Coś mi się ostatnio ciężko zbiera. Niby wiem, że powinienem, ale jakoś tak ciężko się zebrać.
I jak zawsze kiedy już wyjdę... jest super. Bez względu na to czy ciężko, czy lekko, czy zimno, czy ciepło - zawsze jest fajnie. Dziś miejscami ślisko, miejscami mokro, ale fajnie.
Więc czemu tak ciężko się zebrać? Muszę to po raz setny przemyśleć. Najlepiej przy ostatnio odkrytym dzięki Amidze piwie, ale dziś go brak.
W lesie sporo biegaczy. Nawet znajomych trochę. Początek dość przyjemny. Ścieżki przetarte przez biegaczy, spacerowiczów, narciarzy i rowerzystów. Tak było do Brandki.
Potem już była walka ze śniegiem. Nie powiem, że przecierałem szlaki, bo tak nie było. Ktoś tam już wcześniej był, ale ścieżki mocno nierówne, zasypane, miejscami zmrożone. Biegło się zdecydowanie ciężej. Ale znosiłem to ze stoickimi spokojem. Jak mogło być inaczej skoro słuchałem książki o stoikach. :-)
Pierwszy raz w tym roku z Adamem. Kwarantanna i home office nie pozwoliły wcześniej się spotkać. Dziś też łatwo nie było, ale mimo przeszkód udało się spotkać w parku. Nie było to chyba najszczęśliwsze miejsce, bo albo szklanka, albo kałuże. Mimo to spokojnie potruchtaliśmy, porozmawialiśmy.
Kilometr od domu jest mały podbieg. Mały, ale dający w kość. Pamiętam jak niektórzy mieli tam problem żeby rowerem podjechać :-) Ja za to postanowiłem kilka razy podbiec i zbiec. Po piątce miałem jeszcze siły więc postanowiłem dziesięć razy. Jako, ze siły wciąż były to skończyłem na piętnastu i wyszło w sumie 278m podbiegów. Całkiem nieźle.
Dziś mieliśmy biegać w ramach V Zabrzańskiego Biegu dla WOŚP. I pobiegliśmy. Tylko że każdy indywidualnie. Jeszcze dwa, czy trzy dni temu wydawało się że uda się wspólnie. Nie udało się. Przynajmniej fizycznie.
Bo duchowo byliśmy razem :-) I to jest najpiękniejsze. Tak samo jak te uśmiechy kiedy mijaliśmy się na schodach w drodze po pakiety. Jak uśmiechy ludzi w biurze. Jak uśmiechy posyłane przez ludzi spotkanych w czasie gdy biegłem w koszulce z sercem i z symbolami WOŚP. Czemu nie może być tak codziennie. Czemu ludzie tak bardzo chcą się dzielić. Dlaczego mimo, że jest tak wielu pozytywnych ludzi to innym to przeszkadza, i do tego bardziej ich słychać i widać.
Nieważne, dziś było pięknie. Co prawda nie pamiętałem regulaminu biegu i nie byłem pewien, czy było napisane, ze należy przebiec 3 km lub 6 km, czy też 3 km i 6 km, czyli 9km ;-) Na wszelki wypadek postanowiłem pobiec i 3 i 6 i jeszcze na wszelki wypadek dodatkowe 2 :-)
Zmęczony usnąłem pod wieczór. Na szczęście żona mi nie odpuściła i trzeba było biegać :-)
Początek sympatyczny, potem zaczął padać śnieg. I nawet zaczęło się robić tak jakoś bajkowo... Do czasu... kiedy przestałem widzieć. Mokre i zaparowane okulary nie pomagały w biegu po zaśnieżonych chodnikach.
Przedwczoraj były tylko ciężary. Wczoraj spacer (6km, a ja nie włączyłem Stravy... i co teraz? :)) Dziś w końcu, choć też nie bez trudu udało się pobiegać. I o dziwo całkiem lekko mi się biegło.
W trakcie jednego z ostatnich spacerów z żoną zrobiłem zdjęcie.
Miałem rano udać się po bułki, wyszło jednak trochę później. Na szczęście nikt z głodu nie umarł. Podjechałem do piekarni, zrobiłem zakupy i postanowiłem zrobić pętelkę, a może dwie...
Mimo, że asfalty top miejscami też mokro, a nawet ślisko... I do tego chłodno. Kończę po pierwszej pętli. W końcu dopiero przedwczoraj wyszedłem na dwór (albo jak mówią w Małopolsce: na pole) więc może lepiej nie przeginać i nie kusić losu.