Dziś znów ciepłe popołudnie. W drodze z pracy do domu muszę odebrać przesyłkę z Zabrza. Jadę przez Sośnicę. Mam wrażenie, że ruch na drogach większy niż ostatnich dniach. Czyżby to efekt zbliżających się świąt?
Właściwie nie robię nawet zdjęć po drodze, bo muszę uważać na wyprzedzające mnie samochody. Jeden z nielicznych pustych (przez chwilę) odcinków.
Dojeżdżam do Zabrza. Odbieram przesyłkę. Trzeba ją wyciągnąć z kartonu, nie zamierzam też jechać z reklamówkami na kierownicy. Na szczęście udaje się wszystko zmieścić w plecaku.
Dodatkowe kilogramy na plecach nie zachęcają do żadnych kombinacji jeśli chodzi o trasę do domu. Wybieram najkrótszą drogę. Mimo dodatkowego bagażu docieram do domu mniej zmęczony niż wczoraj.
Jedzie się spokojnie. Dziś nawet kilku innych rowerzystów spotkałem po drodze, dwóch mnie wyprzedziło. Nie to, że taki wolny jestem ;), ale na dojazdy do pracy, szczególnie z uwzględnieniem omijania lasów, ten rower się średnio nadaje.
Zgodnie z prognozami kiedy wychodzę z pracy jest ciepło. Dziś już zupełnie na krótko. Chwila wahania którędy wracać. Początek obok parku znanego mi głównie z Gliwickich Parkowych Prowokacji Biegowych. Dziś park pusty, ani rowerzystów, ani biegaczy...
W sumie chcąc jeździć tylko asfaltami, to choć wariantów jest kilka to nuda. Wszystkie drogi znajome. Niczego ciekawego, nowego się nie spodziewam. Nawet nie ma co focić...
Do tego wracam jakiś zmęczony. Niby w nogach nawet siła jest ale tak ogólnie czuję się słaby. Po drodze wizyta po pieczywo i chwilę później jestem w domku. Czas na obiad i odpczynek.
Wczoraj po drodze oglądałem sarny i bażanty, dziś wiewiórki i bażanty. Zakaz wejścia do lasu więc zwierzyna wychodzi na drogi i łąki żebyśmy chociaż tak mogli je podziwiać :-)
O poranku było rześko. Teraz 17 stopni więcej. Dobrze, że wybrałem jednak krótkie spodenki :-)
Powrót przez Sośnicę, Maciejów i trochę dookoła przez strefę ekonomiczną. Kolejne firmy się budują. I dobrze :)
Trochę odmiany. Z pracy zdalnej wracam do biura. Wyjazdy na delegację raczej się nie szykują, więc wybieram dojazd rowerem. Wieczorem trochę wahania co na siebie założyć, przygotowuję kilka wariantów.
Ostatecznie rano zakładam krótkie spodenki i nogawki. Na górę ciepłą kurtkę. Wybór dobry, jest chłodno. Nogi czują różnicę między długimi ocieplanymi spodniami, a wersją, którą wybrałem. Szczególnie, że nie jadę zbyt szybko, nie chcę się spocić. Ale nie jest źle.
Po drodze mijam jedna rowerzystkę. Chwilę waham się którędy jechać, bo ulica Leśna w pewnym momencie wiedzie przez kawałek lasu. Niby obrzeżami, ale zawsze... Ryzykuję. Przy końcu leśnego odcinka widzę taśmę zabraniającą wjazdu w głąb lasu. Ale to obok drogi. Zakładam, że tu jednak mogłem jechać :-)
Krótko przed historią z wirusem kupiłem sobie plecak rowerowy. Nie do końca go potrzebowałem, bo w końcu mało jeżdżę i mam jakieś w domu, ale ten mi się spodobał i był dodatkowo w super cenie. Dziś sprawdził się doskonale. No może trochę zbyt duży, bo... wtedy kusi żeby włożyć coś jeszcze, i jeszcze... :-) Ale dziś to dobrze, bo trzeba było wziąć cywilne ciuchy, buty...
Wszystkie zawody odwołane albo przełożone. Do tego prawie nas w domach pozamykali. Motywacja do ćwiczeń spadła do zera. Weekend spędzony w domu, zupełnie bez ruchu :-( To ostatnie akurat nie dziwi. Jak nie ma zawodów to zwykle najmniej aktywna część tygodnia, choć wydaje się, że powinno być odwrotnie.
Jedyną aktywnością było wyjście nad ranem do Biedronki i wniesienie po schodach kilkudziesięciu kg zakupów.
No i było jeszcze dźwigania browara na balkonie. Niby zero procent, ale zawsze to piwo :-)
Dziś po pracy (jeszcze zdalnej) postanowiłem się trochę poruszać. Niby tylko pół godzinki, ale chyba coś przegiąłem albo coś nie tak było z rozgrzewką... Albo po prostu tak się zastałem, zasiedziałem, czy wręcz zależałem... Porażka.
Dobra, zobaczymy ile wytrzymam. Jak nie będzie codziennie jakiegoś treningu to krzyczcie! Tylko głośno :-)
Wczoraj udało się pobiegać, dziś udało się wyjść na rower. Profilaktycznie załatałem dętkę, bo nie zrobiłem tego jeszcze od ostatniej wycieczki.
Oczywiście z dala od ludzi więc... do lasu. Zupełnie pusto nie było, ale w sumie spokojnie. W przeciwieństwie do wczoraj dziś wszyscy wydawali się przestrzegać przepisów i poruszali się solo lub w parach.
Nie wiem jak to się dzieje, ale w weekendy zwykle najmniej ćwiczę. I to nie dlatego, że śpię długo, bo wstałem o 6:30. Nie chcę dziś w to wnikać. Tak jak nie chcę pisać o polityce, choć może powinienem..
Najważniejsze, że udało się wyjść. Była chwila wahania, czy rower, czy bieganie, ale to drugie wygrało. Szczególnie, że można było na krótko.
W lesie trochę ludzi spacerujących ale ogólnie spokój.