Wpisy archiwalne w kategorii

łódzkie

Dystans całkowity:2302.60 km (w terenie 902.40 km; 39.19%)
Czas w ruchu:133:30
Średnia prędkość:17.25 km/h
Maksymalna prędkość:50.68 km/h
Suma podjazdów:317 m
Maks. tętno maksymalne:199 (105 %)
Maks. tętno średnie:175 (90 %)
Suma kalorii:2537 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:85.28 km i 4h 56m
Więcej statystyk

Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie

Sobota, 27 lipca 2013 · Komentarze(20)
Uczestnicy
Bike Orient 2013 - Góry Przedborskie

Kolejny Bike Orient w tym roku (najprawdopodobniej niestety już dla nas ostatni w tym roku). Tym razem Góry Przedborskie.
We wszystkich mediach ostrzeżenia dotyczące wysokiej temperatury. Będzie powyżej 30 stopni, należy unikać wysiłku, schronić się przed słońcem w godzinach największego upału itp… A nas czeka co najmniej 80km w godzinach 11-18 :-)

Jak nigdy, przyjeżdżamy do Przedborza w ostatniej chwili, na pół godziny przed startem. Szybka rejestracja, odbieramy numerek, kartę startową i pamiątkowy kubek izotermiczny. W pośpiechu zbroimy rowery, przebieramy się, napełniamy bidony i lekko spóźnieni docieramy na odprawę techniczną.

Jak zwykle sporo znajomych twarzy, ale dziś nie ma czasu na dłuższe pogawędki, bo już rozdają mapy. Tym razem już na spokojnie planujemy całą trasę, nie popełniając błędu z ubiegłego tygodnia. Pierwszy rusza Andrzej, jak zwykle sam. Po chwili my z Amigą. Chwilę wcześniej zagląda nam przez ramię Tomalos. Twierdzi, że z Kasią wybrali identyczną kolejność zaliczania punktów jak my. Nie jestem pewien czy się nie nabija z nas, ale jak się potem okaże, rzeczywiście przez całą trasę będziemy się dość często mijać ;-)

Ruszamy i od początku nie podoba mi się puls. O ile ostatnio trzymał się w normie (mojej wysokiej, ale normie), to tu od początku 170 nie jest niczym niezwykłym, a 185 też pojawia. Niedobrze. Upał?

PK 7 - Szczyt wzniesienia
Trudno nie trafić. Ludzie zjeżdżają i wjeżdżają na punkt. Widać, że ciepło i podjazd już niektórym dają się w kość.

PK 9 - Obniżenie terenu
Pierwsze piaski. Przez chwilę chodzi nam po głowie zjazd terenem, ale nie zyskujemy na tym kilometrów, a teren już pokazał, że może być ciężki. Wracamy na asfalt. Mapnik zaczyna mi fruwać, to chyba jego koniec.

PK 6 - Szczyt Fajnej Ryby
Kawałek podjazdu i znów piasek, zdradliwy zakręt szlaku i kolega, który jedzie przed nami jedzie prosto, my trzymamy się szlaku. Na punkcie jesteśmy przed nim ;-) Fajna Ryba to najwyższe naturalne wzniesienie w łódzkim, a jednocześnie co ciekawe jeden ze szczytów Korony Gór Świętokrzyskich.

Próba reanimacji mapnika. Cały czas się mijamy z Kasią i Tomkiem.

Obowiązkowa przerwa na zdjęcia.

Zdjęcie musi być © djk71


Widok z Fajnej Ryby © djk71


PK 4 - Dno wąwozu
Kolejny podjazd - Góra Kozłowa. Jest ścieżka, ale chyba za wcześnie skręciliśmy. Mimo to udaje się odnaleźć wąwóz.
Biegnąc ścieżką z drugiej strony znajduję punkt.

W wąwozie © djk71


Wracam do rowerów i ruszamy na wschód, coś za długo, coś nie tak… Amiga coś mówi o zachodzie, ale przecież jedziemy na wschód. W końcu stajemy. Jakieś zaćmienie jechaliśmy na zachód, a ja patrzyłem na kompas i widziałem wschód. Na szczęście szybko odnajdujemy się i jedziemy dalej. Dopiero w domu spostrzegamy, że w tym jednym miejscu zaznaczyliśmy inaczej zjazd z punktu i każdy trzymał się swego, a mnie się jeszcze pomyliły kierunki.

PK 5 - Kępa drzew
Jedziemy asfaltem i przejeżdżamy o jakieś 200m zakręt. Cofamy się i wylatujemy wprost na punkt. Choć plany był inne, zainspirowani spotkanymi zawodnikami, ruszamy terenem i... to był dobry pomysł. Szybko lądujemy blisko kolejnego punktu.

PK 1 - Wiata turystyczna - Punkt żywieniowy
Kolejne piachy, ale na miejscu w nagrodę czeka pyszny arbuz i wafelki. Uzupełniamy też bidony.
Na miejscu jest też ratownik.

Ratownik dobrze zaopatrzony © djk71


Zawsze mnie zastanawia jaki jest sens jego obecności w tym miejscu. Przecież problemy mogą się pojawić w dowolnym punkcie i jak znam ludzi to raczej będą zmierzali do bazy, niż tu… ale może ktoś mi to wytłumaczy...

PK 10 - Ruiny zboru ariańskiego
Łatwy punkt przy drodze.

Punkt w ruinach © djk71


PK 14 - Dół
Po raz kolejny mijamy się ze Zdezorientowanymi oraz z Kaśką i Tomkiem :-)

Z czaszką © djk71


PK 13 - Mogiła wojenna
Długi przelot szosą i końcówka w piachu. Termometry pokazują 32-34 stopnie w cieniu.

PK 11 - Półn. - zach. brzeg zagajnika
Powtórka z rozrywki - asfalt, a potem piach. Żelek częstuje mnie żelkami :-)
Do kolejnego punktu jest blisko, tylko… na mapie nie ma żadnej drogi. Widzę, że niektórzy chcą kombinować na azymut, ale my decydujemy się nadłożyć kilka kilometrów i pojechać asfaltem. Mam dość słodkiego. Potrzebuję czystej wody. Na szczęście jest sklep, z którego wychodzę z… Colą, Tigerem i batonikiem… Zapomniałem o wodzie :-)

PK 15 - Przepust
Modyfikacja trasy, którą zrobiliśmy w ostatniej chwili była dobrym wyborem. Pięknym szutrem docieramy wprost na punkt.

Szkoda, że nie ma czasu na kąpiel © djk71


PK 2 - Fundamenty budynku
Jest piach, droga, tylko gdzie ta przecinka? Na szczęście kontrola odległości działa, wracamy 200m i są fundamenty (jak się dobrze przyjrzeć).
O ile wcześniej wydawało się, że powinniśmy na mecie być około 17-tej (limit czasu to 18-ta), to teraz wygląda, że już nie uda się zaliczyć wszystkiego :-(

PK 12 - Brzeg torfowiska
Ujadające burki po drodze, ale punkt odnaleziony bez problemu.
Powrót na asfalt i myślenie co dalej. Czasu mało, a perspektywa polnych dróg może oznaczać kilka kilometrów piachu. Wybieramy asfalt, czyli dodatkowe kilometry.

PK 8 - Koniec przecinki
Nie lubię szlaków końskich. Chyba już to kiedyś pisałem :-) Mierzenie odległości się opłaca, bo liczba przecinek się nie bardzo zgadza. Punkt znaleziony. Zostaje chyba czterdzieści minut... I jeden punkt. Mało czasu.

PK3 - Szczyt wzniesienia
Powrót na asfalt i szybkim tempem do zjazdu na trójkę. Przy wjeździe w teren ustępujemy miejsca cofającej się policji. Kawałek dalej straż pożarna na sygnale. Nie próbujemy się dowiedzieć co się stało, nie ma czasu. Niestety punkt jest oddalony od ścieżki. Może być ciężko. Porzucamy rowery na ścieżce i biegniemy na azymut. Mamy szczęście. Wpadamy wprost na punkt. 14 minut do mety. Mało czasu. Bardzo mało.

Meta
Nie oglądając się za siebie, nie przejmując się tańczącymi na piasku rowerami, mkniemy do przodu. Po chwili jest asfalt. Zegarek pokazuje 17:54. Na azymut. 17:56. Chyba blisko centrum, bo jest kościół obok Rynku - 17:58. Wpadamy na Rynek i z piskiem opon hamujemy przed stolikiem sędziowskim - 17:59 :-) Zdążyliśmy :-) I mamy komplet punktów.

Wstyd to przyznać, ale to chyba po raz pierwszy. O czasie i z kompletem punktów. Za nami 95km w 32-34 stopniowym upale. W słońcu pewnie było znacznie więcej.

Bierzemy do ręki 5l butlę wody i mam wrażenie, że zaraz ją wypijemy do dna.

Na mecie jest już Andrzej. Przyjechał tuż przed nami, ale brakło mu jednego punktu. Jak nam ostatnio. Dziś to jednak nie ma znaczenia. Brawa się należą wszystkim, którzy dotarli do mety, którzy w ogóle wyjechali. Przy tej temperaturze to było prawdziwe szaleństwo.

Jeszcze obiad i trzeba wracać. Musimy wyjechać wcześniej, dlatego nie zostajemy na zakończeniu. Taki dzień. Szkoda, bo nie było okazji porozmawiać ze znajomymi. Z niektórymi nawet nie udało się przywitać. Szkoda. Po raz kolejny też nie udało się zostać na drugi dzień i wziąć udziału w spływie kajakowym. Szkoda, bo dla mnie zawsze urokiem Bike Orientu była możliwość integracji, wyjazdu rodzinnego, no ale w tym roku tak to jakoś dziwnie wszystko nam wychodzi… Ale jeszcze tu wrócimy :-)

W sumie wracamy potwornie zmęczeni, ale zadowoleni. Najważniejsze, że udało się poprawić kilka błędów z wcześniejszych startów. Nie wiemy jeszcze, które miejsce, ale jest satysfakcja, że mamy komplet i zmieściliśmy się w czasie :-)

Bike Orient 2013 - Dolina Warty

Sobota, 8 czerwca 2013 · Komentarze(10)
Uczestnicy
Bike Orient 2013 - Dolina Warty

Kolejny Bike Orient w tym roku (tym razem pucharowy) i kolejny Bike Orient w historii moich startów w imprezach na orientację. To tu się wszystko zaczęło i tu zawsze chętnie wracam będąc pewnym, że nie tylko będzie czekała nas świetna zabawa na trasie, ale również fantastyczna atmosfera przed i po zawodach.

Przyjeżdżamy z Amigą wystarczająco wcześnie żeby w spokoju się przygotować (w tym załatać w końcu dętkę po ostatnim razie) i pogadać ze znajomymi. Niektórzy są tu już od wczoraj. Sympatycznie było spotkać kolejne dawno niewidziane twarze :) Wszyscy już gotowi do startu.

Gotowa do startu, tylko kasku jeszcze brakuje :-) © djk71


Trochę niepokoją mnie poranne problemy żołądkowe, ale damy radę. Odprawa i… ze spokojem rysujemy całą trasę. Dziś musi się udać. W trakcie wyszukiwania optymalnej drogi dołącza do nas telewizja i prosi o krótki wywiad. Już wiemy - jak przegramy to przez nich, bo zabrali nam trochę czasu :-)

W końcu jedziemy. Na pierwszej prostej widzimy jednego z zawodników z kołem, które jak to potem ktoś określił, jest w kształcie precla. Jeden z kolegów, jak się potem okaże, nieźle poharatał sobie twarz w tej kolizji.

PK8 - Szczyt wydmy
Bez większych problemów docieramy do punktu, gdzie spotykamy m.in. Andrzeja, który wystartował trochę wcześniej. Dziwi się, że nadjechaliśmy z tej strony.

PK5 - Brzeg oczka wodnego
Najpierw wzdłuż torów, jak planowaliśmy, ale potem lekka modyfikacja trasy. Końcówka wąską ścieżką między drzewami. Dopiero co rozmawialiśmy z Tomalosem o szerokich kierownicach - to właśnie o to mi chodziło. ;-)

Wąska ścieżka między drzewami © djk71


PK2 - stare drzewo
Kawałek asfaltem, potem las i jest punkt. Dobry czas.

PK4 - brzeg torfowiska
Bałem się, że będzie gorzej z końcówką, ale trafiamy jak po sznurku :-)

PK18 - szczyt wzniesienia
Przy zjeździe z punktu Amiga walczy z rowerem, który oparcie próbuje stanąć dęba. Dwukrotnie gubi licznik. Na szczęście jadę za nim i udaje mi się go odnaleźć. Wyjeżdżamy w trochę innym miejscu niż planowaliśmy, ale nie stanowi to żadnego problemu. Podjazd na Łysą Górę i mamy kolejny punkt.

PK1 - wiata turystyczna
Bez problemu prostą drogą docieramy na punkt żywieniowy. Jak zwykle pełen wypas. Uzupełniamy zapasy i jedziemy dalej. Średnia powyżej 21 km/h. Zwykle jest to około 15… Albo trasa za prosta, albo szybko spuchniemy, bo nie wierzę w taki nagły wzrost formy.

PK20 - wyspa na stawie
Dojazd bez problemu. Miejscowi wielbiciele trunków wszelakich aktywnie udzielali pomocy w nawigacji… Wyspa brzmiało groźnie, a tu niespodzianka.

Na wyspie © djk71


PK19 - brzeg stawu
Na Dymnie były komary. Tu są muchy i inne UFO (niezidentyfikowane obiekty latające). Masakra. Może nie kąsają tak mocno, ale są strasznie denerwujące. Punkt znaleziony i… znaleziony też nowy skrót do kolejnego punktu. Błąd. Przedzieramy się kilkaset metrów i… przed nami bagna. Nie ma sensu kombinować, wracamy pierwotnie zaplanowaną drogą.
Kilka minut w plecy, ale nie jest źle. To najbardziej oddalony od bazy punkt, ale patrząc na zegarek powinniśmy bez problemu zmieścić się w czasie i zaliczyć wszystkie punkty.

PK11 - szczyt wydmy
Dojeżdżamy w pobliże punktu, jest ścieżka na wprost ale to nie to. Druga obok i to jest wlaściwy trop. Mamy dość tego robactwa wokół twarzy, głowy… Na punkcie uzupełniamy energię, ale robimy to szybko - te czarne chmury robactwa są potworne.

PK14 - koniec drogi
Teraz długa prosta na południowy wschód. Wyglądało to na mapie obiecująco, w praktyce mokra trawa i wielkie kałuże z delikatnym podjazdem. Daje nam to nieźle w kość. Sieć ścieżek przed punktem wygląda groźnie, ale próbujemy. Pierwszy atak i spotykamy zawodnika, który ponoć już od godziny tu krąży. Cofamy się i drugie podejście jest bezbłędne. Widzimy jak z drugiej strony zawodnicy próbują przebić się przez bagna, ale tuż przed punktem odpuszczają.
Teraz wyjazd na drogę i kierunek szesnastka

PK16 - pomost na stawie
Nie do końca jesteśmy pewni, w którym miejscu zjechaliśmy. Niestety zamiast kierować się przeczuciem, dajemy się namówić na dojazd od drogi co oznacza, że nadkładamy jakieś 4-5km. Jedyny plus tego to zaliczony sklep i krótka pogawędka z Kasią ;-)

Okazuje się, że Amiga po raz trzeci gubi licznik. Nie bardzo ma chyba ochotę wracać na czternastkę... Może ktoś inny znajdzie...

Punkt malowniczo położony, ale nie ma czasu na podziwianie.

Jest punkt © djk71


Ładnie tu © djk71


Tym bardziej, że na poprzednich punktach straciliśmy dużo czasu. Mamy chyba koło godziny w plecy :-(

PK15 - lewy brzeg Kanału Lodowego
Mieliśmy jechać na trzynastkę, ale przegapiliśmy zjazd i postanowiliśmy zmienić nieco trasę. Dojazd do punktu interesujący…

Ścieżka trochę zalana © djk71


Słońce grzeje jak szalone. Po wyjeździe na asfalt opadam z sił. Zjazd w teren i nie dam rady dalej jechać. Proszę Darka żeby jechał sam. Niech walczy, a ja wracam do bazy. Nie zgadza się. Siadamy pod jedynym w okolicy drzewem i próba regeneracji. Woda, energetyk, banan… mokry buff.

Czuję się jak ta zeschnięta resztka drzewa © djk71


Po kilkunastu minutach odpoczynku ruszmy. Nie wierzę, że to pomoże, ale zobaczymy. Jest mi słabo. Jest mi niedobrze. Tempo 10km/h. Nienawidzę słońca! Na szczęście wjeżdżamy do lasu i jest lepiej.

PK13 - skrzyżowanie dróg
Punkt zaliczony bez problemu.

PK12 - szczyt wydmy
Przy dojeździe zaczyna grzmieć. Gdy wjeżdżamy na odsłonięty szczyt grzmoty jeszcze bardziej przybierają na sile. Trzeba się ewakuować. Zaczyna lać. W momencie. Nawet nie ma sensu się ubierać. Jesteśmy w jednej chwili przemoczeni. Dobrze, ze jest ciepło. Kiedy docieramy do asfaltu okazuje się, że samochody mają problemy z przejechaniem po ulicach. Ciekawe co myślą ludzie, którzy patrzą na nas stojąc w sklepach, bramach…

PK9 - lewy brzeg Warty
Czasu bardzo mało. Jedziemy do bazy. Po drodze mamy jeszcze dziewiątkę. Jedziemy. Baz problemu.

Wydaje się, że jeszcze będziemy w stanie zaliczyć dwa punkty. Z każdym kilometrem niestety czas upływa jakby szybciej.
Nie zauważamy zjazdu na PK3, albo zmęczenie, albo go po prostu z tej strony nie ma. Rzut oka na zegar i decydujemy się już wracać prosto do bazy. Za każdą minutę spóźnienia odejmują nam jeden punkt.

Końcówka bardzo szybkim tempem. Tak szybkim, że nie zauważamy że przejeżdżamy jakieś 200-300m od PK10 :( Zaczynam czuć kolana. Jesteśmy dwadzieścia minut przed końcem limitu czasu. Mamy 15 z 20 punktów. Mogło być lepiej. Mogło, gdybym był mądrzejszy. Gdybym się prawie nie odwodnił. A przecież miałem picie. To chyba trauma z mojej pierwszej dwusetki, kiedy brakło mi picia. Teraz zamiast pić to oszczędzam, a potem na metę przyjeżdżam z 2 litrami picia :-(

Meta
Gorące komentarze. Andrzejowi zabrakło jednego punktu. No, ale z nim się jeszcze długo nie będziemy mogli równać :-) Gorący obiad. Mycie rowerów i zakończenie.

Zwycięzcy © djk71


W perspektywie jeszcze ognisko i pogaduchy bez końca, ale nie tym razem. Dziś musimy wracać do domu. Szkoda, bo chętnie byśmy zostali jeszcze.

Dziękuję organizatorom za fantastyczną jak zwykle imprezę, oraz wszystkim pozostałym za stworzenie świetnej atmosfery. Widzimy się w lipcu :-)

BikeOrient, czyli Pechowa Trzynastka

Sobota, 27 kwietnia 2013 · Komentarze(10)
Uczestnicy
BikeOrient, czyli Pechowa Trzynastka

Ruszamy wraz z Amigą na BikeOrient. Po raz pierwszy startujemy jako… ETISOFT BIKE TEAM :-). Wraz z nami jedzie, długo wahający się Andrzej ;-) Fajnie, że udało się go namówić, bo po pamiętnej błotnej Odysei miałem wrażenie, że już nigdy się go nie uda wyciągnąć na taką imprezę :-)

Pierwsze zaskoczenie już na parkingu, bo z dwóch stron równocześnie pada pytanie: ETISOFT? Ten Etisoft? :-)

Szybka rejestracja, krótkie powitanie z dawno niewidzianymi znajomymi i czas zająć się sprzętem. Przygotowanie rowerów, akcesoriów, montaż mapników i ostatnie decyzje co na siebie włożyć, a co z sobą zabrać, bo mimo iż teraz jest ciepło to zapowiadany jest deszcz.

Jaki ładnyy numerek © djk71


Odprawa techniczna, rozdanie map i do roboty :-)

Trzeba słuchać uważnie © djk71


Dostajemy dwie mapy: Las łagiewnicki w skali 1:15 000 oraz Wzniesienia Łódzkie -1:30 000. Niby fajnie bo dokładniejsze, ale czuję lekką obawę, bo jednak bardziej przyzwyczajony jestem do pięćdziesiątek.

Rysujemy z Amigą część trasy i w drogę. Andrzej decyduje się na samotny start.

PK 10 - ogrodzenie
Zapędzamy się trochę za daleko, ale szybka korekta i po chwili wraz z kilkoma innymi osobami odnajdujemy punkt.

Mamy pierwszy punkt © djk71


PK 4 - róg ogrodzenia
Szybko zauważamy, że mapa to "piętnastka", bo odcinki na mapie wydają się o wiele dłuższe niż są w rzeczywistości. Punkt odnaleziony bez problemu.

PK 1 - szczyt wzniesienia
Nie lubię takich punktów, bo zwykle ciężko je odnaleźć, ale tym razem widać go jak na dłoni.

PK 8 - skrzyżowanie dróg
Dojazd Traktem Napoleońskim. Na miejscu bufet. Jak jest to trzeba skorzystać ;-) Przy okazji przełączamy się na drugą mapę.

PK 15 - zagajnik
Bez problemów.

PK 7 - szczyt wzniesienia
Dłuższy postój z przyczyn technicznych. Przy okazji mała korekta trasy.

Chwila przerwy © djk71


PK 13 - mała żwirownia
Korekta nie wprowadzona na mapę i przegapiamy skręt w lewo i lądujemy na skrzyżowaniu z DK14. Spostrzegamy błąd, ale do punktu da się dojechać i z tej strony. Skręcamy i jedziemy 3km główną drogą. Jest zajazd, jest przystanek, łuk drogi ale coś nam się nie podoba. Kompas wskazuje inny kierunek. No tak - na skrzyżowaniu skręciliśmy w odwrotną stronę. Masakra. Do wyboru mamy powrót lub zmiana planów i atak na PK 16. Wybieramy szesnastkę.

PK 16 - cmentarz
Na mapie jest ścieżka, ale okazuje się, że wjedzie przez prywatną posesję. Rozmowa z właścicielami i zostawiamy rowery przy bramie i pieszo zaliczamy punkt. Trudno się dziwić ich złości, kiedy nagle tłumy na rowerach rozjeżdżają im łąkę i pole. Do tego niektórzy zawodnicy nie zachowali się ponoć zbyt kulturalnie. Wstyd.

PK 14 - szczyt wzniesienia
Amiga w pośpiechu zaplątuje się w rower. Niestety nie zdążyłem zrobić zdjęcia. Krew się polała, ale na szczęście nic poważnego. Mijamy się z Andrzejem.

PK 17 - ruiny budynku
Łatwo odnalezione. Teraz tylko trzeba się stąd wydostać. Wybieramy drogę przez budowę autostrady. Ciężko się jedzie. Rowery zapadają się ale udaje nam się dostać do drogi. Przed punktem też było ciekawie :-)

Ciekawe kto po tym polu jeździ szybciej... © djk71


PK 20 - zagajnik
Kolejny łatwy punkt. Tak naprawdę nawet nie korzystamy z opisów punktów, bo większość jest bardzo prosta do odnalezienia.

PK 19 - skrzyżowanie dróg
Z daleka widzimy krzyż. To jeden z tych punktów, którego zdjęcie było zamieszczone na Facebooku. W sumie zdziwiły mnie te zdjęcia punktów - miejscowi mieli ułatwione zadanie.

Było na Fejsie... © djk71


PK 18 - szczyt wzniesienia
Zaczynam czuć zmęczenie, do tego czepiają się mnie jakieś kolce. Rzut oka na zegarek i jest dobrze. Mamy sporo czasu.

PK 13 - mała żwirowania - po raz drugi
Wydaje się być prosty dojazd. Nie widzę punktu, bo jest na zawiniętej części mapy. Wydaje się jednak oczywisty. Mijamy DK14 i skręt w prawo. Wjeżdżamy na górkę i… rzut oka na mapę mówi, że to nie ta ścieżka. Wracamy? Nie przejedziemy na skróty i powinniśmy trafić na punkt. Najgorsza decyzja dzisiejszego dnia. Kolejne ścieżki i już nie jesteśmy pewni gdzie jesteśmy. Trzeba znaleźć jakiś punkt orientacyjny. Jest. Ruszamy i jest punkt.

Pechowa trzynastka © djk71


Całość kosztuje nas jakiś 45 minut :-( Porażka. Teraz zostaje nam jeszcze tylko 7 punktów w Lesie Łagiewnickim. Powinniśmy zdążyć bez problemu.

PK 3 - skraj lasu
Najpierw niebieskim szlakiem (żeby wszędzie szlaki w terenie tak się pokrywały z mapami), a potem na przełaj.

PK 11 - nasyp
Namierzony bez kłopotów.

PK 9 - szczyt wzniesienia
Łatwy do zauważenia z drogi

PK 6 - szczyt góry
Wspinamy się stromym podejściem, na górze okazuje się, że z drugiej strony można łatwo dojechać. SMS od Andrzeja, że już jest na mecie. My mamy jeszcze 3 punkty.

PK 2 - skraj lasu
Prosta droga i… nie ma ścieżki. Wracamy do skrzyżowania i precyzyjnie odmierzamy odległość. Jest. Jeszcze dwa, zdążymy.

PK 5 - szczyt wzniesienia
Dojazd wydaje się oczywisty. Jednak nie widzimy oznaczeń czerwonego szlaku. Robimy pętlę i wracamy w to samo miejsce. Czasu coraz mniej. Jeszcze raz odmierzając odległości i trochę na przełaj w końcu go mamy. Po chwili okazuje się, że widać go było z miejsca w którym wcześniej byliśmy już dwa razy. Nie wiem czemu go nie zauważyliśmy. Zmęczenie? Okazuje się, że nie zdążymy już zaliczyć ostatniego punktu choć jest w prostej linii jakieś 800m od mety. Nie ryzykujemy, bo każda minuta spóźnienia kosztuje jeden punkt karny.

Na mecie herbatka, kiełbaska, mięsko… i pogaduchy ze znajomymi. Szkoda, że od kilku godzin pada i zrobiło się zimno, bo nie ma nastroju na siedzenie przy ognisku.

Zakończenie imprezy, medale dla najlepszych i tombola. Czas się żegnać i wracać do domu.
Jak zwykle świetnie zorganizowana impreza. Już czekam na kolejną.

Lądujemy na 28 miejscu - to połowa stawki - pierwsza połowa :-) Gdyby nie awaria i własna głupota na trzynastce bylibyśmy w okolicach 15 miejsca. Gdyby…
Andrzej jest… trzynasty. Brawo!
Zmęczenie, żal straconego czasu i jednego punktu, brak kondycji ale ogólnie jestem zadowolony. Wiemy co trzeba poprawić.

BO 2011 - Rajd Krajoznawczy

Niedziela, 19 czerwca 2011 · Komentarze(3)
BO 2011 - Rajd Krajoznawczy

Po wczorajszym maratonie dziś… mam problemy z siedzeniem. Pakujemy się do auta i… ruszamy na start. Myślałem, że wszyscy już zdecydowali się wrócić ale jednak jest parę osób. Jedziemy, choć mamy świadomość, że być może będziemy musieli się rozdzielić, bo nie damy rady całą rodzinką nadążyć za grupą.

Na początek Ośrodek Hodowli Żubrów. Jedziemy jednak po kilku km gubimy grupę. Trudno. Sami dojedziemy. W trakcie okazuje się, że ekipa odbiła do schronów i jesteśmy przed nimi. Odpoczywamy pod ośrodkiem kiedy dociera do nas reszta ekipy.

Ile można na Was czekać... © djk71


Zwiedzamy zagrodę słuchając ciekawych opowieści pracowniczki Kampinoskiego Parku Narodowego.

Czego? © djk71


Po chwili ruszamy dalej w stronę Inowłodza, gdzie zwiedzamy XII-wieczny kościół pw. św. Idziego.

Kościół pw. św. idziego © djk71


Nie wiadomo kiedy docieramy do schronu kolejowego w Konewce.

Czyżbym chciał iść do wojska? © djk71


A może zamist rowerów? © djk71


Krótkie zwiedzanie i wracamy. Na mecie krótkie konkursy i chłopcy wracają z nagrodami ;-)

Fajnie było. Fajny pomysł z takim rajdem. Kiedy jedzie się w zupełnie nieznaną część Polski i w trakcie maratonu nie ma czasu na zwiedzanie, fotki… to… dobrze mieć okazję zrobić to następnego dnia. I to w towarzystwie fachowych opiekunów. Jeszcze jeden punkt dla organizatorów BO.

Bike Orient 2011

Sobota, 18 czerwca 2011 · Komentarze(8)
Bike Orient 2011
Bike Orient. Od tego zaczęła się moja/nasza przygoda z jazdą na orientację. To tu co roku spotykamy starych znajomych, poznajemy nowych . To tu co roku przez dwa, a nawet trzy dni odpoczywamy zapominając o wszystkich problemach dnia codziennego. Od tego wydarzenia co roku zaczynamy wakacje, jest ono stałym punktem w naszym kalendarzu.

W tym roku jest inaczej. Po raz pierwszy nie chce mi się jechać. Jestem zmęczony. Nie mam czasu. Do tego spora część znajomych musiała zrezygnować z przyjazdu. Nie chce mi się. Dzieci jednak czekają na ten maraton więc mimo, iż nie udało mi się wyjść z pracy wcześniej to.. jedziemy. Do Spały docieramy tuż przed dwudziestą trzecią. Mimo, że jeszcze przed chwilą byłem wściekły na wszystko to widok Piotrka, Pawła, ich rodziny i przyjaciół sprawia, że wraca mi humor. Nie wiem jak oni to robią, ale trudno się smucić przy nich. Rejestracja i lądujemy w domu rekolekcyjnym gdzie mamy noclegi.

Rano, mimo, iż wstajemy wcześnie na odprawę przyjeżdżamy w ostatniej chwili. Może dlatego, że wcześniej siedzę i rozmyślam pod tabliczką… NADZIEJA ;-)

Jechać czy nie jechać? © djk71


Jeszcze smarowanie łańcuchów, poprawa hamulców i… są mapy.

Wow, w tym roku organizatorzy przeszli samych siebie. Mapa wydana przez Compass, pierwsza chyba tego typu z zaznaczonymi punktami, które będzie można zdobywać… nie tylko na Bike Oriencie, ale również w przyszłości. Punkty zostają na stałe w terenie. Miejmy nadzieję, że nikt ich nie zniszczy.

Planujemy trasę, świadomie odpuszczając kilka punktów. Krótkie wskazówki dla Anetki, Wiktorka i Igorka i ruszamy. Od razu źle. W przeciwnym kierunku. Po chwili uświadamiam Monikę jak działa kompas - zwykle nie pokazuje południa - i jedziemy na pierwszy punkt - PK12 - brzeg stawu.

Ponoć na Dymnie tak było. Ja też chcę spróbować... © djk71


Lądujemy nad brzegiem i punktu nie ma. Do tego zaczyna lać. Brodzimy w pokrzywach ale zero. Wycofujemy się i postanawiamy przesunąć się trochę dalej. Jest punkt. Przy ścieżce, a nie tak jak szukaliśmy przy brzegu.

Jedziemy dalej. Chwila wątpliwości i w efekcie docieramy do zabudowań, nie ma jak przejść. Chcę wracać ale Monika nalega żeby próbować między domami. Udało się, choć kosztowało nas to przeprawę przez wysokie do pasa pokrzywy.

PK11 to lewy brzeg Pilicy. Trochę dalej niż tam gdzie zaczęliśmy szukać ale znajdujemy punkt.

Jedziemy do PK1 - strażniczówki. Droga prosta. Zbyt prosta, bo zagadujemy się i nie pilnujemy ani odległości ani szlaku. Kiedy się budzimy chwilę trwa zanim odnajdujemy się na mapie.

Plaża czy piaskowinica? © djk71


Piaskownia © djk71


Nadrobiliśmy kilka kilometrów. Po chwili docieramy do punktu. Niektórzy walczą nie tylko z mapą.

To się każdemu może przydarzyć... © djk71


Skansen, czyli PK6 zdobywamy bez problemu… nawet nie trzeba skakać przez płot…

Jak tam sięgnąć? © djk71


Droga na PK13 - lewy brzeg strumienia piaszczysta bo… Monika wybiera drogę, którą wcześniej wykluczyliśmy. Trudno. Dzięki temu mamy okazję ochłodzić nogi w strumyku. Wraz z butami ;-)

Dalej kapliczka, czyli PK5. Bez problemów. Chwila przerwy na jedzonko i dalszą analizę mapy.

A gdzie pustelnik? © djk71


Jedziemy na PK19 - szczyt wzniesienia. Najlepszy cel kiedy zaczyna się burza ;-)

Bedę pierwsza... © djk71


Burza jednak przechodzi obok, nas natomiast dopada ulewa. Drzewa w lesie w żaden sposób nas nie chronią.

Wyschłam już? © djk71


Mimo deszczu piaszczyste drogi dają trochę popalić.

Kiedy skończy się piach? © djk71


PK15 to również szczyt wzniesienia
, tym razem jest to Cholerna Góra. Bez problemu. Prawie, bo nie wystarczy mieć kompas, trzeba go jeszcze używać...

Na PK4 - miejscu biwakowym spotykamy między innymi Niewe i Goro.

Wreszcie bufet © djk71


Nie wiem, czy to pod wpływem owoców, które zjadła, czy też pod wrażeniem chłopaków Kosma zapodaje takie tempo, że uchodzą ze mnie siły. Inowłódz mijam chyba siłą rozpędu. Do tego zapominam zatrzymać się przy sklepie. Nadrabiam to w następnej wiosce. W międzyczasie dowiadujemy się, że Wiku zgubił kartę startową, a potem ginie on sam. Na szczęście gdy docieramy do PK2 - dawnej gajówki już wszystko jest ok.

Chwila dyskusji co dalej. Zmęczony daję się namówić na PK17 - dla odmiany szczyt wzniesienia ;-) Jednak z kompasem na dłoni się jedzie inaczej - nie ma to jak trafiony prezent urodzinowy :)

Zdecydowanie łatwiej kiedy się przez cały czas widzi kierunek © djk71


Odpuszczamy szesnastkę i jedziemy do PK14 - ścieżki w obniżeniu. Chwilę się gubimy bo znika nam ścieżka. W tym samym czasie dzwoni Anetka, że też szukają czternastki i nie mogą znaleźć. Po chwili mamy punkt, ale w żaden sposób nie jesteśmy im w stanie pomóc, bo mamy problemy z zasięgiem. Dojeżdżamy do mety. Oddajemy karty i chcemy im jechać naprzeciw ale okazało się, że już dojeżdżają.

Zmęczeni ale zadowoleni © djk71


Pogaduchy ze znajomymi. Grill i dekoracja najlepszych. Tradycyjnie wracamy z kilkoma nagrodami: za najliczniejszy zespół, za najmłodszego uczestnika, dwukrotnie tombola… Jest tak fajnie, że nawet nie chce nam się sprawdzać wyników. Nie to jest przecież najważniejsze.

Ech, fajny dzień, fajny wieczór, fajna impreza. Czyli standard. Jutro jeszcze rajd rekreacyjny. Wielkie dzięki dla organizatorów. Tak trzymać. Pozdrowionka dla wszystkich :-)

Wynik: Zdobywamy 12 na 20 pkt czyli kwalifikujemy się do trasy Giga i zajmujemy tam miejsca: Monika 5/14, ja: 48/64

BO 2010 - Rajd rekreacyjny

Niedziela, 27 czerwca 2010 · Komentarze(5)
BO 2010 - Rajd rekreacyjny
Po wczorajszym maratonie i nocnych pogaduchach nie chce się rano wstać, a kiedy już wstajemy to zabawa trwa w najlepsze.

A może to mój rozmiar? © djk71


W planach rajd rekreacyjny po Parku Krajobrazowym Wzniesień Łódzkich ale ciężko to organizacyjnie widzimy. Trudno, najwyżej sami sobie gdzieś pojeździmy.

Nie udaje się ;) Organizatorzy dzwonią z zapytaniem czy dotrzemy ;-) Miłe z ich strony. Dziękujemy pozostałym uczestnikom, którzy na nas zaczekali.

Okazuje się, że jedziemy w towarzystwie pracowników parku, dzięki czemu w czasie licznych postojów dowiadujemy się mnóstwo ciekawostek zarówno, o samym parku, jak i o terenach, po których jeździmy oraz o ludziach, którzy tu żyli i żyją.

Zasłuchani © djk71


Wszyscy chyba są zadowoleni z tej formy wycieczki.

Zadowolenie © djk71


Ponieważ to wzniesienia to czasem trzeba "z buta".

Wprowadzać też można © djk71


Tym bardziej, że niektórzy wybrali dość oryginalne pojazdy jak na jazdę w terenie.

Poziomka © djk71


Okazuje się, że nie tylko ja się wczoraj nie umiałem wypiąć z SPD :)

Ech, te SPD... © djk71


Mimo to wracamy wszyscy w fantastycznych nastrojach. Szkoda tylko, że za chwilę trzeba się pożegnać i ruszyć w stronę domu.

Nic to, za rok znów jest Bike Orient :)

Bike Orient 2010

Sobota, 26 czerwca 2010 · Komentarze(17)
Bike Orient 2010

To już mój trzeci Bike Orient. Tu dwa lata temu się zaczęła moja przygoda z jazdą na orientację. Tu w zeszłym roku brodząc po pas w Pilicy utwierdziłem się, że to coś co lubię. Tu musieliśmy po raz kolejny rozpocząć wakacje :-)

Przyjeżdżamy silną ekipą. Oprócz mojej Małżonki, Wiktorka i Igorka jest z nami Kosma z rodzinką, Łukasz i Ewa. Na miejscu już czeka Agnieszka i Jacek. W takim towarzystwie wieczór się mocno przedłuża… :)

Rano długo się zbieramy i… w ostatniej chwili docieramy na śniadanie gdzie spotykamy Damiana i mnóstwo innych znajomych twarzy. Damian robi mi niespodziankę i wręcza mi urodzinowy prezent, a dokładniej mówiąc wkręca :)

Niespodziewany prezent © djk71


Rozdanie map do pierwszego etapu i szybka analiza trasy. Tym razem inaczej bo zamiast Moniki towarzyszy mi Łukasz. Jako, że jest po raz pierwszy na takiej imprezie wstępne planowanie trasy leży po mojej stronie.

Ruszamy. W drodze do PK24 Łukasz gubi bluzę. Na szczęście znajduje zgubę i ruszamy dalej, choć od początku widać, że nie będzie łatwo.

Kto wymyślił piasek? © djk71


Z tego wszystkiego mijamy skręt i lądujemy… gdzieś… Chwila zastanowienia i wydaje się, że jesteśmy kilkaset metrów dalej niż planowaliśmy. Łukasz nie do końca jest chyba przekonany do mojego planu ale jedzie za mną. Kiedy po kilku zakrętach zatrzymujemy się i idę w krzaki szukać "dna wąwozu" mój partner ma dziwny wyraz twarzy. Jeszcze dziwniejszy, kiedy po chwili odnajduję punkt :)

Rób szybciej to zdjęcie, bo komary... © djk71



Przed punktem 27 na prostej drodze zaliczam wywrotkę nie będąc w stanie wypiąć się z nowych pedałów. Z trudem się podnoszę. Mała korekta ustawień i jedziemy dalej. Punkt po drugiej stronie strumyka = mokry but :-)

Zastanawiając się gdzie skręcić… padam ponownie. Prawy pedał wciąż za ciężko się wypina.

Czyżby Damian tym prezentem chciał wyeliminować konkurencję?

PK23 to cmentarz ewangelicki ukryty w zaroślach ale dość łatwy do odnalezienia.

Po drodze chwila postoju obok Sanktuarium Matki Boskiej Skoszewskiej.

Sanktuarium Matki Boskiej Skoszewskiej © djk71


Przed 26 wymiękam na jednym ze zjazdów :-) Wciąż mam lęki przed zjazdami. Fajnie się jedzie, bo próbujemy ścieżek i skrótów, co do tej pory było moją słabą stroną.

Punkt żywieniowy na 19-tce był w samą porę. Potrzebowaliśmy tego. Komary nie pozwalają nam na długi postój. A szkoda, bo jest wesoło.

Siatkówka? © djk71


PK 22 schowany ale spotykamy tam kilku innych uczestników i wspólnie udaje się szybko go odnaleźć.

Późno więc decydujemy się odpuścić odcinek specjalny, bo pomny doświadczeń z Odysei wiem, że możemy tam stracić sporo czasu. W drodze do 20-tki chwila strachu - atakują mnie dwa psy. Zaczynam krzyczeć. Nie wiem, czy bardziej żeby je przestraszyć, czy po prostu ze strachu. Spadam z drogi na pole i to chyba mnie ratuje. Psy się zatrzymują, a już widziałem swoją nogę w ich pyskach. Masakra.

Zaliczamy punkt i jedziemy dalej.

Też znalazłem punkt :-) © djk71


Trasa łatwa: w lewo, w prawo, w lewo, w lewo i w prawo. Jedziemy, gadamy, tylko co robi ta droga w prawo, skąd ten kościół po lewej? Na mapie tego nie ma.
Zagadujemy przejeżdżającą na rowerach parkę, co kończy się dramatyczną wywrotką dziewczyny (na szczęście nic się jej nie stało) i dowiadujemy się, że pojechaliśmy około 5km w przeciwną stronę. To największa wtopa dzisiejszego dnia.

Kolejny (25) punkt odnajdujemy dość łatwo.

Ostatni PK to znów dno wąwozu, tym razem Łukasz wybiera się na poszukiwanie i za drugim podejściem odnajduje lampion :-)

Teraz baza i drugi etap. Jako, że za każdy odnaleziony punkt otrzymuje się tylko 0,5pkt i skala mapy jest inna niż ta do której przywykliśmy (1:15 000 zamiast 1:50 000) decydujemy się zaliczyć tylko jeden punkt (11) i ruszyć na trzeci etap.

Ta decyzja okazuje się błędem. Rzut oka na mapę i… punkty są tak oddalone od siebie, że od razu wiemy, że niewiele zdążymy zaliczyć. Więcej zyskalibyśmy zaliczając cały drugi etap. No cóż, błędna kalkulacja.

PK 30 to skraj lasu i trochę czasu straconego na szukanie.

Nie wszędzie da się dojechać © djk71


Piękna pogoda, piękne klimaty...

Po prostu Polska... © djk71


Na 29 koło starej cegielni spotykamy Damiana i kilku innych rowerzystów. Wszyscy niezależnie (a może właśnie sugerując się sobą) ruszamy w tę samą stronę, choć w różne miejsca. Niestety nikomu się nie udaje znaleźć ani śladu punktu. Po chwili słyszymy radość kolegów, którzy znajdują punkt zupełnie z innej strony. Jedziemy dalej.

Punkt 32 banalnie prosty.

Pora wracać, choć Łukasz ma ochotę na więcej. Najpierw jednak popas pod sklepem. Oj potrzebowaliśmy tego bardzo ;-)

W końcu sklep :))) © djk71


Kończymy trasę lekko zmęczeni. Po chwili dojeżdża reszta naszej ekipy, która jechała na trasie rekreacyjnej. Wszyscy zmęczeni ale zadowoleni.

Po maratonie © djk71


Pora na wymianę wrażeń, pieczenie kiełbasy i rozdanie nagród. Jak zwykle worek z nagrodami wydaje się nie mieć końca. Jak Oni to robią, że potrafią tak to zorganizować??? Nie wspomnę o pakietach startowych, punktach żywieniowych i całej organizacji. Ta impreza to dla mnie Mistrzostwo Świata!!! Nie znam takiej innej imprezy. Potwierdzają to głosy tych, którzy byli tu dziś po raz pierwszy : "Za rok tu wrócimy!!!", "Jest świetnie!"….

Dziękuję organizatorom, dziękuję mojemu partnerowi, dziękuję wszystkim uczestnikom, którzy przyczynili się do stworzenia tak wspaniałej atmosfery.

Również tej wieczornej, gdzie towarzyszyła nam Aśka z Piotrkiem i Aldona z Wojtkiem :)

Podsumowanie: mimo chyba najlepszej nawigacji i zaplanowania trasy tylko 63 miejsce (na 79). Dziwne. Ale najważniejsze, że była to kolejna fantastyczna przygoda.

Bike Orient Prolog 2010

Sobota, 27 marca 2010 · Komentarze(13)
Bike Orient Prolog 2010
Po zeszłotygodniowej porażce dziś z dużymi obawami ruszam z Kosmą do Wiączynia koło Łodzi na Bike Orient Prolog będący przedsmakiem tego co nasz czeka w czerwcu na właściwej imprezie. Dziś choć trasa krótsza (wg organizatorów około 67km) to dodatkowym smaczkiem będzie czas. Zaczynamy o 19:00, a na mecie musimy stawić się przed północą.

Zaopatrzeni w jedzenie, napoje, oświetlenie, zestawy zapasowych baterii wyglądamy jakbyśmy jechali co najmniej na imprezę co najmniej 24-godzinną. Ale lepiej mieć za dużo niż za mało. Na miejscu startu jesteśmy 1,5 godziny przed rozpoczęciem imprezy. Jest chłodno, czy raczej zimno. Tego nie przewidzieliśmy, niby widziałem prognozę ale... no cóż...

Rejestracja, rozmówki i przyglądanie się jak ognisko mówi: NIE. Na szczęście po chwili z pomocą przychodzą, a właściwie przyjeżdżają... na rowerach (bo jakby inaczej) dzieci leśniczego. Pomoc skuteczna. Ognisko płonie. :)

O 19-tej krótka odprawa, szybka analiza mapy i ruszamy. Jedzie się fajnie, lekko... Czyżby to zasługa porządnie wyczyszczonego łańcucha? Pierwszy punkt to cmentarz, na który należy skręcić w pola w okolicach skrzyżowania dróg. Trochę zbyt ogólnie to sobie zapamiętałem, bo mijamy skrzyżowanie i nie ma drogi. Rzut oka na mapę i wszystko jasne, cofamy się kawałek i jesteśmy na punkcie nr 9.

Dobrze, trzeba analizować trasę uważniej. Do 15-tki docieramy bezbłędnie. Atrakcją za to jest błotna przeprawa. Daleko jej do tej z błotnej Odysei ale to chyba pierwsza taka ślizgawka dla nas w tym roku.

Do "siódemki" decydujemy się dotrzeć asfaltem. Następnego dnia dopiero zauważamy, że chyba lepiej było wybrać inną drogę.

Wjeżdżamy w las i... nie ma punktu. To znaczy nie potrafimy go zlokalizować. Nie potrafimy zlokalizować jednej ze ścieżek, którą widzimy na mapie. Po chwili okazuje się, że nie tylko my mamy z tym problem. Rezygnujemy. Nie ma chyba sensu kręcić się w kółko i tracić czas. Jednocześnie decydujemy się zmodyfikować nieco trasę - odpuścimy punkty bardziej terenowe... Idziemy na łatwiznę... :)

Dojazd do PK 10 w miarę prosty. Po drodze mijamy mnóstwo imprezującej młodzieży. Monika uświadamia mi, że przecież dziś sobota. No tak. Chwila zwątpienia przed 10-tką, bo cmentarz powinien być gdzieś tu i.. jest... Szybki rzut oka na tablicę informacyjną i trzeba jechać dalej. Tylko czemu odpuściliśmy 8-kę będąc tak blisko???

Tym razem wyjątkowo prosto nawigacyjnie - swoją drogą funkcja TripUp w Sigmie fantastycznie się sprawdza na takich imprezach.

Jedzie się wciąż świetnie. Na szczęście nasze obawy dotyczące chłodu pozostały tylko obawami. Jest w sam raz. W drodze na 11-kę przegapiamy bliskie 14-tkę i 6-kę. To pewnie przez te wałęsające się przy drodze "burki"... wrrr... czasem sam mam ochotę je ugryźć...

Punkt 11 na cmentarzu znaleziony bez problemu, choć znów musieliśmy się przywitać z błotkiem ;-). Wracając na asfalt zatrzymuję się by przepuścić samochód. Po chwili ruszam i... taniec pingwina na szkle... Nie zauważyłem, że zatrzymałem się przed dość sporą dziurą i... naciskając na pedał przednie koło wskoczyło do środka i rower stanął dęba, a ja tylko cudem nie przeleciałem przez kierownicę.

Ostatni dziś punkt to... ziemianka (PK 13). Myśleliśmy, że będzie ją widać z drogi i minęliśmy ją. Powrót i poszukiwania po obu stronach drogi. Po chwili udaje mi się ją odnaleźć. Jest niesamowita. Żałuję, że nie mam aparatu. W pierwszej chwili myślałem, że to jakaś kapliczka, dopiero po chwili dostrzegam zawieszony wewnątrz lampion... Niesamowity punkt :)

Powrót spokojnym tempem do bazy, gdzie organizatorzy czekają na nas z "premią" - poszukiwanie punktów nie zaznaczonych na trasie (jest wytyczona tylko trasa). 23:25 - późno. Rezygnujemy. Wystarczy na dziś. Czas na ognisko, kiełbaskę i wymianę wrażeń. Było świetnie - jak zawsze na Bike Oriencie :-)



Warto było jechać 200km w jedną stronę po to by znów poczuć atmosferę rywalizacji, by powłóczyć się po nowych terenach, by przede wszystkim znów spotkać znajomych... Fajnie, świetnie.... Obydwoje z Moniką powtarzamy te słowa zarówno na trasie, jak i w drodze powrotnej do domu.

Po 5-tej rano jesteśmy już w domu... Trochę to zwariowane, ale fajne, świetne... :-)

Tylko czy warto przed takimi imprezami czyścić rower?



EDIT
Na stronie jest organizatora jest fotorelacja z imprezy :)

Bike Orient - rajd rekreacyjny

Niedziela, 28 czerwca 2009 · Komentarze(2)
Bike Orient - rajd rekreacyjny

Po wczorajszej masakrze i wieczornym biesiadowaniu dziś rano śniadanko i szybkie pakowanie. Wrzucamy wszystko do samochodu i wraz z tymi, którzy jeszcze pozostali i mają siły ruszamy na rajd rekreacyjny.


Zaraz po starcie Anetka gubi śrubkę i musimy się zatrzymać. Śrubka znaleziona, wkręcona ale wszyscy już pojechali. Na szczęście przezornie wziąłem mapkę wczorajszego drugiego etapu, gdzie była zaznaczona również mapa dzisiejszego rajdu. Miejmy nadzieję, że nikomu nie przyszła do głowy zmiana trasy.

W końcu doganiamy Asicę i Kosmę eskortujące naszego Igorka. Tak jak myśleliśmy. Igorek nie będzie w stanie nadążyć za resztą. Nie szkodzi, w końcu to rajd rekreacyjny, a nie zawody.

Dostajemy informację, że Wiktor z Młynarzem decydują się przejechać całą trasę. Niedobrze. Nie mają picia, jedzenia ani żadnej kasy. Krótka dyskusja i zapada decyzja, że dziewczyny jadą z Igorkiem, a ja gonię chłopaków. Ja i pogoń… rewelacja. No ale cóż… spróbuję… Docieram do zamku w Majkowicach i… są.



Wiku chyba trochę zmęczony...



Jak to dobrze, że tu zrobili sobie przerwę. Dojeżdżam co prawda na jej koniec, ale ważne, że ich dogoniłem. Chcę im dać zaopatrzenie i kasę, ale Młynarz przekonuje mnie żebym jechał dalej z nimi. W sumie… mogę jechać.

Fajna trasa, szuter, trochę piasku i… przeprawa przez rzeczkę…



Na szczęście dziś przez mostek ;-)

Wiku wykorzystuje każdy powód żeby odpocząć...



Dalej podziwiam Flasha jak szaleje na "ostrym". Niesamowite. I po co ludzie płacą za przerzutki, amortyzatory…

Docieramy do Bąkowej Góry. Jeszcze tylko podjazd, na którym część osób wymięka i prowadzi rowery i… zasłużony odpoczynek.


Zdjęcie grupowe pożyczone od Michała Rosiaka.

Niektóre zdjęcia były robione przy wykorzystaniu profesjonalnych i bardzo drogich statywów.



Zaczyna straszyć deszczem ale na szczęście rozchodzi się po kościach.
Dworek na Bąkowej Górze



Jedziemy do Przedborza. Postój na rynku, uzupełnienie zapasów i… żegnamy się. Decydujemy się wracać, Dziewczyny z Igorem zaraz wrócą do bazy więc my też wracamy.

Spokojnym, bardzo spokojnym tempem docieramy do Ręczna. Jeszcze tylko wizyta na lokalnym cmentarzu gdzie są ponoć mogiły bohaterów Powstania Styczniowego. Nie udaje nam się jednak ich odnaleźć, choć spotykamy parę innych ciekawych nagrobków.



Pora na pakowanie rowerów, obiad w sympatycznym zajeździe i… oczekiwanie na kolejny Bike Orient :-)

Dziękuję wszystkim za fantastyczne towarzystwo i zabawę. Do następnego razu.

Bike Orient 2009

Sobota, 27 czerwca 2009 · Komentarze(7)
Bike Orient 2009

Przyjeżdżamy już w piątek wieczorem. Mimo moich obaw udało się zapakować cztery rowery, bagaże i cztery osoby do Swifta. Przyjechaliśmy całą rodzinką wierząc, że podobnie jak w zeszłym roku każdy z nas będzie się świetnie bawił.

Na miejscu jest już trochę osób, dojeżdżają inni. Krótkie powitania, rejestracja, rozpakowanie bagaży, rowery do stajni (tzn. do garażu) i… czas na krótką integrację. Z częścią osób widujemy się w miarę regularnie, niektórych widzę pierwszy raz po rocznej przerwie. No, może nie do końca, bo widuję ich czasem… na blogach :-)

Sobotni poranek. Wstajemy i już przebrani maszerujemy na śniadanie. Witamy się z tymi, którzy przyjechali dopiero rankiem. Humory wszystkim dopisują mimo, że… za oknem deszczyk.

Ostatnie informacje o zasadach, rozdanie map i start. Chyba jeszcze jesteśmy trochę zaspani.



Puszczamy przodem tych, którzy przyjechali się tu ścigać i walczyć o podium. My przyjechaliśmy tu rekreacyjnie. Fajnie, że ta impreza pozwala na świetną zabawę zarówno dla ścigaczy jak i dla całych rodzin…

Ruszam z moją rodzinką, dołącza do nas Kosma i niespodziewanie JPbike. Fajnie będzie nas więcej. Ustalamy, że do pierwszego punktu jedziemy razem, a potem Anetka z Igorkiem wracają, a my walczymy dalej. Chcemy żeby Igorek zaliczył choć jeden punkt. Dla niespełna sześciolatka to i tak będzie sukces.

Zaczynamy od PK1. Igorek zapodaje niezłe tempo :-) Szybko dojeżdżamy w pobliże pierwszego punktu, wjeżdżamy w leśną ścieżkę i… zaczyna się zabawa z komarami. Jest ich milion. Do tego pojawia się trawa i musimy prowadzić rowery. Chwilę wcześniej zatrzymując się wypinam prawą nogę i… spadam w lewą stronę.

Przechodzimy przez mostek i docieramy na punkt. Chłopcy perforują karty i wyjeżdżamy na drogę. Okazuje się, że można było przejechać przez gospodarstwo zamiast przebijać się przez krzaki i pokrzywy. No cóż, grunt, że daliśmy radę. Poza tym trzeba czytać opisy punktów.



Jako, że Igorek dał radę spokojnie dojechać decydujemy się go zabrać na jeszcze jeden punkt.

Chwila przerwy pod sklepem. Igor skarży się, że licznik mu nie działa na co… Jacek i inni wybuchają śmiechem. Składając wieczorem rower założyłem odwrotnie koło. Licznik nie miał prawa działać.

Jedziemy dalej. Jacek coś zauważa.



Co za okolica... nawet strachy tu piją...



Po błotnej przeprawie docieramy do PK4.



Mocno ukryty, bez możliwości zobaczenia z drogi i bez przedzierania się przez krzaki.



Mam mieszane uczucia co do tego czy tak powinien być umieszczony punkt na rowerowym maratonie. Pewnie Ci, którzy zaliczyli Grassora, Harpagana i inne powiedzą, że to była łatwizna ale w końcu wolno mi mieć własne zdanie.

Tym razem to już naprawdę ostatni punkt dla Igorka. Wracamy do skrzyżowania ścieżek (przebijając się przez piachy) i rozdzielamy się.



Anetka przejmuje nawigację w swoim zespole i rusza do bazy, a my w okrojonym składzie jedziemy dalej.

PK2 - szybki rzut oka na mapę i bez większych problemów odnajdujemy punkt na wydmie. Dalej na celowniku jest "szóstka" i przeprawa krypą.

Po drodze widać, że stutonowy rower Wiktorka daje mu w kość.W przyszłym sezonie trzeba będzie mu kupić w końcu "normalny" rower. W trakcie odpoczynku ucieka nam Jacek. I tak długo znosił nasze tempo.

Docieramy do PK6. Prawie. Dzieli nas od niego jeszcze Pilica. Miała być łódka, a tu ni widu, ni słychu.
Trudno, zostawiamy rowery po tej stronie rzeki i przeprawiamy się przez bród. Kosma daje przykład, za nią Wiku i ja.




Zdjęcie zapożyczone od Kosmy

Nieco mokrzy docieramy na drugi brzeg. Jak się wieczorem okaże niektórzy przeprawiali się przez rzekę pięciokrotnie więc nie mamy co narzekać. Łódka, a dokładniej mówiąc krypa, stoi przy brzegu.

PK6 to jednocześnie punkt żywieniowy. Niestety zostały już tylko pomarańcze, arbuz i woda. Lepsze to niż nic. Wiku wzbudza chyba współczucie u koleżanki obsługującej ten punkt i… już po chwili zajada się ogromnym kawałkiem babki z jej prywatnych zapasów.

Po chwili pojawia się właściciel krypy i na stole pojawia się swojska kaszanka. Chwila odpoczynku i wracamy na drugi brzeg… krypą… Fajne przeżycie…




Zdjęcie ze strony Piotra Rogalskiego

Cztery punkty zaliczone. Tylko i aż. Decydujemy się wracać do bazy, odpocząć, wziąć mapę i ruszyć na drugi etap.

W między czasie jeszcze jeden postój obok sklepu. Zaopatrzenie zerowe. Chyba żyją tylko ze sprzedaży piwa, które piją przed wejściem wszyscy miejscowi bez względu na to czy przyjechali tu rowerami, czy samochodami. Koszmar. Za chwilę przecież możemy ich spotkać na drodze ;-(

Baza. Okazuje się, że Anetka z Igorkiem w towarzystwie Tomalosa zdążyli już zaliczyć jeden punkt z drugiego etapu i wrócili do bazy kończąc imprezę.

Igorek chyba lekko zmęczony



Wiku chyba też...



Krótka przerwa i decydujemy się zaliczyć 3 punkty z nowej mapy. Ruszamy. Bez problemu docieramy do PK16 i… rezygnujemy. Nie ma sensu się zabijać, skoro nie jesteśmy w stanie pojechać wszyscy razem dalej, to wszyscy wracamy. I tak jest fajnie.

Meta. Mycie rowerów, kąpiel, bigos i oczekiwanie na wyniki.
W ostatniej chwili docierają Asica i Flash.



Odnalazł się też Jacek.



Dołącza do nas również Młynarz, który nie mógł przyjechać wcześniej i wystartować w zawodach.

Zakończenie trwa długo, bo… nagród był ogrom…

Z najważniejszych dla nas to:

Igor jako najmłodszy zawodnik - niespełna 6 lat i zaliczone 3 punkty.



oraz

Najliczniejszy zespół, czyli…. BIKESTATS :-)

Wieczorem jeszcze pieczenie kiełbasek przy ognisku i nocne biesiadowanie.

Podsumowując:
Fantastyczna impreza, świetny klimat, trasa trudniejsza niż rok temu, ale fajna, organizacja doskonała i... tak można by jeszcze długo... Naprawdę trudno chyba znaleźć inną tak dobrze zorganizowaną imprezę, gdzie wszyscy przez cały czas są uśmiechnięci i zadowoleni.

Nie, nie wspomnę tu u gospodarzach obiektu, bo... nie warci tego są... Szkoda, ale to już nie wina organizatorów.

Wynik - bez komentarza - ale z założenia jechaliśmy tu powłóczyć się rodzinnie, a nie ścigać się.

Wielkie dzięki organizatorom za wysiłek jaki włożyli w organizację imprezy. Czekamy na zapowiedź Bike Orientu 2010 :-)