Dziś mnie Google wyprowadził w pole i poinformował, że remontowana od kilku miesięcy droga jest już przejezdna. W efekcie spóźnienie na siłownie i czasu wystarczyło jedynie na rozgrzewkę przy stole ping-pongowym.
Średnio mi to bieganie ostatnio wychodzi, ale zapisałem się na bieg po sąsiedzku. Choć tereny piękne to w sumie biegam tu rzadziej niż planowałem. Za tydzień Krynica więc potraktujmy to jako rozgrzewkę. Z tego co słyszę przy odbiorze pakietu startowego (a i potem na mecie) to więcej osób tak to traktuje :-)
Ruszamy i po chwili widzę, że pierwszy kilometr był zbyt szybki jak na mnie. Trzeba się opanować. To niby tylko dycha, ale wiem, że będą podbiegi, które potrafią mnie zabić. Drugi i trzeci kilometr zwalniam. Zaczyna się pierwszy podbieg. Część osób przechodzi do marszu. Ja uparcie biegnę. Niewiele szybciej niż oni idą, ale biegnę.
Jest ciepło, ale póki co większość trasy w cieniu. Na szczęście jest bufet.
Przy leśniczówce kurtyna wodna. Szkoda, że nie podwójna, albo z większą mocą, ale dobre i to :-) UWAGA: Osoby o wrażliwych nerwach przewinięcie trochę w dół - na zdjęciu wyszła tęcza... ;)
Teraz czas na odpoczynek, pogaduchy i oczekiwanie na dekorację i losowanie nagród. Super zorganizowana impreza. Jedyne czego mogę się czepić, to to, że nie wylosowałem żadnej nagrody! :-( Ale nie zostawię tak tego! Jeszcze tu wrócę!
Zdjęcia dzięki towarzystwu mojej żony, która ganiała po całej trasie :-)
Tym razem idziemy z synem, bo ma być trening z trenerem. Prezentacja prawidłowego wykonywania OHP (overhead press) zwanego też żołnierskim wyciskaniem, przysiadu ze sztangą oraz martwego ciągu. Niby proste, ale błędów można popełnić sporo. I krzywdę sobie zrobić też.
Bardzo fajny trening. Dużo teorii, ale też każdy miał okazję próbować i poddać się ocenie. Na martwy ciąg niestety brakło tym razem czasu.
Od dawna był plan wybrać się z Markiem w góry. Niestety plany planami, a życie życiem. Trudno znaleźć czas w tym samym terminie. Ostatnio już było blisko ale ja musiałem odpuścić. Dziś w końcu się udało. Ruszamy z pracy o 15-tej, późno, szczególnie, że dni coraz krótsze, ale mamy lampki więc może jakoś się uda. Cel: Szczyrk i Skrzyczne.
Po drodze jeszcze szybkie zakupy, trzeba uzupełnić płyny. Pierwsze 13-14 km to asfalt prawie po płaskim. Prawie, bo zdarzają się niewielkie podjazdy, które już powinny nam dać do myślenia, czy na pewno chcemy to zrobić :-)
Czas wracać. Jak zawsze chwila wątpliwości, którą ścieżką. W końcu trafiamy na właściwą. Mimo nierówności zjeżdża się fajnie. Do czasu kiedy niespodziewania kończy nam się droga. :-(
Cofamy się do szerokiej drogi i skręcamy w lewo, w dół. Co prawda nijak się to ma to zaplanowanej trasy, ale zakładamy, że skoro droga wiedzie w dół to gdzieś do szosy nas doprowadzi. Patrząc następnego dnia na mapy i zdjęcia satelitarne wydaje się, że gdybyśmy skręcili w drugą stronę to po chwili wrócilibyśmy na planowaną trasę. Gdybyśmy...
Włączam lampkę, choć to chyba nie jest najlepsza opcja, bo włącza mi się automatycznie hamulec. Głównie ten w głowie. Są odcinki, gdzie boję się zjechać. Dojeżdżamy do stacji kolejki. Szeroka droga się kończy, a my zastanawiamy się, którędy teraz. Decydujemy się na niebieski szlak pieszy. Początkowo prowadzi tuż pod wyciągiem, co oznacza, że jest stromo. Jak dla mnie bardzo. Do tego zamiast nierówności mamy kamienie. To już mnie przerasta. Niestety tak będzie już do samego dołu. Miejscami jeszcze pojawi się woda.
Większość tego odcinka jestem w stanie szybciej pokonać prowadząc rower niż jadąc. Marek cierpliwie co jakiś czas na mnie czeka, choć są odcinki gdzie on również schodzi z roweru. Jest już od dawna zupełnie ciemno. Na szczęście lampki działają.
W końcu udaje się dotrzeć do asfaltu. Marek chyba z radości całuje ziemię... Na szczęście nic poważnego się nie stało. Drobne straty w sprzęcie, ale ogólnie jest ok. Teraz już tylko zjazd do auta. Jest 21:00.
Dystans niby niewielki, ale cztery godziny minęły. Szkoda, że dopiero pod koniec sierpnia nam się udało pokręcić. Kondycji i techniki brak, ale chyba obaj jesteśmy zadowoleni. Ciekawe, czy uda się to jeszcze powtórzyć...
Miało być przesunięte z weekendu długie wybieganie. Nie było. Kolejne długie, którego nie było :-( Zamiast tego siłownia z synem. Trochę się zmęczyliśmy ;-)
Kilka dni temu jeden z kolegów rzucił pomysł przejażdżki Żelaznym Szlakiem Rowerowym. Niedziela wstępnie wolna więc się zgłosiłem. U mnie co prawda różnie to wygląda z wcześniejszym umawianiem się, ale tym razem się udało. Przed dziewiątą spotykamy się przy węźle Gorzyce (A1). Oprócz mnie na miejscu stawia się pomysłodawca Waldek i Wojtek, z którym już wieki się nie widziałem.
Fajna przejażdżka. Poza końcowym fragmentem super trasa. Zero ruchu i... trochę podjazdów :-) Dzięki Panowie za super dzień. Oby do szybkiego powtórzenia.