Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2019

Dystans całkowity:522.57 km (w terenie 5.50 km; 1.05%)
Czas w ruchu:38:47
Średnia prędkość:14.05 km/h
Maksymalna prędkość:54.12 km/h
Suma podjazdów:3280 m
Maks. tętno maksymalne:195 (96 %)
Maks. tętno średnie:182 (89 %)
Suma kalorii:21867 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:21.77 km i 1h 26m
Więcej statystyk

Tropiciel 27

Niedziela, 19 maja 2019 · Komentarze(3)
Kolejny Tropiciel, kolejny raz w Twardogórze. Byłem tu już siedem lat temu. Wówczas była to kompletna klapa. Chodzi oczywiście o nasz start, a nie o imprezę. Jak będzie tym razem? Zobaczymy. Tym razem startujemy w sześć osób. Dwie drużyny po trzy osoby, czyli ETISOFT BIKE TEAM 1 i 2. I znów mamy kolejnych debiutantów, a właściwie dwie debiutantki: Asię i Sławkę. Oprócz tego jest Darek, Tomek oraz Krzysiek, który w ostatniej chwili zastąpił Amigę, no i oczywiście ja :-) Super, że kolejne osoby z firmy zdecydowały się na start. Jak dobrze liczę to z Amigą i ze mną wystartowało już na tej imprezie 10 osób z firmy :-)

W bazie spokój © djk71


Przyjeżdżamy do Twardogóry po 22-giej. Rozpakowujemy się, składamy rowery.

Składamy rowery © djk71


Rejestrujemy się i widzimy, że łatwo nie będzie.

Na celowniku © djk71

Ja odbieram brązowe odznaki przysługujące trzykrotnym zdobywcom tytułu Tropiciela.

Są brązowe odznaki © djk71

Byłem więcej razy, ale niestety pierwsze imprezy były bez kompletu punktów. Co nie znaczy, że źle się bawiliśmy. Pomysłowość organizatorów, Super zadania na punktach, uśmiechnięci wolontariusze zawsze sprawiały, że były to świetne imprezy nawet jeśli dla nas kończyły się porażką.

Jest i brązowa odznaka © djk71

Start
Obie nasze drużyny (EBT 1 - Asia, Tomek i ja oraz EBT 2 - Sławka, Darek i Krzysiek) startują o tej samej porze: 0:20 (drużyny startują o różnych godzinach żeby uniknąć tłoku na punktach z zadaniami). Chłopaki przed startem postanawiają zaliczyć jeszcze Orlena więc na start docierają w ostatniej chwili.

Dostajemy mapy i zaczynamy planowania. Jak zawsze najwięcej czasu pochłaniają dyskusje nad tym czy jechać dookoła asfaltem, czy na skróty terenem ryzykując, że trafimy na piaski, błota itp. Kiedy już mamy narysowany wstępny plan orientujemy się, że trzy punkty są... zamienione. A dokładniej mówiąc wycinki map są pozamieniane miejscami.

Mapa z zamienionymi punktami © djk71

Jak się bliżej przyjrzymy to rzeczywiście ścieżki na krańcach okręgów nie do końca pasują do siebie.

Coś te ścieżki się nie schodzą © djk71

Zajmiemy się tym na trasie.

Punkt H - leśna ścieżka
Ruszamy. Za nami kilka osób. Jak zwykle przy wylocie z miasteczka uliczki nam się dwoją i troją, ale próbujemy trzymać kierunek wg kompasu. Wydaje nam się, że mijamy strzelnicę i jedziemy w kierunku punktu. Coś jest jednak nie tak. Oczywiście jak to zwykle na starcie zapomnieliśmy o pomiarze odległości, ale czujemy, że jesteśmy za daleko. I rzeczywiście zamiast wylądować na północnym zachodzie jesteśmy na północnym wschodzie. Decydujemy się nie wracać. Nie teraz. Ruszamy na PK A, a do PK H wrócimy potem.

Punkt A - przy stawie
Dojeżdżamy do asfaltu i mkniemy prosto do punktu. Przy punkcie dochodzą nas odgłosy rodem z kompanii karnej. Oddajemy karty startowe i zostajemy poproszeni o wytypowanie po jednej osobie z drużyny do zadania.

Wygląda groźnie © djk71

Upewniam się, że będzie proste i wybieram Aśkę. W tej sytuacji w drugiej drużynie ochotnikiem jest Sławka, która rusza jako pierwsza.

Będzie sie działo © djk71

Towarzyszący jej mundurowy głosem nieznoszącym sprzeciwu mówi, a właściwie krzyczy co ma robić... Hasła typu: "Twoja babcia by to szybciej zrobiła" są chyba najłagodniejsze z wszystkich... Sławka jednak dzielnie kończy zadanie.
Teraz Aśka - ta zaczyna od ustawienia mundurowego - niech wie kto tu rządzi :-) Jej zadanie odbywa się w większej ciszy ;-) Punkt zaliczony.

Punkt zaliczony © djk71

Punkt H - leśna ścieżka (drugie podejście)
Ruszamy jeszcze raz do H. Chwila dyskusji którędy, ale w końcu wybieramy najkrótszą drogą. I dobrze. Jest punkt i w prezencie dostajemy wafelki - Góralki :-) Tym razem bez zadania.

Punkt K - wiadukt
Trochę asfaltu i z radości zapominamy mierzyć odległość. Trochę moja wina, bo zapomniałem sobie ustawić ekrany z odcinkami na liczniku. Dobrze, że Tomek tego pilnuje - ja mierzę, on czuwa :-) Zjeżdżamy z drogi i dyskusja dookoła asfaltem, czy na skróty. Wybieramy skróty i... dostajemy trochę w kość. Ale humor nas nie opuszcza. Może jest krócej, al e na pewno nie szybciej. Dobrze, że przy punkcie trafiamy na inną ekipę bo pewnie jeszcze chwilę szukalibyśmy obsługi punktu, a to był punkt bezobsługowy :-)

Punkt G - Wzgórze Bożenki
Odnalezienie punkt G zawsze budzi wiele emocji :-)

Punkt G © djk71

Nam po raz kolejny już na Tropicielu jego odnalezienie nie sprawia problemu.  Większości z nas podoba się podjazd i w drodze powrotnej zjazd (większości :-) ) Gorzej nam idzie z samym zadaniem. Widać, że byliśmy grzecznymi dziećmi, bo strzelanie z procy to nie nasza domeną.

Trafię, czy nie? © djk71
Ja też spróbuję trafić © djk71
Nie jest to łatwe © djk71

Mnie też nie wyszło © djk71

Za karę Darek i Tomek robią przysiady i pompują.

Karne przysiady © djk71
Trzeba pompować © djk71

Karty podbite. Czas na selfie :-)

Cienie na twarzach rządzą :-) © djk71

Punkt F - pomnik myśliwego
Na mapie w tym miejscu jest Punkt B, ale wykazujemy się sprytem i odkrywamy złośliwą zamianę punktów przez organizatorów bez żadnego problemu. Za to na punkcie walczymy długo z kartami i znalezieniem jokera. Widać karty, podobnie jak proca, to też nie nasza domena :-)

Pograjmy w karty © djk71

Punkt L - przy stawie
Od jakiegoś czasu w kość nam dają na przemian piachy i błoto. Ale nie poddajemy się. Gdy tylko zauważamy, że morale któregoś z zawodników opada szybko stawiamy go do pionu ;-) Punkt zaliczony bez problemu. Tu również tylko lampion i perforator. 

Nad stawem © djk71

Rozjaśnia się. Widoki coraz piękniejsze.

Coraz jaśniej © djk71
Poranne mgły © djk71

 
Punkt B - przy stawie
To również zamieniony punkt - miał być C. Na miejscu musimy zdobyć kod do sejfu.

Sejfy zamknięte © djk71

Walczymy z fizyką i wodą. Tomek chyba najbardziej, bo wlewając wodę ro rynienki, którą trzyma chyba kilkukrotnie go oblewam. Po chwili hasło zdobyte.

I co z tym zrobić? © djk71

Sejf otwarty, w środku... perforator. Karta podbita.

Punkt D - leśna droga
Zgodnie z wcześniejszą sugestią Aśki analizujemy jeszcze raz mapę i postanawiamy zmienić kolejność zdobywania ostatnich punktów. Brawa za czujność.

I już jasno © djk71

Aż chce się jechać © djk71

I gdzie teraz? © djk71

O co chodzi? © djk71
Czas ruszać © djk71

Dojeżdżamy do Goli Wielkiej. Krzysztof dostrzega plan tras rowerowych w okolicy i dzięki temu do punktu docieramy jak po sznurku. Szacun Krzyś. Niestety rower Krzyśka zaczyna być niegrzeczny. Nie dość, że zrzuca swojego jeźdźca to jeszcze sugeruje (głośno), że ma dość. Udaje się go jednak ponownie uruchomić i docieramy do punktu.
Tu czeka nas zadanie historyczne - próbujemy pewne fakty historyczne poukładać we właściwej kolejności. Łatwo nie jest. Za karę Tomek bawi się analogowym tetrisem. Widać, że ma to opanowane :-)

Analogowy tetris © djk71

Punkt C - przy stawie
Ostatni z zamienionych punktów.

Lubię takie wiadukty © djk71

Tu mamy do wyboru zadanie inspirowane wspinaczką (to wybierają nasi koledzy), nurkowaniem (to my) i... czymś jeszcze, ale nie pamiętam czym.
Aśka wczuwa się w rolę nurka  i sprawnie w asyście Tomka zalicza zadanie.

Ładne okulary © djk71
I którędy teraz? © djk71
Tomek naprowadza Asię © djk71
Już prawie u celu © djk71


Punkt E - leśna droga
Wyjeżdżając z zamienionego punktu nieco się gubimy i trafiamy na niewłaściwy przejazd. Źle, bo czasu do końca limitu (8h) coraz mniej. Korygujemy trasę i trafiamy we właściwe miejsce. Wcześniej trafiamy na sforę kolorowych bezdomnych psów. Na szczęście kończy się bez problemów. Na punkcie do rozwiązania zadanie logiczne. Jesteśmy już bardzo zmęczeni, bo liczenie nam nie wychodzi. Ostatecznie udaje się, ale łatwo nie było. Co prawda mogliśmy od początku zrezygnować z główkowania i zamiast tego zająć się degustacją robali, ale postanowiliśmy wytężyć umysły. Punkt zaliczonym ale ekipa i tak postania spróbować nowych smaków.

Pyszne robaczki © djk71


Mnie smakują.... © djk71

Meta
Teraz tylko pozostaje dojechać do mety. Dojeżdżamy w limicie czasu. Chyba nawet mamy jakieś pół godziny zapasu. Czas nie jest może rewelacyjny, ale cel osiągnięty. Zdobywamy tytuły Tropicieli. :-)
Wszyscy stwierdzamy, że tym razem trasa była trudniejsza. Głównie jeśli chodzi o teren. Zadania były super. Pogoda też dopisała, bez deszczu i cały czas około 10-13 stopni.

Pakujemy rowery i idziemy coś zjeść. Potem prysznic i oczekiwanie na zakończenie. Część naszej ekipy jedzie do domu wcześniej, Krzysiek z Darkiem ucinają drzemkę na sali, a ja krążę po bazie i okolicy.

Czas odpocząć © djk71

Tradycyjnie nie ma nagród za pierwsze miejsca, za to jest losowanie wśród wszystkich uczestników.

I losujemy nagrody © djk71

Kiedy już wydaje się, że będziemy wracali z pustymi rękoma okazuje się, że ostatnia z nagród trafia do mnie :-) Wygrywam teczkę na laptopa i nie tylko :-)

Wygrałem :-) © djk71

Ciekawa torba :-) © djk71

Pora wracać do domu. Dziękujemy organizatorom za kolejną super imprezę i... mam nadzieję, że do zobaczenia w październiku ;-)
Wielkie dzięki oczywiście wszystkim moim towarzyszom i towarzyszkom na trasie. Bawiłem się super.

Cinema Kardio

Piątek, 17 maja 2019 · Komentarze(0)
W weekend Tropiciel więc dziś trzeba choć chwilę pobiegać. Ciepło, aż za ciepło więc wybieram.... siłownię... i salę Cinema Kardio...
Niestety jak się okazuje bieżnie są nowoczesne, ale bez wentylatorów. W małej salce... będzie ciężko.
Leci film Dorian Gray - bic mi to nie mówi, ale chyba nie ma to znaczenia. Chodzi o to żeby odciągnąć uwagę od samego wysiłku. I udaje się, mimo ciepła udaje się bez problemu godzinkę potruchtać.

W Cinema Kardio © djk71

Jeszcze tu wrócę :-)

Wolę rano

Środa, 15 maja 2019 · Komentarze(2)
Wolę biegać rano. Nawet wcześnie. Na świeżo. Dziś jednak nie było na to szansy.

Pobudka 4:30. Po piątej wyjazd z domu. Ponad 3,5 godziny za kółkiem. 5 godzin spotkania z klientem. Kolejne 4 godziny za kółkiem. Po drodze Mac. Wszystko w deszczu. Po drodze dwie 7-minutowe drzemki w aucie. 

Na Kasprowym jeszcze śnieg © djk71

W drodze powrotnej wahanie, czy jechać do domu, a potem na siłownię, czy od razu zaliczyć trening. W brzuchu jeszcze czuję Maca... W ostatniej chwili decyduję się pojechać na siłkę.

Jest trochę ludzi więc wybieram inną bieżnię niż zwykle. I to był błąd. Zapomniałem, że tamta nie ma wentylatora. W połączeniu ze zmęczeniem daje to kiepski efekt. A miały być interwały. Była tylko próba. Dziś odpadam. Dosłownie. Po 3 km jadę do domu.

W domu też odpadam. Widać to najlepiej po wykresie ze snu.


Po duathlonie

Poniedziałek, 13 maja 2019 · Komentarze(0)
Krótko na bieżni po sobotnim duathlonie. Sprawdzić jak zareagują nogi.
W niedzielę ledwo z łóżka wstałem. Dziś już w miarę spoko, jedynie czuję lekki ból w prawej łydce.

Na bieżni spokojnie, bez bólu, ale też chyba bez siły. Czuję się zmęczony.

Duathlon ChampionMan cz. 2 rower

Sobota, 11 maja 2019 · Komentarze(6)
Po raz drugi jadę na ChampionMan Duatlon Czempiń. Rok temu było to niesamowite przeżycie więc już na mecie wiedziałem, że jeszcze tam wrócę. I tak się stało. Zapisałem się chyba od razu jak tylko była taka możliwość. Oczywiście na dystans długi: 10 km bieg - 60 km rower - 10 km bieg. O ile pamiętam, to wtedy jeszcze nie było wiadomo, że w tym roku impreza będzie jednocześnie pierwszymi w historii Mistrzostwami Polski w duathlonie na dystansie średnim (długości tras nie zmieniły się, zmieniła się jedynie nomenklatura). Razem ze mną zapisuje się Adam. Jeszcze kilka osób było zainteresowanych ale ostatecznie startujemy we dwóch.

Z racji tego, że impreza jest poważna, koniecznym było wykupienie licencji Polskiego Związku Triathlonu. Zaczęło to wyglądać poważnie :-)

Licencja - poważna sprawa © djk71

Wiedząc, że impreza będzie okupiona wielkim wysiłkiem decydujemy się zawitać do Wielkopolski dzień wcześniej. Chcemy uniknąć porannej gonitwy i zmęczenia już przed startem.

Kiedy wyjeżdżamy z Gliwic pogoda nie nastraja optymistycznie.

Będzie się działo © djk71

Na miejscu też straszy deszczem. Odbieramy pakiety startowe.

Pakiet odebrany © djk71


ETISOFT startuje w Mistrzostwach Polski © djk71

Robimy krótki spacer po jeszcze pustej strefie startowej.

W strefie zmian jeszcze pusto © djk71

W roku ubiegłym, w piątek była projekcja filmu "Najlepszy" oraz spotkanie z Jurkiem Górskim. Szkoda, że w tym roku organizatorzy nie zorganizowali czegoś podobnego.

Tu mamy nadzieję dobiec © djk71

Jedziemy na kwaterę. Udaje nam się jeszcze zjeść na miejscu słuszną porcję spaghetti. W pokoju czytamy informator. Wydaje mi się, że wszystko wiem, ale warto poczytać i zwrócić Adamowi uwagę na kilka punktów. Zakaz draftingu, możliwe kary, obowiązki przy wejściu do strefy itp. Jeszcze raz analizujemy mapki :-) W końcu kładziemy się spać.

I jak się w tym połapać © djk71


Rano śniadanko i kontrola czy wszystko zabraliśmy z domów. Trochę późno, ale w razie czego w drodze na start przejeżdżamy jeszcze obok Decathlonu ;-) Jest wszystko, nawet więcej. Pozostaje tylko decyzja w co się ubrać i co zabrać na trasę.
Największym problemem są jak rok temu spodenki. Biegać w rowerowych (z pampersem), czy jeździć w biegowych (bez pampersa)? A może zmienić je w strefie zmian? Ta ostatnia opcja od razu odpada. Postanawiam jak roku temu kręcić bez pampersa.

Parkujemy i nie chce się wychodzić z auta. Jakiś stres? A może to słońce, które wg prognoz ma zniknąć za chmurami o 13:00, czyli w godzinie startu. Póki co niebo straszy, że będzie równie ciepło jak w roku ubiegłym.

W końcu wyciągamy sprzęt. Oklejamy rowery, kaski, przygotowujemy rzeczy, które zostawimy w strefie zmian. Zastanawiamy się czy brać telefony, jak tak czy owak muszę wziąć kluczyki z auta, dokumenty. Początkowo brałem pod uwagę plecak, potem pas, ostatecznie nie biorę ani jednego ani drugiego. W międzyczasie spotykamy Dawida. Jest okazja zamienić parę zdań.

Odstawiamy rowery do strefy zmian.

Czas oddać rowery © djk71

Rower wisi © djk71

Rzeczy czekają na drugi etap © djk71

Przed nami jeszcze godzina. Chmur wciąż nie widać. Mając w pamięci ubiegłoroczną grupową rozgrzewkę, gdzie prawie ducha wyzionąłem, w tym roku robię (albo udaję, że robię) ją sam.

W końcu udajemy się na start. Chwilę wcześniej odprawa, na której słyszymy, że są trzy pętle. dystans biegowy też chyba był pomylony. Na szczęście wiemy jak ma być więc ignorujemy te pomyłki, choć jak ktoś był pierwszy raz i nie wczytał się w informacje to mógł mieć przez chwilę namieszane w głowie.

Na starcie spotykam Arka, a po chwili dostrzegam jeszcze Jacka - co za miłe i niespodziewane spotkanie. Szkoda, że takie krótkie.


A jakże fajnie spotkać równie fajnych znajomych - tu Darek z kolegą :) © JPbike

Bieg 1 (10 km)
Ruszamy od razu zbyt szybko. Wydawało mi się, że stoimy gdzieś w środku stawki, a po chwili byliśmy już na samym jej końcu, mimo, że pierwszy kilometr biegniemy w tempie 5:31 - dla mnie to za dużo. Puls oczywiście skoczył od razu na 180+ i już nie spadł do końca etapu. Mimo to biegnie mi się dobrze (choć jest ciepło).

Podobnie jak rok temu doping kibiców jest w Czempiniu niesamowity :-) Ze szczególnym uwzględnieniem Pirata stojącego w okolicach 3 km. Gość jest niesamowity. Nie wiem, czy On sam zdaje sobie sprawę ile energii i uśmiechu daje zawodnikom. Biegniemy dwie pętle po 5 km, po 2,5 km jest nawrotka więc tak naprawdę przebiegamy obok Niego na 2, 3, 7 i 8 kilometrze. Myślę, że każdy Go zapamiętał. Chapeau bas!

Regularnie na każdym bufecie piję. Część wody wylewam na siebie.., na głowę, na kark. Pomaga.

Adam choć podejrzewam, że spokojnie mógłby biec szybciej biegnie ze mną.


Zdjęcie pożyczone z FB Hernik Team :-) BTW: Pozdrowienia dla Hani i reszty zawodników :-)

Do strefy zmian dobiegamy prawie ostatni. Ja o prawie 4 minuty szybciej niż rok temu. Zachodzi słońce. tylko czemu dopiero teraz? :-)

Zostało już tylko kilka rowerów więc nie mam problemu z ich odnalezieniem :-)

Rower (60 km)
Zmieniam buty oraz koszulkę - w kieszonkach mam dętkę, pompkę, batony - zakładam kask i rękawiczki i wybiegam z rowerem na belkę, gdzie mogę już wsiąść na rower.

Ruszam i... coś obciera, coś cyka... Kiedy się wypakowaliśmy z auta Adam się przejechał na swoim rowerze. Ja tylko zakręciłem kółkami i stwierdziłem, że jest ok. Nie jest :-( Ale ponieważ rower jedzie to nie zatrzymuję się. Zrobię to kiedy już nie będzie wyjścia.

Mimo to hałas jest mocno irytujący. Irytuje mnie, ale pewnie robi też wrażenie na zawodnikach i kibicach. Nie dość, że wszyscy na szosówkach (widziałem chyba tylko dwa trekingi), a ja na przełajówce to jeszcze robię niezły hałas. Dopiero w domu okaże się, że na szczęście nie była to awaria. Czujnik kadencji był przymocowany trytytką i w transporcie się nieco przesunął. A trytytka mimo, że obcięta to przy każdym ruchu korby zahaczała o nią powodując nieprzyjemny hałas. Była też inna przyczyna głośnej jazdy roweru - moja głupota, albo skleroza. Przed pakowaniem przetarłem nieco łańcuch żeby niczego nie ubrudzić i... na miejscu go nie nasmarowałem ;-)

Jadę. Na początku wyprzedzam kilka osób, ale chwilę później słabnę. Nie ma siły. Teraz oni mnie wyprzedzają. Trudno, jadę swoje.
Gdzieś po 25 km zaczyna boleć mnie lewy Achilles. Z każdym kolejnym kilometrem boli bardziej. Zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że na rowerze skończy się moja tegoroczna przygoda w Czempiniu.



Odruchowo chyba próbuję go odciążyć i w efekcie łapie mnie skurcz prawej łydki. Wypinam się z SPD-ków i pedałuję tylko lewą nogą prawą próbując wyprostować. Udaje się, aż za bardzo. Zahaczam nogą o asfalt i o mało co nie zaliczam wywrotki. Skurcz przechodzi ;-)

Tu też mamy dwie pętle po 30 km, po 15 km nawrotka. W mijanych wioskach niesie nas niesamowity doping mieszkańców ;-)

Ostatnia nawrotka i 15 km do końca etapu. Wyprzedza mnie dziewczyna, z którą się mijamy wcześniej na trasie. Jestem ostatni. Za mną już tylko samochód kończący wyścig. Naciskam na pedały, kładę się na lemondce i udaje mi się jeszcze wyprzedzić koleżankę i do mety dojechać przed nią.

Tym razem z roweru schodzę z mniejszymi problemami niż rok temu, ale do strefy prowadzę rower idąc, nie mam siły na bieg. Przebieram buty oraz koszulkę i... przede mną jeszcze 10 km biegu. Dobrze, że słońce wciąż za chmurami.

Bieg 2 (10 km)
Najlepsi już na miejscu, ale zupełnie mnie to nie zraża. Startuję i okazuje się, że mogę biec. To dobrze, w zeszłym roku uprawiałem Galloway'a już na pierwszym etapie. Tym razem pierwszy etap spokojnie przebiegnięty, zobaczymy jak będzie na tym. Póki co biegnę. Co ciekawe łapię się na tym, że chyba cały czas się uśmiecham. Widzę, że wielu rywali, którzy są przede mną maszeruje. Pewnie robią to w takim samym tempie jak ja biegnę, ale dodaje mi to otuchy, że daję radę.

Już po pierwszej piątce wiem, że tym razem zamknę wyścig. Chyba pierwszy raz w życiu będę ostatni, ale ktoś być musi. Zupełnie się tym nie przejmuję - biegnę swoje wciąż się chyba uśmiechając. Super robotę robią młodzi wolontariusze, wspierając nie tylko wodą, iso i owocami, ale też dopingiem. Brawa dla nich.

Na bufecie na 7,5 km spotykam Adama... posilającego się i dyskutującego z wolontariuszami. Trochę mnie to dziwi bo powinien być już na mecie, ale po chwili już wszystko jest jasne. Z bufetu Adam znów pobiegł szybciej i wiem po co. Kiedy dobiegam do kolejnego to młodzież z daleka krzyczy: Darek! Darek!. A przecież nie mogli widzieć z takiej odległości mojego imienia na numerze startowym. To Adaś ich nakręcił :-)

Ostatni kilometr. Chłopak przede mną od dłuższego czasu na przemian biegnie i idzie. Jest jakieś 70-100m przede mną. Ale nie mam siły go gonić. Dystans między nami się nie zmienia. 

Na ostatniej prostej przy bufecie stoi Adaś. Biegniemy szczęśliwi ostatni kawałek. Za nami już tylko samochód na sygnałach. Zrobiliśmy to. Wbiegamy na metę. Przybijamy piątki m.in. z Jurkiem Górskim i po chwili zawieszają nam na szyjach medale.
Zasłużyliśmy na nie :-)

Mamy medal z Mistrzostw Polski © djk71


Mimo, że przybiegam jako ostatni to poprawiam swój czas o ponad 12 minut. Czyli jest postęp. Niewielki ale jest. Choć może nie tak zupełnie niewielki, bo tym razem to już nie była walka o przeżycie. Tym razem do końca się świetnie bawiłem i wiedziałem, że dam radę.

Odbieramy rowery, pakujemy je do auta i idziemy coś zjeść i się wykąpać.

Tego potrzebowaliśmy © djk71

Kawa, jabłka i czas wracać do domu. Super dzień. Super impreza. No i debiutancki start w Mistrzostwach Polski :-)

Podsumowanie

Ciekawe ile osób teraz się zastanawia, czy jestem normalny.
No bo jak to. Przybiegam na metę jako ostatni i się cieszę. Jestem zadowolony ze startu. Coś tu jest nie tak! I jaki jest sens w takich startach?

A jednak naprawdę jestem szczęśliwy. Szczęśliwy i... zmęczony jak diabli. Rano ledwo z łóżka wstałem, ale... wstałem z myślą, czy nie pójść choć na chwilę na siłownię (na dwór mi się nie chce przy takiej pogodzie). Zmęczony, bo jest to niesamowity wysiłek. Może nie dla każdego, ale dla mnie bardzo duży. Rzekłbym, że na granicy ekstremalnego. Niby przebiegnięcie dwóch dziesiątek, czy przejechanie 60 km po asfalcie nie jest niczym nadzwyczajnym. Zrobienie tego jednak jedno po drugim to coś zupełnie innego. To cztery i pół godziny ciągłego dużego wysiłku.

Do tego walka od początku praktycznie na ostatniej pozycji też nie pomaga. Ciężko się walczy wiedząc, że wszyscy są już daleko, że już nikogo lub prawie nikogo nie dogonisz. Że kiedy Ty będziesz kończył etap rowerowy i będziesz miał przed sobą jeszcze dychę biegiem inni będą już pili piwo na mecie... Jeśli dodasz do tego słońce, którego nie znosisz, hałasujący sprzęt, skurcze i Achillesa, który głośno woła żebyś skończył to... naprawdę jest to ciężka walka...
 
Ale jest druga strona tego medalu. Sam fakt podjęcia decyzji o starcie w towarzystwie 400-osobowej elity już jest powodem do satysfakcji. Ukończenie zawodów z lepszym czasem niż rok temu to kolejne zwycięstwo. Swobodny bieg, a nie walka o każdy kolejny krok jak w zeszłym roku, to następny sukces. Brawa jakie dostajesz od kibiców nawet jeśli jesteś ostatni (a może właśnie dlatego) są nie do opisania :-)
Uśmiech ludzi, zarówno kibiców, jak i rywali, którzy podobnie jak Ty walczą do końca pozostają na długo w pamięci.
Wsparcie Adama na trasie - bezcenne - takich rzeczy się nie zapomina.

Jedni powiedzą - przybiegłeś ostatni. I będą mieli rację.
Ale można też powiedzieć, że jestem 392-gi w kraju!!!



Uwaga techniczna: Jako, że nie da się tutaj wpisać kilku dyscyplin jednocześnie, to tu wpisany jedynie czas etapu 2 - roweru (najdłuższy). Ze względu na statystyki, biegi uwzględnione są w osobnych wpisach (etap 1 i 3).

Z oficjalnych wyników:
Bieg 1 (10 km): 1:02:24 (00:03:57 szybciej niż rok temu)
T1 (strefa zmian): 0:02:53 (0:00:08 szybciej niż rok temu)
Rower (60 km): 2:17:38 (00:02:48 wolniej niż rok temu)
T2 (strefa zmian): 0:03:37 (0:00:17 szybciej niż rok temu)
Bieg 2 (10 km): 1:10:07 (00:10:45 szybciej niż rok temu)

Razem: 04:36:38 (00:12:19 szybciej niż rok temu) :)

Wieczorna bieżnia

Środa, 8 maja 2019 · Komentarze(0)
Miała być siłownia, ale syn wrócił zmęczony po treningu i wyszło, że zostałem sam. Odwiozłem żonę do sklepu i sam ruszyłem chwilę potruchtać. Ostatni raz przed weekendem. Puls nieco wyższy niż ostatnio, ale wciąż niski jak na mnie.

Teraz trzeba dać nogom dwa dni odpocząć i zobaczymy co będzie się działo w sobotę. Póki co chociaż prognozy pogody są obiecujące. Ma być chłodniej niż ostatnio.


Jazda serwisowa

Środa, 8 maja 2019 · Komentarze(0)
Jazda serwisowa przed weekendem.
Nic nie działa, wszystko do korekty. Dobrze, że znalazłem chwilę.
Szału nie ma, ale trochę poprawione i skorygowane. Więcej się nie uda. Może jakoś dojadę. W sumie to zamiast martwić się sprzętem bardziej powinienem się przejmować własną kondycją, a właściwie jej brakiem.

Znów na szosie © djk71

Siłownia

Wtorek, 7 maja 2019 · Komentarze(0)
Trening z Igorem. Dziś nogi odpoczywają.
Trochę dyskusji o diecie. I realaności jej wprowadzenia w życie.
Lubię ćwiczyć z synem, bo mnie prowokuje i motywuje. Choć dziś byłem ostrożny przed nadchodzącym weekendem.