Wczoraj zamiast długiego wybiegania była wycieczka na targi rowerowe. Dziś rano miała być siłownia, ale syn ogłosił dzień lenia. Jako, że byłem tuż po śniadaniu więc musiałem chwilę odczekać, a popołudniu miał być mecz, to czasu zostało tylko na kilkanaście kilometrów.
Kilkanaście kilometrów po lesie, z podbiegami. W sumie fajnie, pilnując tempa, w miarę spokojnie. Ogólnie jestem zadowolony. Jednak po lesie biega się fajnie. Nawet kusiło mnie żeby zapisać się na cykl biegów City Trail w Katowicach. Już założyłem konto, już prawie się zapisałem, po czym doszedłem do wniosku, że przecież las mam pod domem, biegać mogę kiedy chcę... A jak policzę czas dojazdu to u siebie zrobię połówkę, zamiast piątek tam. Odpuściłem. I chyba słusznie. Trzeba trenować do takich biegów jak Runek Run. Ostatnio kolega mnie wypatrzył jeszcze na zdjęciu z tamtej imprezy ;-)
Mniej zadowolony jestem z tego, że nie udało się w tym roku zrobić żadnego dłuższego wybiegania. W sumie 9 biegów po ok. 21 km i to wszystko. Dobrze, że sześć z tych biegów w ciągu ostatnich trzech miesięcy, ale to wciąż tylko połówki. Za dwa tygodnie będę musiał zrobić dwie, pod rząd, a dokładniej w jednym ciągu... I to już ciężko widzę.... Jestem w głębokim lesie z zaplanowanymi treningami... I to już się nie zmieni. Już nie ma na to czasu...
Ostatnie dwa dni to odpoczynek. Przedwczoraj zamierzony. Wczoraj jakoś wszystko się przesuwało w czasie i przesunęło się na dzisiejszy poranek.
Kwadrans po szóstej na siłowni. jak zwykle o tej porze, pusto. W sumie może kilkanaście osób. Bieżnia. Na dworze chłodno, ale tu w sumie też niezbyt ciepło. Do tego z każdym kolejnym kilometrem robię się coraz bardziej mokry. Niby wysiłek, ale zamiast się rozgrzewać to marznę. Udaje się jednak potruchtać dwanaście kilometrów... nie ruszając się z miejsca :-)
Pod prysznicem ciepło. Mógłbym tam zostać dłużej :-) Niestety trzeba iść do pracy... Choć z drugiej strony chcą mnie na urlop wygonić... Jednak idę... Robota sama się nie zrobi... Podobnie jak trening...
Po sobotniej życiówce na Półmaratonie Bytomskim trzeba było sprawdzić, czy nogi jeszcze chcą biegać. Czasu nie było zbyt wiele, ale udało się pół godziny pośmigać na bieżni.
Rozruch po weekendowym bieganiu na Festiwalu Biegowym. O dziwo wczoraj bez bólu, na wszelki wypadek zrobiłem sobie jednak dzień odpoczynku. Dziś z rana lekko czułem łydki, ale postanowiłem choć chwilę pobiegać na bieżni.
Co ciekawe od początku prawie wysokie tętno.
Jeszcze nie zdążyłem się nacieszyć bieganiem w górach, a tu już dostałem propozycję biegania w przyszłym roku... Może nie wprost propozycję, ale padło hasło i... padło na podatny grunt. Poza tym.... Bieszczady... i wszystko jasne :-)
Dziś krótko na bieżni. Ostatni trening przed Festiwalem Biegowym w Krynicy. Znów w kinie. Nawet nie pamiętam co leciało, za to ja "leciałem" szybko. Nawet zrobiłem rekord na piątkę. Dobrze to wróży przed sobotnią dyszką :-)
Mimo wczesnej pory dość sporo osób. Oczywiście to Smart Gym Arena więc tłoku nie czuć, ale mam wrażenie, że więcej ludzi niż zwykle. Choć z drugiej strony ostatnio rzadko bywam tu przed pracą.
Dziś po pracy bieżnia. Chęć pobiegania. Jakiegokolwiek. Bez konkretnego celu. Wpadam do kina i lecą "Chłopcy z ferajny". Film stary i dawno widziany. Do tego nie moja bajka więc nie zakładam, że mnie wciągnie. I tu zaskoczenie. Oglądam cały. Przy okazji okazuje się, że bieżnie tutaj nie mają limitu czasu, albo jest ale dłuższy. Kiedyś o ile pamiętam bieżnia się zatrzymała po 90 minutach. Tym razem przekroczyła sto minut (na początku jeszcze pospacerowałem w ramach rozgrzewki) i nie było problemu.