Bieszczady - dzień 2 – Słowackie klimaty
Poranek wita nas siąpiącym deszczem. Jechać, nie jechać? Oczywiście jechać. Gospodyni próbuje nas zatrzymać na kolejną noc, my jednak decydujemy się jechać na Słowację. Zimno. To przez ten deszcz, żałuję, że nie wziąłem rękawic z całymi palcami. Krótki postój kolo cerkwi w Radoszycach.
I ruszamy do góry. Serpentynami, asfaltem mocno do góry. Po paru kilometrach docieramy do słowackiej granicy. Nasz debiut poza granicami Polski :-)
Nagrodą za męczący podjazd jest niesamowity zjazd. Wkrótce okaże się, że to stanie się standardem. Prędkość sprawia, że nic nie słychać, trzeba bardzo uważać na mogące pojawić się za plecami samochody.
Lądujemy w Vydraniu, przedmieściach Medzilaborców, gdzie jak podaje przewodnik nie trudno zauważyć, że duża część społeczeństwa jest narodowości romskiej. Rzeczywiście nie trudno to zauważyć. Już przy pierwszych zdjęciach malutki chłopczyk tej nacji nie odstępuje nas na krok wyciągając co chwilę rękę wołając „daj, daj…”
Większość tutejszych cerkwi ma nieco inny wygląd niż te spotykane po naszej stronie. „Srebrne” dachy to chyba standard tutaj.
Same Madzilaborce, nie różnią się wiele od naszych niektórych miasteczek, częściowo mocno zaniedbane, próbują powoli odżywać. Ujęły mnie tabliczki z nazwami ulic, w pierwszej chwili myślałem, że to drogowskazy do atrakcyjnych miejsc. Okazuje się, że można zwykłą rzecz zrobić inaczej.
Wizyta w Muzeum Sztuki Nowoczesnej im. Andy Warhola (ponoć jego rodzice stąd pochodzili), on sam jakoś wydaje się tu czuć obco.
Oczywiście przed muzeum nie mogło zabraknąć puszek z zupkami Campbella… ;-)
Obok fantastyczna cerkiew.
We wszystkich prawie wioskach na słupach charakterystyczne „szczekaczki”, ponoć do dziś niektóre działają, choć nie mieliśmy okazji tego usłyszeć.
Jedziemy dalej. Niesamowity spokój, cisza i spokój. Inaczej niż po naszej stronie. Czas tutaj jakby płynął wolniej. Życie jakby stanęło w miejscu. Łykamy kolejne kilometry podziwiając piękno tej strony gór. Czasem wydają się być nawet piękniejsze niż nasze, choć nie widać tu połonin.
Intrygują mnie krzyże. Inne niż u nas. Tu nie ma rzeźbionych figur, tu nie ma samych krzyży, na wszystkich jest postać Jezusa… malowana ( i przyklejana). Czemu tak?
Padający wcześniej co chwilę deszczyk chyba w końcu dał nam spokój. Chce nam się coraz bardziej pić, a zapasy się kończą. Wjeżdżamy do Sniny. Tu również trafiamy na duże skupisko Romów. Właściwie cała dzielnica z tej strony miasta jest chyba tylko przez nich zamieszkana.
Stacja benzynowa, chwila przerwy na coś do zjedzenia i uzupełnienie zapasu płynów. Następny postój planujemy nad jeziorkiem. Żeby tam dotrzeć trzeba udać się w stronę Stakcina, a następnie odbić na Jalovą i ostrym podjazdem piąć się w stronę Ruskego Sedla. Po krótkiej, ale intensywnej wspinaczce… szlaban, warczące psy i „zakaz vstupu”. Na szczęście okazuje się, że nie dotyczy to rowerzystów. Zbiornik wodny okazuje się być prawdopodobnie ujęciem wody pitnej i mimo, że cały czas jedziemy wzdłuż jego brzegów, zasłonięty jest pasmem drzew i tabliczkami nie pozwalającymi się do niego zbliżać. Dopiero na dole udaje się zrobić kilka zdjęć.
Przy końcu zbiornika okazuje się, że do granicy mamy już tylko kilkanaście km… ostrego podjazdu. Oj, nie jest dobrze. Damian mi już dawno uciekł (jak zresztą na wszystkich podjazdach), a ja walczę z podjazdem po leśnej dróżce, z sakwami, z prawie setką kilometrów a sobą, z przerzutkami, które nie chcą do końca pracować tak jak powinny, z… całym światem.
W końcu dojeżdżam do brata i… mogę tam zostać… mam dość. Jakiś koszmar. Niestety zbliża się zmierzch i trzeba jechać dalej. Po drodze w szczerym lesie mijamy pomnik (bodaj wdzięczności dla Armii Radzieckiej) – kto go tu wymyślił? Nie mam siły na zdjęcia.
Nagle w środku lasu, gór pojawia się kapliczka. Skąd i po co tu? Nie mam pojęcia.
Co jakiś czas pojawiają się dziwne baraki, budki… czyżby tam ktoś mieszkał?
W końcu docieramy do granicy i szaleńczy zjazd w dół. Niestety po kilku km droga się psuje i trzeba zwolnić. Zmęczeni docieramy do Cisnej. Tym razem nasze rowery lądują… w salonie – też pięknie. Decydujemy się tu pozostać 2-3 noce żeby móc jeździć z mniejszym obciążeniem.
Dzień był męczący ale wart był tego.
<== Dzień poprzedni Dzień następny ==>
Profil trasy, mapa i alternatywny opis dnia na blogu Damiana