Jako, że wcześniejsza dzisiejsza jazda oznaczała wolne tempo, mam ochotę na więcej. Amiga chyba myślał, że żartuję. Nie żartowałem, w palnie była jazda z wysoką kadencją. Na początku było ciężko, bo trzeba było jej pilnować Do tego Darek utrzymywał to samo tempo... kręcąc dwa razy wolniej :-)
W Radzionkowie chwila błądzenia, ale w końcu trafiamy tak gdzie chciałem. W okolicach Nakła rzut oka na anteny (o ile się nie mylę wojskowe). Nieco zaskoczony jestem, że wciąż działają, kręcą się. Ciekawe czy da się tam podjechać?
Korzystając z wolnego weekendu jedziemy z chłopakami do Kalet na Rajd Rodzinny organizowany przez Jacka, którego doskonale pamiętamy z Leśnej Rajzy. Do Kalet dojeżdżamy autem, tam czeka na nas już ok. 40 osób, między innymi Wojtek z Konradem. Rejestracja, pobranie map i zapasów na drogę i ruszamy. Zastanawiam się gdzie tu są górki. Po chwili okazuje się, że są i na niektóre nawet trzeba wprowadzić rower.
Potem konsultacje telefoniczne i dołączamy do grupy. Po chwili przed nami zbiornik Piasek. Chłopcy szybko się zakręcili koło organizatora i już niosą pyszne kiełbaski.
Kończymy odpoczynek i ruszamy do mety w Kaletach. Niestety dopiero tu spotykamy się z Amigą, który wraca z Siewierza, nie udało mu się dołączyć do nas na trasie.
Mało czasu - szybki trening na podjazdach. Dziwnie zmęczony. Okazało się, że nie umiem jeździć na stojąco. Jakoś od razu czuję potrzebę żeby usiąść. Tak to jest jak się prowadzi siedzący tryb życia...
Znów życie pokazuje swoje pazury. Kolejny tydzień niespodzianek i to nie takich jak człowiek by oczekiwał. Nie mam pomysłu jak na nie reagować. Czekać? Tylko jak długo? I czy to na pewno jest rozwiązanie?
Jazda żeby nie myśleć. Albo może żeby właśnie pomyśleć. Ani jedno, ani drugie nie przyniosło oczekiwanych skutków.
Przynajmniej szybko wyszło. Tylko nie samą jazdą człowiek żyje :-( Chociaż jej się można nauczyć... życia nie...
Po Wyrypie
Po wczorajszej porażce na Wyrypie dziś wypadałoby choć chwilę się przejechać. Rzucam hasło w domu i około południa wyruszamy z chłopakami i Amigą. W planie luźna przejażdżka do DSD.
Rudawska Wyrypa, czyli jak umarłem z zimna w maju
W zeszłym roku dostaliśmy nieźle w kość na wyrypie. W tym roku ma być inaczej. Mimo, że trasa ma być sporo trudniejsza: 202km, 6740m przewyższeń w 24 godziny w temperaturze około 2-5 stopni powyżej zera. Do tego jak zwykle mapy z usuniętymi nazwami miejscowości, rzek, szczytów (i oczywiście żadnych wysokości) oraz bez zaznaczonych szlaków turystycznych. Mimo tego czuję się jakoś pewniej. Zobaczymy.
Do bazy przyjeżdżamy z Amigą w piątkowy wieczór. Po wejściu do biura zawodów organizatorzy witają nas gromkim śmiechem - wciąż mają w pamięci nasz wyczyn na Kaczawskiej Wyrypie. Załatwiamy formalności, przygotowujemy rowery, ubrania, jemy kolację i witamy się ze znajomymi. Nie ma ich dziś zbyt wielu, chyba prawie połowa z zapisanych nie stawiła się na starcie - strach przed pogodą?
23:00 - chwilę wcześniej wysłuchaliśmy informacji startowych na odprawie i otrzymaliśmy mapę w skali 1:60 000 oraz cztery karty A4 z opisami i rozświetleniami punktów. To pętla pierwsza. Tym razem kolejność zdobywania punktów jest obowiązkowa. NIe lubię tego, bo wtedy tworzą się "pociągi". Zaliczamy pierwsze trzy punkty, a następnie dostajemy kolejną mapę na tzw. OS - odcinek specjalny. Potem "wracamy" na główną mapę i zaliczamy kolejne kilkadziesiąt punktów i wracamy do bazy. Tam mamy otrzymać mapę drugiej pętli.
Rysujemy trasę i ruszamy. Pada. Po chwili niewiele widzę, bo okulary całe mokre.
PK1 - u podstawy skały od strony E
Początkowo jedzie się bardzo fajnie, niestety pod koniec trzeba zjeść z rowerów i je podprowadzić. Tu zawodnicy z trasy pieszej mają łatwiej, bo nie mają dodatkowego obciążenia. Dochodzimy w okolice punktu i zostawiamy rowery, część zawodników zrobiła to wcześniej, niżej. Jesteśmy na Sokoliku. Nie czytamy opisu punktu i zaczynamy się wspinać po schodach, po chwili na szczęście do nas dociera co robimy. Schodzimy i szukamy punktu u podnóża skały. Niestety nie ma go. Dochodzą inni zawodnicy, w tym Basia z Grzesiem i jeszcze jednym kolegą (sorry nie pamiętam imienia). Po chwili poszukiwań Basia wskazuje pierwszy dziś punkt. Podbijamy i wracamy.
PK2 - u podstawy skały od strony S
Jedziemy razem, znów szermierze prowadzą prawie w ciemno do punktu, okazuje się, że weekend w tych okolicach nieco im pomaga ;-)
PK 3 - droga przy granicy kultu
Łatwy dojazd do punktu. Dostajemy mapy na OS. Pojawiają się kolejni zawodnicy. Do odnalezienia 12 punktów, tym razem w dowolnej kolejności.
S01 (na OS-ie nie ma opisów punktów)
Zaczynamy od jedynki. Trochę zmyleni przez innych zawodników skręcamy za wcześnie z wybranej drogi. Po chwili jednak korygujemy błąd i zaczynamy szukać punktu oddalonego nieco (jak chyba większość) od drogi. Deszcz zamienił się w śnieg. Spacer po polanie skutkuje wodą w butach. Nie brzmi to dobrze, kiedy na termometrze jest 1,5 stopnia :-(
S07
Do kolejnego punktu jedziemy wciąż w piątkę. Punkt dobrze namierzony, jedynie wracając mylimy nieco kierunek i nie możemy odnaleźć rowerów. Cofamy się do punktu i teraz już bezbłędnie schodzimy.
S11
Łatwy punkt. Niestety wracając Basia gubi licznik. Ekipa wraca, a my tymczasem jedziemy zobaczyć gdzie jest następny punkt, najwyżej tam na nich zaczekamy.
S12
Punkt jeszcze łatwiejszy niż poprzedni. Nie widać naszych znajomych, a stanie w zimnie, z wodą w butach nie należy do najprzyjemniejszych rozrywek. Trudno, jedziemy dalej sami. Mam nadzieję, że się na nas nie obrażą.
S09
Choć na mapie droga od wschodu wydaje się być dobrej jakości to w rzeczywistości czeka nas pchanie rowerów bo po błocie w górę. Coraz mniej nam przeszkadzają kałuże i błoto i tak jesteśmy przemoczeni.
S10
Dalszy ciąg pchania rowerów.
Po podbiciu karty zastanawiamy się co dalej. Miała być "czwórka" ale nijak nam nie pasuje do niej dojazd. Chyba odpuścimy S04 i S02.
S08
Ruszamy na północny zachód ale w pewnym momencie droga ginie pod ściętymi drzewami i... nie potrafimy jej odnaleźć. Idziemy na azymut. W gąszczu ścieżek dociera do nas jedna myśl - jeśli nie znajdziemy jakiegoś punktu przypadkiem to... nie mamy szans na odnalezienie kolejnych punktów. I... jest cud. Amiga dostrzega odblaski na lampionie. To S08 :-)
S03
Docieramy do polanki i ruszamy na punkt of południowego wschodu. To był dobry wybór - uniknęliśmy wspinaczki. Podobnie, jak przy jednym z poprzednich punktów, lekka zmyłka przy zejściu, ale po chwili jesteśmy tam gdzie chcieliśmy.
S05
Kolejne wpychanie rowerów na górę. Kilka skałek, ale na jednej z nich jest punkt. Jest pomysł żeby przebić się przez skałki na azymut do kolejnego punktu, ale warstwice na mapie nie kłamią. Tu jest stromo. Nie potrafię nawet pchać roweru. Wracamy.
S06
Robi się jasno. Spędziliśmy na OS-ie już kilka godzin. To ostatni punkt.
PK16 - narożnik ruin od strony SW
W końcu można było do punktu dojechać, jednak szukanie opisów na kolejnych kartkach to w deszczu nie jest najlepszy pomysł. Punkt prosty. Po ośmiu godzinach w terenie liczniki wskazują około 20-25km!!! Mamy zaliczone 14 z 49 punktów.
PK 17 - narożnik wklęsły budynku od SE - BUFET
Te okolice znamy z poprzedniego roku :-) Na punkcie herbatka i banan.
PK 18 - wierzchołek wzniesienia
Po wyjeździe z lasu czuć chłód. Punkt zaliczony bezbłędnie. Teraz czeka nas długi przelot szosą. Niestety przy prędkości około 30km/h zamarzają mi palce. Pomimo tego, że kilkukrotnie wykręcałem rękawice, są cały czas pełne wody. Przy temperaturze bliskiej zeru i przy pędzie powietrza jest masakra. Nie potrafię zmieniać przełożeń. z trudem udaje mi się naciskać klamki hamulców.
Gdy się zatrzymujemy nie potrafię nawet ściągnąć rękawic - tak boli. Palce sine. To nie ma sensu. Może bym i zaliczył ten punkt, może i następny, ale i tak by sie to skończyło powrotem. Myślałem, że bardziej będę narzekał na basen w butach.
Meta
Wracamy do bazy. Jest pomysł, że może trochę się ogrzejemy, założę inne rękawiczki i wrócimy na trasę. Próbuję też przekonać Darka żeby jechał dalej sam - nie chce. W bazie trwa odprawa TP50. Ściągam buty, skarpety i jestem w szoku. Stawiając stopy na kafelkach okazuje się, że są podgrzewane. Potem okaże się, że nie, ale takie miałem złudzenie.
Postanawiamy coś zjeść, zaraz potem zamykają się nam oczy. Bez komentarza, bez umawiania się na jak długo wskakujemy w śpiwory. Nie wiem ile spałem, chyba z godzinę, ale co chwilę budziły mnie dreszcze. Darek też się budzi, oznajmiam mu, że nie jadę. Czuję, że mam gorączkę i cały czas mnie trzęsie. Nie jest dobrze, tym bardziej, że dopiero wczoraj odstawiłem antybiotyk ;-(
Mimo namów nie czekamy na obiad, choć to tylko pół godziny. Chcę być jak najszybciej w łóżku. Całą drogę jak się okaże i tak będzie mną telepało zimno. na szczęście bez przygód docieramy do domu.
Jestem wściekły. Nie tak to miało być. Nie po to jechałem. Po prostu jestem zły.
Czy wrócę tu za rok? Nie wiem. Nie do końca jestem pewien, czy chce mi się chodzić z rowerem. Tu większość odcinka specjalnego oznaczała (przynajmniej dla mnie) pchanie roweru. Wolę jednak na imprezach rowerowych jeździć. Zobaczymy.
Tajna misja LR, czyli ukryta przesyłka Pamiętam jak będąc dzieckiem oglądałem propagandowe materiały w telewizji polskiej pokazujące złapanych szpiegów amerykańskich i sposoby jak działali. Pamiętam te sceny jak ukrywali gdzieś tajne przesyłki, które ktoś inny potem odbierał. Dziś takie zadanie czekało na mnie, mimo że nie jestem szpiegiem.
Dziś ruszyłem na poszukiwanie ukrytej pod dębem przesyłki. Na szczęście oprócz zdjęcia dębu dostałem też współrzędne. Zerknąłme na Google Maps i mniej więcej kojarzyłem gdzie to będzie. Kierunek Kalety. Na początku trochę inną drogą niż zwykle, ale później już standardowo do Głębokiego Dołu, a stamtąd leśną autostradą do Kalet.
Bez postoju, zjazd w Aleję Dębową i dalej do przodu. Ten odcinek znam z pamiętnej wycieczki :-) Po drodze rozprasza mnie jednak zamknięty mostek i... informacja na tablicy. Chyba ktoś nie docenia rowerzystów ;-)
Jeszcze kawałek i będę w okolicy tajemniczego punktu. Odmierzam odległość od mostku, potem na wszelki wypadek od skrzyżowania i to musi być tutaj. Sprawdzam koordynaty na komórce, jak w mordę strzelił... Tylko czy to na pewno ten dąb.
Jest to czego szukałem. Teraz tylko co z tym zrobić. Nie mam plecaka, a do kieszeni się nie zmieści. Nie bardzo chce mi się to rozpakowywać więc na razie do ręki, a jak zrobię jakiś postój to się zastanowię.
Nad Chechłem dopada mnie deszcz, ale na szczęście szybko mija. Docieram do domu. Przy obiedzie wszyscy patrzą na tajemniczą paczkę ;-) W końcu ją rozpakowuję.
Jakieś osiem miesięcy temu wzięliśmy udział w rajdzie z okazji otwarcia szlaku Leśno Rajza. Mieliśmy wówczas otrzymać mapy trasy, ale nic z tego nie wyszło. Tak czasem bywa. W końcu się pojawiły, ale są dostępne w gminach i pewnie innych miejscach w godzinach, które nijak mi nie pasują. Na szczęście Wojtek był wziąć dla siebie i wziął również dla Amigi i dla mnie. Tylko był problem żeby się spotkać więc... podał mi współrzędne geograficzne i... zakopał je przed świętami pod drzewem. Trzeba było w końcu je odebrać. Dzięki Wojtku ;)
Po powrocie jeszcze obiecana piłka nożna z synami. Na szczęście udało się stanąć na bramce ;-)
A wieczorem niespodziewany, ale bardzo miły, spacer po lesie. Wracając widzę niespodziankę na drzewie. Czyżby w okolicy były jakieś zawody , o których nie wiedziałem?
Nie wiem, czy nie za dużo wysiłku, jak na jeden dzień, szczególnie, że jutro jedziemy na Rudawską Wyrypę, czyli 200km, 6700m w pionie i to wszystko w 24 godziny przy temperaturze poniżej 5 stopni. Będzie się działo.