Jeszcze nie zdążyłem odpocząć po ostatniej tygodniowej delegacji, a już kolejna. Dziś i jutro Mielec. Miasto, w którym jak informują nas miejscowi nie ma do zobaczenia nic.
Po pracy szyki trening. Dziś interwały. Na wałach, które są obok hotelu.
Wczoraj cały dzień w drodze i zero biegania. Do hotelu w Niemczech dotarliśmy przed północą i rano nie było zupełnie chęci ruszyć się z łóżka. Do domu dotarliśmy wieczorem. Bite siedem dni. Prawie pięć tysięcy km w samochodzie.
A dziś od rana w pracy. Dlatego bieg dopiero wieczorem.
Wczoraj był bieg na osiedlu, w którego organizację chyba nawet coś wniosłem, ale nie zdążyłem wrócić żeby wystartować lub choć pokibicować. Ponoć się udało - ponad 200 startujących i pozytywne opinie.
W hotelu około północy. Padamy. Rano szybkie bieganie. Nawet mi się nie chce kombinować z trasą. Po najbliższej, już znanej okolicy na obrzeżach Barcelony.
Perpignan - zdaje się, że ładne miasteczko nad Morzem Śródziemnym. Zdaje się, bo lądujemy w hotelu w pobliżu autostrady, jakieś 15-20 km od morza. Dzielnica chyba mocno przemysłowa. Po długim dniu nawet nie mamy ochoty myśleć o zwiedzaniu. Chcemy tylko coś zjeść. Wcale nie jest to proste. Lądujemy... w Mc Donald's. Super :-(
Rano ciemno. Ale chociaż ciepło. Niestety już wczoraj zauważyliśmy, że latarnie w okolicy wygaszone.
Zaplanowana wcześniej trasa też prowadzi mnie w ciemne tereny. Muszę na bieżąco modyfikować. Średnio mi się to podobało. Nie ma czasu narzekać. Kąpiel, śniadanie i ruszamy na spotkanie z dostawcą.