Ale ogólnie... Pogoda w sumie nie najgorsza, kilka dni było nawet fajnego ciepła, a ja nic. Na rowerze w tym roku byłem raz!!! Drugiego stycznia. Od tego czasu nic. Biegać też nie biegałem od dwóch tygodni. O ćwiczeniach w domu, rolowaniu i rozciąganiu, które tak mi się spodobały w czasie kwarantanny też już zapomniałem... Kiepsko.
Dziś udało się wyjść na godzinkę na rower i... jak zawsze było fajnie... Choć brudno, to bawiłem się jak dziecko. Chociaż w sumie to dzieci się najlepiej bawią jak jest brudno ;-)
Zastanawiałem się kiedy ostatni raz byłem na zawodach na orientację... Prawie dwa lata temu. Na Orient Akcji. Poza tym były jeszcze chyba z dwa Tropiciele, z dwie imprezy biegowe i jakieś pojedyncze starty... Tak naprawdę regularne starty skończyły się jakieś 5-6 lat temu... Szkoda... Może pora wrócić? Ale jak skoro pierwsza impreza w Pucharze od razu odwołana... Może i dobrze, bo najpierw trzeba zacząć jeździć :-)
Kiedyś mi nie przeszkadzała pogoda, ciemność... a teraz... czyżby to kwestia wieku? Nie... nie może być... :-)
Po wczorajszej walce w terenie dziś postanowiłem pobiegać po asfalcie. Ogólnie w miarę ok, choć miejscami jeszcze pojawiały się śliskie niespodzianki. Największą jednak niespodzianką była temperatura. Mimo, że niby tylko 6 stopni, a ja sobie truchtałem to po jednym kółku wokół osiedla się... zagotowałem.
Przypomniało mi się, że przy podobnej, a może nawet nieco niższej temperaturze biegałem półmaraton w Warszawie i byłem wtedy... znacznie lżej ubrany. i wtedy to był dobry wybór.
O jedną (i to najcieplejszą) warstwę za dużo dziś miałem. Kiedy ja się w końcu nauczę właściwie ubierać... Trudno. Trzeba było skończyć na jednym kółeczku...
Coś mi się ostatnio ciężko zbiera. Niby wiem, że powinienem, ale jakoś tak ciężko się zebrać.
I jak zawsze kiedy już wyjdę... jest super. Bez względu na to czy ciężko, czy lekko, czy zimno, czy ciepło - zawsze jest fajnie. Dziś miejscami ślisko, miejscami mokro, ale fajnie.
Więc czemu tak ciężko się zebrać? Muszę to po raz setny przemyśleć. Najlepiej przy ostatnio odkrytym dzięki Amidze piwie, ale dziś go brak.
W lesie sporo biegaczy. Nawet znajomych trochę. Początek dość przyjemny. Ścieżki przetarte przez biegaczy, spacerowiczów, narciarzy i rowerzystów. Tak było do Brandki.
Potem już była walka ze śniegiem. Nie powiem, że przecierałem szlaki, bo tak nie było. Ktoś tam już wcześniej był, ale ścieżki mocno nierówne, zasypane, miejscami zmrożone. Biegło się zdecydowanie ciężej. Ale znosiłem to ze stoickimi spokojem. Jak mogło być inaczej skoro słuchałem książki o stoikach. :-)
Pierwszy raz w tym roku z Adamem. Kwarantanna i home office nie pozwoliły wcześniej się spotkać. Dziś też łatwo nie było, ale mimo przeszkód udało się spotkać w parku. Nie było to chyba najszczęśliwsze miejsce, bo albo szklanka, albo kałuże. Mimo to spokojnie potruchtaliśmy, porozmawialiśmy.
Kilometr od domu jest mały podbieg. Mały, ale dający w kość. Pamiętam jak niektórzy mieli tam problem żeby rowerem podjechać :-) Ja za to postanowiłem kilka razy podbiec i zbiec. Po piątce miałem jeszcze siły więc postanowiłem dziesięć razy. Jako, ze siły wciąż były to skończyłem na piętnastu i wyszło w sumie 278m podbiegów. Całkiem nieźle.
Wczoraj pobiegłem w Zabrzańskim Biegu dla WOŚP, dziś w Biegu Policzmy się z Cukrzycą. Oba biegi ostatecznie okazały się być wirtualne, to znaczy każdy biegł sam, w dowolnym miejscu, ale mimo to dziś udało się spotkać na trasie biegaczy w pomarańczowych koszulkach.