Dłuższe wybieganie było w planach wczoraj, ale na niedzielę były też inne plany. I warto było przełożyć bieganie żeby m.in. zobaczyć fantastyczne przedstawienie pod wymownym tytułem: Acedia. Scenariusz... mój syn Wiktor... wykonanie - fantastyczna grupa artystów... Dawno nie widziałem tak wzruszonej publiki. Sztuka dała do myślenia... Brawo Wiku... Brawo Wy :-)
Prognozy pogody na dziś zapowiadały deszcze więc jedyna okazja do biegania to wczesny ranek... Tylko, że mimo iż wstaję o czwartej to... nie chce się... Ale jak to nie chce? A wczorajsze przedstawienie? Nie ma przebacz... Ubieram się i biegnę. W planie 20 km, ale czy dam radę? Na trasie organizm kilkukrotnie daje znaki - skręć do domu - robi to w różny sposób, ale nie poddaję się... choć byłoby łatwiej.
Pilnuję tętna i nawet 1,5 km podbieg pod koniec treningu nie jest dziś straszny.
Fantastyczny początek tygodnia... Pytanie jak długo potrwa nastrój euforii?
Bieg jest głośnym sprzeciwem wobec uzależnień, które niszczą drugiego człowieka i jego rodzinę.
Takie było główne hasło biegu organizowanego przez bytomski Dom Nadziei i naszą koleżankę Olę :-) Nie można było odpuścić. Namówiliśmy jeszcze kilkoro znajomych. Co prawda jeden z zawodników odpuścił w ostatniej chwili, ale pieniądze poszły na szczytny cel więc ma wybaczone. Tym razem :-)
Zapisanych było 260 osób, ale też wiele osób dopisywało się jeszcze przed startem. Dystans 2,5 i 5 km biegiem lub nordic walking. Z Igorem startujemy na piątkę, nasza mamusia też 5 km ale NW.
I znów jak to już bywało podpaliłem się na starcie i ruszyłem za ostro - efekt: po 250 metrach puls 180+ :-( I tak już pozostanie do końca więc... druga pętla już na totalnym zmęczeniu.
Niespodzianką jest podium naszej przyjaciółki, którą wyciągnęliśmy na ten bieg. Debiut na 2,5 km i od razu 3 miejsce :-) Brawo... Coś czuję, że to nie będzie Jej ostatni start...
Jak wpływ ma stan emocjonalny na stan fizyczny? Dziś na pewno spory. Bezmyślny trening. Od początku bez kontroli, niby spokojnie, a jak już spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że za szybko to puls był 180+ i tak zostało do końca. Efekt łatwy do przewidzenia. Po 4,5 km chciałem się zatrzymać. Nie zrobiłem tego, ale byłem bliski.
Jutro w planie piątka na Biegu Trzeźwości organizowanym przez bytomski Dom Nadziei. Ot takie wsparcie dla tych, którzy pomagają i potrzebują pomocy... Mam nadzieję, że będę się czuł lepiej niż dziś...
Na lepszy nastrój nie liczę, ale może choć forma pozwoli dobiec i żyć na mecie... Choć czasem się zastanawiam...
Nad wieloma rzeczami się ostatnio zastanawiam... nad rzeczami, sytuacjami, ludźmi... Kiedy człowiek był młodszy jakoś szybciej znajdował odpowiedzi na różne pytania... O dziwo nawet łatwiej było mi tłumaczyć, usprawiedliwiać pewne zachowania... swoje i innych...
Dziś kiedy jestem starszy, wydawałoby się bardziej doświadczony, patrzący z dystansem... jest trudniej... trudniej zrozumieć to wszystko wokół... trudniej zrozumieć drugiego... Jak śpiewało kiedyś KSU: Coraz trudniej mi zrozumieć drugiego
Pełno świń wokół każdego
Potrzebuję jakiejś odmiany, a może zmiany... Inny punkowy zespół śpiewał kiedyś...
Potrzebne są zmiany!
Konieczne są zmiany!
Bo jeśli nic się nie zmieni....
Rano nie wstałem więc trzeba się ruszyć wieczorem. Od początku jakoś ciężko (w głowie). Nie wiem, czy to zmęczenie po całym dniu, czy myśl o tym, że dziś w planie podbiegi...
Żeby sobie umilić bieg wybieram las. Najwyżej znów wrócę w towarzystwie... kleszczy... I to był dobry wybór. Jednak bez względu na to, czy rowerem, czy na nogach wolę las od asfaltu. Maraton jednak będzie w mieście więc pewnie większość treningów też będzie asfaltowych... Może spróbować wytyczyć trasy asfaltem, ale po lesie? Jest to jakiś pomysł.
Póki co, dziś było bez asfaltu. I fajnie. Tylko trochę zbyt późno i wieczorem, w dodatku bez okularów to już niewiele widziałem...
Pierwsze w życiu przebiegnięte bez przerwy dwadzieścia kilometrów :)
W planach było co prawda szesnaście, ale jakoś tak mi się fajnie biegło, że wyszło więcej. Fajnie do 18km, potem był 1,5 km podbieg i dal mi w kość. Chociaż póki biegłem to było jako tako. Pilnowałem pulsu więc tempo niezbyt szybkie, ale za to się nie zagotowałem.
Natomiast pod domem... zwykle się od razu rozciągam, a dziś nie byłem w stanie usiąść na schodach... Potem była walka z kolejnymi piętrami do domu i... koszmar w mieszkaniu. Nie da się usiąść, nie da się chodzić.. Dziwne, zwykle mam problem z wydolnością, z oddechem... a dziś prawie do końca oddech spokojny, wydawało się, że mógłbym śpiewać, ale nie chciałem straszyć przechodniów... tylko nogi... Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułem takie zmęczenie w nogach, czy to po bieganiu, czy po rowerze... Nie pamiętam... Zobaczymy co będzie za kilka godzin, co będzie jutro...
Ale podobało mi się... Tyle tylko, że to nie było nawet pół dystansu maratońskiego... a czas leci... Czuję, że będzie ubaw...