Po wczorajszej wspinaczce dziś się wahałem się, czy iść na siłkę i co tam robić. Biorąc pod uwagę jednak zbliżające się zawody wybór padł znów na schody. Bez konkretnego planu, celu, szczególnie, że przeziębienie wciąż rządzi włączam koncert Marka Knopflera i ruszam. Idzie mi się spoko, ale muzyka jakoś mi nie pomagała, koncert mnie znudził. W połowie przełączyłem się na koncert KSU z przystanku Woodstock w 2005.
Zdecydowanie lepiej. Wróciły wspomnienia. I te miłe i te gorsze... Ale szło się lepiej. Choć pod koniec już lało się ze mnie ciurkiem.
Jeszcze łykam leki w związku z plecami, a tu dopadło mnie przeziębienie. Już od kilku dni czułem gardło, ale myślałem, że przejdzie. Nie przeszło. Wczoraj znów cały dzień prawie w łóżku. Noc koszmarna - chyba jednak już jestem stary :-)
Rano śniadanko, fryzjer i... siłownia :-) Nie jest dobrze, ale nie potrafię siedzieć w domu. Jadę na siłownię. Przed wejściem spotykam koleżankę. Ucinamy krótką pogawędkę. Na siłce znów schody. Nie wiem ile, zobaczę jak będę się czuł.
W sumie jest lepiej niż jak siedzę. Prawie nie kaszlę. Za to wypociłem się za wszystkie czasy.
... a właściwie przed warsztatami ze spinningu. Jeszcze nie pora na trening po treningu, ale pewnie i tak będzie :-) Spokojny bieg, na ekranie kilka filmików z biegów ultra... Czułem się prawie jakbym biegł z tymi na ekranie :-)
Mimo kilku godzin okazało się, że nie wyrobiliśmy się i połowa tematów jeszcze przed nami. Mam nadzieję, że uda się załapać na drugą część wykładów, że termin nie będzie kolidował z innymi planami. Szkoda, że nie udało się teraz, bo to był to doskonały moment (dla mnie).
Dziś chwila wątpliwości, czy iść pokibicować naszym szczypiornistom w meczu sparringowym, czy zrobić trening siłowy... Tak naprawdę to w planach był poranny basen, ale zaspałem... A popołudniu jest jak dla mnie za dużo ludzi...
Ostatecznie wygrał trening. Łatwo nie było, ale dałem radę zrobić wszystko co było zaplanowane. Trochę problemów jeszcze z rejestracją w aplikacji, ale jakoś się udało skończyć... To miał być dzień odpoczynku... Był taki średnio odpoczynkowy...
Do niedawna skrót FTP kojarzył mi się jednoznacznie - File Transfer Protocol. :-) Jeszcze kilka, no kilkanaście lat temu używany prawie codziennie. Dziś wciąż się zdarza, ale już tylko sporadycznie.
Teraz okazało się, że skrót ten ma też inne znaczenie - Functional Threshold Power. Na zajęciach ze spinningu pokazywała mi się dotychczas moc w Watach, a innym w procentach. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, ale poczytałem i coś tam się dowiedziałem. Nie wiem, czy mi to potrzebne, ale skoro okazało się, że jest okazja zrobić test to postanowiłem nie czekać tylko wykonać go od razu. Może nie do końca było to mądre po dwóch kolejnych dniach treningów biegowych, ale co tam... od czegoś trzeba zacząć.
Początek... no właśnie... o ile w bieganiu już wiem jak pilnować tempa, to tutaj nie bardzo wiedziałem jak zareaguje organizm. I oczywiście zacząłem za mocno od ok. 350W i szybko życie zweryfikowało moje możliwości ;-)
Cieszyłem się, że Paweł nie wychodził z sali, bo po pięciu minutach chciałem uciec, a tak jednak zostałem do końca. Po dziesięciu minutach umierałem, a po kwadransie nawet nie miałem siły umrzeć... O ile na początku ze mnie kapało, to pod koniec już lało się ciurkiem jak z nieszczelnego kranu... Dostałem nieźle w kość. Idąc pod prysznic myślałem, że mam co najmniej zapalenie płuc. Nie pamiętam kiedy tak mnie paliło w środku. Zobaczymy czy to poświęcenie się na coś przyda... :-)
Kolejny trening na bieżni. Tym razem we wspaniałym towarzystwie Patrycji Bereznowskiej. Niestety, musiałem się zadowolić jej wirtualnym towarzystwem, a mianowicie wywiadem z Nią umieszczonym na Youtubie ;) Wystarczyło to jednak żeby nie myśleć o własnym treningu, a skupić się na Jej przygotowaniach i startach. Myślę, że jeszcze przez kilka treningów będę miał co oglądać ;-)
Dziś kolejne interwały na bieżni. Łatwo nie było, ale zaprogramowany system pilnował żebym nie zszedł za wcześnie. Co prawda w połowie i tak była krótka przerwa wymuszona rozwiązaną sznurówką, ale ogólnie całość dałem radę. Było ciężko, ale jak zawsze po skończeniu super uczucie, że dałem radę ;-)
Na początku zegarek wskazywał dziwne tętno i to o dziwo w trakcie rozgrzewki, ale potem już było ok.
Fajnie się obserwuje ludzi w trakcie takiego biegania. Szczególnie teraz, gdy rozpoczęły się etapy realizacji postanowień noworocznych :-)
Dziś Trzech Króli, ludzie powinni świętować, odpoczywać, a tu... Przychodzę na spinning, a tam chyba z 40 osób. 40 rozbójników (i rozbójniczek). Do tego zaprawionych w bojach, bo nie załapałem się na rower z pomiarem mocy.
W sumie to nic się nie stało. Przez 1,5h dałem sobie i tak nieźle w kość. Na początku chodziło mi po głowie żeby po zajęciach pójść jeszcze pobiegać, ale w tracie kręcenia rozsądek (i zmęczenie) wygrały... :-) Głównie rozsądek ;-)
Kilka dni temu konsultacje w zakresie wagi, odżywiania, celów itp. Dziś dobór ćwiczeń i próby wraz z korektą.
Ja jednak jestem zerojedynkowy - nawet w ćwiczeniach. Na maszynach nie mam problemu, oczywiście tu też można coś robić lepiej lub gorzej, ale mam wrażenie, że łatwiej jest to kontrolować. Bez... już jest gorzej... wyprostuj bardziej, za mocno wygięty, bardziej biodro, pilnuj linii... Ale jak??? Nie ma linijki to skąd mam wiedzieć, ze już, albo, że jeszcze nie... Dlatego tak bardzo unikam wolnych ciężarów... Cały czas mam wrażenie, że mogę sobie zrobić krzywdę, zamiast coś zyskać...