Syn namówił mnie na wyjście na siłownię. Trochę bez planu, trochę żeby zobaczyć co z łydkami po wczorajszym biegu. Ostatecznie decyduję się przebiec 5 km na bieżni, a potem zobaczymy. Przed biegiem ważenie - nie jest dobrze :-( Widać święta :-)
Włączam podcast o Łemkowynie i biegnę do końca... podcastu :-) W sumie wyszła dyszka. Miało być w drugiej strefie, ale pod koniec już było trochę szybciej i wyżej z pulsem :-)
Od ostatniego biegu koszmarnie bolą mnie łydki. Zdarzało się już wcześniej, ale po pierwsze nie tak bardzo, po drugie od jakiegoś czasu już był spokój.
- Za ciężki trening po ostatnim obijaniu się? - Brak rozciągania/rolowania? - Za dużo kawy? - Za mało gorzkiej czekolady? - ... ???
Dziś wydawało mi się, że już było lepiej, mogłem w miarę normalnie chodzić. Ruszam na bieżnię i po dwóch kilometrach prawie blokada nóg. Schodzę. :-( Mam nadzieję, że pojutrze już będzie ok. Tylko co zrobić żeby się nie powtarzało?
Wczorajsze bieganie ani inny trening nie wyszły. Chyba nawet 500 kroków przez cały dzień nie zrobiłem. Nie cierpię takich dni. Nawet jeśli wiem, ze to zależało tylko ode mnie. Koszmar. Na szczęście dziś urlop. Miało być bieganie w Kampinosie, ale musi wystarczyć Ostoja Miechowicka.
W planie godzina, może dwie. a w praktyce... ile wyjdzie :) Dobrze, że po Nowym roku zaczyna się nowy plan. Wtedy już nie będzie czasu na improwizacje, ani na wymówki... A przynajmniej taka jest teoria...
Dziś jeszcze gorzej i krócej niż wczoraj. Tak już mam, szczególnie jak sobie coś zaplanuję i z różnych przyczyn nie wyjdzie. Zaliczając n-ty sklep w ciągu ostatnich kliku dni tuż przed jego zamknięciem wahałem się czy jest sens tu przyjeżdżać. Tu, czyli na siłownię.
Kiedy wchodziłem na siłownię nie do końca wiedziałem czy mam ochotę na bieganie, czy jednak coś innego. Ostatecznie gdy zobaczyłem schody - namówiły mnie. Nie wiem co w nich jest, ale potrafią wciągnąć. Dziś prawie dosłownie. Choć tak naprawdę to raczej mnie prawie zrzuciły. Tak czy owak, zaatakowały mnie.
Zacząłem odkrywać ich kolejne możliwości i programy treningowe i nie do końca chyba to ogarnąłem, bo przy jednym z ćwiczeń o mało nie spadłem. W każdym razie schody wykryły, że coś jest nie tak, bo od razu się zatrzymały. Ja po powrocie wróciłem do... standardowego ich wykorzystania. Około 250 pięter zaliczonych. Około, bo na pierwszych coś szwankowało z liczeniem (nie liczyło) i musiałem się przenieść na inne. Ja jednak lubię cyferki :-)
Po treningu za to niespodzianka. Kiedy wychodzę jest czarno na ulicach i kropi deszczyk. Po kilkuset metrach trudno zobaczyć cokolwiek za szybą, a na drodze szklanka. W tempie 10-20 km/h jadę w stronę domu. Droga, którą zwykle pokonuję w jakieś maks. 20 minut dziś zajęła mi 50 minut.
Nie udało się ostatnio dołączyć na trening z ReShape Runners. Dziś postanowiłem go zrobić sam. Dostałem zalecenie żeby go zrobić nieco lżej niż było w opisie (-2). I to był dobry wybór. Dostałem w kość, ale przeżyłem.
Ciężki ostatnio okres. Są rzeczy, których nie lubię. Przede wszystkim głupoty i chaosu. Potrafią mnie rozwalić zupełnie. I tak jest i tym razem. Mam nadzieję, że uda się na bieżni zresetować, albo zmęczyć tak żeby nie myśleć. Zmęczyć się udało, aż za bardzo. Zbyt chciałem, zajechałem się i ostatecznie przerwałem trening. Zamiast resetu dodatkowa złość.