Wciąż jeszcze czuję lekki niepokój w łydkach i piszczelach, ale postanowiłem choć chwilę potruchtać na bieżni. Spokojnie, choć z lekko narastającą prędkością. Udało się nawet trochę spocić. Nogi zupełnie spoko. Sporo przemyśleń. Dziwnych pomysłów... :)
Wizyta z synem na siłowni. Głównie żeby się rozruszać po naszych zawodach. Przy stole szło dobrze, ale potem Igor zaczął mnie gonić. Skończyło się na 8:5 dla mnie. Potem chwila zabawy ze sztangą.
W tzw. międzyczasie udało się dziś jeszcze wyskoczyć na siłownię. Igor dociera tam z basenu i... szybki pojedynek przy stole. Tym razem ja wygrywam 6:4. A wieczorem, kiedy wydawało mi się, że na dworze jest już zupełnie ciemno... spoglądam za okno, a tam... czerwono. Przynajmniej częściowo.
Dziś z Igorem na siłowni głównie pojedynek przy stole. Wygrywałem, ale końcówka należała do syna. 7:8 :-) Potem chwila treningu siłowego, zakupy i wizyta na sparingu chłopaków w Stolarzowicach. Wygrali 3:2 :-)
Podczas jednej z ostatnich wizyt na siłowni podszedł do mnie jeden z trenerów i zaproponował darmowe konsultacje. Zgodziłem się, umówiliśmy się na czwartek. Byłem wcześniej więc kwadrans na orbitreku i spotkanie. Tradycyjne omówienie celów (w tym roku chyba wszystkie gdzieś odleciały), kilka pytań o dietę... Ponoć wygląd wskazuje, że wiem co jem ;-) Obyło się bez ważenia... choć waga była w pobliżu...
A potem się zaczęło. Nie sądziłem, że kilka prostych (?) ćwiczeń będzie w stanie mnie tak wykończyć. Nie nadążałem ocierać potu z czoła i po raz kolejny odkryłem nowe mięśnie... aż za bardzo... Skończyliśmy chyba wcześniej niż Marek planował...
Kiedy my kończyliśmy pojawił się Igor więc jeszcze dałem się namówić na kilka setów w tenisa stołowego. Udało się nawet wygrać 6:4 choć łatwo nie było. Najtrudniej było się schylić po piłeczkę...
Ostatnio ciężko mi się było zmusić do ćwiczeń, ale dziś chyba było uczciwie, bo dostałem prezent.
Nawet całkiem, całkiem... I z kieszenią na laptopa...
W planach była godzina truchtania, a nie wyszło nawet pół. Za diabła nie potrafię się zmobilizować. Jakiś totalny brak chęci. Nie wiem jak to przełamać.
Do tej pory wiedziałem o ołówkach z gumką, o ołówkach bez gumki (nie napiszę jak nazywanych żeby nie obrazić niczyich uczuć)... ale gumka w ołówku? Dla mnie nowość.
Po porannym ARBUZIE był lekarz, a potem umówiliśmy się z synem na siłownię. Już jadąc okazało się, że oboje nie mamy na dziś jakiś konkretnych pomysłów. Wobec tego zaczęliśmy od ping ponga i na nim prawie skończyliśmy. Choć długo wygrywałem to końcówka należała do Igora. Brawo. Jest coraz lepszy. Na końcu jeszcze krótka chwila ze sztangą, a potem... pizza, lody... Sportowcy :-)
W sumie lekarz powiedział, że biegać nie powinienem - szczególnie po asfalcie... Ewentualnie mogę po terenie... Rozumiem, że góry też w to wchodzą :-)