wcześnie skręciliśmy. Mimo to udaje się odnaleźć wąwóz.
Biegnąc ścieżką z drugiej strony znajduję punkt.
Wracam do rowerów i ruszamy na wschód, coś za długo, coś nie tak… Amiga coś mówi o zachodzie, ale przecież jedziemy na wschód. W końcu stajemy. Jakieś zaćmienie jechaliśmy na zachód, a ja patrzyłem na kompas i widziałem wschód. Na szczęście szybko odnajdujemy się i jedziemy dalej. Dopiero w domu spostrzegamy, że w tym jednym miejscu zaznaczyliśmy inaczej zjazd z punktu i każdy trzymał się swego, a mnie się jeszcze pomyliły kierunki.
PK 5 - Kępa drzew
Jedziemy asfaltem i przejeżdżamy o jakieś 200m zakręt. Cofamy się i wylatujemy wprost na punkt. Choć plany był inne, zainspirowani spotkanymi zawodnikami, ruszamy terenem i... to był dobry pomysł. Szybko lądujemy blisko kolejnego punktu.
PK 1 - Wiata turystyczna - Punkt żywieniowy
Kolejne piachy, ale na miejscu w nagrodę czeka pyszny arbuz i wafelki. Uzupełniamy też bidony.
Na miejscu jest też ratownik.
Zawsze mnie zastanawia jaki jest sens jego obecności w tym miejscu. Przecież problemy mogą się pojawić w dowolnym punkcie i jak znam ludzi to raczej będą zmierzali do bazy, niż tu… ale może ktoś mi to wytłumaczy...
PK 10 - Ruiny zboru ariańskiego
Łatwy punkt przy drodze.
PK 14 - Dół
Po raz kolejny mijamy się ze Zdezorientowanymi oraz z Kaśką i Tomkiem :-)
PK 13 - Mogiła wojenna
Długi przelot szosą i końcówka w piachu. Termometry pokazują 32-34 stopnie w cieniu.
PK 11 - Półn. - zach. brzeg zagajnika
Powtórka z rozrywki - asfalt, a potem piach. Żelek częstuje mnie żelkami :-)
Do kolejnego punktu jest blisko, tylko… na mapie nie ma żadnej drogi. Widzę, że niektórzy chcą kombinować na azymut, ale my decydujemy się nadłożyć kilka kilometrów i pojechać asfaltem. Mam dość słodkiego. Potrzebuję czystej wody. Na szczęście jest sklep, z którego wychodzę z… Colą, Tigerem i batonikiem… Zapomniałem o wodzie :-)
PK 15 - Przepust
Modyfikacja trasy, którą zrobiliśmy w ostatniej chwili była dobrym wyborem. Pięknym szutrem docieramy wprost na punkt.
PK 2 - Fundamenty budynku
Jest piach, droga, tylko gdzie ta przecinka? Na szczęście kontrola odległości działa, wracamy 200m i są fundamenty (jak się dobrze przyjrzeć).
O ile wcześniej wydawało się, że powinniśmy na mecie być około 17-tej (limit czasu to 18-ta), to teraz wygląda, że już nie uda się zaliczyć wszystkiego :-(
PK 12 - Brzeg torfowiska
Ujadające burki po drodze, ale punkt odnaleziony bez problemu.
Powrót na asfalt i myślenie co dalej. Czasu mało, a perspektywa polnych dróg może oznaczać kilka kilometrów piachu. Wybieramy asfalt, czyli dodatkowe kilometry.
PK 8 - Koniec przecinki
Nie lubię szlaków końskich. Chyba już to kiedyś pisałem :-) Mierzenie odległości się opłaca, bo liczba przecinek się nie bardzo zgadza. Punkt znaleziony. Zostaje chyba czterdzieści minut... I jeden punkt. Mało czasu.
PK3 - Szczyt wzniesienia
Powrót na asfalt i szybkim tempem do zjazdu na trójkę. Przy wjeździe w teren ustępujemy miejsca cofającej się policji. Kawałek dalej straż pożarna na sygnale. Nie próbujemy się dowiedzieć co się stało, nie ma czasu. Niestety punkt jest oddalony od ścieżki. Może być ciężko. Porzucamy rowery na ścieżce i biegniemy na azymut. Mamy szczęście. Wpadamy wprost na punkt. 14 minut do mety. Mało czasu. Bardzo mało.
Meta
Nie oglądając się za siebie, nie przejmując się tańczącymi na piasku rowerami, mkniemy do przodu. Po chwili jest asfalt. Zegarek pokazuje 17:54. Na azymut. 17:56. Chyba blisko centrum, bo jest kościół obok Rynku - 17:58. Wpadamy na Rynek i z piskiem opon hamujemy przed stolikiem sędziowskim - 17:59 :-) Zdążyliśmy :-) I mamy komplet punktów.
Wstyd to przyznać, ale to chyba po raz pierwszy. O czasie i z kompletem punktów. Za nami 95km w 32-34 stopniowym upale. W słońcu pewnie było znacznie więcej.
Bierzemy do ręki 5l butlę wody i mam wrażenie, że zaraz ją wypijemy do dna.
Na mecie jest już Andrzej. Przyjechał tuż przed nami, ale brakło mu jednego punktu. Jak nam ostatnio. Dziś to jednak nie ma znaczenia. Brawa się należą wszystkim, którzy dotarli do mety, którzy w ogóle wyjechali. Przy tej temperaturze to było prawdziwe szaleństwo.
Jeszcze obiad i trzeba wracać. Musimy wyjechać wcześniej, dlatego nie zostajemy na zakończeniu. Taki dzień. Szkoda, bo nie było okazji porozmawiać ze znajomymi. Z niektórymi nawet nie udało się przywitać. Szkoda. Po raz kolejny też nie udało się zostać na drugi dzień i wziąć udziału w spływie kajakowym. Szkoda, bo dla mnie zawsze urokiem Bike Orientu była możliwość integracji, wyjazdu rodzinnego, no ale w tym roku tak to jakoś dziwnie wszystko nam wychodzi… Ale jeszcze tu wrócimy :-)
W sumie wracamy potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. Najważniejsze, że udało się poprawić kilka błędów z wcześniejszych startów. Nie wiemy jeszcze, które miejsce, ale jest satysfakcja, że mamy komplet i zmieściliśmy się w czasie :-)
Kolejny Bike Orient w tym roku (najprawdopodobniej niestety już dla nas ostatni w tym roku). Tym razem Góry Przedborskie.
We wszystkich mediach ostrzeżenia dotyczące wysokiej temperatury. Będzie powyżej 30 stopni, należy unikać wysiłku, schronić się przed słońcem w godzinach największego upału itp… A nas czeka co najmniej 80km w godzinach 11-18 :-)
Jak nigdy, przyjeżdżamy do Przedborza w ostatniej chwili, na pół godziny przed startem. Szybka rejestracja, odbieramy numerek, kartę startową i pamiątkowy kubek izotermiczny. W pośpiechu zbroimy rowery, przebieramy się, napełniamy bidony i lekko spóźnieni docieramy na odprawę techniczną.
Jak zwykle sporo znajomych twarzy, ale dziś nie ma czasu na dłuższe pogawędki, bo już rozdają mapy. Tym razem już na spokojnie planujemy całą trasę, nie popełniając błędu z ubiegłego tygodnia. Pierwszy rusza Andrzej, jak zwykle sam. Po chwili my z Amigą. Chwilę wcześniej zagląda nam przez ramię Tomalos. Twierdzi, że z Kasią wybrali identyczną kolejność zaliczania punktów jak my. Nie jestem pewien czy się nie nabija z nas, ale jak się potem okaże, rzeczywiście przez całą trasę będziemy się dość często mijać ;-)
Ruszamy i od początku nie podoba mi się puls. O ile ostatnio trzymał się w normie (mojej wysokiej, ale normie), to tu od początku 170 nie jest niczym niezwykłym, a 185 też pojawia. Niedobrze. Upał?
PK 7 - Szczyt wzniesienia
Trudno nie trafić. Ludzie zjeżdżają i wjeżdżają na punkt. Widać, że ciepło i podjazd już niektórym dają się w kość.
PK 9 - Obniżenie terenu
Pierwsze piaski. Przez chwilę chodzi nam po głowie zjazd terenem, ale nie zyskujemy na tym kilometrów, a teren już pokazał, że może być ciężki. Wracamy na asfalt. Mapnik zaczyna mi fruwać, to chyba jego koniec.
PK 6 - Szczyt Fajnej Ryby
Kawałek podjazdu i znów piasek, zdradliwy zakręt szlaku i kolega, który jedzie przed nami jedzie prosto, my trzymamy się szlaku. Na punkcie jesteśmy przed nim ;-) Fajna Ryba to najwyższe naturalne wzniesienie w łódzkim, a jednocześnie co ciekawe jeden ze szczytów Korony Gór Świętokrzyskich.
Próba reanimacji mapnika. Cały czas się mijamy z Kasią i Tomkiem.
Obowiązkowa przerwa na zdjęcia.
Zdjęcie musi być© djk71
Widok z Fajnej Ryby© djk71
PK 4 - Dno wąwozu
Kolejny podjazd - Góra Kozłowa. Jest ścieżka, ale chyba za wcześnie skręciliśmy. Mimo to udaje się odnaleźć wąwóz.
Biegnąc ścieżką z drugiej strony znajduję punkt.
W wąwozie© djk71
Wracam do rowerów i ruszamy na wschód, coś za długo, coś nie tak… Amiga coś mówi o zachodzie, ale przecież jedziemy na wschód. W końcu stajemy. Jakieś zaćmienie jechaliśmy na zachód, a ja patrzyłem na kompas i widziałem wschód. Na szczęście szybko odnajdujemy się i jedziemy dalej. Dopiero w domu spostrzegamy, że w tym jednym miejscu zaznaczyliśmy inaczej zjazd z punktu i każdy trzymał się swego, a mnie się jeszcze pomyliły kierunki.
PK 5 - Kępa drzew
Jedziemy asfaltem i przejeżdżamy o jakieś 200m zakręt. Cofamy się i wylatujemy wprost na punkt. Choć plany był inne, zainspirowani spotkanymi zawodnikami, ruszamy terenem i... to był dobry pomysł. Szybko lądujemy blisko kolejnego punktu.
PK 1 - Wiata turystyczna - Punkt żywieniowy
Kolejne piachy, ale na miejscu w nagrodę czeka pyszny arbuz i wafelki. Uzupełniamy też bidony.
Na miejscu jest też ratownik.
Ratownik dobrze zaopatrzony© djk71
Zawsze mnie zastanawia jaki jest sens jego obecności w tym miejscu. Przecież problemy mogą się pojawić w dowolnym punkcie i jak znam ludzi to raczej będą zmierzali do bazy, niż tu… ale może ktoś mi to wytłumaczy...
PK 10 - Ruiny zboru ariańskiego
Łatwy punkt przy drodze.
Punkt w ruinach© djk71
PK 14 - Dół
Po raz kolejny mijamy się ze Zdezorientowanymi oraz z Kaśką i Tomkiem :-)
Z czaszką© djk71
PK 13 - Mogiła wojenna
Długi przelot szosą i końcówka w piachu. Termometry pokazują 32-34 stopnie w cieniu.
PK 11 - Półn. - zach. brzeg zagajnika
Powtórka z rozrywki - asfalt, a potem piach. Żelek częstuje mnie żelkami :-)
Do kolejnego punktu jest blisko, tylko… na mapie nie ma żadnej drogi. Widzę, że niektórzy chcą kombinować na azymut, ale my decydujemy się nadłożyć kilka kilometrów i pojechać asfaltem. Mam dość słodkiego. Potrzebuję czystej wody. Na szczęście jest sklep, z którego wychodzę z… Colą, Tigerem i batonikiem… Zapomniałem o wodzie :-)
PK 15 - Przepust
Modyfikacja trasy, którą zrobiliśmy w ostatniej chwili była dobrym wyborem. Pięknym szutrem docieramy wprost na punkt.
Szkoda, że nie ma czasu na kąpiel© djk71
PK 2 - Fundamenty budynku
Jest piach, droga, tylko gdzie ta przecinka? Na szczęście kontrola odległości działa, wracamy 200m i są fundamenty (jak się dobrze przyjrzeć).
O ile wcześniej wydawało się, że powinniśmy na mecie być około 17-tej (limit czasu to 18-ta), to teraz wygląda, że już nie uda się zaliczyć wszystkiego :-(
PK 12 - Brzeg torfowiska
Ujadające burki po drodze, ale punkt odnaleziony bez problemu.
Powrót na asfalt i myślenie co dalej. Czasu mało, a perspektywa polnych dróg może oznaczać kilka kilometrów piachu. Wybieramy asfalt, czyli dodatkowe kilometry.
PK 8 - Koniec przecinki
Nie lubię szlaków końskich. Chyba już to kiedyś pisałem :-) Mierzenie odległości się opłaca, bo liczba przecinek się nie bardzo zgadza. Punkt znaleziony. Zostaje chyba czterdzieści minut... I jeden punkt. Mało czasu.
PK3 - Szczyt wzniesienia
Powrót na asfalt i szybkim tempem do zjazdu na trójkę. Przy wjeździe w teren ustępujemy miejsca cofającej się policji. Kawałek dalej straż pożarna na sygnale. Nie próbujemy się dowiedzieć co się stało, nie ma czasu. Niestety punkt jest oddalony od ścieżki. Może być ciężko. Porzucamy rowery na ścieżce i biegniemy na azymut. Mamy szczęście. Wpadamy wprost na punkt. 14 minut do mety. Mało czasu. Bardzo mało.
Meta
Nie oglądając się za siebie, nie przejmując się tańczącymi na piasku rowerami, mkniemy do przodu. Po chwili jest asfalt. Zegarek pokazuje 17:54. Na azymut. 17:56. Chyba blisko centrum, bo jest kościół obok Rynku - 17:58. Wpadamy na Rynek i z piskiem opon hamujemy przed stolikiem sędziowskim - 17:59 :-) Zdążyliśmy :-) I mamy komplet punktów.
Wstyd to przyznać, ale to chyba po raz pierwszy. O czasie i z kompletem punktów. Za nami 95km w 32-34 stopniowym upale. W słońcu pewnie było znacznie więcej.
Bierzemy do ręki 5l butlę wody i mam wrażenie, że zaraz ją wypijemy do dna.
Na mecie jest już Andrzej. Przyjechał tuż przed nami, ale brakło mu jednego punktu. Jak nam ostatnio. Dziś to jednak nie ma znaczenia. Brawa się należą wszystkim, którzy dotarli do mety, którzy w ogóle wyjechali. Przy tej temperaturze to było prawdziwe szaleństwo.
Jeszcze obiad i trzeba wracać. Musimy wyjechać wcześniej, dlatego nie zostajemy na zakończeniu. Taki dzień. Szkoda, bo nie było okazji porozmawiać ze znajomymi. Z niektórymi nawet nie udało się przywitać. Szkoda. Po raz kolejny też nie udało się zostać na drugi dzień i wziąć udziału w spływie kajakowym. Szkoda, bo dla mnie zawsze urokiem Bike Orientu była możliwość integracji, wyjazdu rodzinnego, no ale w tym roku tak to jakoś dziwnie wszystko nam wychodzi… Ale jeszcze tu wrócimy :-)
W sumie wracamy potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. Najważniejsze, że udało się poprawić kilka błędów z wcześniejszych startów. Nie wiemy jeszcze, które miejsce, ale jest satysfakcja, że mamy komplet i zmieściliśmy się w czasie :-)