Dzisiejszy trening z ReShape Runners to najpierw 40 min. wycisku/rozgrzewki na sali, a dopiero potem bieżnia. Łatwo nie było, ale chyba o to chodziło. Pot się lał, gumy pękały... :-)
Kiedy wchodziłem na siłownię nie do końca wiedziałem czy mam ochotę na bieganie, czy jednak coś innego. Ostatecznie gdy zobaczyłem schody - namówiły mnie. Nie wiem co w nich jest, ale potrafią wciągnąć. Dziś prawie dosłownie. Choć tak naprawdę to raczej mnie prawie zrzuciły. Tak czy owak, zaatakowały mnie.
Zacząłem odkrywać ich kolejne możliwości i programy treningowe i nie do końca chyba to ogarnąłem, bo przy jednym z ćwiczeń o mało nie spadłem. W każdym razie schody wykryły, że coś jest nie tak, bo od razu się zatrzymały. Ja po powrocie wróciłem do... standardowego ich wykorzystania. Około 250 pięter zaliczonych. Około, bo na pierwszych coś szwankowało z liczeniem (nie liczyło) i musiałem się przenieść na inne. Ja jednak lubię cyferki :-)
Po treningu za to niespodzianka. Kiedy wychodzę jest czarno na ulicach i kropi deszczyk. Po kilkuset metrach trudno zobaczyć cokolwiek za szybą, a na drodze szklanka. W tempie 10-20 km/h jadę w stronę domu. Droga, którą zwykle pokonuję w jakieś maks. 20 minut dziś zajęła mi 50 minut.
Po wczorajszym bieganiu po lesie dziś znów powrót na siłownię. Wczoraj udało się w miarę zaplanować na treningi na pierwsze cztery miesiące nowego roku - do startu na Kopę. Pozostały trzy tygodnie tego. Pewnie będzie improwizacja - jak dziś. Szedłem z myślą o bieżni, a wylądowałem na schodach.
Tylko Garmin chyba tego nie zauważa. Zero godzin odpoczynku. Co prawda tętno w drugiej strefie ale pod koniec już ze mnie nie kapało. Lało się ciurkiem.
Schody odkryłem chyba dopiero w trakcie przygotowań do Everest Run. To było niespełna dwa lata temu. Potem jeszcze trochę z nich korzystałem, ale ostatnio już dawno się po nich nie wspinałem. Dziś postanowiłem pochodzić w ramach rozgrzewki i... wtopiłem... na 200 pięter.