Dziś w planach trening szybkościowy, a że dzień ma być gorący to jedyne wyjście to zrobić go rano.
Budzę się bez budzika po czwartej. Trochę zwlekam, w końcu ruszam. Start o 4:53 - Endomondo zatytułuje trening: Nocny bieg, Strava: Morning Run. Widać działają w innych strefach. Patrząc po słońcu, które już o tej porze grzało wydaje się, że Strava była bliższa prawdy ;-)
2 km rozgrzewki, a potem 4 razy po 1200m w szybkim tempie. Dało mi trochę w kość, wracam do domu przyjemnie zmęczony :-) Z przerwami i powrotem wyszła dycha. Interwały miały być w tempie 5:45-5:50, wyszły w 5:37. Dobrze :-)
Szybka kąpiel i do piekarni po ciacho :-) Dla kolegów oczywiście. Ja tylko zjem kawałeczek i to jak nikt nie będzie patrzył :-)
Dziś było co prawda długie wybieganie, ale obiad u teściowej sprawił, że trzeba było jeszcze chwilę się poruszać. Krótko, ale kolejne kalorie spalone ;-)
Dziś w planach kolejny trening. Tym razem dłuższe, wolne wybieganie. Obudziłem się wcześnie, zjadłem banana i... usnąłem. Źle, bo dzień zapowiada się ciepły, czyli taki jakiego nie lubię. Wstaję i dzwoni Igor z życzeniami z okazji Dnia Ojca. Mimo, że jest 2000 km ode mnie to jakimś cudem udaje mu się teleportować prezent dla mnie. Już dawno się do czegoś takiego przymierzałem, ale jakoś zawsze odkładałem zakup na potem. Super pomysł, super prezent.
Teraz już nie ma wyboru, trzeba iść pobiegać. Miał być asfalt, ale słońce przekonuje mnie żeby jednak wybrać las. Ma być wolno i jest, ale szybciej niż w planach. No cóż, zobaczymy jak będzie dalej. Biegnie mi się dobrze. Nie tylko ja biegam, choć o dziwo reszta to same dziewczyny. Wszystkie biegną jednak w przeciwną stronę więc czeka mnie samotny trening. Jak zawsze zresztą ;-)
Druga część trasy miała być ścieżką techniczną wzdłuż autostrady, ale decyduję się jednak na asfalt - tam jest cień. Do końca biegnie mi się dobrze, ale zdecydowanie wolałbym jakieś 10-15 stopni mniej. Dobrym wyborem była koszulka bez rękawków z Wrocławia. Zawsze to trochę chłodniej. :-)
Po sobotnim (a właściwie sobotnio-niedzielnym) półmaratonie chwila przerwy. W planach był co prawda rower (nawet dwie propozycje), ale ponieważ wróciliśmy do domu ok. 4:30 to nic z tego nie wyszło. Potem już prawie był basen, wreszcie prawie bieganie, a wieczorem prawie koncert... a skończyło się na niczym. Tym razem z różnych innych przyczyn. Wczoraj zakończenie sezonu u syna w klubie więc niby sportowo, ale średnio aktywnie :-)
Za to udało się przygotować plan do startu w październikowej Silesii. 16 tygodni do startu to dobry czas, bo wiele dostępnych w sieci planów jest właśnie na taki okres. Jak zawsze trudno wybrać ten jeden, choć tak naprawdę to mam wrażenie, że istotny jest nie tyle sam plan ile jego realizacja. Tym razem wybór padł na plan o nazwie FIRST. Czy dobry, nie wiem. Pewnie okaże się tak dobry jak zawodnik, który będzie go próbował realizować.
Trzy dni biegania w tygodniu, szybkość, tempówka i wybieganie. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Bałem się dzisiejszego, pierwszego treningu - 8 x 400 w szybkim tempie? Wyglądało groźnie, ale poszło. Co nie znaczy, że nie jestem zmęczony :-) Jestem, ale może właśnie po to biegam. Żeby się zmęczyć. Żeby nie myśleć. Żeby uciec. Od wszystkiego. Od wszystkich.
Dziś znów biegłem z Ciszakami... potrafią świetnie odciąć mnie od rzeczywistości. Choć wstawki o Bieszczadach niestety przywodzą na myśl różne chwile... i te przyjemne, i te mniej przyjemne...
Wczoraj przyszedł medal z Mistrzostw Polski w duathlonie. Tym razem już z właściwym grawerem. Brawa dla organizatorów. Jesteście wielcy, pokazujecie, że jak się chce to wszystko da się zrobić. Brawa :-)
Przed pracą krótka wizyta na basenie. Sami emeryci i ja. To, że emeryci to nic dziwnego - od 6 do 8 mają tańszy basen. To, że ja to ciąg dalszy walki o systematyczne wizyty na basenie :-)
Po pracy krótka wizyta w siłowni. W sali kinowej przyjemny chłód więc bieżnia. Na ekranie Mad Max: Na tropie gniewu. Jakoś mi nie podeszło więc słuchawki na uszy i dla odmiany: Cisza jak ta. Nie komponowało się to wszystko ze sobą, ale 4 km wytrzymałem. Mimo kilmy pot lał się ze mnie ciurkiem.
Od tygodnia nie przebiegłem ani kilometra. Było co prawda kręcenie. Nawet sporo kręcenia, ale to nie to samo. Po powrocie z wyjazdu czułem zmęczenie, a pogoda nie ułatwiała podjęcia decyzji o wyjściu na truchtanie. Dziś też gorąc nie do wytrzymania.
Krótko przed dziewiątą wieczorem decyduję się spróbować. Temperatura wciąż blisko 27 stopni. Truchtam powoli i jakoś idzie. Nawet mam wrażenie, że jest lepiej niż jak się stoi, bo chociaż jakiś wiaterek się tworzy w trakcie biegu.
W sumie piątka minęła łatwiej niż się spodziewałem, ale sobotniej połówki wciąż nie widzę.