Skoro się powiedziało A, to wypada powiedzieć B. Skoro zacząłem pojawiać się na treningach Reshape Runners to wybrałem się też na trening Crossfit Endurance. Dziś była edycja trochę wyjątkowa i nie wiem czy wyglądało to tak z tego powodu, czy też częściej tak jest.
Po małej uroczystości podzieliliśmy się na czteroosobowe grupy i dostaliśmy do dyspozycji bieżnię (łezkę) i airbike'a. Zadanie było proste każda grupa ma przebiec 1200m na bieżni - może to zrobić jedna osoba, lub każdy po 300m, albo nawet możemy się zmieniać co 10m :-) Po wskazaniu na liczniku 1200m przenosiliśmy się na air bike'a i musieliśmy spalić 60kcal (na zasadach jak przy bieżni). Proste i łatwe. O ile się to robi raz.
Już po pierwszej rundzie zaczęło się robić ciepło... Oczywiście rywalizowaliśmy z innymi grupami.
Po 20 minutach miałem ochotę zrezygnować. Miałem dość. Po pól godzinie nie było lepiej, ale myśli o rezygnacji już nie były tak silne. Nawet w trakcie siedzenia puls sięgał 170. Po 45 minutach wiedziałem, że dam radę do końca. Łatwo nie było.
Nie wiem ile pokonaliśmy, którzy byliśmy. Wiem, że trening był uczciwy.
Po aktywnym weekendzie wczoraj po pracy padłem. Dziś rano czułem jeszcze nogi więc postanowiłem przed pracą na siłowni powalczyć chwilę z górnymi partiami. Na siłowni wyjątkowo pusto.
Plany na wczoraj i dziś były nieco inne, ale ponoć plany są po to żeby je zmieniać. :-) Wczoraj nic nie wyszło, a dziś syn mnie zaprosił na siłownię. Miała być jak zwykle rozgrzewka przy stole, a skończyło się na całej godzinie gonienia za małą piłeczką.
Najpierw koledzy grający przed nami zaprosili nas do debla i pokazali gdzie jest nasze miejsce :-)
Potem dołączył do nas ktoś, kto robił z piłeczką co chciał. I choć były momenty wyrównane, to wiemy, że były takie bo On tak chciał ;) Jeszcze nigdy nie widziałem tak latającej piłeczki - i nie chodzi o to, że szybko, czy mocno. Wręcz przeciwnie, brakuje mi słów żeby to opisać - piłeczka leciała jakby w zwolnionym tempie... i wcale nie było łatwo nią grać. Okazało się, że Damian jest trenerem ;-)
Wciąż jeszcze czuję lekki niepokój w łydkach i piszczelach, ale postanowiłem choć chwilę potruchtać na bieżni. Spokojnie, choć z lekko narastającą prędkością. Udało się nawet trochę spocić. Nogi zupełnie spoko. Sporo przemyśleń. Dziwnych pomysłów... :)
Wizyta z synem na siłowni. Głównie żeby się rozruszać po naszych zawodach. Przy stole szło dobrze, ale potem Igor zaczął mnie gonić. Skończyło się na 8:5 dla mnie. Potem chwila zabawy ze sztangą.
W tzw. międzyczasie udało się dziś jeszcze wyskoczyć na siłownię. Igor dociera tam z basenu i... szybki pojedynek przy stole. Tym razem ja wygrywam 6:4. A wieczorem, kiedy wydawało mi się, że na dworze jest już zupełnie ciemno... spoglądam za okno, a tam... czerwono. Przynajmniej częściowo.
Dziś z Igorem na siłowni głównie pojedynek przy stole. Wygrywałem, ale końcówka należała do syna. 7:8 :-) Potem chwila treningu siłowego, zakupy i wizyta na sparingu chłopaków w Stolarzowicach. Wygrali 3:2 :-)
Podczas jednej z ostatnich wizyt na siłowni podszedł do mnie jeden z trenerów i zaproponował darmowe konsultacje. Zgodziłem się, umówiliśmy się na czwartek. Byłem wcześniej więc kwadrans na orbitreku i spotkanie. Tradycyjne omówienie celów (w tym roku chyba wszystkie gdzieś odleciały), kilka pytań o dietę... Ponoć wygląd wskazuje, że wiem co jem ;-) Obyło się bez ważenia... choć waga była w pobliżu...
A potem się zaczęło. Nie sądziłem, że kilka prostych (?) ćwiczeń będzie w stanie mnie tak wykończyć. Nie nadążałem ocierać potu z czoła i po raz kolejny odkryłem nowe mięśnie... aż za bardzo... Skończyliśmy chyba wcześniej niż Marek planował...
Kiedy my kończyliśmy pojawił się Igor więc jeszcze dałem się namówić na kilka setów w tenisa stołowego. Udało się nawet wygrać 6:4 choć łatwo nie było. Najtrudniej było się schylić po piłeczkę...
Ostatnio ciężko mi się było zmusić do ćwiczeń, ale dziś chyba było uczciwie, bo dostałem prezent.
Nawet całkiem, całkiem... I z kieszenią na laptopa...