Tym bardziej jak mam biegać. Ruszam w stronę Rokitnicy i strefy. Chodniki częściowo odśnieżone, częściowo nie. Dobrze, że przed wyjściem żona kazała mi zmienić buty. Inaczej pewnie bym się nieźle ślizgał.
Na strefie jest trochę biegaczy i biegaczek. Biegnie się fajnie, powoli z niskim tętnem. Niestety temperatura rośnie i przy drugim kółku zamiast śniegu jest... mokro w butach :-( Na szczęście książka, którą słucham odwraca uwagę od wody i dystansu.
Remigiusz Mróz "Czarna Madonna" - niestety długa... i nie kończy się nawet po pokonaniu dystansu półmaratonu... Kusi żeby biec i słuchać dalej... ale zaplanowany trening zakończony więc... książka będzie musiała poczekać do następnego biegu. A szkoda, bo ciekaw jestem co będzie dalej.
Wczoraj nie udało się zrobić treningu... dzień był za krótki. Dziś też łatwo nie było, ale udało się przebiec założoną szóstkę. Dziś bez patrzenia na zegarek, na puls, po prostu biegłem. Biegłem i myślałem.
Myślałem o różnych rzeczach, ale gównie gdzieś krążyły koło przeczytanego dziś tekstu. Tekstu, który niby krążył wokół głośnego ostatnio tematu himalajskiego, ale tak naprawdę był o życiu. Warto go przeczytać w całości, ale mnie utkwił w głowie jeden fragment...
Zanim poddamy kogoś krytyce, możemy spróbować zrozumieć i dopóki w naszych głowach nie pojawi się jasność lepiej zanurzyć się w milczeniu. Niestety, człowiek ma największy problem, żeby odpuścić pragnienie zrozumienia. Mamy w sobie wręcz histeryczną potrzebę, żeby wszystko rozumieć. Na poziomie stricte atawistycznym boimy się rzeczy, których nie rozumiemy. Zamiast powiedzieć: nie rozumiem i postawić kropkę, wolimy poddać rzeczywistość błędnej interpretacji. Myślę, że to wynika z tego, że nie umiemy odpuszczać. Wbrew pozorom wartością w życiu nie jest to, żeby zrobić coś za wszelką cenę np. ryzykować życiem, ale umieć zrezygnować. Mimo, że opinia publiczna przekonuje nas, że możemy wszystko i jesteśmy zwycięzcami.
Bez patrzenia na zegarek i rozmyślając pobiegłem szybciej niż zwykle.
Po pracy był rower. Wróciłem, krótka rozmowa przez telefon i... mało mi... idę pobiegać. Krótko, ale z kilkoma mocniejszymi przebieżkami.
W sumie cieszę się, że wyszedłem.
Cieszę się z całego stycznia. Treningów nie brakowało. I mam wrażenie, że widać pierwsze efekty, niższy puls, większa trochę prędkość w bieganiu i przede wszystkim powrót na rower.
Podsumowując:
- 24 aktywności, w tym:
- 14 x bieganie - 123,20 km (najdłuższy dystans 16,94 km)
- 11 x rower - 360,79 km (najdłuższy dystans 54,89 km)
Razem: 483,99 km
Wieczorny bieg z podbiegami na końcu. Nie licząc dymu z kominów, całkiem przyjemnie.
Podbiegi, które kiedyś straszyły i po głowie chodziły myśli jak je skrócić, albo czy na dziś nie wystarczy, bo jestem zmęczony, dziś... zupełnie inne... po prostu do zrobienia... Fajnie, że oprócz kondycji widać też zmiany w głowie... Wolne, bo wolne, ale postępy jakieś są. Oby tak dalej.
W pierwszej części tempo szybsze, a puls niższy niż miesiąc temu, przy podbiegach oczywiście wyższy.
Wczorajszy trening rowerowy czułem wieczorem. Zastanawiałem się, czy będę w stanie dziś biec. Ruszyłem i... spoko. O dziwo stosunkowo niski puls. Fakt, że zgodnie z planem biegłem wolno, ale i tak jak na mnie bardzo niski. Czyżby efekt wczorajszego zmęczenia?
Po powrocie do domu dylemat Kubusia: Który słoiczek wybrać?
Rano wyszedłem do pracy wcześniej z myślą, że wcześniej wrócę i po biegnę za dnia... Wróciłem normalnie, do tego od razu padłem i usnąłem. Ale nie ma zmiłuj, obudziłem się i... na obiad trzeba dopiero zasłużyć... Choć dziś to raczej obiadokolacja... żeby nie powiedzieć... późna kolacja.
Jedzenie... właśnie... treningi już idą... trzeba jeszcze popracować nad jedzeniem. Co prawda spodnie sugerują, że schudłem, ale waga nie potwierdza... Czyżby więc spodnie się rozciągnęły? :-)
Wczoraj i przedwczoraj nic nie udało się zrobić. Dziś wyjazd na delegację o 6:00, powrót o 22:15. Czyli... trzeci dzień bez treningu...? Nie tak być nie może. Chwila odpoczynku, przebieram się i o 22:45 ruszam pobiegać.
W planach krótki, ale intensywny trening. I rzeczywiście taki jest. Interwały robią swoje ;)
Od razu mamy wyjaśnienie drugiej części tytułu dzisiejszego wpisu: takie wysokie tętno wyszło... Pewnie wpływ na nie miał fakt, że przy pierwszym kilometrze zatrzymało się koło mnie auto i usłyszałem: "Na Twoim miejscu bym tu nie biegał" - Zabrzmiało jak groźba, okoliczności przyrody nieciekawe - pusta droga, las, ja i koleś (a chyba nawet kolesie) w aucie... Po chwili dopiero doczekałem się wyjaśnienia, że chodzi o... Wielkie bandy dzików... No fakt, zapomniałem o nich... Przez resztę treningu mocno się rozglądałem :-)
A co do pierwszej części tytułu to wyjaśnienie jest na zdjęciu... W drodze do domu odebrałem przesyłkę z paczkomatu...
W planie treningowym 16 km wybiegania, a że dziś odbywa się też Gliwicka Parkowa Prowokacja Biegowa to jest okazja połączyć obie rzeczy. Miło widzieć, że z firmy startuje tu... już kilkanaście osób!!!
Czy będzie więcej? Wierzę, że tak. Impreza odbywa się co miesiąc. Dystans to ok. 4,2 km, które można pokonać od 1 do 5 razy. Więc każdy znajdzie coś dla siebie.
Start trochę ze strachem, bo już na dojściu na start jest ślisko. Miejscami bardzo. Na prawie całej trasie też leży śnieg, ale o dziwo nie ma większych problemów. To znaczy widać różnicę kiedy nagle pod koniec pętli jest kawałek asfaltu - człowiek od razu dostaje kopa... ale chwilę potem czarna nawierzchnia się kończy i każdy kolejny krok znów przypomina nieco krok łyżwowy (żartuje, aż tak źle nie jest, ale czuć jak nogi gdzieś momentami odjeżdżają) ;-)
Na mecie czeka na mnie Adam, z którym przebiegłem trzy pierwsze pętle. Spotykam też koleżanki, tylko, że one już zdążyły się przebrać ;-) No cóż ja biegam wg maksymy "Mogę szybciej, ale wolę dłużej" :)
Co prawda ostatni raz biegałem... 8 godzin temu, wczoraj późnym wieczorem, ale skoro wstałem wcześniej to... idę. W końcu to już kolejny dzień, a dzień po dniu to chyba można :-)
Przed świtem, przed kawą... Kawa... Kiedyś pijałem 6-7 dużych mocnych każdego dnia... Teraz jedna dziennie... czasem nawet nie... Człowiek się zmienia... Ale kiedyś też by mi nie przyszło do głowy żeby biegać... :-)
Dziś miały być tylko ćwiczenia i były. Niby tylko 45 min. ale wystarczyło bym się zmęczył. Straszne braki mam :-)
A potem przyszedł wieczór... i tak wyszło, że ja też wyszedłem... pobiegać... I pomimo, że było już wpół do dziesiątej to było fajnie. Lekki truchcik. Brakło mi tylko muzyki w uszach żeby zabić myśli, ale do następnego razu to naprawię.