Nocny Rudzki Półmaraton Industrialny - krótki dystans (2/5)
Sobota, 28 lipca 2018
· Komentarze(0)
Kategoria Bieganie, śląskie, W towarzystwie, Z kamerą wśród..., Zawody
Dziś w planach był nocny Rudzki Półmaraton Industrialny. W zeszłym roku na tej imprezie był mój debiut w półmaratonach. W tym roku znów miałem pobiec, ale z uwagi na fakt, że nic ostatnio nie ćwiczę to... odpuściłem, a dokładniej zmieniłem dystans na 8,6 km, czyli dwie pętle. W tym roku pętle były krótsze, połówka to pięć okrążeń, w ubiegłym roku były trzy. Nie wiem w sumie, która wersja lepsza.
Na tym samym dystansie (tyle, że z kijami) wystartowała podobnie jak w ubiegłym roku moja żona.
Ciepło. Cały dzień było ciepło. Boję się co to będzie, bo ostatnio wszystkie próby biegania kończyły się porażką.
Ruszają półmaratończycy. Dziesięć minut później mamy wystartować my i kijkarze, w rzeczywistości startujemydość nieoczekiwanie chwilę wcześniej.
Początek pod górkę i strasznie parno. Nie ma czym oddychać. Czarno to widzę. Na szczęście nie daje się porwać tłumowi i biegnę spokojnym tempem. Podbieg zaliczony, mijamy kościół i plac gdzie w roku ubiegłym był start i meta i przed nami trochę zbiegu. Póki co jest dobrze. Dalej drugi podbieg, ale wciąż nie jest źle. Raczej ja wyprzedzam niż mnie. Mówię oczywiście o tych, którzy biegną w okolicach mojego tempa. Ci którzy biegną w połówce będą mnie wyprzedzać jeszcze wielokrotnie.
Znów biegniemy w dół, mijamy dziewczyny dmuchające bańki mydlane i... podbieg pod stadion. Pierwsze kółko za mną. Jest dobrze.
Teraz już wiem co mnie czeka i jeśli tylko nie wyskoczy nic niespodziewanego to wiem, że to spokojnie przebiegnę.
Powtórka z rozrywki na drugim kółku, pod koniec wykorzystuję zbieg i ósmy kilometr okazuje się być moim najszybszym w dzisiejszym biegu.
Dobiegam do mety, odbieram medal i siadam na widowni czekając na małżonkę. Kiedy i Ona mija linię mety idziemy się posilić, niestety nie ma piwa zero więc musi wystarczyć mi żurek. Chwila odpoczynku i wracamy do domu.
Po drodze oczywiście obowiązkowy lodzik. Zasłużyliśmy ;)
Na tym samym dystansie (tyle, że z kijami) wystartowała podobnie jak w ubiegłym roku moja żona.
Przed startem :-)© djk71
Ciepło. Cały dzień było ciepło. Boję się co to będzie, bo ostatnio wszystkie próby biegania kończyły się porażką.
Ruszają półmaratończycy. Dziesięć minut później mamy wystartować my i kijkarze, w rzeczywistości startujemydość nieoczekiwanie chwilę wcześniej.
Początek pod górkę i strasznie parno. Nie ma czym oddychać. Czarno to widzę. Na szczęście nie daje się porwać tłumowi i biegnę spokojnym tempem. Podbieg zaliczony, mijamy kościół i plac gdzie w roku ubiegłym był start i meta i przed nami trochę zbiegu. Póki co jest dobrze. Dalej drugi podbieg, ale wciąż nie jest źle. Raczej ja wyprzedzam niż mnie. Mówię oczywiście o tych, którzy biegną w okolicach mojego tempa. Ci którzy biegną w połówce będą mnie wyprzedzać jeszcze wielokrotnie.
Znów biegniemy w dół, mijamy dziewczyny dmuchające bańki mydlane i... podbieg pod stadion. Pierwsze kółko za mną. Jest dobrze.
Teraz już wiem co mnie czeka i jeśli tylko nie wyskoczy nic niespodziewanego to wiem, że to spokojnie przebiegnę.
Powtórka z rozrywki na drugim kółku, pod koniec wykorzystuję zbieg i ósmy kilometr okazuje się być moim najszybszym w dzisiejszym biegu.
Dobiegam do mety, odbieram medal i siadam na widowni czekając na małżonkę. Kiedy i Ona mija linię mety idziemy się posilić, niestety nie ma piwa zero więc musi wystarczyć mi żurek. Chwila odpoczynku i wracamy do domu.
Po drodze oczywiście obowiązkowy lodzik. Zasłużyliśmy ;)
Już z medalami :)© djk71