Krótko z Igorkiem
Wczoraj nie udał się
wyjazd z Igorkiem więc dziś po śniadaniu ruszamy razem. Boję się, że podjazdy
będą zbyt strome, ale po chwili zaczynam się wstydzić mojego braku wiary.
Z
przerwami na uzupełnienie płynów i rozpięcie koszulki wjeżdżamy na szczyt, a potem
zjeżdżamy do kościółka, gdzie urządzamy krótką sesję telefoniczną. Na kwaterze
nie ma zasięgu :-)
Fajny wyjazd wczoraj
wyszedł, ale czułem jakiś niedosyt. Zabrakło terenu. Dziś Olek postanawia nas
zabrać w teren. Nie ma go dużo, ale jest gdzie się spocić mimo, że jedziemy
spokojnym tempem.
Okolice niedawnej Ciupagi Orient.
Wraz z Olkiem i Wiktorkiem ruszamy na krótki objazd okolicy.
Miało być stromo i tak jest od pierwszych metrów. Do tego mgliście.
Ja zjeżdżam (7km
zjazdu) do Skawicy. Chwila postoju przy tablicy informacyjnej skąd Karol
Wojtyła wyruszył na ostatnią górską wycieczkę przed Jego wyborem na papieża, a
skąd dziś zaczyna się Szlak Papieski.
I dalej przez Białkę do Makowa Podhalańskiego gdzie
mam nadzieję znaleźć serwis rowerowy. Coś mi mocno bije przednie koło. Niestety
w obu serwisach dowiaduję się, że są tak obłożeni robotą, że mi nie pomogą.
Trudno.Powrót na kwaterę
oznacza prawie 5-km podjazdu, na szczęście trochę łagodniejszego niż rano :-)
Po południu ma padać więc rano przed wyjazdem... wyjazd na rower. W końcu nie jest tak ciepło, ale choć temperatura niska (19C) to jest bardzo parno. Wracam do domu mokry.
Koledzy wybrali się w góry, a ja... nie. W sumie okazało się, że jakbym się sprężył to może i miałbym szansę dołączyć.. ale się nie sprężyłem... W zamian samemu rundka po okolicy z mocniejszymi akcentami w Zbrosławicach. Obok mnie to samo dwóch gości na szosówkach. Ciepło.
Krótka przejażdżka po śniadaniu. Wciąż cienkie opony założone więc jakoś nie ciągnie mnie do lasu. Po paru km jednak dochodzę do wniosku, że powoli trzeba będzie je zmienić na "zwykłe" :-) Za bardzo męczą mnie samochody. Do tego te skrzyżowania i światła co chwilę :-(
Wychodzę z domu i... zaczyna kropić. Wczoraj lało i grzmiało. Mimo to ruszam powoli. Lekko momentami kropi. Kiedy dojeżdżam do Zbrosławic drogi są już mocno mokre. W Kamieńcu to samo. W końcu w Świętoszowicach doganiam deszcz. Tu już regularnie pada i tak jest do Mikulczyc. Przestaje i kiedy dojeżdżam do domu jestem już suchy.
Po niedzielnym rekordzie wczoraj nie było czasu na rozjazd - ważniejszy był mecz w towarzystwie syna.
O dziwo, czułem się wczoraj zupełnie spokojnie (czyt. np. nie było problemów przy zejściu ze schodów), ale było też ogólne zmęczenie.
Zastanawiam się jak będzie dziś. Ogólnie spoko, cztery litery już nie pamiętają weekendu, ale ogólnie czuję osłabienie. Rundka głownie po asfalcie, tylko kilka km w terenie zobaczyć jak będzie na cienkich oponach. W sumie jadę, ale chyba szybko zmienię je jednak na stare, szerokie :-)
Wracając widzę tablicę z informacją, że do granicy ukraińskiej dałbym radę dojechać w jeden dzień (myślę, że te siedem km bym jakoś dokręcił) :-)
O poranku, ale późniejszym niż niegdyś to bywało. Z rana, aby uciec przed upałem.
Stosunkowo mały ruch. Fajnie się jedzie, choć słońce już daje w kość. Ciekawe jak będzie jutro...