Nędza…, ale nie nędznie :-)
Wręcz przeciwnie. Było świetnie.
Dwa lata temu na spotkanie integracyjne firmy pojechałem rowerem. Sam. W zeszłym roku była nas piątka.
Wtedy też urodził się pomysł, żeby następnym razem zrobić wyjazd w większej grupie. Kiedy jednak Tomek wysłał w tym roku oficjalne zaproszenie pojawiły się wątpliwości. Czy będą chętni, a jeśli będą to czy dadzą radę przejechać te kilkadziesiąt kilometrów, czy… wiele było tych "czy"….
Chętnych zgłosiło się 17 osób!!! W tym spora grupa przedstawicielek płci pięknej. Jednak wątpliwości wciąż były, do tego te ciągłe deszcze i do ostatniej chwili niepewna pogoda na weekend. Zobaczmy.
W sobotni poranek wczesna pobudka i… szybkie czyszczenie roweru… takie "z grubsza" - to efekt wczorajszego powrotu z Masy. Nie da się go dotknąć taki zabłocony…
Wyjeżdżając z osiedla mijam czekając na autobus Agnieszkę (spryciula - jej rower czeka już na starcie, w firmie ;) ). Zobaczymy jednak kto dotrze tam szybciej… ;-) Uff udało się - pierwszy :) Dawno takiej średniej nie miałem… chyba do Gliwic jest z górki cały czas :-)
Na starcie ekipa prawie w komplecie. Ostatnie serwisy, bo niektóre koła się nie kręcą, gdzieniegdzie potrzeba trochę powietrza…. ale ogólnie ekipa przygotowana całkiem nieźle.
Z małym poślizgiem ruszamy, przedzieramy się przez centrum Gliwic by po chwili mknąć już w spokoju bocznymi drogami. Jako, że jeden z kolegów musiał wrócić po pozostawione w drzwiach mieszkania klucze, robimy krótki postój w Smolnicy gdzie dociera do nas ostatnia uczestniczka wycieczki. Gdy jesteśmy już w komplecie zaczyna się… las, a momentami piach lub błotko… zaczyna się zabawa ;-)
Tu jeszcze było spoko :-)
Grupowo... ;-)© djk71
Nawet drogę udawało się znaleźć...
W prawo czy w lewo?© djk71
Na szczęście nie jest źle i w doskonałych humorach...
I kto mówi, że musi być "góral"© djk71
... docieramy do Stodół z myślą o szybkich pierożkach, lodach i nie tylko :-) Niestety część osób ma ochotę na "prawdziwy" obiad i rusza w dalszą drogę do Nędzy. Szkoda, nie spróbują pierogów ze szpinakiem… :-)
Posileni ruszamy dalej i po chwili przeżywamy moment grozy, gdy w centrum wsi o mało nie wpada w nas rozpędzony idiota w megance… Na szczęście nikomu nic się nie stało…
W Zwonowicach zgodnie z sugestią Kaśki zamiast jechać prostszą drogą asfaltem… jedziemy dookoła przez las… Wow. Jest fajnie… las, błotko… :-) Kaśka jest w żywiole… teraz już tylko mając sporą wyobraźnię można się domyśleć, że startowała w białej koszulce ;-)
Po wyjeździe na asfalt zaczyna kropić. Zakładam kurtkę choć chłopcy dziwnie na mnie patrzą. Jak się po chwili okaże to był dobry wybór… ostatnie kilometry pokonujemy w niezłej ulewie… Za to wjeżdżając do ośrodka jesteśmy witani gromkimi brawami… Warto było :-)
Dzięki wszystkim za przesympatyczne towarzystwo na trasie :-) Mam nadzieję, że to nie był ostatni wspólny wypad :)
Zdjęć mało i z komórki, bo... aparat został w domu... :(